Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Z przyczepką

Dystans całkowity:1316.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:79:43
Średnia prędkość:13.56 km/h
Maksymalna prędkość:51.20 km/h
Suma podjazdów:6931 m
Liczba aktywności:37
Średnio na aktywność:35.58 km i 2h 34m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
20.20 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Rodzinny Strzeszynek.

Środa, 16 sierpnia 2017 • dodano: 13.09.2017 | Komentarze 2

Chwila wolnego czasu, którą wykorzystaliśmy najlepiej jak mogliśmy. Pojechaliśmy nad jezioro Strzeszyńskie, zrobiliśmy rundkę wokół i wróciliśmy do domu. W międzyczasie Michaś pobawił się na plaży, poganiał kaczki a wracając do domu mama z tatą zmokli doszczętnie. Synek w swoim królestwie miał sucho i cieplutko a deszcz mu kompletnie nie przeszkadzał. Nam zresztą też :)

W drodze na Strzeszynek :
Kategoria Z przyczepką


Dane wyjazdu:
32.20 km 0.00 km teren
02:17 h 14.10 km/h:
Maks. pr.:35.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Do serwisu.

Poniedziałek, 14 sierpnia 2017 • dodano: 13.09.2017 | Komentarze 1

Obiektyw naprawili mi wyjątkowo szybko, po trzech dniach był gotowy do odbioru a serwisowali go przecież w Gdyni. Sima bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła jakością obsługi.

Pojechałem więc, razem z Michasiem w przyczepce, odebrać przesyłkę. Trasa identyczna jak w zeszłym tygodniu, Wartostrada po raz kolejny przejechana z uśmiechem na ustach. Czekam na to aż zrobią ją na całej długości miejskiego odcinka Warty, choć nie mam pojęcia czy w ogóle istnieje taki plan :) W drodze powrotnej ponad godzinę spędziliśmy na komicznie drogim placu zabaw na Chwaliszewie i te kilkadziesiąt minut tylko utwierdziło mnie, że aby się szybko wzbogacić musiałbym mieć firmę, która buduje takie place zabaw i otrzymuje za to przelewy z urzędu miasta. Kabaret wart dwa miliony.

Dzisiaj przynajmniej żadne osy mnie pogryzły ;)
Kategoria 25-50, Z przyczepką


Dane wyjazdu:
34.80 km 0.00 km teren
02:38 h 13.22 km/h:
Maks. pr.:33.90 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:163 m
Kalorie: kcal

Rodzinny poligon.

Niedziela, 13 sierpnia 2017 • dodano: 13.09.2017 | Komentarze 2

Niedzielne, wspólne popołudnie, ładna pogoda za oknem. Skorzystaliśmy z okazji i prawie trzy godziny razem spędziliśmy na świeżym powietrzu. Na poligonie jak zawsze cisza, spokój i Michaś mógł szlifować swoje umiejętności biegowo-rowerowe. Dużo do szczęścia nam nie potrzeba :)


Biegowo-rowerowa niedziela na poligonie.
Kategoria 25-50, Z przyczepką


Dane wyjazdu:
56.00 km 0.00 km teren
03:57 h 14.18 km/h:
Maks. pr.:30.70 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:260 m
Kalorie: kcal

Muzeum rolnictwa w Szreniawie, rodzinnie.

Środa, 9 sierpnia 2017 • dodano: 11.09.2017 | Komentarze 9

Atrakcji dla rodzin z dziećmi ponoć w Poznaniu i okolicach nie brakuje. Gdy jednak podczas ich poszukiwania ma się trzy warunki, które muszą zaistnieć, robi się już mało ciekawie. Komercja, tłum i kicz, tego nie lubimy i nie tolerujemy.

Muzeum Rolnictwa w Szreniawie nie jest ani komercyjne, ani tłumnie odwiedzane ani kiczowate. Idealne miejsce dla rodzin z dziećmi.
Jedyny problem jaki nas dzielił od tego miejsca to sam dojazd. Aby się tam dostać musieliśmy przejechać przez cały Poznań, z północy na południe. W tamtą stronę dodać do tego trzeba było Plewiska, w drodze powrotnej Luboń. Co to oznacza? DDR-ki różnego rodzaju, potworny hałas, ogromny ruch. W Plewiskach remont Grunwaldzkiej i syf dookoła, w Luboniu syf jest zawsze. Przyjemnie było tylko na Wartostradzie, gdyby tak było wszędzie... Tego, że wiało okrutnie nie ma co dodawać bo co drugi dzień tu wieje. I zawsze w twarz.

Co do samego muzeum to jest naprawdę godne tego aby je odwiedzić. Jest największym tego typu obiektem w Europie i jedynym Państwowym. Historia Rolnictwa zebrana w jednym miejscu, muzeum ciągle się rozwija i zyskuje nowe eksponaty. Duży przekrój tego co można zobaczyć nie pozwala się nudzić zarówno dzieciakom jak i dorosłym. 

Po odwiedzinach w muzeum zajechaliśmy jeszcze do Mauzoleum Bierbaumów a zarazem na wieżę widokową. Byliśmy tam pierwszy raz i widok z góry pewnie by nas zachwycił ale wiało tak mocno, że byliśmy na szczycie pięć sekund. 


Kolejowy Klub Sportowy!


Prawie stuletnia lokomobila w muzeum Rolnictwa w Szreniawie.


