Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Lubuskie

Dystans całkowity:3861.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:150:38
Średnia prędkość:23.68 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:19958 m
Liczba aktywności:41
Średnio na aktywność:94.18 km i 4h 04m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
167.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:820 m
Kalorie: kcal

Pętla z Jurkiem.

Niedziela, 17 czerwca 2018 • dodano: 14.07.2018 | Komentarze 2

Na Jurka zawsze można liczyć. Jadąc z nim kilometry i cała reszta nie ma znaczenia. Pierwszy od dawien dawna całodniowy wyjazd, zresetowałem głowę i nie wiem jakim cudem nie wpadłem pod tira. Pokręciliśmy się od Zbąszynka przez Świebodzin, Międzyrzecz, Pszczew do Prusimia. Później każdy w swoją stronę, ja skończyłem w Szamotułach. 



Dane wyjazdu:
172.80 km 0.00 km teren
07:49 h 22.11 km/h:
Maks. pr.:40.70 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:980 m
Kalorie: kcal

Lubuskie warte zachodu.

Niedziela, 24 lipca 2016 • dodano: 27.07.2016 | Komentarze 7

Lubuskie Warte Zachodu.

Skreślę kilka słów abym za lat kilka/naście nie zapomniał jak było i gdzie mnie poniosło na rowerze. Choć nie mam ani weny ani większej ochoty. Chyba dopadł mnie literacki kryzys ;)

Połowa dnia deszczowa, wietrzna, brzydka. Druga szara z przebłyskami słońca. Bruk, dziury, bruk, dziury, piach, piach, piach. Ale nade wszytko przepiękna, nieskazitelna Lubuska PRZYRODA. Za to uwielbiam ten rejon Naszego kraju, jest piękny! Tempo dzisiejszej jazdy było wyjątkowo adekwatne do warunków w jakich jeździłem i nawierzchni po jakiej się przemieszczałem. Pogodynki do zwolnienia, drogowcy na szafot.

Trafił się wolny dzień, rodzinka u rodzinki, więc mapa i aparat w plecak i do pociągu. Przed siódmą ładuję się do bany i z półgodzinną przerwą na przesiadkę w Zielonej Górze o wpół do dziewiątej wysiadam gdzieś pośrodku Puszczy Lubuskiej. Stacja nie mówi mi nic, na niebie przesuwają się ciężkie, szare chmury, dwadzieścia metrów dalej ujada za mną pies. Zerkam przed siebie i widzę piękny, brukowy dywan przygotowany idealnie pod dwa kółka. Lubuskie, czyżby mogło być inaczej? Nie miałem dzisiaj sprecyzowanej trasy, wiedziałem gdzie mnie jeszcze rowerem nie było a jako, że te tereny ogólnie były mi znane to wycieczka miała być z cyklu "przed siebie"...

Zaliczone gminy: Torzym (341), Cybinka (342), Maszewo (343), Krosno Odrzańskie (344), Bytnica (345), Skąpe (346)


Peron taki, że niemal wypadłem z pociągu... Gądków Wielki.


Jakie to województwo, no jakie? :)

Kostka za kostką powlokłem się do Gądkowa Małego, następnie skręciłem na Bargów zmieniając jednocześnie nawierzchnię. Bruk zamienił się w kocie łby a moje plomby wesoło grały swoją melodię obijając się wesoło o siebie. W Bargowie przemiła Pani wyjaśniła mi, że nie sposób zgubić drogi do Sądowa o ile w lesie, przez który miałem jechać, na rozwidleniu skręcę w prawo a następnie w lewo "przy grubym drzewie". Wbijając sobie do głowy tę poradę udałem się właśnie w kierunku Sądowa szukając w lesie grubego drzewa. Jako, że wylądowałem w nim właściwie bez większych problemów stwierdzam, że mam miarę w oczach. Wszystkie sosny były takie same ale znalazłem tę jedną jedyną. Ciekawi mnie jak z jej obwodem poradziłby sobie gps ;)


Skończył się bruk, pojawił się piach. Jak tu nie wielbić Lubuskiego, no jak?

