Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:517.10 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:07:57
Średnia prędkość:22.09 km/h
Maksymalna prędkość:40.90 km/h
Suma podjazdów:1863 m
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:57.46 km i 3h 58m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
36.90 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Praca

Środa, 25 maja 2016 • dodano: 25.05.2016 | Komentarze 4

Pn, wt, śr.
Przyszedł czas na zasłużone wakacje, tym razem bez roweru (choć żyję nadzieją, że tam gdzie będziemy ktoś mi coś pożyczy, bo tereny do jazdy są przepiękne ;) Wracam na bikestats w połowie czerwca :)


Dane wyjazdu:
41.60 km 0.00 km teren
01:36 h 26.00 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:210 m
Kalorie: kcal

Kurier niedzielny.

Niedziela, 22 maja 2016 • dodano: 25.05.2016 | Komentarze 1

Nie mam ostatnimi czasy kompletnie czasu na rower, nie mam czasu prawie na nic. Dużo rzeczy dzieje się naraz i wszystko trzeba naraz ogarnąć. No ale kto mówił, że będzie lekko? :)

Połączyłem dzisiaj przyjemne z pożytecznym. Zrealizowałem dwie transakcje na olx-ie i po obie mogłem podjechać, późnym wieczorem. W końcu na rowerze, jechałem jak dzik :]


Znienacka.
Kategoria 25-50


Dane wyjazdu:
56.50 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Praca

Piątek, 20 maja 2016 • dodano: 25.05.2016 | Komentarze 0

pn-pt
To nie jest rowerowy maj ale nie jestem z tego powodu zły. Mam teraz wiele innych rzeczy na głowie, wszystkie sprawiają mi radość :)


Dane wyjazdu:
56.50 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Praca

Piątek, 13 maja 2016 • dodano: 25.05.2016 | Komentarze 0

pn-pt
Doba skurczyła się niemożliwie, brak czasu na cokolwiek, na rower tym bardziej. Tak bywa :)


Dane wyjazdu:
40.50 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:235 m
Kalorie: kcal

Dolina Baryczy - dzień 3.

Niedziela, 8 maja 2016 • dodano: 23.05.2016 | Komentarze 6

Wczorajszy, ciężki i długi dzień dał się nam we znaki i dzisiaj ma być krócej, łatwiej i równiej. Przynajmniej taki jest plan i teoria. A ta jak wiadomo lubi rozmywać się z praktyką więc będzie jak będzie. Na tapetę bierzemy Ścieżkę Rowerową Trasą Dawnej Kolei Wąskotorowej. Celowo z dużych liter, ponieważ tak jest szumnie tytułowana na tablicach i w internecie. Sporo pieniędzy poszło na to z Unii a przy tego typu projektach przede wszystkim musi zgadzać się nazewnictwo i tablice. Więc tego przypilnowali. Jedziemy do Sułowa i w jego okolice.


Startujemy dzisiaj prosto z samochodu, który zostawiamy na parkingu przy milickim akwarium. Spowodowane jest to tym, że wracamy dzisiaj do Poznania i musieliśmy zwolnić kwaterę. Ściągamy więc rowery z bagażnika, rozkładamy przyczepkę i jedziemy z wiatrem w stronę Sułowa. Nigdzie się nam nie śpieszy, nie mamy żadnego celu, brak planu jest naszym planem. W zgrabnie opracowanym, kieszonkowym przewodniku po Dolinie Baryczy, który trafia w me ręce napisane jest że przed nami dwadzieścia kilometrów do Sułowa. W sam raz na dzisiaj.

Akwarium milicz
Akwarium w Miliczu.

Wieje nam przyjemnie w plecy, równiutka asfaltowa droga prowadzi nas cichutko więc jedzie się bardzo przyjemnie. Pomiędzy Kaszowem a Praczami asfalt jednak się kończy i pojawia się szuter. Przyznać jednak trzeba, że jest równy i dobrze ubity z małym, nieciekawym wyjątkiem w Postolinie. Są tam luźne, ostre kamyki co powoduje, że mocno zwalniamy. Zarówno z obawy przed rozcięciem opon jak i dla komfortu Michałka, który zadowolony śpiewa w przyczepce. Ten odcinek zdecydowanie wymaga poprawki.

Gdy po niecałych jedenastu kilometrach pojawia się przed nami dawna stacja kolejowa w Sułowie na naszych twarzach maluje się zdziwienie i konsternacja. Czy pojechaliśmy na skróty, czy coś pomyliliśmy? Miało być dwadzieścia kilometrów w jedną stronę a wychodzi na to, że to dystans w obie. Tego się nie spodziewaliśmy.


Stacja Kaszowo.


Pomiędzy Praczami a Sułowem.


Dawny budynek dworca w Sułowie.


Ekspozycja taboru kolejowego w Sułowie.