Chleb wypieka się w piecu.


Piwo robi się tak.


Samolotami rozwozi się nawóz.


Lata się też przez ocean.


Ursusy wyglądały kiedyś tak.


W Szreniawie prawie jak w Pizie.


Po co kombajny mają zęby z przodu?


Widok z wieży Mauzoleum Bierbaumów.


Przy Wartostradzie toczy się życie.


Zatrzymaliśmy się na lody.


Dane wyjazdu:
26.00 km 0.00 km teren
02:03 h 12.68 km/h:
Maks. pr.:31.20 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:152 m
Kalorie: kcal

Do serwisu.

Wtorek, 8 sierpnia 2017 • dodano: 10.09.2017 | Komentarze 1

Obiektyw Sigmy postanowił zastrajkować i zablokował pierścień zoom-a, więc musiałem oddać go do serwisu. Pojechałem więc razem z Michasiem w przyczepce na Polankę skorzystać z gwarancji. Pierwszy raz miałem okazję przejechać się Wartostradą i jestem pod wrażeniem. Tak powinno przywracać się nadrzeczne dla ludzi i zachęcać ich do wyjścia z domów. Super projekt i wykonanie. Jeśli powstałaby taka ścieżka wzdłuż całego brzegu Warty w Poznaniu, byłoby to coś wspaniałego. Wracając zaliczyliśmy jeszcze trzy place zabaw w tym nowy na Chwaliszewie za dwa miliony ale zupełnie nie wart tych pieniędzy.

Sama jazda nie obyła się bez przygód. Na Sarmackiej złapałem klasycznego snejka w tylnym kole i musiałem zmieniać dętkę. Przy rondzie Śródka stojąc w kolejce do cukierni użądliły mnie dwie osy jednocześnie. Jedna w szyję, druga wleciała pod koszulkę i zostawiła swój ślad na żebrach. Uczulony nie jestem ale co bolało to moje.



Wartostrada w okolicach Śródki.
Kategoria 25-50, Z przyczepką


Dane wyjazdu:
57.00 km 0.00 km teren
04:16 h 13.36 km/h:
Maks. pr.:47.40 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:350 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień XV.

Niedziela, 9 lipca 2017 • dodano: 08.09.2017 | Komentarze 8


Przyszedł czas na ostatni, rowerowy dzień naszych wakacji na Roztoczu. Mieliśmy kilka pomysłów jak go spędzić i gdzie pojechać a to, że nie mogło zabraknąć na koniec trzech rzeczy, spowodowało samoistne stworzenie się planu. 

Sielanka 

Od rana na roztoczańskim niebie panowała piękna atmosfera. Błękit mieszał się z bielą a te dwa najpiękniejsze kolory oświetlały promienie słońca. Pełna sielanka. Dzisiejszą wycieczkę rozpoczęliśmy w Chotylubiu, gdzie zaparkowaliśmy auto pod cerkwią i po przesiadce na rowery obraliśmy kurs na Stare Brusno. 


Cerkiew w Chotylubiu.

Jestem zwycięzcą

Od Chotylubia do Nowego Brusna jechaliśmy każdy na swoim rowerze, całe sześć kilometrów i sto metrów. Piszę to tak dokładnie i wyraźnie bowiem godnym zauważenia jest fakt, że cały ten odcinek nasz Synek przejechał sam. Na rowerku najmniejszym z możliwych, w wieku dwóch lat. Jechałby dalej ale wzmagający się ruch zmusił nas do tego aby włożyć go do przyczepki w akompaniamencie płaczu, krzyków i tym podobnych ozdobników. Zdecydowanie miał ochotę na więcej a źli rodzice przerwali mu zabawę. Dla nas został zwycięzcą.


Mały, wielki rowerzysta.


Mama i synek to już peleton.

Człowiek, człowiekowi...

Gdy Michaś dumnie i radośnie jechał na swoim rowerku a Kochana Mamusia dzielnie mu sekundowała ja przystanąłem na chwile przed Nowym Brusnem aby w spokoju zamyślić się przy pomniku stojącym przy drodze. Duży, kamienny głaz i posadowiony na nim krzyż upamiętnia ponad sześćdziesiąt mieszkańców wsi Rudka, zamordowanych w 1944r. przez Ukraińską Powstańczą Armię (UPA). Co kieruje ludźmi, którzy przychodzą do wsi i palą ją całą i mordują wszystkie zamieszkujące je osoby? Czy to wciąż ludzie? Straszne.


Pomnik upamiętniający zamordowanych przez UPA mieszkańców wsi Rudka. Okolice Nowego Brusna.

Cel pierwszy

Pierwszy cel wycieczki został osiągnięty za Starym Brusnem. To co lubi tata najbardziej w rowerowych wycieczkach mogło zostać zaspokojone podczas wjazdu na Górę Brusno. Od tej strony mniej stromy niż od Nowin Horynieckich ale wciąż stający dęba i wyciskający pot podjazd na szczyt wzniesienia wyzwolił masę endorfin i głowa rodzina mogła być usatysfakcjonowana. Wysiłek został nagrodzony długim i szybkim zjazdem, praktycznie do samego parku zdrojowego w Horyńcu.


Zjazd z Góry Brusno w kierunku Horyńca-Zdroju.

