Info
rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Wrzesień4 - 12
- 2018, Sierpień6 - 11
- 2018, Lipiec2 - 2
- 2018, Czerwiec2 - 2
- 2018, Maj1 - 0
- 2018, Kwiecień4 - 12
- 2018, Marzec9 - 23
- 2018, Luty2 - 0
- 2018, Styczeń4 - 8
- 2017, Grudzień5 - 2
- 2017, Listopad5 - 8
- 2017, Październik4 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień12 - 50
- 2017, Lipiec13 - 47
- 2017, Czerwiec11 - 50
- 2017, Maj11 - 29
- 2017, Kwiecień9 - 31
- 2017, Marzec8 - 32
- 2017, Luty8 - 61
- 2017, Styczeń9 - 43
- 2016, Grudzień4 - 11
- 2016, Listopad5 - 7
- 2016, Październik7 - 11
- 2016, Wrzesień11 - 15
- 2016, Sierpień1 - 2
- 2016, Lipiec12 - 49
- 2016, Czerwiec5 - 9
- 2016, Maj9 - 28
- 2016, Kwiecień14 - 54
- 2016, Marzec15 - 78
- 2016, Luty7 - 49
- 2016, Styczeń14 - 91
- 2015, Grudzień13 - 36
- 2015, Listopad18 - 28
- 2015, Październik21 - 45
- 2015, Wrzesień24 - 58
- 2015, Sierpień19 - 66
- 2015, Lipiec23 - 131
- 2015, Czerwiec21 - 65
- 2015, Maj22 - 99
- 2015, Kwiecień17 - 79
- 2015, Marzec22 - 76
- 2015, Luty19 - 141
- 2015, Styczeń23 - 116
- 2014, Grudzień19 - 108
- 2014, Listopad18 - 30
- 2014, Październik24 - 63
- 2014, Wrzesień33 - 71
- 2014, Sierpień16 - 43
- 2014, Lipiec20 - 55
- 2014, Czerwiec27 - 65
- 2014, Maj35 - 100
- 2014, Kwiecień24 - 29
- 2014, Marzec28 - 11
- 2014, Luty11 - 0
- 2014, Styczeń22 - 0
- 2013, Grudzień13 - 0
- 2013, Listopad6 - 0
- 2013, Październik27 - 4
- 2013, Wrzesień22 - 0
- 2013, Sierpień20 - 0
- 2013, Lipiec2 - 0
- 2013, Czerwiec21 - 1
- 2013, Maj28 - 0
- 2013, Kwiecień22 - 3
- 2013, Marzec11 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Luty, 2017
Dystans całkowity: | 400.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 16:31 |
Średnia prędkość: | 18.65 km/h |
Maksymalna prędkość: | 48.70 km/h |
Suma podjazdów: | 1493 m |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 50.02 km i 2h 45m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
100.60 km
0.00 km teren
04:25 h
22.78 km/h:
Maks. pr.:43.20 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:432 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Pierwsze podrygi wiosny.
Poniedziałek, 27 lutego 2017 • dodano: 27.02.2017 | Komentarze 14
Aga wyjechała z Michałkiem do rodziców więc trafiło mi się wolne popołudnie, które mogłem wykorzystać na dłuższą jazdę. O 14.00 wyjeżdżam z domu, słońce pięknie przygrzewa, nic tylko jeździć i cieszyć się chwilą. Nie miałem kompletnie pomysłu na to gdzie się udać, więc pojechałem przed siebie. Trasę na bieżąco ustalałem w głowie nie bacząc na to gdzie zajadę, ile kilometrów będzie razem ani o której wrócę do domu. Już nie pamiętam kiedy mogłem sobie na to pozwolić. Wolność :)
Przez większość jazdy dawał mi się we znaki mocny wiatr, który w szczególności próbował mi utrudniać życie na otwartych przestrzeniach, pomiędzy polami, których dzisiaj na trasie nie brakowało. Niestety z góry stał na przegranej pozycji bo nic nie było w stanie odebrać mi radości z jazdy.
Jeśli chodzi o samą jazdę to na szybszą mnie na chwilę obecną nie stać. Muszę zgubić kilka kilogramów i swoje wykręcić aby móc pojeździć nieco dalej i więcej. Nie wspominając już o górach, które w tym roku są u mnie priorytetem.
Pomiędzy Trzcielinem a Joanką witałem się już ze św. Piotrem czy kimś tam innym, kto na mnie czeka po śmierci. Z naprzeciwka jechał ciągnik i w momencie jak się praktycznie mijaliśmy postanowiła go wyprzedzić kobieta jadąca nissanem micrą. Refleks pozwolił mi na lądowanie w rowie i zapamiętanie rejestracji ale niestety bez dwóch ostatnich cyfr... Nie powiem, żebym się nie przestraszył. Trochę potrwało zanim się pozbierałem i pojechałem dalej. Oszukałem przeznaczenie?
Nagrodą za wysiłek i zmagania z wiatrem był przepiękny zachód słońca, który oglądałem z wieży widokowej na Osowej Górze. W takich kolorach to i Mosina wygląda jak z bajki. Do Poznania jechałem już nocą.
Pogoda wiosenna. Trzynaście stopni i słońce. Mogłoby już tak zostać.
Przez większość jazdy dawał mi się we znaki mocny wiatr, który w szczególności próbował mi utrudniać życie na otwartych przestrzeniach, pomiędzy polami, których dzisiaj na trasie nie brakowało. Niestety z góry stał na przegranej pozycji bo nic nie było w stanie odebrać mi radości z jazdy.
Jeśli chodzi o samą jazdę to na szybszą mnie na chwilę obecną nie stać. Muszę zgubić kilka kilogramów i swoje wykręcić aby móc pojeździć nieco dalej i więcej. Nie wspominając już o górach, które w tym roku są u mnie priorytetem.