Czasu mamy jeszcze sporo, chęci jeszcze więcej więc powrót na tym etapie wycieczki nie wchodzi w grę. Najbliższe stawy i leśne drogi prowadzą do Rudy Sułowskiej i tam właśnie postanawiamy się udać. Trasa na mapie wygląda ok, oznaczenie również ale rzeczywistość ma dla nas inne wieści. Już pierwszy kilometr szlaku daje się we znaki, dużo błota, jeszcze więcej kałuż, z których kilku nie da się objechać i trzeba jechać na wprost nie wiedząc jak są głębokie. Za Łąkami popełniam błąd i skręcamy nie w tę drogę co trzeba, przez co ponad tysiąc metrów musimy na zmianę pchać i mielić młynkiem w leśnej piaskownicy. Rekompensatą jest przyroda, wszystko dookoła zieleni się wiosną i rozkwita pełnią barw. Taki urok jazdy tam, gdzie innych nie ma. Później okazuje się, że jechaliśmy konnym szlakiem co tłumaczy to po czym przyszło nam się poruszać.


Most na Baryczy w Łąkach.


Most na Baryczy w Łąkach.

Po leśnych perturbacjach wjeżdżamy na asfalt i po chwili jesteśmy już w Rudzie Sułowskiej. Naszą pierwszą myślą było aby zjeść tu obiad i trochę odpocząć ale tłumy ludzi i ceny jak na Batorym skutecznie zniechęciły nas do skorzystania z Gospody 8 Ryb. Pomimo, że jest to mocno wychwalane miejsce to stosunek tego co widzieliśmy do tego ile kazano by nam za to zapłacić wydał nam się żałosny. Świetnym miejscem okazało się za to minii zoo na terenie tego kompleksu. Były kozy, kucyki, konie, owce, gęsi i inne zwierzęta. Dla Michała rewelacja. Jest również mini skansen rybołówstwa, jest biuro zarządcy, wszystko z dawnej epoki. Fajne miejsce, bez udziwnień, po prostu sympatyczne. Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej - będąc w okolicy, warto zajrzeć i samemu się o tym przekonać.


Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.


Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.


Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.


Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.


Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.


Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.

Konik
Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.

Od strony Rudy Sułowskiej do Sułowa szlak jest już tak oznakowany, że nie sposób pomylić dróg. Wybieramy pomarańczowy i zaraz za stawami kolejna niespodzianka. Piachu po osie co oznacza kolejną zmianę trybu wycieczki z rowerowej na pieszą. Miejscami zamiast piachu jest gruz, miejscami żwir ale kompletnie nie ma jak po tym jechać. Nie zapamiętamy dojazdu do i z Rudy Sułowskiej najlepiej. Ciągłe przeszkody, jedna wielka porażka.


Staw Milicki w Rudzie Sułowskiej.

Od Łąk do Sułowa jedziemy drogą wojewódzką, na szczęście praktycznie bez ruchu samochodowego. Głód powoli zaczyna nam doskwierać ale w Sułowie można zapomnieć o jakiejkolwiek jadłodajni o czym przekonujemy się na własnej skórze. Decydując się wracać do Milicza napotykamy na reklamę jakiegoś baru nad Baryczą ale gdy tylko do niego dojeżdżamy odechciewa nam się jeść. Zapach frytury skutecznie odstraszyłby najbardziej głodnych rowerzystów. Okoliczne ośrodki wczasowe, relikty PRL-u i wczesnych lat 90-tych miały więcej uroku niż ta pseudo smażalnia ryb i wszelkich innych rzeczy, które da się utopić w oleju. Nie pozostaje nam nic innego jak obrać kurs powrotny i po swoich śladach wrócić do początku wycieczki i szukać czegoś do jedzenia w Miliczu. Po drodze zjeżdżamy jeszcze na chwilę do Praczy, tłukąc się trochę po bruku tak aby Michałek już od małego wiedział, że Paris-Roubaix to ciekawa sprawa ;)

Karp w Sułowie.


To były czasy :)


Figurka w Praczach.

Gdy kończymy wycieczkę i zarazem nasz trzydniowy wyjazd w Dolinę Baryczy, na niebie zbierają się ciemne chmury i delikatnie zaczyna kropić. To znak, że nie tylko nam jest smutno. Z pewnością Park Krajobrazowy Doliny Baryczy ma jeszcze wiele tajemnic przed nami i sporo ciekawych miejsc do odwiedzenia ale po tym co zobaczyliśmy jesteśmy niezmiernie zadowoleni i zauroczeni tymi okolicami. Przepiękna przyroda, możliwość obcowania z naturą i wszechobecna ptasi śpiew to wszystko to czego było nam potrzeba. Idealne miejsce na rodzinne rowerowe wycieczki. Jazda z przyczepką nie stanowi tutaj większego problemu, żeby trafić na ciężkie odcinki trzeba się postarać, nam to się udało ale po części sami tego chcieliśmy jadąc tam gdzie inni chodzą. Tak lubimy i mamy nadzieję, że nasz synek przejmie pałeczkę po nas. A jeśli nie, też będziemy szczęśliwi. Bo w życiu trzeba robić to co się lubi a nie to co robią inni :)


Dane wyjazdu:
81.60 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:32.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:350 m
Kalorie: kcal

Dolina Baryczy - dzień 2.