Cel drugi

Cafe Sanacja, którą odwiedziliśmy podczas poprzedniej wizyty w Horyńcu-Zdroju przyciągała do siebie jak magnes i z Góry Brusno nasza droga wiodła prosto tam. Michaś zasnął więc mieliśmy niepowtarzalną możliwość delektowania się w spokoju wyśmienitą kawą i jeszcze lepszymi deserami. Uśmiech mojej Kochanej Żony na widok pięknie podanego tiramisu był bezcenny. Jeśli mamy wrócić kiedyś w te okolice, to ta kawiarnia będzie tego powodem. Rewelacyjne miejsce.

W drodze, po drodze

Dwa kilometry pomiędzy Horyńcem a Wólką Horyniecką mogą stanowić wzór dla producentów sera jak powinny wyglądać dziury idealne. Za wzór w tym wypadku służą takie, których nie idzie ominąć żadnym znanym sposobem bo jest ich tak dużo albo są tak duże, że staje się to nierealne. Sześć kilometrów, które wiodą dalej, w stronę Baszni Górnej, stanowi idealne zaś zaprzeczenie tego co było przed chwilą. Tu nawierzchnia mogłaby posłużyć za reklamę czegoś idealnie równiutkiego i przyjaznego rowerzystom. Świeży asfalt, zamknięta dla aut szosa pośrodku lasu. Kawałek dalej znów szwajcarski ser i bardzo ruchliwa droga wojewódzka. Kraina kontrastu. Przed nami pojawił się Lubaczów.


Zmiana krajobrazu przed Lubaczowem.

Nora

Przyjechaliśmy do Lubaczowa i z niego wyjechaliśmy. Chociaż aby nie zabrzmiało to tak dramatycznie, napiszę jeszcze, że na miejscowym rynku zjedliśmy lody i bezskutecznie szukaliśmy trzeciego celu dzisiejszej wycieczki. Te powiatowe miasto nie spodobało nam się na tyle, że w tym momencie skończę jego opis. Szkoda czasu i klawiatury.


Lubacz na rynku w Lubaczowie.

Cel trzeci

Był podjazd dla taty, była kawa i deser dla mamy, przyszedł czas na coś dla najmłodszego członka rodziny. Jak to bywa w wieku dwóch lat, plac zabaw dla Michasia jest tym czego potrzeba mu do życia najbardziej, więc rozpoczęliśmy poszukiwania tego przybytku. W Lubaczowie były dwa, oba tak obskurne i brudne, że odpadły w przedbiegach. Pojechaliśmy bez żalu dalej i zatrzymaliśmy się dopiero we wsi Załuża, która dzięki unijnym środkom miała do zaoferowania maluchom nowiutkie i czyściutkie miejsce do zabaw. Mały wyszalał się za wszystkie czasy, zrobiliśmy sobie piknik i wszyscy byli zadowoleni. 

Jeszcze więcej

Pomiędzy Załużem a Chotylubiem trafiliśmy na kolejną drogę, dostępną wyłącznie dla rowerzystów i pracowników ALP i skrzętnie z tej okazji skorzystaliśmy. Jeżdżąc z przyczepką takie leśne, asfaltowe drogi stają się prawdziwą przyjemnością i pomimo, że zdecydowanie wolę jeździć po szutrowych nawierzchniach to na rodzinnych wakacjach takie niespodzianki jak ta przyjmuję z otwartymi rękoma. Do sześciu kilometrów i stu metrów na początku dnia Michaś postanowił dorzucić jeszcze trochę dystansu i jego łączny dystans tego dnia to osiem kilometrów i czterysta metrów. Odpychając się nóżkami. Mistrz. I nikt go do tego nie zmuszał, wręcz przeciwnie.


Ostatnie, rowerowe zdjęcie z wakacji na Roztoczu :)

Koniec

Nasze tegoroczne wakacje na Roztoczu dobiegły końca. Do Poznania wróciliśmy następnego dnia, przemierzając Polskę w zaledwie jedenaście godzin jazdy samochodem ale to temat na zupełnie inne opowiadanie...

Chciałbym napisać coś w formie podsumowania ale zbyt wiele myśli chciałbym przekazać w tym miejscu. Ten region Polski doprawdy Nas zauroczył. Kiedyś mówiło się, że jest klimat i każdy wiedział o co chodzi. Teraz pewnie trzeba by było ubrać to wszystko w pr-ową gadkę i inne wymysły obecnych czasów. Tego nie potrafię.

Roztocze jest magiczne i nie boję się tego stwierdzenia. Znaleźliśmy tu wszystko czego szukaliśmy. 

Zaliczone gminy: Lubaczów - obszar wiejski (398), Lubaczów - teren miejski (399), Cieszanów (400)



Dane wyjazdu:
25.60 km 0.00 km teren
01:30 h 17.07 km/h:
Maks. pr.:35.30 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:155 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień XIV.

Sobota, 8 lipca 2017 • dodano: 05.09.2017 | Komentarze 3


Smaki Roztocza

Wielokrotnie już podkreślałem, że ważną częścią naszych wyjazdów jest poszukiwanie regionalnych smaków i poznawanie miejscowej kuchni. Uwielbiamy próbować nowych rzeczy i jeśli tylko nadarza się taka okazja jedziemy tam gdzie możemy tego dokonać. XVIII Jarmark Galicyjski Smaki Roztocza w Narolu nie mógł przydarzyć się w lepszym terminie niż w czasie naszego urlopu. Będąc tak blisko nie mogło nas zabraknąć tego dnia na miejscowym rynku. Wszak tyle pyszności czekało na degustacje.