Pomiędzy Trzcielinem a Joanką witałem się już ze św. Piotrem czy kimś tam innym, kto na mnie czeka po śmierci. Z naprzeciwka jechał ciągnik i w momencie jak się praktycznie mijaliśmy postanowiła go wyprzedzić kobieta jadąca nissanem micrą. Refleks pozwolił mi na lądowanie w rowie i zapamiętanie rejestracji ale niestety bez dwóch ostatnich cyfr... Nie powiem, żebym się nie przestraszył. Trochę potrwało zanim się pozbierałem i pojechałem dalej. Oszukałem przeznaczenie?
Nagrodą za wysiłek i zmagania z wiatrem był przepiękny zachód słońca, który oglądałem z wieży widokowej na Osowej Górze. W takich kolorach to i Mosina wygląda jak z bajki. Do Poznania jechałem już nocą.
Pogoda wiosenna. Trzynaście stopni i słońce. Mogłoby już tak zostać.
Szejkowie z Kokoszczyna szukają szczęścia.
Po takiej nawierzchni nawet koła się cieszą jak jadą.
Kolorowa Mosina. Nawet Ona potrafi pięknie wyglądać :)
Kategoria Wielkopolska, 100-150
Dane wyjazdu:
46.30 km
0.00 km teren
02:07 h
21.87 km/h:
Maks. pr.:41.30 km/h
Temperatura:3.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Nic ciekawego.
Sobota, 25 lutego 2017 • dodano: 25.02.2017 | Komentarze 4
Jak w tytule. Wolna sobota a na rower czasu dwie godziny, taki już los :))Przejechałem się na poligon, wróciłem przez Złotniki i Rokietnicę. W Sobocie w pewnym obejściu biegają sobie dwa owczarki kaukaskie. Dzisiaj brama była zamknięta ale przejeżdżałem już kilka razy obok i nie zawsze jest to tradycją. Właściciele nie do końca zdają sobie sprawę z tego co biega po ich podwórku i co może z tego wyniknąć......
Napęd po zimie woła o pomoc. Rzęzi, trzeszczy, piszczy. Powinienem wymienić jeszcze amortyzator bo ten już od dawna jest sztywny, opony nie mają już bieżnika, przedni hamulec do wymiany. Tak to już jest jak się ma jeden rower do wszystkiego.
Stoi i czeka aż je zestrzelą. Samotne drzewo przy strzelnicy bojowej czołgów na poligonie w Biedrusku.
Kategoria 25-50
Dane wyjazdu:
75.00 km
0.00 km teren
03:17 h
22.84 km/h:
Maks. pr.:48.70 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:339 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Niedzielny rowerzysta.
Niedziela, 19 lutego 2017 • dodano: 19.02.2017 | Komentarze 14
W południe niedzielny rowerzysta wybrał się na niedzielną przejażdżkę. Bez żadnych atrakcji, bez pięknych widoków, bez planu, bez pięknej pogody, bez formy. Jedna rzecz odróżniała go od innych niedzielnych rowerzystów. Miał niesamowicie brudny rower. Więc aby się dostosować do ogółu, na koniec przejażdżki pojechał na myjnię go umyć.Jeśli chodzi o trasę niedzielnej przejażdżki niedzielnego rowerzysty to wybrał On wariant szosowy. W niedzielne południe wybrał Sobotę, Zielątkowo, Maniewo, Oborniki, Murowaną Goślinę i Biedrusko. Z wiatrem i pod. Całość bez najmniejszej oznaki tego, że kiedyś taki dystans nie robił na nim żadnego wrażenia. Teraz ratował się kubusiem wypitym z chłopakami z Harnasiami, w Biedruskowym sklepiku. Do domu zajechał ledwo, ledwo.
Wiało, słońce wstydliwie wyglądało na chwilę zza chmur, nie padało. Przyjemnie.
Po Sobocie.
Pola, lasy.
I szczęśliwe zwierzęta.
Kategoria 75-100
Dane wyjazdu:
56.50 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Praca.
Piątek, 17 lutego 2017 • dodano: 19.02.2017 | Komentarze 3
W te i we wte, pracować trzeba to i jakoś dojechać do tej pracy też :) Czasem nawet trzeba się pośpieszyć co widać na załączonym obrazku :) Kategoria Do/Z pracy
Dane wyjazdu:
35.60 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:230 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Bojery.
Niedziela, 12 lutego 2017 • dodano: 12.02.2017 | Komentarze 1
Nie mam czasu na dłuższe wycieczki, nie mam chęci na kręcenie po oklepanych do bólu szosach. Dzisiaj trochę wolnych chwil trafiło mi się po południu więc przejechałem się nad Jezioro Kierskie pooglądać bojerowców. Niesamowite są prędkości z jakimi potrafią Oni mknąć po zamarzniętej tafli jeziora, najlepsi osiągają ponad 100km/h. Porozmawiałem chwilę z kilkoma z nich i odbyłem rundkę wokół jeziora. Właściwie całą zachodnią stronę przespacerowałem się wzdłuż brzegów, potwornie oblodzone ścieżki nie pozwoliły na jakąkolwiek jazdę.
Zimny, porywisty wiatr ze wschodu nigdy nie przynosi nic dobrego. Takiej zimie mówię stanowcze nie.
Zimny, porywisty wiatr ze wschodu nigdy nie przynosi nic dobrego. Takiej zimie mówię stanowcze nie.
Bojery na Jeziorze Kierskim.
Kategoria 25-50
Dane wyjazdu:
17.90 km
0.00 km teren
01:34 h
11.43 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 72 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Zimowy Bałtyk - dzień 3.
Piątek, 3 lutego 2017 • dodano: 11.02.2017 | Komentarze 5
Wiatrak
Lat temu kilka wstecz, bo w wieku XVII, gdzieś w Europie postanowiono nowy typ wiatraka. Owe urządzenie było o tyle nietypowe, że posiadało obrotowy dach a właściwie jego kopułę i dzięki temu pozwalało na ustawianie powierzchni skrzydeł prostopadle do kierunku wiatru. Około stu lat później taki wiatrak znalazł się również w małej osadzie, Lędzinem zwanej. Jako, że od Naszej nadmorskiej, zimowej kwatery, mieliśmy do niego zaledwie trzy kilometry to pomysł na jego odwiedzenie nie musiał długo czekać na obopólną akceptację i przed południem postanowiliśmy tam pojechać. Pogoda tego dnia nie zachęcała do długiej wycieczki, zimny wiatr i szarość oblepiająca wszystko wokół to raczej przyjaciel domatorów ale dla Nas nie ma złej aury. Ta jak wiadomo zależy tylko od Nas samych.