W Sądowie zatrzymałem się na kilkanaście minut podziwiając piękno przyrody i rzekę Pliszkę. Uwielbiam takie miejsca, uwielbiam takie rzeczki. Spotkałem spływ kajakowy i jestem w stanie uwierzyć im na słowo, że spływ Pliszką jest przepiękny. Gdy chowałem aparat do plecaka z nieba spadły pierwsze krople deszczu, na razie nieśmiałe i w większości singielki.

Pliszka w Sądowie.

Cybinka ma w sobie tyle uroku, że gdyby nie to, że był znak stopu na skrzyżowaniu i musiałem spojrzeć to w lewo, to w prawo i ponownie w lewo, nawet nie zorientowałbym się że w niej byłem. Choć historia tego miejsca może powiedzieć sporo, dwa największe cmentarze z pochowanymi na nich żołnierzami radzieckimi są właśnie tutaj... 


Cmentarz żołnierzy radzieckich w Cybince.


Ja rosyjskiego nie panimajet - ktoś mi przetłumaczy?

Droga z Cybinki do Kłopotu to niekończące się dziury. Właściwie można zacząć się zastanawiać czy więcej w niej asfaltu w dziurach czy jednak na odwrót. Deszcz się wzmógł i przerwę na drugie śniadanie spędziłem na przystanku, sam nie wiem gdzie. Szarość nieba nie odpuszczała więc nie było co czekać na nie wiadomo co i w deszczu pojechałem wesoło dalej. W Kłopocie, bocianiej wiosce, byłem mokry, brudny i zadowolony. Te typy tak mają, ja jestem jednym z nich. Tylu bocianów w jednym miejscu co w Kłopocie nie widziałem nigdy wcześniej, ale czemu tu się dziwić skoro nawet muzeum się tu ptaszyny dorobiły :) Nie sposób nie wspomnieć, że przy wjeździe do wioski dziury się skończyły i ustąpiły miejsca brukowanej idylli.


Czar lat minionych, pks wciąż żywy.


Bociania wioska, Kłopot.

Od Kłopotu do Krosna Odrzańskiego za wiele się nie działo. Z nieba ciągle padało, droga do najlepszych nie należała. Jednyne co warte odnotowania to to, że nie mogłem się nie zatrzymać gdy mignęły mi w lesie jeżyny. Słodkie, soczyste, prawdziwa bomba z witaminą C. Zjadłem pewnie z kilogram :) W Rybakach zatrzymałem się na chwilę aby uwiecznić ślad po wydobyciu ropy na tych terenach i kilkoro miejscowych wielbicieli trunków wszelakich oznajmiło mi, że mieli być szejkami ale nie wyszło. Tak bywa...


Pyszności :)


Szejk.


Słup pocztowy pomiędzy Osiecznicą a Krosnem Odrzańskim.

W Krośnie Odrz. przestało padać więc przysiadłem na chwile na ławce nad Odrą i konsumując batona podziwiałem nadodrzańską skarpę. Przypomina mi mój rodzinny Bytom Odrz., dobrze mi się siedziało :) 


Krosno Odrzańskie.

Z Krosna Odrz. do Bytnicy jechałem równiutką (!), asflatową (!), wydzieloną (!) ścieżką rowerową. Dziewięć kilometrów luksusu pośród wszechobecnego lubuskiego folkloru. Szok, niedowierzanie, szczypanie się po ciele. Czy aby to prawda, czy to jeszcze te samo województwo?


Bytnica.

Od Bytnicy, przez Gryżynę, Węgrzynice i Rokitnicę dojechałem do Skąpe. Droga z gatunku szwajcarskich, serów niestety. Bruk w Gryżynie pozwolił mi na to abym docenił piękno tej wioski. Naprawdę tam mi się podoba, domy odnowione, zadbane. Ogrody przystrzyżone, drzewa wypielęgnowane. Piękna lubuska wieś w samym centrum pięknego parku krajobrazowego. I ten bruk pasuje tam jak nigdzie indziej. Takie dziwy.


Rokitnica.

W Skąpym zerknąłem na mapę aby wykreślić coś w głowie na powrót do domu. Mogłem wracać przez Cigacice ale wygrała opcja promem przez Odrę i pozostało mi tylko dostać się albo do Brodów albo do Pomorska. Wybrałem skrót przez las i skończyło się to tak jako skończyć musiało. Kilka kilometrów naprzemiennego pchania i jazdy z prędkością kilku kilometrów na godzinę. Uroczy skrót, piękny las i moje samozadowolenie z własnej głupoty. Nie wiedziałem czy dobrze pcham/idę/jadę, ta piaskownica wydawała się nie mieć końca. Lubuskie :)


Piaskownica pomiędzy Przetocznicą a Pomorskiem. Kilkukilometrowa...