Menu

Dojazd rowerem z Suśca do Narola to formalność ale i czysta przyjemność zarazem. Mały ruch, świetnej jakości asfaltowa nawierzchnia, ładna pogoda i wiatr w plecy. Michał zasnął gdy tylko ruszyliśmy z miejsca, więc mogliśmy szybko i sprawnie dostać sie na miejsce.

Na Jarmark przyjechaliśmy w porze obiadowej przez co nasze kubki smakowe nieco zwariowały od feerii zapachów, które roznosiły się zewsząd. Na stoiskach koła gospodyń wiejskich prezentowały swoje wyroby, jedne lepsze od drugich. Lokalni wytwórcy zachęcali do swoich wyrobów, nie brakowało wędlin, ryb, przetworów, pieczywa, przypraw, serów i czego tylko dusza zapragnie. Na spragnionych czekały rzemieślnicze nalewki, wina, piwa i inne napitki. Słowem żyć, nie umierać.

Spróbowaliśmy wielu rzeczy ale jedna zasługuje co najmniej na medal. Ciasto "mech" Pań z Koła Gospodyń Wiejskich z Kowalówki rozłożyło nas na łopatki. Absolutnie genialny smak, przepyszne. Pisząc te słowa cieknie mi ślinka na samą myśl o tym specjale. A dodać muszę, że za słodkim nie przepadam.


XVIII Jarmark Galicyjski Smaki Roztocza w Narolu.

Dolce Vita

Pokręciliśmy się trochę po stoiskach, zjedliśmy obiad, zrobiliśmy zakupy i czas było wracać do Suśca. Tym razem pod wiatr ale kompletnie nie miało to dla nas znaczenia. Jechaliśmy wolno, wolniutko ciesząc się z możliwości bycia razem w tym pięknym zakątku Polski oraz wspaniałych wakacji. Nic więcej nam do szczęścia nie potrzeba. Może przydałoby się tylko nieco więcej "Mchu". Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i długo siedzieliśmy przy skrzącym się ogniu i akompaniamencie świerszczy. Magia Roztocza.


Dane wyjazdu:
40.00 km 0.00 km teren
02:41 h 14.91 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:300 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień XIII.

Piątek, 7 lipca 2017 • dodano: 05.09.2017 | Komentarze 4

Poprzez chaszcze płynie kajak i to nie jest żaden majak. Burtą ciągle wodę bierze, że nie tonie, ja nie wierzę...

Szorujemy

Spacer malowniczym rezerwatem Szumy nad Tanwią to nie jedyna możliwość spędzania wolnego czasu w ich sąsiedztwie. Liczne firmy oferują spływy kajakowe po jej wodach reklamując je jako wspaniałą formę relaksu rozrywkę i możliwość obcowania z nieskazitelną przyrodą. Daliśmy się nabrać i z samego rana, w okolicach dziesiątej, zjawiliśmy się samochodem na parkingu przed Szumami skąd mało rozmowny kierowca zawiózł nas swoim autem wraz z kajakami na miejsce startu spływu. Pełni nadziei i mający ochotę na poznawanie tej pięknej rzeki z perspektywy kajaka ruszyliśmy w nieznane. Dwadzieścia metrów dalej, za pierwszym meandrem, Tanew pokazała nam, że współpraca pomiędzy nią a kajakiem może być rozpatrywana tylko i wyłącznie jako forma nabicia kieszeni właścicielom wypożyczającym swój sprzęt pływający. 

Poziom wody nie pozwalał na swobodne płynięcie, nie pozwalał na płynięcie w ogóle. Było to odpychanie się od dna, brzegów, przeciąganie po powalonych konarach. Kilkumetrowe odcinki, które pozwalały aby kajak mógł posłużyć do tego do czego został stworzony, były rzadkością. Te kilka kilometrów spływu (sic!) było fatalnym wyborem. Ostatni odcinek, około kilkuset metrów przed końcem, musiałem ciągnąć kajak po kamienistym dnie, samemu brodząc w wodzie, która miała temperaturę w granicach dziesięciu stopni. Prawdziwa, roztoczańska przyjemność. Dziękuję.


Spływ po Tanwi. 

Zmiana nastroju

Nieudana przygoda z kajakami szybko odeszła w niepamięć, gdy tylko zapakowaliśmy rowery na samochód i udaliśmy się po obiedzie do Werchraty. Wczorajsza piękna wycieczka po terenach leżących na południe od tej wsi rozbudziła nasze apetyty co do tego rejonu więc pełni zapału ruszyliśmy tym razem w drugą stronę. Humor nieco psuły nam szybko przemieszczające się po nieboskłonie chmury, które zwiastowały deszcz, ale nie zważając na to co nad nami udaliśmy się w kierunku Hrebennego.

Pierwszym miejscem, które na chwilę nas do siebie przyciągnęło były Prusie. Zabytkowa, drewniana cerkiew stojąca przy wjeździe do wsi zachęcała do odwiedzin ale tym razem tylko rzuciliśmy na nią okiem z perspektywy siodełka i zatrzymaliśmy się dopiero kilometr dalej. Postój wynikł z prozaicznego powodu, staliśmy przy granicy polsko - ukraińskiej o czym informowały wszechobecne znaki oraz dwie kamery rozmieszczone na słupach trakcyjnych torów, które biegły do przejścia granicznego w Hrebennem. Nic ciekawego nie tu nie było a nas jak zwykle przywiodła ciekawość. Dzisiaj nienagrodzona żadną nagrodą.