Dworzec kolei wąskotorowej w Niechorzu.
Dojazd do Lędzina to dwa światy, choć w jednym kraju. Chciałbym sensownie wytłumaczyć fakt, że od Niechorza prowadzi tysiąc pięćset metrów pięknej, równej i oświetlonej drogi rowerowej, która kończy się na rondzie w polu, ale nie potrafię. Kilometr dalej jest Lędzin, w którym również miejscowi przyjmują letników, z których zapewne część dojeżdża rowerami na plażę ale do skrzyżowania w polu dojechać trzeba drogą wojewódzką. Bez pobocza, z szybko jeżdżącymi autami. Tak też musieliśmy pojechać i My, alternatywy nie ma. Jakże piękny przykład sąsiedzkiej współpracy.
DDR od Niechorza do drogi wojewódzkiej, urywa się w polu.
Wiatrak odwiedziliśmy a właściwie tylko oglądnęliśmy z zewnątrz. Teren ogrodzony, zamknięty i na sprzedaż. Pozostało jedno pamiątkowe ujęcie i tyle tu po Nas. Miała być atrakcja, była smutna, szara, zimowa, nadmorska rzeczywistość. Zamknięte.
Wiatrak w Lędzinie.
Cukier z solą
Zimową porą, gdy sztormy oplatają szczelnie wybrzeże i pchane północnymi wiatrami wody wdzierają się w ląd, jezioro Liwia Łuża staje się słodko-słone. Dla rowerzystów nic to nie znaczy ale przyjemniej jedzie się wzdłuż jego brzegu wiedząc, że nie jest zwykłym jeziorem, choć niezwykłym również. Skoro już jest tuż obok Nas to warto byłoby je objechać wokół, kręcąc się nieśpiesznie przy rezerwacie. Tak też uczyniliśmy.
Słodko-słone jezioro.
Droga z Niechorza do Skalna istnieje na mapie, istnieje jako szlak, zarówno pieszy jak i rowerowy, ale zimą istnieje tylko w świadomości mieszkańców bo nikt nią nie jeździ. Tak przynajmniej nam powiedziano ale cóż począć gdy ciekawość jest większa od rozsądku. Przejechanie trzech kilometrów zajęło nam czterdzieści minut. Przejechanie, przespacerowanie, przepchanie, kolejność dowolna. Szuter, błoto, droga wysypana wszelkimi możliwymi odpadami z budowy i inne wymarzone trakty czekały na Nas na tym odcinku. Okolica piękna, przynajmniej mieliśmy czas i możliwość się z nią zapoznać, taki plus w tych minusach.
Nad Jeziorem Liwia Łuża.
Taka jazda.
Bez przyczepki jeszcze można, z bagażem już nie.
Przed Skalnem.
Smutne drzewo.
Wersal
Od Skalna do Pogorzelicy była normalna, asfaltowa droga. Rzadko kiedy bym o tym wspominał ale po odcinku, który był za nami, ta droga to był Wersal. Prawdziwe ukojenie. Jak widać dużo nie potrzeba ludziom do szczęścia.
Plaża.
W Pogorzelicy zjechaliśmy na plażę i pojeździliśmy jeszcze trochę po zmrożonym piasku. Zdecydowanie polecamy taką przyjemność każdemu. Szum morskiej bryzy i możliwość nieśpiesznej jazdy po praktycznie pustej plaży to miód na serce i duszę. Moglibyśmy tak się kręcić w te i we wte ale niestety pogoda zmusiła nas do powrotu do domu, zrobiło się przenikliwie zimno i nie chcąc narażać Michasia na infekcje z żalem musieliśmy zakończyć Naszą rowerowy dzień.
Na koniec.
Na pamiątkę.
Wszystko co dobre szybko się kończy
Nad morzem zostaliśmy jeszcze dwa dni. Niestety zarówno pogoda jak i inne, nierowerowe plany, spowodowały, że jeździliśmy tylko trzy dni. Tylko lub aż, zależy od punktu siedzenia. Dla nas był to pierwszy raz nad morzem w zimie, pierwszy raz rodzinna jazda po plaży i bardzo nam się podobało.
Puste plaże i wszechobecny spokój wynagradzają wszelkie trudy zimowego pobytu nad Naszym morzem. Na pewno jeszcze tam wrócimy i na pewno nie będzie to latem.
Tak można pojeździć tylko zimą. Międzyzdroje.
Lat temu kilka wstecz, bo w wieku XVII, gdzieś w Europie postanowiono nowy typ wiatraka. Owe urządzenie było o tyle nietypowe, że posiadało obrotowy dach a właściwie jego kopułę i dzięki temu pozwalało na ustawianie powierzchni skrzydeł prostopadle do kierunku wiatru. Około stu lat później taki wiatrak znalazł się również w małej osadzie, Lędzinem zwanej. Jako, że od Naszej nadmorskiej, zimowej kwatery, mieliśmy do niego zaledwie trzy kilometry to pomysł na jego odwiedzenie nie musiał długo czekać na obopólną akceptację i przed południem postanowiliśmy tam pojechać. Pogoda tego dnia nie zachęcała do długiej wycieczki, zimny wiatr i szarość oblepiająca wszystko wokół to raczej przyjaciel domatorów ale dla Nas nie ma złej aury. Ta jak wiadomo zależy tylko od Nas samych.
Dworzec kolei wąskotorowej w Niechorzu.
Dojazd do Lędzina to dwa światy, choć w jednym kraju. Chciałbym sensownie wytłumaczyć fakt, że od Niechorza prowadzi tysiąc pięćset metrów pięknej, równej i oświetlonej drogi rowerowej, która kończy się na rondzie w polu, ale nie potrafię. Kilometr dalej jest Lędzin, w którym również miejscowi przyjmują letników, z których zapewne część dojeżdża rowerami na plażę ale do skrzyżowania w polu dojechać trzeba drogą wojewódzką. Bez pobocza, z szybko jeżdżącymi autami. Tak też musieliśmy pojechać i My, alternatywy nie ma. Jakże piękny przykład sąsiedzkiej współpracy.