Sobota, 7 maja 2016 • dodano: 22.05.2016 | Komentarze 6

Pełni wrażeń po wczorajszej, krótkiej, ale bogatej w atrakcje wycieczce, budzimy się rano pełni zapału na to co przyniesie nowy dzień w Dolinie Baryczy. Trochę trwa zanim ogarniamy się do wyjazdu ale nie ma co się śpieszyć. Kawy nie pije się w biegu, kawą trzeba się delektować. Tak też czynimy i w czasie gdy raczymy się kofeinowym nałogiem w mojej głowie zarysowuje się plan dzisiejszej trasy. Wybór pada na Moją Wolę i znajdujący się w niej pałac. Niesamowita budowla, która od dawna siedziała w moich myślach, w szufladzie zatytułowanej miejsca konieczne do odwiedzenia. Problemem wydawał się tylko dystans jaki dzielił ją od Wszewilków, blisko osiedemdziesiąt kilometrów w dwie strony, z przyczepką, to dużo. Wrodzony optymizm nie pozwolił za długo rozczulać się nad tym faktem i plan wszedł w fazę realizacji. Jedziemy.


Szybkie zakupy w pierwszym napotkanym sklepie, wizyta w cukierni i raz dwa wydostajemy się z Milicza. Do Duchowa jest delikatnie pod górkę i na początku swoją nikłą prędkość kładę na karb ukształtowania terenu i nie najlepszej nawierzchni ale gdy tylko wyjeżdżamy na otwarty teren szybko pojmuję o co chodzi. Wieje silny, wschodni wiatr a my jedziemy właśnie w tym kierunku. Cóż, przynajmniej z powrotem powinno być lżej. O ja naiwny, tyle razy już się na to nabierałem... W Duchowie zatrzymujemy się pod wiatrakiem, miejscową atrakcją. W Wielkopolsce takich mamy na pęczki, tutaj to wydarzenie. 

Wiatrak w Duchowie.

W Czatkowicach Michaś zaczyna głośno dopominać się o trochę wolności, więc robimy przerwę pośrodku wioski. Jest rzeczka, w okolicznych domach są kury, kaczki, szczekają wokół psy. Na ziemi mnóstwo kamyczków, patyków i nie wiadomo co jeszcze. Wszytko takie ciekawe, wszystko nowe. Michałek wniebowzięty a my zaczynamy odkrywać w sobie nieznane pokłady cierpliwości w tłumaczeniu Mu, że tego się nie je, tego też, no i jeszcze tego i tego. Jest wesoło.
Pit stop.


Henrykowice.


Drugi pit stop.


Domowy wiatrak w Wielgich Milickich.

Wjeżdżając do Możdżanowa wjeżdżamy do Wielkopolski i droga zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawia się asfalt równy jak stół i przyczepka sunie jak po szynach. Inna administracja, inny świat. Nigdy nie przestanie nas to zadziwiać. W samej wiosce oglądamy pierwszy napotkany dzisiaj dom ze wstawkami z rudy darniowej. Ładny, estetyczny i nietypowy. Do Mojej Woli postanawiamy jechać przez las korzystając z czarnego szlaku. Jak dobra była to decyzja przekonujemy się tuż po zjechaniu z asfaltu. Naszym oczom ukazuje się ładny, zadbany Dwór Myśliwski z ponad stuletnią historią. Robimy pamiątkowe zdjęcia i zanurzamy się w leśne ostępy.


Ściana ze wstawkami z rudy darniowej, Możdżanów.


Kolejny karp :)


Dwór Myśliwski w Możdżanowie.


Dwór Myśliwski w Możdżanowie.

Zaledwie kilkaset metrów dalej kolejna atrakcja. Trafiamy do leśniczówki, przy której znajduje się zagroda z dzikami. Są one oswojone i tylko czekają na to aby dać im coś do jedzenia. Stosujemy się jednak do informacji aby tego nie robić i tylko wzajemnie się obserwujemy. Jest potężny odyniec, jest locha z małymi dziczkami. Nasz synek zachwycony naśladuje ich odgłosy i tak o to, z chrumkania dzików przeistacza się to w jeden pisk. Świetne miejsce.


Dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo wielkie kły :)

Czarny szlak do Mojej Woli okazał się strzałem jak szóstka w totolotka. Piękna, wręcz niesamowita droga przecinająca las wręcz wbiła nas w siedzenie. Dopełnieniem całości było spotkanie oko w oko z orłem bielikiem, który siedział sobie spokojnie na gałęzi, jakieś dwadzieścia metrów od nas. Po tym jak wzbił się w powietrze aż zaniemówiliśmy, jego potężne skrzydła i majestat nas powalił. Niesamowita sprawa spotkać takie zwierzę na wolności, z wrażenia nie zrobiłem ani jednego zdjęcia tylko oglądałem go jak zamurowany.


Pomiędzy Możdżanowem a Moją Wolą.