Prusie, swoisty koniec świata na Roztoczu.

Skamieniałe drzewa

Muzeum skamieniałych drzew w Siedliskach jest wizytówką i ponoć niezwykłą atrakcją turystyczną tej miejscowości. Niestety nie było nam dane się o tym przekonać, ponieważ w trakcie naszej wizyty było zamknięte, pomimo że godziny otwarcia wskazywały na coś zupełnie innego. Przeczytaliśmy więc tablice informacyjne stojące tuż obok budynku, który odnowili i wyremontowali sami mieszkańcy, i odjechaliśmy niepyszni. Na pamiątkę odwiedzin tej wsi sfotografowałem znajdującą się vis-a-vis muzeum cerkiew. 


Cerkiew św. Mikołaja w Siedliskach.

Nagradzamy cierpliwość

Przejście graniczne w Hrebennem to dla wielu drzwi do wielkiego świata, dla niektórych okno przez które można jedynie spojrzeć. Aby je otworzyć potrzeba czasami anielskiej wręcz cierpliwości bądź odpowiednich znajomych. Czasy się zmieniają, kolejki jak były tak są i będą. Dłuższe, krótsze ale żyjące swoim życiem. Obserwując przez chwile stojące w ogonku TIR-y zastanawialiśmy się dlaczego to tyle trwa. Odpowiedzi nie znamy do teraz. 


Kolejka do przejścia granicznego w Hrebennem.

Hrebenne odwiedziliśmy nie tyle z powodu przejścia granicznego ale to cerkiew św. Mikołaja była tym co Nas tu sprowadziło. Widziana dotychczas tylko na zdjęciu spodobała mi się na tyle, że chciałem zobaczyć ją na żywo. Jak to często w takich przypadkach bywa, na miejscu pocałowaliśmy klamkę. Zamknięte. Cerkiew postawiona została na wzniesieniu górującym nad okolicą a krótka i sztywna ścianka tuż przed nią to sprawdzian dla niejednego rowerzysty. 


Cerkiew św. Mikołaja w Hrebennem.


Żmijowisko

Kierując się z Hrebennego w stronę Mostów Małych nasza droga wiodła przez las. Częściowo po fatalnej jakości asfaltem, częściowo po jeszcze gorszej jakości szutrowej. O ile do niewygód zdążyliśmy się już przyzwyczaić i takie trakty nie robią na nas już większego wrażenia to spotykane na swej drodze żmije a i owszem. Na tym krótkim odcinku spotkaliśmy ich na drodze kilkanaście, część już martwych, pewnie rozjechanych przez samochody ale kilka z nich było jak najbardziej żywych i gdy widzi się przed sobą grubego, jadowitego i zygzakowatego gada to wyobraźnia zaczyna działać na zwiększonych obrotach. W rzeczywistości trzeba mieć wyjątkowego pecha aby zostać ukąszonym bo żmije zdecydowanie wolą unikać konfrontacji z człowiekiem i szybko oddalają się od nas i wolą zostawić swoją broń na zdobywanie pożywienia a nie marnotrawienie go na niepotrzebne zabawy. Tak czy inaczej taka ilość węży na tak małym obszarze nie jest zjawiskiem typowym i dała nam do myślenia.

Droga przez mękę

Długi Goraj, który góruje ponad całym polskim Roztoczem był ostatnim celem dzisiejszej wycieczki. Zgodnie z mapą, miała prowadzić do niego dobrze oznaczona i przejezdna rowerem z przyczepką, droga o utwardzonej nawierzchni. Zanim się na niej znaleźliśmy zrobiliśmy kilka nadprogramowych kilometrów, ponieważ pojechaliśmy przez Teniastykę a nie skrótem z Mostów Małych do Potoków, który wybili nam z głowy miejscowi rowerzyści. Miało być tam milion ton piachu i nie mając ochoty sprawdzenia tego samemu, pojechaliśmy asfaltem.

Z Potoków na Długi Goraj prowadzi zielony szlak i faktycznie jest dobrze oznaczony. Jednak droga, która została wyłożona ażurowymi płytami odbiera resztki jakiejkolwiek przyjemności jazdy rowerem. Ponad trzy kilometry tłuczenia się po tej nawierzchni po prostu odebrało nam chęć do czegokolwiek. Dopiero kilkaset ostatnich metrów przed szczytem pojawił się asfalt, który sprowadził nas później  w dół, do samej Werchraty. Reasumując, jesli komuś przyjdzie do głowy jazda od Potoków niech wybije sobie ten pomysł jak najszybciej z głowy. Nieciekawy las, droga fatalna.

Jeśli do trzech kilometrów ażurowego piekła dodamy wiszące nad nami ciężkie chmury otrzymamy kiepskie zakończenie. Wjeżdżając na najwyższy szczyt całego Roztocza mieliśmy nadzieję na jakąś satysfakcję czy też podobny efekt ale zamiast tego myśleliśmy tylko aby ten wyjazd dobiegł końca. Bywa i tak...