DDR od Niechorza do drogi wojewódzkiej, urywa się w polu.
Wiatrak odwiedziliśmy a właściwie tylko oglądnęliśmy z zewnątrz. Teren ogrodzony, zamknięty i na sprzedaż. Pozostało jedno pamiątkowe ujęcie i tyle tu po Nas. Miała być atrakcja, była smutna, szara, zimowa, nadmorska rzeczywistość. Zamknięte.
Wiatrak w Lędzinie.
Cukier z solą
Zimową porą, gdy sztormy oplatają szczelnie wybrzeże i pchane północnymi wiatrami wody wdzierają się w ląd, jezioro Liwia Łuża staje się słodko-słone. Dla rowerzystów nic to nie znaczy ale przyjemniej jedzie się wzdłuż jego brzegu wiedząc, że nie jest zwykłym jeziorem, choć niezwykłym również. Skoro już jest tuż obok Nas to warto byłoby je objechać wokół, kręcąc się nieśpiesznie przy rezerwacie. Tak też uczyniliśmy.
Słodko-słone jezioro.
Droga z Niechorza do Skalna istnieje na mapie, istnieje jako szlak, zarówno pieszy jak i rowerowy, ale zimą istnieje tylko w świadomości mieszkańców bo nikt nią nie jeździ. Tak przynajmniej nam powiedziano ale cóż począć gdy ciekawość jest większa od rozsądku. Przejechanie trzech kilometrów zajęło nam czterdzieści minut. Przejechanie, przespacerowanie, przepchanie, kolejność dowolna. Szuter, błoto, droga wysypana wszelkimi możliwymi odpadami z budowy i inne wymarzone trakty czekały na Nas na tym odcinku. Okolica piękna, przynajmniej mieliśmy czas i możliwość się z nią zapoznać, taki plus w tych minusach.
Nad Jeziorem Liwia Łuża.
Taka jazda.
Bez przyczepki jeszcze można, z bagażem już nie.
Przed Skalnem.
Smutne drzewo.
Wersal
Od Skalna do Pogorzelicy była normalna, asfaltowa droga. Rzadko kiedy bym o tym wspominał ale po odcinku, który był za nami, ta droga to był Wersal. Prawdziwe ukojenie. Jak widać dużo nie potrzeba ludziom do szczęścia.
Plaża.
W Pogorzelicy zjechaliśmy na plażę i pojeździliśmy jeszcze trochę po zmrożonym piasku. Zdecydowanie polecamy taką przyjemność każdemu. Szum morskiej bryzy i możliwość nieśpiesznej jazdy po praktycznie pustej plaży to miód na serce i duszę. Moglibyśmy tak się kręcić w te i we wte ale niestety pogoda zmusiła nas do powrotu do domu, zrobiło się przenikliwie zimno i nie chcąc narażać Michasia na infekcje z żalem musieliśmy zakończyć Naszą rowerowy dzień.
Na koniec.
Na pamiątkę.
Wszystko co dobre szybko się kończy
Nad morzem zostaliśmy jeszcze dwa dni. Niestety zarówno pogoda jak i inne, nierowerowe plany, spowodowały, że jeździliśmy tylko trzy dni. Tylko lub aż, zależy od punktu siedzenia. Dla nas był to pierwszy raz nad morzem w zimie, pierwszy raz rodzinna jazda po plaży i bardzo nam się podobało.
Puste plaże i wszechobecny spokój wynagradzają wszelkie trudy zimowego pobytu nad Naszym morzem. Na pewno jeszcze tam wrócimy i na pewno nie będzie to latem.
Tak można pojeździć tylko zimą. Międzyzdroje.
Zaliczona gmina: Karnice (349)
Kategoria Zachodniopomorskie, Z przyczepką, Nowe gminy
Dane wyjazdu:
25.20 km
0.00 km teren
01:59 h
12.71 km/h:
Maks. pr.:30.70 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:170 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Zimowy Bałtyk - dzień 2.
Czwartek, 2 lutego 2017 • dodano: 08.02.2017 | Komentarze 7
LatarnikBył to człowiek już stary, lat siedmiudziesiąt albo i więcej, ale czerstwy, wyprostowany, mający ruchy i postawę żołnierza. Włosy miał zupełnie białe, płeć spaloną jak u Kreolów, ale sądząc z niebieskich oczu, nie należał do ludzi Południa.
Mężczyzna, który sprzedał nam bilety wstępu na niechorską latarnię zupełnie nie przypominał jegomościa od Sienkiewicza, ruchy miał ospałe, postawę znudzoną a oczy przekrwione. Michaś zupełnie się tym nie przejął i dziarsko ruszył do góry mając przed sobą ponad 200 schodów. Czterdzieści kilka stopni później upomniał się o tatusiowe rączki i w takiej oto pozycji postanowił zdobyć tę wieżę z lampą na szczycie. Tato się zasapał ale na górę synka wniósł, mama dzielnie dotrzymała kroku i we trójkę mogliśmy oglądać Niechorze z lotu ptaka. Nic więcej nie było widać bo widoczność dzisiejszego poranka była fatalna a poza tym u góry mocno wiało i ziąb był straszliwy. Dwa, trzy zdjęcia i na dół. Latarnia zaliczona, uciekamy na rower. Przed nami wilgotny, chłodny, by nie powiedzieć zimny dzień. Słońca brak, wiatr zaczyna zwierać szyki, zima drodzy państwo, zima nad Bałtykiem...
Latarnia w Niechorzu, jak widać :)
Bałtyk z góry.
Na lewo patrz
Mrzeżyno było na prawo, dziś zerkamy na lewo i Naszym oczom wpatrzonym w mapę ukazuje się kilka miejscowości jedna przy drugiej, jedziemy. Rewal, Trzęsacz, Pustkowo, Pobierowo i tak dalej... Co może być w tym ciekawego? Pewnie nic ale jak nie pojedziemy to się nie przekonamy i niesieni tą ideą zaczynamy kręcić na zachód.