Cel na dzisiaj czyli Pałac Myśliwski w Mojej Woli od pierwszego wrażenia nas zachwycił. Zdjęcia nie oddają jego niezwykłości, jego trzeba zobaczyć na żywo. Ponoć jest to jeden z dwóch takich pałaców w Europie a o jego niezwykłości i oryginalności świadczy fakt, że jego elewacja jest wykonana z drewna korkowego, który przyjechał aż z Portugalii. Stoi już ponad sto sześćdziesiąt lat i obecnie niszczeje, nie mogąc doczekać się remontu. Prawdziwa, kompletnie zapomniana i mało znana perełka. Niezmiernie się cieszę, że mogłem ją w końcu odwiedzić, do tego z rodzinką.


Leśniczówka w Mojej Woli.


Pałac Myśliwski w Mojej Woli.


Pałac w Mojej Woli.


Pałac w Mojej Woli.

Po Pałacu przyszedł czas na relaks i piknik. Na mapie wypatrzyłem jeziorko tuż za Moją Wolą i tam się udaliśmy aby odpocząć. Zalew Sośnie, bo tak był ten zbiornik zatytułowany, okazał się mieć dziką plażę z której skwapliwie skorzystaliśmy. Rozłożyliśmy koc, jedzenie i przez godzinę oddawaliśmy się urokom piknikowania. Michałek z radością przyjął fakt, że może do woli śmigać po piasku i zajął się obsypywaniem wszystkiego co wokół. Oczywiście rodziców w pierwszej kolejności :)


Plażing.

Najedzeni, zadowoleni wyznaczyliśmy drogę powrotną do domu. Od teraz miało być z wiatrem, wyszło jak zawsze czyli czasem wiało czasem nie, rowerowe życie. W Kuźnicy Cieszyckiej szumnie zapowiadano jakiś skansen pszczeli więc zjechaliśmy z trasy na chwilę i z podkulonym ogonem szybko na nią wróciliśmy. Kilka uli, pustka dookoła, ogólna lipa. Jadąc asfaltem kilometry leciały nudno i powoli dlatego za Kotlarką uśmiechem skręciliśmy w dwukolorowy szlak do Krośnic. Kilka kilometrów leśnej drogi, stawy wokół i ptasie śpiewy ponownie wzięły nas w swe objęcia i prowadziły do miasta. Czysta, rowerowa przyjemność.


Mini skansen w Kuźnicy Czeszyckiej.

Pomiędzy Kotlarką a Krośnicami.


Nie sposób się zgubić :)


Przy Czarnym Lesie.

W Krośnicach trafiamy do Parku Miejskiego, po drodze mijając spory park wodny i zadbany pałac. Te małe miasteczko może poszczycić się swoją własną kolejką wąskotorową, Jest to jedna z nielicznych, czynnych parkowych kolejek, ponad trzy kilometrowa trasa ma pięć stacyjek i przejażdżka nią stanowi świetną zabawę. My, niestety, nie skorzystaliśmy bo Michaś wolał poleżeć sobie na trawie i skorzystać z maminej obiadokolacji. Mleczko w takim otoczeniu musiało mu bardzo smakować, bowiem niedługo zasnął snem sprawiedliwym.


Dobra strategia i plan to podstawa. Od małego z mapą :)


Krośnicka Kolej Wąskotorowa.


Krośnicka Kolej Wąskotorowa.


Krośnicka Kolej Wąskotorowa.

Zrobiło się już późne popołudnie więc i my postanowiliśmy wrzucić coś na ząb, tym razem na ciepło i nasz wybór padł na stary młyn w Niesułowicach, do którego dojazd był małym koszmarkiem. Dwa kilometry z Wąbnic to piaszczysto - kamienista droga przez mękę. Wcześniej wjechaliśmy na najwyższe wzniesienie w okolicy czyli na Wiatraczne Wzgórze. Nieco poniżej niego, w końcu, uwieczniłem na foto jedno z wielu mijanych rzepakowych pól. Kolory natury są śliczne.


Dolina Baryczy widziana spod Wiatracznego Wzgórza.

Stary Młyn w Niesułowicach nie przypadł nam do gustu i zdecydowaliśmy się nadrobić kilka kilometrów, jadąc do odwiedzonej wczoraj restauracji w Grabownicy. Znów było pysznie, przyjemnie i do syta. Zrobiło się późno, słońce chowało się już za horyzontem więc czas było wracać do Wszewilków. Wybraliśmy drogę przez Milicz, w którym chcieliśmy przejechać się drogą wokół zalewu i zobaczyć piękny, szachulcowy kościół. Do domu wracamy solidnie zmęczeni i bardzo ale to bardzo zadowoleni. Wiatr dał się nam mocno we znaki, nawierzchnia dróg też ale odwiedzone dzisiaj miejsca były tego warte. Michał dzielnie zniósł ponad 80km jazdy i tylko przez chwilę, przed południem, był mały bunt przeciwko przyczepce. Kolejny rowerowy, rodzinny, dzień za nami. Oby było ich jak najwięcej.


Kościół Boboli w Miliczu.


Dzień ma się ku końcowi. Zalew w Miliczu.

Zaliczone gminy: Sośnie (326), Krośnice (327)


Dane wyjazdu:
29.50 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:100 m
Kalorie: kcal

Dolina Baryczy - dzień 1.