Ławka

Oranżada na miejscu w jedynym sklepie w Werchracie po raz kolejny okazała się niezastąpionym składnikiem do nawiązania samoistnej konwersacji z miejscowymi. Choć po prawdzie gdyby był to sok pomidorowy, cola czy też cokolwiek innego to centrum dowodzenia światem też znalazło by się właśnie w tym momencie i na tej ławce pod sklepem. Tego brakuje nam najbardziej w Poznaniu. Otwartości ludzi, uśmiechu, naturalności i zwykłego bycia sobą. To się chyba prawdziwe życie nazywa.

Zaliczona gmina: Lubycza Królewska (397)


Dane wyjazdu:
51.80 km 0.00 km teren
03:51 h 13.45 km/h:
Maks. pr.:51.20 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:500 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień XII.

Czwartek, 6 lipca 2017 • dodano: 02.09.2017 | Komentarze 4


Jedna z wielu map, jakie zabraliśmy ze sobą jadąc na wschodnie rubieże Naszego kraju, wydaje się wyjątkowa. Wielokrotnie rozłożona i na powrót składana, zużyta choć nieużywana. Schemat, struktura, plan czy też oblicze gminy Horyniec - Zdrój przeniesione na papier niosło ze sobą dziwny ładunek emocji. Tereny nadgraniczne zawsze wydają się bramą do innego świata, czegoś zakazanego i pożądanego. Brutalnie przedzielone granicą, Roztocze Południowe stało przed Nami i pochłonęło Nas zanim je odwiedziliśmy. Dwunasty dzień Naszych wakacji zapowiadał się udanie.

Kontrola

- Dzień dobry, Straż Graniczna.- szybkie machnięcie odznaką i pojawiają się konkrety - skąd? dokąd? na długo? dlaczego akurat ten rejon? podoba się Wam u Nas? vw passata b5 na krakowskich numerach widzieliście po drodze?

Zatrzymaliśmy się kilometr za Werchratą, na szczycie wzniesienia górującego nad wioską od południa, chcąc zrobić zdjęcie. Zielona panda pojawiła się nie wiadomo skąd i pierwsza kontrola Straży Granicznej stała się faktem. Rutynowe pytania i czynności pogranicznika szybko zniknęły i prawdziwy powód rozmowy okazał się zgoła inny.

- Też mam synka, w podobnym wieku. Też jeżdżę rowerem i taka przyczepka wydaje się fantastyczną sprawą. Jaki to model, ile kosztuje, jak się sprawdza? Amortyzacja przydatna? Mały ma wygodnie? - sympatyczny mundurowy zaglądając do Michałka nadział się na jego przeszywające spojrzenie, które mówiło jedno. Czego ode mnie chcesz i dlaczego zaglądasz do mojego królestwa drogi panie? 

Porozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, pośmialiśmy się i  dostaliśmy sporo cennych informacji co do stanu dróg w regionie, atrakcji o których mało kto wie i gdzie można w okolicznych lasach pojeździć wygodniej niż na dziurawej drodze wojewódzkiej zmierzającej do Horyńca-Zdrój. Takich spotkań nigdy za wiele.

Jabłoń

- A wy gdzie? Nie jedźcie dalej bo zaraz po Was przyjadą, szybciej niż Wam się wydaje. Widzi Pan tę jabłonkę? Oni też Pana widzą. Tam jest kamera, na ciepło reaguje. Pogadajmy chwilę. - mijając ostatnie zabudowanie w wiosce gdzie kończy się asfalt i zaczyna się najpilniej strzeżona granica w Europie zostajemy wręcz zatrzymani głosem mieszkańca - Już nie pamiętam aby ktokolwiek obcy tu się pojawił. Na rowerach tym bardziej, o przyczepce nie wspominając.

Do Moczar przywiodła nas ciekawość. Powiadają, że to pierwsza droga do piekła ale z doświadczenia wiemy, że często można spotkać tam duszę, która z chęcią podzieli się z nami historią, której nigdzie indziej usłyszeć nie sposób. Starszy Pan, który w porę ostrzegł Nas o tym, że terra incognita powinna zostać takową, przynajmniej za jabłonią, po kilku minutach rozmowy zacząć snuć swoją opowieść. 

- Za lasem, kilometr stąd może nawet nie, mam znajomych. Do Kowali czy Dziewięcierza chodziłem jak do swoich, bo przecież to swoi. Dla Was inni, dla nas swoi. Teraz przez Hrebenne, stój Pan w kolejce jak dziad jakiś. Granica. Większej głupoty ludzie nie wymyślili. Moje owce są mądre, chodzą tylko do miedzy, paszportów nie mają. Kamer nastawiali, na motorach jeżdżą a kto ma im uciec to i tak przejdzie. Panie, nie takie numery tu odchodzą... Czy ciężko Nam się tu żyje? Zależy, z której strony się spojrzy. My patrzymy od tej dobrej to i dobrze się żyje. 

Żółta tablica na szarym słupku, stojąca niedaleko, właściwie na wyciągnięcie ręki, oznajmiała o zakazie przekraczania granicy. Tam, za lasem czekała na Naszego rozmówcę zimna już herbata, którą sporo lat temu zaparzył jego kolega czekając na odwiedziny. Ale wtedy pojawiły się kamery i herbata wystygła.


- Widzi Pan tę jabłonkę? - nasz rozmówca z Moczar.