Widok na wieloryba
Na pierwszy rzut oka idzie Rewal. Zadbane miasteczko, wszystko zdaje się mieć swoje miejsce, chaosu tu mało i czysto wokół. Czy to jeszcze Polska Nasza kochana czy też Odrę nieopatrznie już przekroczyliśmy? Podoba nam się, jest przyjemnie. Plac wielorybów kończy się platformą widokową, z której skwapliwie korzystamy i przez dłuższą chwilę po prostu patrzymy się na wodę. Urlop w pełni. Pozostaje nam tylko wierzyć licznym opisom tego miejsca, że wschody i zachody słońca są z tego miejsca wyjątkowo urokliwe. Dzisiaj jedyne słońce jakie mogłem ujrzeć to szczelnie opatulona szalikiem i pięknie uśmiechnięta Moja Kochana Żonka.
Rewalski punkt widokowy.
Plaża w Rewalu.
Mur
Rewal i Trzęsacz łączy droga rowerowa, którą lepiej przemilczeć, więc nic o niej nie napiszę. Tuż przed wjazdem do tej drugiej miejscowości skręcamy w polną drogą, która prowadzi do miejsca startowego paralotniarzy. Klif obrywa się tu niemal pionowo przez co warunki do tego typu akrobacji są wyśmienite a widoki z tego miejsca jeszcze lepsze. Stąd wąską ścieżką tuż nad klifem jedziemy do słynnego kawałka muru, który już dawno miał spaść ale nie śpieszno mu na dół i jeszcze stoi. Ruiny kościoła w Trzęsaczu są dużą atrakcją turystyczną i jeszcze większą zagadką dla Nas. Nie z powodu ich przeszłości ale tego co ludzie widzą w kawałku ściany. Mur jak mur, ani chiński ani nietypowy. Zupełnym przeciwieństwem jest, druga już tego dnia, platforma widokowa, którą postanowiono tuż obok. Metalowa, ażurowa konstrukcja stojąca dwadzieścia metrów ponad plażą robi niesamowite wrażenie, delikatnie kołysze się na wietrze i pozwala na ciekawe doznania. Bardzo polecamy te miejsce, zdecydowanie warto przyjechać do Trzęsacza aby się na niej znaleźć a mur zostawić za plecami. Spędziliśmy tu dłuższą chwilę.
Stąd startują paralotniarze.
Punkt widokowy w Trzęsaczu.
Gdzie ten mur?
Punkt widokowy w Trzęsaczu.
Widok na Bałtyk z góry.
Wielkie nic
W Pustkowie urozmaicamy sobie drogę zjeżdżając na czerwony, pieszy szlak wzdłuż wydm, który prowadzi po sosnowym lesie. Niezły sprawdzian dla przyczepki i ciągła jazda w górę i w dół po pagórkach. Z lasu wyjeżdżamy w Pobierowie gdzie podobnie jak wczoraj w Mrzeżynie nie znajdujemy żadnej czynnej kawiarni więc decydujemy się na powrót do Niechorza. Pogoda zaczyna dawać się we znaki, wilgotne powietrze szybko wychładza organizm na postojach więc czas wracać. Pustkowo i Pobierowo nie miały dla Nas nic o czym moglibyśmy wspomnieć, poza kilkuset metrami jazdy w pięknym jodłowym lesie. No i w Pustkowie stoi replika krzyżu z Giewontu, nawet nieco wyższa ale takie rzeczy nas nie bawią...
Pobierowo.
Naturalnie.
Robinson Crusoe
Z Pustkowa do Rewala jedziemy już szosą. Mam dość dziurawego chodnika, szumnie nazwanego drogą dla rowerów i podskakującej przyczepki w której Michał też zaczyna się już niecierpliwić. Zmarznięci i głodni szukamy w Rewalu czegoś na ząb i Nasz wybór pada na tawernę przy wielorybach, która okazuje się doskonałym wyborem. Zostajemy nakarmieni przepyszną pizzą, prosto z pieca, Michaś ma plac zabaw tylko do swojej dyspozycji więc możemy posiedzieć tu przez dłuższy czas. Kawa, deser i długa rozmowa z pracownikiem o życiu w tym małym miasteczku w zimie, perspektywach i tak dalej sprawia, że zaczyna się już ściemniać gdy zbieramy się w końcu do wyjścia. Poza nami w lokalu pustka, zima nad Bałtykiem... Wracamy wzdłuż rewalskiej promenady i Niechorzu jesteśmy już po zmierzchu.
Najważniejszy punkt każdej wycieczki.
Szaro
Szaro dzisiaj było, depresyjna pogoda i mało atrakcji po drodze. Bez wątpienia dwa punkty widokowe, w Rewalu i Trzęsaczu, są do zapamiętania i godne polecenia. Poza tym jeśli ktoś lubi koszmary niech zerknie na pięciogwiazdkowy hotel przy głównej ulicy Pobierowa, który pasuje tam jak pięść do oka. Chociaż patrząc na wszystko wokół, to tam nic do siebie nie pasuje. Czerń i biel dzisiejszego dnia pozwalała to przełknąć bez goryczy, choć miejscami było ciężko.
Kategoria Zachodniopomorskie, Z przyczepką, Nowe gminy
Dane wyjazdu:
43.10 km
0.00 km teren
03:09 h
13.68 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:250 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Zimowy Bałtyk - dzień 1.
Środa, 1 lutego 2017 • dodano: 07.02.2017 | Komentarze 13
Rozmowa
A narty gdzie pakujesz? - spytał mnie sąsiad dzień wcześniej gdy wkładałem plecak do bagażnika. Odpowiedziałem mu tylko uśmiechem i wróciłem na górę po rowery, które zamocowałem na bagażniku. Nad morzem na nartach nie pojeżdżę - moje słowa zbiły go z tropu. Niesamowite - powiedział z wyrazem twarzy, który mógł oznaczać wszystko, od zdziwienia po dezaprobatę. Przecież jest zima - tym frazesem zakończył swą wypowiedź a Ja zacząłem się zastanawiać co miał na myśli.