Piątek, 6 maja 2016 • dodano: 19.05.2016 | Komentarze 5

Szybki rzut oka na pogodę w najbliższy weekend spowodował, że decyzja została podjęta spontanicznie, w czwartek. Jedziemy na trzy dni na rowery. Tym razem jedynym problemem do rozwiązania było wybranie miejsca, które odwiedzimy. Miało być w miarę blisko Poznania, z nastawieniem na naturę i przyrodę, spokojnie i przyjaźnie dla naszego synka, który wozi się w przyczepce. Padło na Dolinę Baryczy, która wydawała się spełniać wszystkie wymagania. Po pracy podjechałem do apollo kupić mapę, w piątek przed południem spakowaliśmy manatki do samochodu i ruszyliśmy na południe. Spontanicznie, bez noclegu, bez planu ale najważniejsze, że całą rodzinką i w dobrych humorach. Przed nami krótki, trzydniowy wypad do największego w Polsce parku krajobrazowego.




Nocleg znajdujemy po pięciu minutach, w trzeciej z odwiedzonych kwater. Dwie pierwsze zajęte, trzecia wolna i jak najbardziej nam odpowiadająca. Najbliższe dwie noce spędzimy we Wszewilkach, wiosce tuż przed Miliczem. Mamy tu wszystko to czego nam potrzeba, czystko, schludnie i wszystko pod ręką. Szybkie rozpakowanie bagaży, przygotowanie rowerów do jazdy i przy kawie można przyjrzeć się dokładniej mapie aby wycisnąć z tego weekendu i okolic jak najwięcej. Wstępnie wiemy już co, gdzie i jak, więc można jechać. Sprawdzamy jeszcze czy w natłoku tego wszystkiego nie zapominamy zabrać Michałka do przyczepki i udajemy się do Milicza. Wreszcie razem na rowerach.

Dwa kilometry bruku, kilometr dziurawej, wyboistej i nieudolnie poprowadzonej DDR-ki w samym mieście i stajemy przed ruinami Zamku Kasztelańskiego. Rozkładam statyw, robimy zdjęcie, chowam statyw, jedziemy dalej. Ten schemat będzie nam towarzyszył przez cały wyjazd, tak to już bywa :) Tuż obok, w Parku Miejskim, robimy sobie też sesję pod zadbanym pałacem Malzantów, obecnie siedzibą Technikum Leśnego. 


Przed ruinami Zamku Kasztelańskiego z XIVw., Milicz.


Pałac Malzantów w Miliczu.

Jadąc dalej, przez miasteczko, mamy wątpliwą przyjemność korzystania z miejscowej infrastruktury rowerowej. DDR-ki w samym mieście są tragiczne. Wyboiste z wysokimi krawężnikami, słupy na środku, zwężenia i tym podobne kwiatki są prawdziwym sprawdzianem dla rowerzysty z przyczepką. Nierzadko musiałem się praktycznie zatrzymywać aby przejechać na styk lub aby nie uszkodzić kół. Tragedia.

Dla kontrastu wjeżdżamy na drogę wręcz stworzoną dla rowerów. Szlak rowerowy z Sułowa, przez Milicz, do Grabownicy poprowadzony jest śladem dawnej kolei wąskotorowej, częściowo asfaltowy, częściowo szutrowy. Świetna infrastruktura, pomysłowa całość. Przy stacji Milicz Zamek oglądamy tabor kolejowy i ogromne akwarium, w którym pływają ryby milickich stawów. Z ogromnym zaciekawieniem Michałek ogląda Karpie, Szczupaka, Jesiotra i inne pływające zwierzątka. Wielka frajda dla maluchów i dorosłych. Pozujemy również przy pierwszym napotkanym kolorowym karpiu, jednym z wielu jakie napotkamy przez cały weekend. W końcu jesteśmy na karpiowej ziemi, a to nic innego jak szlak karpia. Zrobiło się kolorowo i przyjemnie ale czas jechać dalej.


Kolej na rower.


Kolorowy szlak karpia.

Jako, że jest już popołudnie nasz wybór pada na Grabownicę, w której chcemy odwiedzić wieżę widokową a prowadzi nas do niej wspomniany wcześniej szlak wąskotorówki. Za Miliczem wjeżdżamy w las i sceneria robi się niesamowita. Piękna, soczysta zieleń wokół i wszechobecne odgłosy ptaków. W Dolinie Baryczy żyje ich ponad 300 gatunków i ich doniosłe głosy na stałe wpisały się w tutejszy folklor. Doprawdy niesamowite wrażenie i nie ma co się dziwić że ten obszar został uznany jako Obszar Specjalnej Ochrony Ptaków w ramach programu Natura 2000. W Rudzie Milickiej zatrzymujemy się przy zabytkowym, drewnianym jazie na Prądni i z zaciekawieniem oglądamy myśl inżynierską z przełomu XIX i XXw. Jest to najwyższy z wszystkich jazów w całej Dolinie Baryczy. Michałek zasnął, szum wody skutecznie mu w tym pomógł.