Pierwsze zabudowania Brodów przyjąłem z taką ulgą, że aż zacząłem na nowo jechać. Miła odmiana po pchaniu roweru. Do promu kolejka na kilkanaście aut, ruch z remontowanej i budowanej S3 przenosi się tutaj i chłopaki na promie mają ręce pełne roboty. Lubię promy, sam nie wiem dlaczego.


Prom na Odrze w Brodach.

Do Zielonej Góry wjechałem przez Czerwieńsk i Przylep. Zachciało mi się odpoczynku pod palmiarnią więc po trawniku wjechałem na samą górę i zafundowałem sobie trochę relaksu z widokiem na Winny Gród. Moje miejsce, moje miasto. Trochę czasu w nim spędziłem, kilka lat życia tu zostawiłem. Wzięło mnie na wspominki. Problemem było jednak to, że ten odpoczynek wziął się tylko z powodu narastającego bólu łydki, z którym jechałem od dłuższego czasu... Ból się nasilił ale pomny swoich doświadczeń wiedziałem, że do Bytomia jakoś dojadę więc zajechałem na chwilę do fokusa przywitać się z Żonką, która bawiła tam z rodzinką na zakupach i pozostało mi tylko trochę ponad czterdzieści kilometrów do domu. 


Winny Gród widziany spod Palmiarni.

Za Raculą, na budowie S3 zatrzymali mnie wąsaci panowie w nieoznakowanym radiowozie. Znak zakazu wjazdu, wykopy i takie tam równają się mandatowi, zostałem poinformowany o tym fakcie przez jednego z nich. Nie pozostało mi nic innego jak odbicie piłeczki i przekazanie im, że z kontuzjowaną nogą i nasilającym się bólem objazdami nie mam zamiaru jeździć i przepisy łamię w pełni świadomie. Riposta ich zbiła z tropu i życząc mi szerokości pomachali lizakiem na pożegnanie. Mandatu nie było, droga się skróciła, tak być powinno. Brawo oni, chociaż raz ;)


Żniwa pod Niedoradzem.

Za Niedoradzem zatrzymałem się ostatni raz podczas tej wycieczki i kupiłem jagody dla Synka od przydrożnych sprzedawców. W Bytomiu byłem chwilę po osiemnastej.

Pisząc tę pokręconą relację z przykrością muszę stwierdzić, że nabawiłem się kontuzji jednego z przyczepów mięśnia brzuchatego łydki. Jako, że zdrowie jest najważniejsze rower na razie idzie w odstawkę. Nie ucieknie, nie odjedzie. 


Dane wyjazdu:
134.00 km 0.00 km teren
06:21 h 21.10 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:968 m
Kalorie: kcal

UNESCO i okolice.

Poniedziałek, 2 maja 2016 • dodano: 14.05.2016 | Komentarze 6

Drugi maja dzień wolny, kilka pomysłów na jego spędzenie w towarzystwie wysłużonego ale wiernego roweru, spakowana sakwa. Otwierasz oczy, kukułka oznajmia okolice nieludzkiej szóstej rano, bezcelowe pierwsze kroki po podniesieniu ciała z łóżka. W letargu robisz śniadanie zastanawiając się na co akurat dzisiaj masz ochotę, kawa parzy się w kawiarce. Jesz, przeżuwasz, pijesz, starasz się obudzić. Rower, w myślach tylko ten rower. Ale gdzie z nim, na nim, pojechać tym razem? Może zostać w domu, nie, jednak nie. Nie w taką pogodę, słońce nie pozwala Ci zostać. Udało się, stoisz przy drzwiach gotowy do wyjazdu. Gdzie teraz? Tam gdzie Cię jeszcze nie było, tam gdzie czujesz że być warto. UNESCO. Mówi Ci to coś?