Gryczane krzyże

Przepięknie rzeźbione krzyże nagrobne, wykonane w większości przez kamieniarzy z nieodległego Brusna, dogorywają na zaniedbanym cmentarzu w okolicach polskiego Dziewięcierza. Kunszt i maestria rzemieślników pracujących z kamieniem zachwyca do dzisiaj pomimo, że najstarsze z zachowanych nagrobków mają prawie dwieście lat. Tuż obok znajduje się cerekwisko, czyli pozostałość po dawnej cerkwi, które przyroda wzięła w swoje objęcia i zrobiła z niej piękną ruinę. Zestawiając to z niesamowitą wonią gryki, która oplotła okolicę otrzymujemy miejsce, w którym nie sposób było się nie zatrzymać. 


Zabytkowy cmentarz grekokatolicki w Dziewięcierzu.

Radruż

O cerkwii w Radrużu można mówić i pisać wiele. Jest wyjątkowa z wielu względów ale najważniejszym jest banalne stwierdzenie, że ma "to coś". Czy nazwiemy to klimatem, atmosferą czy też innym słowem jest nieważne. Najstarsza w Polsce, drewniana i zbudowana bez użycia choćby jednego gwoździa jest prawdziwym arcydziełem architektury sakralnej. Od dawna chciałem zobaczyć ją na żywo i byłem niezwykle rad gdy moje życzenie stało się faktem. Nie niepokojeni przez innych turystów, jako że byliśmy tam sami, mogliśmy w spokoju oddać się podziwianiu zabytku klasy zerowej, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Po kilkunastu minutach oddaliśmy się w ręce Pani przewodnik dzięki której wiele historii związanych z tym miejscem oraz całym Roztoczem stało się dla nas faktem. Prawdziwa skarbnica wiedzy i przemiła osoba, której niestety nie pamiętam imienia, podzieliła się z nami również utyskiwaniami na ministra kultury, urzędników i innych ludzi odpowiedzialnych za to, że dopiero od kilkunastu lat cerkiew została objęta należytą ochroną i nie popadnie w ruinę. Osiem złotych wydanych na zwiedzanie cerkwi nabrało sensu. Byliśmy w tym czasie jedynymi odwiedzającymi więc po raz kolejny udało się nam dowiedzieć i zobaczyć dużo więcej niż się tego spodziewaliśmy. Odbiór takich miejsc w gronie hordy turystów byłby pewnie zgoła inny. 


Cerkiew św. Paraskewy w Radruży. Wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.


Cerkiew św. Paraskewy w Radruży. Wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Standardowo

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy na trasie wycieczki nie trafili na piaszczysty odcinek drogi. Miast wrócić do Horyńca-Zdrój po śladzie wybraliśmy się dookoła i nasze koła po raz kolejny miały okazje zmierzyć się z ulubioną nawierzchnią. Poruszając się wzdłuż granicy mieliśmy chęć jechać przez Hutę Kryształową ale zaawansowane roboty drogowe, zmieniające szuter na asfaltowy dywanik zmusiły Nas do skrócenia drogi i brnięcie przez las. Piach zachrzęścił pod nami ale krajobraz i cisza wokół zrekompensowały te niewygody. Do zdrojowego miasta wjechaliśmy od strony zalewu, który zadbany i zagospodarowany zachęcał do postoju lecz wybraliśmy inne miejsce do planowanej przerwy.


Wschodnie rubieże, cisza, spokój i piach. Okolice Radruża.

Sanacyjnie

Po sytym i smacznym obiedzie, który zjedliśmy w polecanej restauracji Hetman udaliśmy się do Parku Zdrojowego. Spodobał się on nam od pierwszej chwili. Czyściutki, estetyczny z drewnianymi alejkami, mnóstwem nasadzonych kwiatów i krzewów zachęcał to relaksu i odwiedzin. Dobrą godzinę spędziliśmy z Michasiem na ładnie wkomponowanym w całość placu zabaw, gdzie mógł wyszaleć się z rówieśnikami. Po zabawie przyszedł czas na dobrą kawę i deser i tu w sukurs przyszła nam Cafe Sanacja, znajdująca się tuż obok. Odrestaurowana i nawiązująca swym klimatem do przedwojennych lat i lwowskich kawiarni okazała się prawdziwą roztoczańską perełką. Można dostać tu takie cuda jak zielona kawa a serwowane desery są wprost obłędne. Możliwość degustacji zdrojowej wody, wprost ze znajdujących się poniżej odwiertów  jest dodatkowym atutem, choć dla nas wątpliwym. Zapach siarki wprost z kubka nie jest tym o czym marzymy.


Cafe Sanacja w Horyńcu-Zdroju otrzymuje od nas całą konstelację gwiazdek do kulinarnego przewodnika. Genialne desery i wspaniała kawa.

Kamienie, słońce i rozczarowanie

Pijąc kawę w klimatycznej Sanacji przeglądaliśmy mapę w poszukiwaniu ciekawostek. W oko wpadła nam Świątynia Słońca położona za Nowinami Horynieckimi i tam też postanowiliśmy się udać. Droga delikatnie zaczęła się piąć w górę a od samych Nowin rozpoczął się regularny podjazd. Ponad dwa kilometry dalej i sto metrów wyżej nastąpiło rozczarowanie. Świątynia okazała się kamieniem z dziurą, zupełnie niewartym wysiłku aby tu wjechać. Cóż, przynajmniej zjazd był szybki, łatwy i przyjemny. Sama wieś była pięknie położona, z rozległymi widokami na ukraińskie Roztocze. 