Planowanie
Środek kalendarzowej zimy, za oknem mróz i śnieg, szarość dnia potrafi skutecznie odebrać chęć do realizowania czegokolwiek. Palce wędrują po mapie w poszukiwaniu cieplejszych miejsc ale mocno skrócony urlop zawęża pole manewru. Zostaje więc wybór pomiędzy górami a morzem, w Naszym pięknym kraju. Prognoza pogody prowadzi Nas nad Bałtyk, najmniejsze prawdopodobieństwo opadów i w miarę stabilnie. Jedziemy do Niechorza, nocleg rezerwując dzień wcześniej co jak się okaże, było strzałem w dziesiątkę.
Zimowy sen.
Niechorze i jego okolice latem zamieniają się w turystyczny kołchoz. Kilkadziesiąt tysięcy wczasowiczów w wioskach liczących kilkuset stałych mieszkańców i kolorowy, plastikowy jarmark rodem z Chin potrafi nawet najpiękniejsze miejsce sprowadzić do miana rynsztoku. Zimą wszystko się zmienia. Wraca spokój, życie toczy się tu swoim leniwym, prowincjonalnym tempem. Mieszkańcy ładują baterie na letnie zachcianki przyjezdnych i zapadają w letarg. O nocleg jest ciężko, otwarte są tylko największe hotele a kwatery prywatne są zamknięte i niedostępne w okresie zimowym. Dzień wcześniej wykonałem kilka telefonów i tylko upewniłem się w tym upewniłem. Na miejscu otwarte dwa sklepy, dwie tawerny, jedna kawiarnia a tak to tylko hula wiatr i wciskając się w każdą szparę śpiewa swoje morskie, mroźne opowieści. Ciszę przerywają tylko okoliczne remonty, przygotowania nowego i naprawy starego. Na lato znów wszystko będzie kolorowe, przaśne i typowe. Teraz jest nostalgicznie, tajemniczo i pięknie. Przyjechaliśmy na miejsce i popołudnie spędziliśmy na leniwym, długim spacerze morskim brzegiem. Jod i cisza.
Krajobraz po zimowych sztormach w Niechorzu.
Ryba.
Drugi dzień pobytu nad morzem przywitał nas pięknym słońcem za oknem co niezmiernie nas ucieszyło. Po śniadaniu godzinny spacer po plaży, długa rozmowa z rybakami o ich ciężkiej pracy i bogatsi o jednego, świeżutkiego łososia wracamy do domu. Przed południem pakujemy przyczepkę, szykujemy rowery i w drogę, jedziemy do Mrzeżyna.
Łosoś prosto z morza, świeższy nie będzie.
Kocie łby.
Kilka lat temu, w lokalnych mediach, rozeszła się informacja o sukcesie jakim było połączenie Mrzeżyna i Pogorzelicy drogą rowerową. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te informacje bo trudno nazwać drogą rowerową coś co wlecze się na odcinku kilku kilometrów po kocich łbach i betonowych płytach. Choć przyznać trzeba, że okoliczności przyrody w jakich została poprowadzona są wyjątkowe. Nie pozostało nam nic innego jak sprawdzić to na sobie i przejechać ją w całości. Słoneczny choć zimny dzień pozwolił nam na długą wycieczkę i delektowanie się zimową przyrodą. Odcinek od Niechorza do Pogorzelicy jest marzeniem każdego rowerzysty. Nawierzchnia równa jak stół, wydzielona droga wzdłuż torów kolejki wąskotorowej, z jednej strony otoczona sosnowym lasem, z drugiej mamy widok na Jezioro Liwia Łuża. Niestety kończy się ona zaledwie po dwóch kilometrach, przechodząc w odcinek po betonowych płytach, nieprzyjemnych i nierównych. Za stadniną koni i Pogorzelicą, przy szlabanie oznaczającym wjazd na tereny wojskowe, zaczynają się sławetne kocie łby. Jest też alternatywa ale o niej później. Osiem kilometrów kostki czyli przygoda naznaczona podskokami. Jadąc samemu można wygodnie korzystać z igliwia leżącego na poboczu ale jadąc z przyczepką ta przyjemność staje się niedostępna. Sunęliśmy więc niespiesznie pośród sosnowego, bażynowego lasu. Nieskazitelna przyroda występująca praktycznie tylko w tym małym kącie Naszego kraju. Miejscami kocie łby pokrywał śnieg, miejscami lód ale jazda była przyjemna, Michał zasnął niemal od razu gdy tylko wjechaliśmy na tą znienawidzoną przez rowerzystów nawierzchnię. Widocznie jemu to służy. Po kilkunastu kilometrach zatrzymaliśmy się na przepięknym punkcie widokowym, gdzie spędziliśmy dłuższą chwilę podziwiając piękny widok jaki rozpościerał się z nadmorskiej skarpy. Na plaży nie było nikogo oprócz kilku żołnierzy, który patrolowali jej odcinek. Prawdziwy raj.
Pogorzelica - Mrzeżyno.
DDR wzdłuż torów wąskotorówki na odcinku Niechorze - Pogorzelica.
Oznaczanie szlaków jest kiepskie.
:)
Przepiękny zimowy Bałtyk z punktu widokowego pomiędzy Pogorzelicą a Mrzeżynem.
Przepiękny zimowy Bałtyk z punktu widokowego pomiędzy Pogorzelicą a Mrzeżynem.
Żołnierze patrolują teren. Turystów poza nami brak :)
Nieliczne znaki.
Niech stanie się światłość :)
Mrzeżyno
Gdy kocie łby dobiegły końca droga skręciła w las, następnie do samego Mrzeżyna jechaliśmy chodnikiem z kostki bauma, czyli kolejnym polskim wynalazkiem tak umilającym czas spędzany na rowerze. Samo miasteczko, poza portem, było jeszcze bardziej uśpione od Niechorza. Minęliśmy dwie osoby pośród zabudowań i zaledwie kilka na plaży, na którą zjechaliśmy aby pojeździć w końcu tak blisko wody jak tylko się dało. Jazda po zmrożonej plaży jest niesamowita, nie potrafiliśmy się nie uśmiechać sami do siebie, czysta rowerowa przyjemność. I jeszcze ta pustka wokół Nas, czy można chcieć więcej? Problemem okazało się znalezienie czynnej kawiarni, w której moglibyśmy się nieco ogrzać i przebrać Michałka więc daliśmy za wygraną i obraliśmy kurs powrotny. Przed tym pobiegaliśmy jeszcze trochę po piasku dla urozmaicenia. Mrzeżyno okazało się śpiącą dziurą z kolorowym portem.