Sześćdziesiąt pierwszych kilometrów i średnia w okolicach osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Trochę za szybko jak na rowerową wycieczkę więc zwalniam, szukam parkingu i mój wybór pada na plac pomiędzy Lidlem, Biedronką i Netto. Żarska święta trójca z chęcią przyjmuje w swe objęcia mój samochód i na kilka następnych godzin staje się jego domem. Rower opuszcza bagażnik zwarty i gotowy na kolejną wycieczkę. To, że suport jękliwie dopomina się o odejście na emeryturę to nic nie znaczy. Nie tu i nie teraz.

Na dzień dobry świetna przystawka. Najwyższe wzniesienie woj. lubuskiego, Gołębia potocznie zwana też Górą Żarską, oferuje możliwość jazdy w leśnych ostępach, głównie buczynie. Morena czołowa, na której ona się znajduje, fantastycznie wyrzeźbiła tutejszy krajobraz i warunki do kręcenia są więcej niż bardzo dobre. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie XXw. istniała tu nawet skocznia narciarska. Skwapliwie z tego skorzystałem i kręcąc się wokół odwiedziłem trzy wieże, jedną w ruinie, drugą odnowioną, trzecią przeciwpożarową zamkniętą na głucho. Było też dwieście siedemnaście schodów do pamiątkowego głazu ale pomny przedwczorajszej wycieczki i wysiłku z niej związanym, odpuściłem tę niewątpliwą atrakcję. Przejechałem bokiem, nie zapuszczając się w głąb wąwozu. Odnowiona wieża Promnitza stanowi kapitalny punkt widokowy na linię Karkonoszy i Gór Izerskich więc i nie mogło mnie zabraknąć na jej szczycie. Niestety powietrze tego dnia nie było na tyle czyste aby móc napawać się pięknem górskiego krajobrazu ale miejsce jest naprawdę wyjątkowe.


Początek.


Wieża Bismarcka, jedna ze 172 zachowanych na świecie. Wzniesienia Żarskie.


217 schodów. Tym razem ominąłem :)


Odnowiona Wieża Promnitza.


Wieża Promnitza.


Widok w stronę Sudetów z Wieży Promnitza.

Sto metrów niżej i kawałek drogi od lasu zaczął się nudny dwudziestokilometrowy odcinek drogi. Dla urozmaicenia i zabicia nudy pomiędzy Witoszynem a Borowem wjechałem w las. Jak to zwykle bywa w tego typu zabawach zastałem piach po osie i dobrze ponad kilometr spędziłem na spacerku z rowerem tuż obok. Gdy tylko przednie koło poczuło asfalt pod bieżnikiem musiałem w jednej milisekundzie przyspieszyć ponad swe możliwości aby nie stać się pożywieniem dla trzech ciekawskich psiaków, które wyskoczyły z mijanej zagrody. Ich ciekawość zmieniała się we wściekłość wprost proporcjonalnie do skracania dystansu jaki nas dzielił. Dwieście metrów dalej zostałem sam, wesołe owczarki położyły się na drodze i dały mi spokój. Cóż to byłaby za wycieczka bez takich akcji. No nie da się, po prostu bez tego się nie da.


Okolice Witoszyna.


Piaszczysty spacerek.


Jak nie psy to wilki jakieś.

Najdalej wysunięta na południe gmina w Lubuskiem czyli Gozdnica to modelowy przykład dziury, wręcz encyklopedyczny. Wjeżdżasz, rozglądasz się i zastanawiasz się kto cofnął Cię w czasie i dlaczego każdy patrzy na Ciebie tak jakbyś był co najmniej atrakcją miesiąca. Smutne miejsce, ale na swój sposób intrygujące. Te typy tak mają.

To, że Lubuskie lasami i brukiem stoi wie każdy. Ja też, ale niezmiennie dziwi mnie jak dużo rodzajów bruku można spotkać na tutejszych drogach. Są bruki złe, jest gorsze i najgorsze też występują. Poza tym są jeszcze bruki dziurawe, bruki łatane brukiem i bruki, których nawet już brukiem nazwać nie można. Pomiędzy nimi wyrosną czasem też bruki z metryką, szlacheckie jak wyjaśnił mi pewien tubylec. Nudzić się więc nie sposób. Więc od Gozdnicy pod Łęknicę trochę mi zeszło na trasie, tu zdjęcie, tam zdjęcie a czas leciał. Poza tym w Przewozie zawitałem na chwilę do Niemiec, później zerknąłem na Wieżę Głodową w miejscowym parku i posiliłem się trochę na jednej z zapomnianych ławek gdzieś pod drzewem.