Premia górska

Zdobyte i łatwo oddane metry w górę w Nowinach Horynieckich okazały się mieć swój ciąg dalszy w kierunku Brusna. Zamknięta dla ruchu, leśna droga, okazała się mieć dobrej jakości asfaltową nawierzchnię ale i niespodziankę, która wyrosła nagle i niespodziewanie. Wiedziałem, że jest tu podjazd ale po tym jak za szlabanem wjechaliśmy na krótki i sztywny pagór oraz zjechaliśmy w dolinkę potoku Dublen wyrosła przed Nami ściana. Na górę Brusno właściwie wdrapałem się ciągnąc za sobą przyczepkę ze śpiącym Michasiem ale kosztowało mnie to mnóstwo sił i samozaparcia. Średnia prędkość oscylowała w granicach 6km/h i nie miała nic wspólnego z jazdą rowerem tylko mozolnym mieleniem, które zdawało się nie mieć końca. Na górze byłem usatysfakcjonowany swoją determinacją i ukontentowany widokiem. Piękna sprawa.


Podjazd pod górę Brusno. Dał się we znaki.

W dół

Górska premia nagrodziła Nas widokiem i prawie sześciokilometrowym zjazdem w kierunku Werchraty. Wygodna, asfaltowa droga dostępna tylko dla pracowników ALP oraz rowerzystów prowadziła praktycznie cały czas w dół przez co zmęczone nogi dostały zasłużony odpoczynek od kręcenia. Jechaliśmy tym odcinkiem dzięki podpowiedzi spotkanego na początku wycieczki pracownika straży granicznej za co w tym omencie byliśmy mu wdzięczni. Bezpieczna i pusta droga pośród lasów Rawskiego Roztocza była wisienką na torcie. Wiatr we włosach i uśmiech twarzy. Asfalt skończył się na chwilę przed wioską ale był to na tyle krótki odcinek, że praktycznie niezauważalny.

Na koniec

Wyjazd zakończyliśmy tam gdzie rozpoczęliśmy. Samochód wiernie na nas czekał pod kościołem w Werchracie a dzień zakończyliśmy na ławce pod miejscowym sklepem, racząc się oranżadą na miejscu. Jak to często bywa w takich przypadkach rozmowa nawiązuje się sama i po chwili jesteśmy w centrum wydarzeń w Werchracie. Klimat nie do podrobienia. Przed zapakowaniem rowerów na samochód jadę jeszcze samemu na wzniesienie górujące nad wsią od północy, pstrykam kilka zdjęć w blasku zachodzącego słońca i wycieczkę można uznać za zakończoną.


Werchrata w blasku zachodzącego słońca.

Okolice Horyńca-Zdrój Nas urzekły. Ciężko ubrać to w słowa ale mają w sobie przytoczone już wyżej "to coś". Ludzie, miejsca, atmosfera. Lasy, wzniesienia i pagórki. Jest wszystko. 


Dane wyjazdu:
18.00 km 0.00 km teren
01:14 h 14.59 km/h:
Maks. pr.:29.90 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:112 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień XI.

Środa, 5 lipca 2017 • dodano: 28.08.2017 | Komentarze 3


Jako, że nie samym rowerem żyje człowiek, na dzisiaj zaplanowaliśmy wizytę w Zamościu i odwiedziny tamtejszego Zoo. Michaś uwielbia zwierzęta więc miała to być dla niego nie lada atrakcja a dla Nas odskocznia od rowerowego Roztocza. 

Rozczarowanie

Zamojskie Zoo w internecie ma nad wyraz dobre opinie. Naszą wizytę możemy opisać krótko, rozczarowaliśmy się. Mało zwierząt, dużo wybiegów pustych bądź w remoncie, zoo wydające się zaniedbane i mało ciekawe. Ukoronowaniem bylejakości była motylarnia w której były raptem dwa motyle. Tak, dwa motyle. Michaś z zoo najbardziej polubiał place zabaw, a mini zoo, które miało być dla niego największą frajdą było tak żenujące, że szkoda klawiatury na jego opisywanie. Ogółem, byliśmy i więcej tam nie wrócimy. 

Zamojski torbacz.

Zamość

Po nieudanej wizycie w zoo zrobiliśmy długi spacer po zamojskiej starówce i jej okolicach. Odwiedziliśmy piękny park, zjedliśmy obiad i wypiliśmy kawę. To by było na tyle jeśli chodzi o Naszą wizytę w tym mieście. Bez żalu wróciliśmy do Suśca.

Pętelka

Miał być dzień bez roweru ale korzystając z pięknej pogody i zachodzącego słońca wybraliśmy się na krótką przejażdżkę w okolicy Suśca. Pojechaliśmy do Paar, wróciliśmy przez Rebizanty zahaczając po raz kolejny o Rezerwat Szumy nad Tanwią. Wizyta tam późnym popołudniem, w środku tygodnia pozwala na niespieszne delektowanie się tym miejscem. Tak też uczyniliśmy i po wizycie nad szumami wróciliśmy do domu. Wieczorem zaś ognisko, kiełbaski i dolce vita.


Dawno nie widziana pekaesowska kierownica.