Kolej na rower, w drodze do Grabownicy.


Prądnia w Rudzie Milickiej.


Zabytkowy jaz na Prądni w Rudzie Milickiej.

Kilka kilometrów dalej, w Grabownicy, postanawiamy wrzucić coś na ząb. Miejscowa restauracja zostaje nam polecona przez trójkę spotkanych rowerzystów, którzy rozkładają oznakowanie na jutrzejszy, okoliczny rajd. Zachęceni i głodni zajeżdżamy na miejsce i po przejrzeniu menu wiemy, że musi tu być smacznie. Mało potraw, powinno być świeżo. Nasze przypuszczenia spełniają się co do joty i gdy na nasz stół trafia pieczony sandacz i karp z miejscowych stawów, duszony w białym winie ślinka uszy trzęsą nam się galareta. Pyszne, naprawdę znakomite jedzenie, duże porcje i co ważne stosunek jakości do ceny jest wręcz fenomenalny. Gorąco wszystkim polecamy te miejsce, Restauracja Grabownica w Grabownicy. Michałek swój rosołek zjadł do samego końca więc On także przyłącza się do rekomendacji.


Pyszne, świeże jedzenie. GORĄCO POLECAMY!


Świeżutki, wypieczony sandacz z ziołami. Takie pyszności można tam dostać.

Karpik
Karpik, kolejna pyszność.

Najedzeni, zadowoleni i wypoczęci pojechaliśmy popatrzeć na stawy z góry, korzystając z wieży widokowej. Szkoda, że nie mieliśmy ze sobą lornetki ani zooma bo ptaków za dużo się nie naoglądaliśmy ale staw Grabownica w złotej godzinie prezentował się okazale. Matka natura potrafi tworzyć obrazy, które zapamiętuje się na długo.


Staw Grabownica, jeden z wielu w kompleksie Stawów Milickich, widziany z wieży widokowej.

Dolina Baryczy
Przy wieży widokowej w Grabownicy.

Dolina Baryczy
Hodujemy karpie na święta.

Do Wszewilków wracamy ponownie zajeżdżając do Rudy Milickiej, z której do Nowego Grodziska poprowadzona jest droga po grobli. Zachodzące słońce, jeziora po obu stronach, szpaler drzew i krzewów tworzą prawdziwe cudo. Jesteśmy absolutnie zauroczeni tym miejscem, tą drogą. Nawet kostka z której jest ona wykonana, jest równa i przyjemna do jazdy. Jest pięknie.

Dolina Baryczy
Przepiękna grobla pomiędzy Rudą Milicką a Nowym Grodziskiem.

Za Nowym Grodziskiem zjeżdżamy jeszcze na zielony szlak, trochę wyboisty ale widokowo warty tego, aby się przemęczyć. Jedziemy wzdłuż Stawu Gadzinowego Dużego, słońce oświeca nas niesamowitym, złotym kolorem, ptaki wtórują mu swym śpiewem. Jesteśmy otuleni naturą, razem, we trójkę na rowerowej wycieczce. Te chwile mogłyby trwać wiecznie.

Dolina Baryczy
Staw Gadzinowy.

Dolina Baryczy
Złota Dolina Baryczy.

Zaliczona gmina: Milicz (325)

Dane wyjazdu:
40.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Praca.

Czwartek, 5 maja 2016 • dodano: 22.05.2016 | Komentarze 0

śr, czw, pt
Kategoria Do/Z pracy


Dane wyjazdu:
134.00 km 0.00 km teren
06:21 h 21.10 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:968 m
Kalorie: kcal

UNESCO i okolice.

Poniedziałek, 2 maja 2016 • dodano: 14.05.2016 | Komentarze 6

Drugi maja dzień wolny, kilka pomysłów na jego spędzenie w towarzystwie wysłużonego ale wiernego roweru, spakowana sakwa. Otwierasz oczy, kukułka oznajmia okolice nieludzkiej szóstej rano, bezcelowe pierwsze kroki po podniesieniu ciała z łóżka. W letargu robisz śniadanie zastanawiając się na co akurat dzisiaj masz ochotę, kawa parzy się w kawiarce. Jesz, przeżuwasz, pijesz, starasz się obudzić. Rower, w myślach tylko ten rower. Ale gdzie z nim, na nim, pojechać tym razem? Może zostać w domu, nie, jednak nie. Nie w taką pogodę, słońce nie pozwala Ci zostać. Udało się, stoisz przy drzwiach gotowy do wyjazdu. Gdzie teraz? Tam gdzie Cię jeszcze nie było, tam gdzie czujesz że być warto. UNESCO. Mówi Ci to coś?


Sześćdziesiąt pierwszych kilometrów i średnia w okolicach osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Trochę za szybko jak na rowerową wycieczkę więc zwalniam, szukam parkingu i mój wybór pada na plac pomiędzy Lidlem, Biedronką i Netto. Żarska święta trójca z chęcią przyjmuje w swe objęcia mój samochód i na kilka następnych godzin staje się jego domem. Rower opuszcza bagażnik zwarty i gotowy na kolejną wycieczkę. To, że suport jękliwie dopomina się o odejście na emeryturę to nic nie znaczy. Nie tu i nie teraz.