Plaża pomiędzy Mrzeżynem a Rogowem.
Plaża pomiędzy Mrzeżynem a Rogowem.
Rowerowo, zimowo, rodzinnie.
Aaaaale piaskownica!
Rowerowo, zimowo, rodzinnie.
Port w Mrzeżynie.
Alternatywa.
W drodze powrotnej kocich łbów praktycznie już nie było, poza krótkim odcinkiem przed punktem widokowym patrząc od strony Mrzeżyna. Otóż całkiem niedawno otwarto piękną szutrową drogę, która prowadzi dookoła terenów wojskowych, dalej od morza. Jest ona świetną alternatywą do jazdy po wybojach, znajduje się w sercu sosnowego lasu i pozwala na szybką i przyjemną jazdę. Nie wiedzieć dlaczego nie jest oznaczona jako szlak rowerowy, prowadza na nią tylko małe oznaczenia, które łatwo przeoczyć nie wiedząc o jej istnieniu. Totalne nieporozumienie. Tą właśnie drogą wróciliśmy do Pogorzelicy, goniąc słońce które chowało się już za horyzontem i uciekając jednocześnie przed mrozem, który powoli ogarniał już wszystko wokół. Herbata z termosu i czekolada smakowały w leśnej scenerii jak z trzygwiazdkowej restauracji Michelina.
Można jechać tak.
Lub tak.
W bażynowym lesie.
Rewia na lodzie.
Tuż przed domem, już w Niechorzu, zatrzymaliśmy się na chwilę przy pomoście nad jeziorem. Pięknie zachodzące słońce dawało swój kolorowy koncert wespół z łyżwiarzem, który popisywał się swoimi umiejętnościami na zamarzniętej tafli. Można byłoby tak patrzeć i patrzeć ale Michaś głośno i wyraźne dał znać, że już ma dość siedzenia w przyczepce i chce wyjść. Czas najwyższy skończyć wycieczkę na dzisiaj. Piękna droga, zróżnicowana nawierzchnia, żenujące oznaczenie jako szlaku R-10. Zdecydowanie Polecamy wszystkim kochającym naturę i jej piękno. Warto.
Na koniec dnia taniec na lodzie.
A narty gdzie pakujesz? - spytał mnie sąsiad dzień wcześniej gdy wkładałem plecak do bagażnika. Odpowiedziałem mu tylko uśmiechem i wróciłem na górę po rowery, które zamocowałem na bagażniku. Nad morzem na nartach nie pojeżdżę - moje słowa zbiły go z tropu. Niesamowite - powiedział z wyrazem twarzy, który mógł oznaczać wszystko, od zdziwienia po dezaprobatę. Przecież jest zima - tym frazesem zakończył swą wypowiedź a Ja zacząłem się zastanawiać co miał na myśli.
Planowanie
Środek kalendarzowej zimy, za oknem mróz i śnieg, szarość dnia potrafi skutecznie odebrać chęć do realizowania czegokolwiek. Palce wędrują po mapie w poszukiwaniu cieplejszych miejsc ale mocno skrócony urlop zawęża pole manewru. Zostaje więc wybór pomiędzy górami a morzem, w Naszym pięknym kraju. Prognoza pogody prowadzi Nas nad Bałtyk, najmniejsze prawdopodobieństwo opadów i w miarę stabilnie. Jedziemy do Niechorza, nocleg rezerwując dzień wcześniej co jak się okaże, było strzałem w dziesiątkę.
Zimowy sen.
Niechorze i jego okolice latem zamieniają się w turystyczny kołchoz. Kilkadziesiąt tysięcy wczasowiczów w wioskach liczących kilkuset stałych mieszkańców i kolorowy, plastikowy jarmark rodem z Chin potrafi nawet najpiękniejsze miejsce sprowadzić do miana rynsztoku. Zimą wszystko się zmienia. Wraca spokój, życie toczy się tu swoim leniwym, prowincjonalnym tempem. Mieszkańcy ładują baterie na letnie zachcianki przyjezdnych i zapadają w letarg. O nocleg jest ciężko, otwarte są tylko największe hotele a kwatery prywatne są zamknięte i niedostępne w okresie zimowym. Dzień wcześniej wykonałem kilka telefonów i tylko upewniłem się w tym upewniłem. Na miejscu otwarte dwa sklepy, dwie tawerny, jedna kawiarnia a tak to tylko hula wiatr i wciskając się w każdą szparę śpiewa swoje morskie, mroźne opowieści. Ciszę przerywają tylko okoliczne remonty, przygotowania nowego i naprawy starego. Na lato znów wszystko będzie kolorowe, przaśne i typowe. Teraz jest nostalgicznie, tajemniczo i pięknie. Przyjechaliśmy na miejsce i popołudnie spędziliśmy na leniwym, długim spacerze morskim brzegiem. Jod i cisza.
Krajobraz po zimowych sztormach w Niechorzu.
Ryba.
Drugi dzień pobytu nad morzem przywitał nas pięknym słońcem za oknem co niezmiernie nas ucieszyło. Po śniadaniu godzinny spacer po plaży, długa rozmowa z rybakami o ich ciężkiej pracy i bogatsi o jednego, świeżutkiego łososia wracamy do domu. Przed południem pakujemy przyczepkę, szykujemy rowery i w drogę, jedziemy do Mrzeżyna.
Łosoś prosto z morza, świeższy nie będzie.
Kocie łby.