Bruk szlachecki.


Bruk jak malowany.

Bruk. Po prostu bruk.


Kościół w Podrosche, Niemcy.


Z cyklu - kto znajdzie błąd?


Wieża Głodowa w Przewozie.


Zadbane przedszkole w Przewozie.

Po brukach przyszedł czas na jedno z dwóch miejsc, dla których w ogóle wsiadłem dzisiaj na rower i zdecydowałem się zawitać w tych rejonach. Łuk Mużakowa to najlepiej zbadana na świecie spiętrzona morena czołowa i jedyna widoczna z kosmosu! Na jej terenie, w 2012r. powstał GEOPARK na terenie dawnej kopalni Babina. Kolorowe jeziorka, które są niczym innym jak zalanymi, zapadniętymi pokładami odkrywkowej kopalnie węgla brunatnego i iłów ceramicznych robią niesamowite wrażenie. Wzdłuż nich wytyczono ścieżkę dydaktyczną, wszystko przygotowane jest z dbałością o detale. Są miejsca odpoczynku, z tablic można dowiedzieć się praktycznie wszystkiego tym miejscu, widoki są jak z pocztówek. Jeśli ktoś wcześniej odwiedził kolorowe jeziorka w Rudawach Janowickich to te miejsce pozwoli mu szybko zapomnieć o tamtych. Jeśli będzie to na odwrót to w Rudawach może być głośny jęk zawodu. 

Widziałem zdjęcia z geoparku w internecie ale po tym co zobaczyłem na miejscu z pełnym przekonaniem zapraszam Wszystkich do przyjazdu na miejsce i zobaczeniu tego na własne oczy. Warto, naprawdę warto.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - wieża widokowa 24m
.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - widok z wieży widokowej na jezioro Afryka.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica.


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - niesamowite formy erozji, tu "Grzebiet Słonia".


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj kolorowo :)


GEOPARK Łuk Mużakowa, Łęknica - żyj aktywnie :)

Tytułowe UNESCO czaiło się tuż za rogiem, tuż za GEOPARKIEM. Wystarczyło przejechać pod autostradą, pokręcić się chwilę po granicznym miasteczku, podążać za znakami lub na azymut, w stronę drzew. Wybrałem opcję mieszaną i zatrzymawszy się przy punkcie informacji turystycznej szybko zostałem zaatakowany napisem, że darmowych mapek i folderów nie ma. Masz dwa euro lub dyszkę peelenów w kieszeni, masz radość i dumę bycia posiadaczem czegoś na czym opisany jest ten kawał terenu. Nie skorzystałem i zdecydowałem się zaufać licznym tablicom umieszczonym na terenie parku i nieśpiesznym tempem zacząłem kręcenie po Parku Mużakowskim. 

Park ten został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 2004r. Jest jednym z największych parków w Europie, zajmuje łącznie ponad 700h, z czego 500h znajduję się po stronie polskiej. Jego historii i tego co można w nim znaleźć opisywać nie będę, bo ani czasu ani miejsca na to znaleźć nie sposób. Przyjechałem tutaj tak naprawdę na rekonesans, chcę pojeździć po nim i w jego okolicy rodzinnie, z przyczepką. Teraz jestem już pewien, że to dobry pomysł, świetne miejsce na tego typu wypady. Jego dopełnieniem jest piękny Nowy Zamek, leżący już w Bad Muskau. Prawdziwa wisienka na torcie.


Wiadukt w Parku Mużakowskim.


Nowy Zamek w Bad Muskau, Park Mużakowski.


Folwark zamkowy w Bad Muskau, Park Mużakowski.

Od Łęknicy do Trzebiela postanawiam przetestować niemiecką myśl techniczną i inżynieryjną połączoną z ichniejszym ordnungiem i jadę ścieżką rowerową wzdłuż Nysy. Dalszy opis pewnie i tak byłby to przewidzenia więc ograniczę go do jednego zdania. Asfalt równy jak stół, bezpiecznie jak w łonie matki i tylko kolor słupków granicznych mnie drażnił.


Wzdłuż Nysy, po niemieckiej stronie.