Na dzień dobry świetna przystawka. Najwyższe wzniesienie woj. lubuskiego, Gołębia potocznie zwana też Górą Żarską, oferuje możliwość jazdy w leśnych ostępach, głównie buczynie. Morena czołowa, na której ona się znajduje, fantastycznie wyrzeźbiła tutejszy krajobraz i warunki do kręcenia są więcej niż bardzo dobre. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie XXw. istniała tu nawet skocznia narciarska. Skwapliwie z tego skorzystałem i kręcąc się wokół odwiedziłem trzy wieże, jedną w ruinie, drugą odnowioną, trzecią przeciwpożarową zamkniętą na głucho. Było też dwieście siedemnaście schodów do pamiątkowego głazu ale pomny przedwczorajszej wycieczki i wysiłku z niej związanym, odpuściłem tę niewątpliwą atrakcję. Przejechałem bokiem, nie zapuszczając się w głąb wąwozu. Odnowiona wieża Promnitza stanowi kapitalny punkt widokowy na linię Karkonoszy i Gór Izerskich więc i nie mogło mnie zabraknąć na jej szczycie. Niestety powietrze tego dnia nie było na tyle czyste aby móc napawać się pięknem górskiego krajobrazu ale miejsce jest naprawdę wyjątkowe.


Początek.


Wieża Bismarcka, jedna ze 172 zachowanych na świecie. Wzniesienia Żarskie.


217 schodów. Tym razem ominąłem :)


Odnowiona Wieża Promnitza.


Wieża Promnitza.


Widok w stronę Sudetów z Wieży Promnitza.

Sto metrów niżej i kawałek drogi od lasu zaczął się nudny dwudziestokilometrowy odcinek drogi. Dla urozmaicenia i zabicia nudy pomiędzy Witoszynem a Borowem wjechałem w las. Jak to zwykle bywa w tego typu zabawach zastałem piach po osie i dobrze ponad kilometr spędziłem na spacerku z rowerem tuż obok. Gdy tylko przednie koło poczuło asfalt pod bieżnikiem musiałem w jednej milisekundzie przyspieszyć ponad swe możliwości aby nie stać się pożywieniem dla trzech ciekawskich psiaków, które wyskoczyły z mijanej zagrody. Ich ciekawość zmieniała się we wściekłość wprost proporcjonalnie do skracania dystansu jaki nas dzielił. Dwieście metrów dalej zostałem sam, wesołe owczarki położyły się na drodze i dały mi spokój. Cóż to byłaby za wycieczka bez takich akcji. No nie da się, po prostu bez tego się nie da.


Okolice Witoszyna.


Piaszczysty spacerek.


Jak nie psy to wilki jakieś.

Najdalej wysunięta na południe gmina w Lubuskiem czyli Gozdnica to modelowy przykład dziury, wręcz encyklopedyczny. Wjeżdżasz, rozglądasz się i zastanawiasz się kto cofnął Cię w czasie i dlaczego każdy patrzy na Ciebie tak jakbyś był co najmniej atrakcją miesiąca. Smutne miejsce, ale na swój sposób intrygujące. Te typy tak mają.

To, że Lubuskie lasami i brukiem stoi wie każdy. Ja też, ale niezmiennie dziwi mnie jak dużo rodzajów bruku można spotkać na tutejszych drogach. Są bruki złe, jest gorsze i najgorsze też występują. Poza tym są jeszcze bruki dziurawe, bruki łatane brukiem i bruki, których nawet już brukiem nazwać nie można. Pomiędzy nimi wyrosną czasem też bruki z metryką, szlacheckie jak wyjaśnił mi pewien tubylec. Nudzić się więc nie sposób. Więc od Gozdnicy pod Łęknicę trochę mi zeszło na trasie, tu zdjęcie, tam zdjęcie a czas leciał. Poza tym w Przewozie zawitałem na chwilę do Niemiec, później zerknąłem na Wieżę Głodową w miejscowym parku i posiliłem się trochę na jednej z zapomnianych ławek gdzieś pod drzewem.


Bruk szlachecki.


Bruk jak malowany.

Bruk. Po prostu bruk.


Kościół w Podrosche, Niemcy.


Z cyklu - kto znajdzie błąd?


Wieża Głodowa w Przewozie.


Zadbane przedszkole w Przewozie.

Po brukach przyszedł czas na jedno z dwóch miejsc, dla których w ogóle wsiadłem dzisiaj na rower i zdecydowałem się zawitać w tych rejonach. Łuk Mużakowa to najlepiej zbadana na świecie spiętrzona morena czołowa i jedyna widoczna z kosmosu! Na jej terenie, w 2012r. powstał GEOPARK na terenie dawnej kopalni Babina. Kolorowe jeziorka, które są niczym innym jak zalanymi, zapadniętymi pokładami odkrywkowej kopalnie węgla brunatnego i iłów ceramicznych robią niesamowite wrażenie. Wzdłuż nich wytyczono ścieżkę dydaktyczną, wszystko przygotowane jest z dbałością o detale. Są miejsca odpoczynku, z tablic można dowiedzieć się praktycznie wszystkiego tym miejscu, widoki są jak z pocztówek. Jeśli ktoś wcześniej odwiedził kolorowe jeziorka w Rudawach Janowickich to te miejsce pozwoli mu szybko zapomnieć o tamtych. Jeśli będzie to na odwrót to w Rudawach może być głośny jęk zawodu. 