Kilka lat temu, w lokalnych mediach, rozeszła się informacja o sukcesie jakim było połączenie Mrzeżyna i Pogorzelicy drogą rowerową. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te informacje bo trudno nazwać drogą rowerową coś co wlecze się na odcinku kilku kilometrów po kocich łbach i betonowych płytach. Choć przyznać trzeba, że okoliczności przyrody w jakich została poprowadzona są wyjątkowe. Nie pozostało nam nic innego jak sprawdzić to na sobie i przejechać ją w całości. Słoneczny choć zimny dzień pozwolił nam na długą wycieczkę i delektowanie się zimową przyrodą. Odcinek od Niechorza do Pogorzelicy jest marzeniem każdego rowerzysty. Nawierzchnia równa jak stół, wydzielona droga wzdłuż torów kolejki wąskotorowej, z jednej strony otoczona sosnowym lasem, z drugiej mamy widok na Jezioro Liwia Łuża. Niestety kończy się ona zaledwie po dwóch kilometrach, przechodząc w odcinek po betonowych płytach, nieprzyjemnych i nierównych. Za stadniną koni i Pogorzelicą, przy szlabanie oznaczającym wjazd na tereny wojskowe, zaczynają się sławetne kocie łby. Jest też alternatywa ale o niej później. Osiem kilometrów kostki czyli przygoda naznaczona podskokami. Jadąc samemu można wygodnie korzystać z igliwia leżącego na poboczu ale jadąc z przyczepką ta przyjemność staje się niedostępna. Sunęliśmy więc niespiesznie pośród sosnowego, bażynowego lasu. Nieskazitelna przyroda występująca praktycznie tylko w tym małym kącie Naszego kraju. Miejscami kocie łby pokrywał śnieg, miejscami lód ale jazda była przyjemna, Michał zasnął niemal od razu gdy tylko wjechaliśmy na tą znienawidzoną przez rowerzystów nawierzchnię. Widocznie jemu to służy. Po kilkunastu kilometrach zatrzymaliśmy się na przepięknym punkcie widokowym, gdzie spędziliśmy dłuższą chwilę podziwiając piękny widok jaki rozpościerał się z nadmorskiej skarpy. Na plaży nie było nikogo oprócz kilku żołnierzy, który patrolowali jej odcinek. Prawdziwy raj.
Pogorzelica - Mrzeżyno.
DDR wzdłuż torów wąskotorówki na odcinku Niechorze - Pogorzelica.
Oznaczanie szlaków jest kiepskie.
:)
Przepiękny zimowy Bałtyk z punktu widokowego pomiędzy Pogorzelicą a Mrzeżynem.
Przepiękny zimowy Bałtyk z punktu widokowego pomiędzy Pogorzelicą a Mrzeżynem.
Żołnierze patrolują teren. Turystów poza nami brak :)
Nieliczne znaki.
Niech stanie się światłość :)
Mrzeżyno
Gdy kocie łby dobiegły końca droga skręciła w las, następnie do samego Mrzeżyna jechaliśmy chodnikiem z kostki bauma, czyli kolejnym polskim wynalazkiem tak umilającym czas spędzany na rowerze. Samo miasteczko, poza portem, było jeszcze bardziej uśpione od Niechorza. Minęliśmy dwie osoby pośród zabudowań i zaledwie kilka na plaży, na którą zjechaliśmy aby pojeździć w końcu tak blisko wody jak tylko się dało. Jazda po zmrożonej plaży jest niesamowita, nie potrafiliśmy się nie uśmiechać sami do siebie, czysta rowerowa przyjemność. I jeszcze ta pustka wokół Nas, czy można chcieć więcej? Problemem okazało się znalezienie czynnej kawiarni, w której moglibyśmy się nieco ogrzać i przebrać Michałka więc daliśmy za wygraną i obraliśmy kurs powrotny. Przed tym pobiegaliśmy jeszcze trochę po piasku dla urozmaicenia. Mrzeżyno okazało się śpiącą dziurą z kolorowym portem.
Plaża pomiędzy Mrzeżynem a Rogowem.
Plaża pomiędzy Mrzeżynem a Rogowem.
Rowerowo, zimowo, rodzinnie.
Aaaaale piaskownica!
Rowerowo, zimowo, rodzinnie.
Port w Mrzeżynie.
Alternatywa.
W drodze powrotnej kocich łbów praktycznie już nie było, poza krótkim odcinkiem przed punktem widokowym patrząc od strony Mrzeżyna. Otóż całkiem niedawno otwarto piękną szutrową drogę, która prowadzi dookoła terenów wojskowych, dalej od morza. Jest ona świetną alternatywą do jazdy po wybojach, znajduje się w sercu sosnowego lasu i pozwala na szybką i przyjemną jazdę. Nie wiedzieć dlaczego nie jest oznaczona jako szlak rowerowy, prowadza na nią tylko małe oznaczenia, które łatwo przeoczyć nie wiedząc o jej istnieniu. Totalne nieporozumienie. Tą właśnie drogą wróciliśmy do Pogorzelicy, goniąc słońce które chowało się już za horyzontem i uciekając jednocześnie przed mrozem, który powoli ogarniał już wszystko wokół. Herbata z termosu i czekolada smakowały w leśnej scenerii jak z trzygwiazdkowej restauracji Michelina.
Można jechać tak.
Lub tak.
W bażynowym lesie.
Rewia na lodzie.
Tuż przed domem, już w Niechorzu, zatrzymaliśmy się na chwilę przy pomoście nad jeziorem. Pięknie zachodzące słońce dawało swój kolorowy koncert wespół z łyżwiarzem, który popisywał się swoimi umiejętnościami na zamarzniętej tafli. Można byłoby tak patrzeć i patrzeć ale Michaś głośno i wyraźne dał znać, że już ma dość siedzenia w przyczepce i chce wyjść. Czas najwyższy skończyć wycieczkę na dzisiaj. Piękna droga, zróżnicowana nawierzchnia, żenujące oznaczenie jako szlaku R-10. Zdecydowanie Polecamy wszystkim kochającym naturę i jej piękno. Warto.
Na koniec dnia taniec na lodzie.
Zaliczone gminy: Rewal (347), Trzebiatów (348)
Kategoria Nowe gminy, Zachodniopomorskie, Z przyczepką