Równo, pięknie, bezpiecznie. Można?


Ruiny dawnej fabryki tektury w Żarkach Wielkich.

Kilkanaście kilometrów jazdy po zachodniej stronie Nysy Łużyckiej tak rozpieściło moje cztery litery, że gdy tylko przejechałem przez nowy most pieszo-rowerowy łączący Zelz i Siedlec, szybko one zaprotestowały przeciwko naszej infrastrukturze. Powróciły dziury, powrócił asfalt tylko z nazwy i inne kwiatki. Przed Trzebielem wjechałem na nową drogę rowerową, poprowadzoną na nasypie dawnej kolei, i uczciwie muszę przyznać, że mi się ten pomysł podobał. Tak powinno się wykorzystywać i rekultywować tego typu teren, bardzo dobra idea.


Dobrze wykorzystany nasyp.

Od Cielmowa po same Żary właściwie nie ma o czym pisać. Jechałem, a właściwie toczyłem się, pod bardzo silny wiatr przez co za wiele nie oglądałem tylko skupiłem się na przednim kole i na tym aby głowę trzymać nisko coby mi nie odleciała. Ciężkie, nudne, siłowe dwadzieścia kilka kilometrów. Zmęczenie zaczęło dawać znać o sobie, energia zjeżdżała po równi pochyłej a i jakoś na nadmiar motywacji do kręcenia pod ten cholerny wiatr za wielkiej już nie miałem. Nóżka za nóżką, obrót za obrotem tak jechałem i jechałem aż w w końcu na horyzoncie pojawiła się Biedronka, Netto i Lidl i czas było spakować się do auta, kończąc to co zaczęło się ładnych kilka godzin temu. Bruki, kolory i lasy - to zostanie mi w pamięci najbardziej.


Kościół pw. św. Franciszka w Brzostowej.


Masz w domu panele? Masz je stąd :) Kronopol, Żary.

Zaliczone gminy: Gozdnica (319), Przewóz (320), Łęknica (321), Trzebiel (322), Tuplice (323), Lipinki Łużyckie (324)


Dane wyjazdu:
150.20 km 0.00 km teren
06:20 h 23.72 km/h:
Maks. pr.:48.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:700 m
Kalorie: kcal

Wietrzna kawa u Babci.

Sobota, 23 kwietnia 2016 • dodano: 24.04.2016 | Komentarze 9

Plany planami a życie i tak pisze swoje scenariusze.

O piątej rano zadzwonił budzik w komórce, po dwóch sekundach sprawnym ruchem ręki zrzuciłem ją z szafki i nastąpiła błoga cisza. Zasnąłem a wraz ze mną odjechał jeden pociąg, po kilkunastu minutach drugi. Oba w kierunku południowym, który miał być dzisiaj moją destynacją. Oba przed siódmą rano. Dobrze mi się spało.

Po ósmej moje nogi zwlokły się z łóżka, śniadanie i kawa i tak zeszło mi do dziesiątej. Co chwilę zerkałem za okno, prognozy nie pozostawiały złudzeń, miało padać i wiać z zachodu. Chorągiewki za oknem bez dwóch zdań potwierdzały tę tezę a chmury powoli ogarniały to co nad nami. Dzień wolny dniem świętym więc postanowiłem jednak zebrać się w sobie i wyjść pojeździć. Największą zagadką tego dnia było to jak poradzę sobie ze szwami na brzuchu, które od dwóch dni zdobią me ciało. Twardym trzeba być, powtarzałem sobie w duchu, zamykając za sobą drzwi i mocując sakwę na bagażniku. Jadę przed siebie, gdzie to wyjdzie w trasie.

Z domu wyjechałem za dziesięć jedenasta, późno, bardzo późno. Jadę do babci na kawę. Prosto, centralnie pod wiatr. Przede mną sto kilkadziesiąt kilometrów kręcenia z niewidzialnym przeciwnikiem. Jak zacznie boleć mnie rana, zawracam. Jak braknie mi sił, wsiadam w pociąg. Ale chęci mi na pewno nie zabraknie, tych miałem aż nadto. I to one dowiozły mnie do celu.