Widziałem zdjęcia z geoparku w internecie ale po tym co zobaczyłem na miejscu z pełnym przekonaniem zapraszam Wszystkich do przyjazdu na miejsce i zobaczeniu tego na własne oczy. Warto, naprawdę warto.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - wieża widokowa 24m
.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - widok z wieży widokowej na jezioro Afryka.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - niesamowite formy erozji, tu "Grzebiet Słonia".


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj aktywnie :)

Tytułowe UNESCO czaiło się tuż za rogiem, tuż za GEOPARKIEM. Wystarczyło przejechać pod autostradą, pokręcić się chwilę po granicznym miasteczku, podążać za znakami lub na azymut, w stronę drzew. Wybrałem opcję mieszaną i zatrzymawszy się przy punkcie informacji turystycznej szybko zostałem zaatakowany napisem, że darmowych mapek i folderów nie ma. Masz dwa euro lub dyszkę peelenów w kieszeni, masz radość i dumę bycia posiadaczem czegoś na czym opisany jest ten kawał terenu. Nie skorzystałem i zdecydowałem się zaufać licznym tablicom umieszczonym na terenie parku i nieśpiesznym tempem zacząłem kręcenie po Parku Mużakowskim. 

Park ten został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 2004r. Jest jednym z największych parków w Europie, zajmuje łącznie ponad 700h, z czego 500h znajduję się po stronie polskiej. Jego historii i tego co można w nim znaleźć opisywać nie będę, bo ani czasu ani miejsca na to znaleźć nie sposób. Przyjechałem tutaj tak naprawdę na rekonesans, chcę pojeździć po nim i w jego okolicy rodzinnie, z przyczepką. Teraz jestem już pewien, że to dobry pomysł, świetne miejsce na tego typu wypady. Jego dopełnieniem jest piękny Nowy Zamek, leżący już w Bad Muskau. Prawdziwa wisienka na torcie.


Wiadukt w Parku Mużakowskim.


Nowy Zamek w Bad Muskau, Park Mużakowski.


Folwark zamkowy w Bad Muskau, Park Mużakowski.

Od Łęknicy do Trzebiela postanawiam przetestować niemiecką myśl techniczną i inżynieryjną połączoną z ichniejszym ordnungiem i jadę ścieżką rowerową wzdłuż Nysy. Dalszy opis pewnie i tak byłby to przewidzenia więc ograniczę go do jednego zdania. Asfalt równy jak stół, bezpiecznie jak w łonie matki i tylko kolor słupków granicznych mnie drażnił.


Wzdłuż Nysy, po niemieckiej stronie.


Równo, pięknie, bezpiecznie. Można?


Ruiny dawnej fabryki tektury w Żarkach Wielkich.

Kilkanaście kilometrów jazdy po zachodniej stronie Nysy Łużyckiej tak rozpieściło moje cztery litery, że gdy tylko przejechałem przez nowy most pieszo-rowerowy łączący Zelz i Siedlec, szybko one zaprotestowały przeciwko naszej infrastrukturze. Powróciły dziury, powrócił asfalt tylko z nazwy i inne kwiatki. Przed Trzebielem wjechałem na nową drogę rowerową, poprowadzoną na nasypie dawnej kolei, i uczciwie muszę przyznać, że mi się ten pomysł podobał. Tak powinno się wykorzystywać i rekultywować tego typu teren, bardzo dobra idea.


Dobrze wykorzystany nasyp.

Od Cielmowa po same Żary właściwie nie ma o czym pisać. Jechałem, a właściwie toczyłem się, pod bardzo silny wiatr przez co za wiele nie oglądałem tylko skupiłem się na przednim kole i na tym aby głowę trzymać nisko coby mi nie odleciała. Ciężkie, nudne, siłowe dwadzieścia kilka kilometrów. Zmęczenie zaczęło dawać znać o sobie, energia zjeżdżała po równi pochyłej a i jakoś na nadmiar motywacji do kręcenia pod ten cholerny wiatr za wielkiej już nie miałem. Nóżka za nóżką, obrót za obrotem tak jechałem i jechałem aż w w końcu na horyzoncie pojawiła się Biedronka, Netto i Lidl i czas było spakować się do auta, kończąc to co zaczęło się ładnych kilka godzin temu. Bruki, kolory i lasy - to zostanie mi w pamięci najbardziej.


Kościół pw. św. Franciszka w Brzostowej.


Masz w domu panele? Masz je stąd :) Kronopol, Żary.

Zaliczone gminy: Gozdnica (319), Przewóz (320), Łęknica (321), Trzebiel (322), Tuplice (323), Lipinki Łużyckie (324)