Jadąc do Wronek dojechałem z wrażeniem, że ciągnę przyczepkę i jadę po piachu. Klasyczna wietrzna orka, spory ruch samochodów i trochę deszczu. Czysta przyjemność :)

Od Wronek do samego Drezdenka liczyłem na choć trochę ulgi od podmuchów, ze względu na to, że wjechałem w samo serce Puszczy Noteckiej. Po raz kolejny przekonałem się, że jeśli ktoś umie liczyć, to powinien liczyć tylko na siebie. Momentami jadąc lasem, czułem się jakbym poruszał się w kominie. Wiatr całą swoją moc skierował właśnie tam gdzie jadę i spomiędzy drzew wpadał z impetem na drogę. Jak miło...

Droga przez Puszczę Notecką jest piękna, wręcz przepiękna! Ciągnące się w nieskończoność lasy, mnóstwo jezior wokół i cisza, wszechobecna cisza. Tematów do fotografowania, podziwiania jest tyle, że aż żal się nie zatrzymywać. Ale dzisiaj nie miałem czasu na zdjęcia, gonił mnie czas więc tylko kręciłem głową, to w prawo, to w lewo podziwiając wszystko wokół. Wrócę tu, na pewno tu wrócę :)

Były asfalty, były bruki, były piachy z gatunku tych nieprzejezdnych i trochę szutrów też się zdarzyło. 

Na Górzyska dojechałem naprawdę zmęczony. U Babci spędziłem półtorej godziny. Była kawa, był obiad i przede wszystkim byli też moi Rodzice. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się i czas było zbierać się na pociąg. Babcia na 102 urodziny zażyczyła sobie rower aby móc ze mną jeździć, tylko na nieco mniejszych dystansach, bo już ma trochę mniej sił niż kiedyś - to Jej słowa :))


Zaliczona gmina: Dobiegniew (312)


Moja Kochana Babcia. 101 lat i poczucie humoru jakiego można tylko pozazdrościć. Na 102 urodziny dostanie rower :)


Okolice Hamrzyska.


Serce Puszczy Noteckiej, okolice Piłki.


Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Karwinie, 1711r.


Widok za milion dolarów, widok z domu mojej Babci :)


Na koniec wyszło słońce, choć na chwilę :)

Dane wyjazdu:
42.70 km 0.00 km teren
01:58 h 21.71 km/h:
Maks. pr.:35.20 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:237 m
Kalorie: kcal

Najdłuższy żelazny most kolejowy w Europie.

Poniedziałek, 28 marca 2016 • dodano: 30.03.2016 | Komentarze 11

Ponad rok temu odwiedziłem pewien most. W lany poniedziałek naszła mnie ochota aby zobaczyć go z przeciwległego brzegu, pogoda była ku temu wymarzona więc wstałem od świątecznego stołu i wybrałem się na wycieczkę. Cel nakreślony, pogoda wymarzona, nic tylko się cieszyć :)

Most kolejowy w Stanach nad Odrą to zdaniem jednych najdłuższy żelazny most kolejowy w Europie, a według innych najdłuższy most, ale tylko na rzece. Linia kolejowa funkcjonowała do połowy lat 90, została zniszczona przez powódź w 1997 roku, która zniszczyła spory odcinek nasypu kolejowego w okolicach Bobrownik. 

Tempo było iście świąteczne, nigdzie mi się nie spieszyło, sporo czasu spędziłem spacerując po moście i rozmawiając z ludźmi, którzy podobnie jak ja przyjechali zobaczyć tę prawdziwą, żelazną perełkę. Przyznać muszę, że od dzisiejszej strony most robi większe wrażenie. 




Najdłuższy, żelazny kolejowy most w Europie, Bobrowniki - Stany.


Najdłuższy, żelazny kolejowy most w Europie, Bobrowniki - Stany.


Najdłuższy, żelazny kolejowy most w Europie, Bobrowniki - Stany.

Kategoria 25-50, Lubuskie


Dane wyjazdu:
39.00 km 0.00 km teren
01:30 h 26.00 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:7.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:302 m
Kalorie: kcal

Zamek w Czernej.

Piątek, 25 marca 2016 • dodano: 29.03.2016 | Komentarze 7

Wielki Piątek objawił się silnym wiatrem i pogodą, która skutecznie zniechęciła mnie do jakiejkolwiek dłuższej wycieczki. Chęci do krótkiej przejażdżki wróciły dopiero późnym popołudniem, gdy wiatr nieco zelżał ale nie oznaczało to że ustał zupełnie. Przekonałem się o tym boleśnie, z krótkiego rowerowania zrobił się mocny, siłowy trening.

Tytułowy zamek w Czernej leży tuż obok Bytomia a byłem w nim ledwie dwa razy w życiu. Swego nie znacie, cudze chwalicie pasuje tu jak mało gdzie. Zamek ten, zwany też Zamkiem Lindera, wybudowany został w 1558r. Określany jest, zupełnie słusznie, jako perła renesansu i to z jakim pietyzmem przywracają mu jego dawny blask obecni właściciele zasługuje na duży szacunek. Kilkanaście lat temu przejęli go jako ruinę, obecnie swoim pięknem przyciąga gości z różnych stron kraju i zagranicy. Z Zewnątrz robi wrażenie, wewnątrz potrafi oczarować. Warto tu przyjechać aby przekonać się o tym na własne oczy. Naprawdę warto!

Do Bytomia wróciłem przez Wzgórza Dalkowskie i Garb Kocich Gór. Całość pod silny, porywisty wiatr i górki, które sprawiły, że nie była to zwykła, krótka wycieczka. Było ciężko.




Zamek w Czernej.


Zamek w Czernej.


Zamek w Czernej.



Dane wyjazdu:
65.40 km 0.00 km teren
02:46 h 23.64 km/h:
Maks. pr.:44.70 km/h
Temperatura:8.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:414 m
Kalorie: kcal

Siecieborzyce.

Czwartek, 24 marca 2016 • dodano: 28.03.2016 | Komentarze 8

Wielkanoc spędzana u rodziców to nie jest powód aby na kilka dni rozstać się z rowerem. Wręcz przeciwnie, Michaś trafił w objęcia dziadków, ja dostałem trochę wolnego czasu w prezencie, więc nie zastanawiając się długo wskoczyłem w rowerowe ciuchy i pojechałem przed siebie. 

Przed siebie oznaczało kierunek na Kożuchów i improwizacji w dalszej drodze. Padło na Stypułów, po drodze chciałem kupić strusie jajko na Wielkanoc na pobliskiej farmie tych ptaków, ale okazało się że jest zamknięta i prawdopodobnie już jej nie ma. Gdy minąłem już tą długą i ciągnącą się w nieskończoność wieś, stanąłem na rozdrożu i wybrałem drogę w lewo. Przyjemna, pagórkowata i zalesiona trasa doprowadziła mnie do Siecieborzyc, wsi w której nigdy nie byłem.

Na dzień dobry wieś przywitała mnie brukiem, normalka w Lubuskiem. Po chwili piękny, stary kościół, normalka w tych stronach. Kawałek dalej ruiny, niewątpliwie pięknej kiedyś, posiadłości. Coś niesamowitego. Praktycznie każda wieś, miasto, miasteczko ma tutaj pałacyk, pałac, zamek, zameczek. I dlatego tak bardzo lubię tu jeździć. Kolejną niesamowitą rzeczą w Siecieborzycach jest to, że jakieś 80% domów stojących w tej mieścinie jest wybudowana z kamienia. Duże, polne kamienie to główny budulec. Jeździłem po wsi, oglądałem i podziwiałem. Warto zgubić się gdzieś pośrodku niczego, warto trafić tam gdzie nikt Cię nie zaprowadzi. 

Droga powrotna do Bytomia Odrz. wiodła przez Borów Wielki, w którym skręciłem w nieznaną mi dotąd drogę do Borowa Polskiego. Gdy dojechałem na miejsce mym oczom ukazał się widok z gatunku tych, które chłonie się całym sobą. Przepiękna panorama Wzgórz Dalkowskich na wschodzie, Dolina Odry na północy i majaczące w oddali wieżowce Zielonej Góry. Niesamowite miejsce, niesamowita sceneria. Gdy dodać do tego zabytkowy kościół oraz XI-to (!) wieczne ruiny zamku rycerskiego w tej maleńkiej wioseczce otrzymamy obraz całości. Będę tu wracał.

Ciężko się jechało, nogi bolą, jestem ociężały. Forma w lesie.



Stoi sobie blok, stoi i stoi. I tak już ze dwadzieścia lat...


Gotycki kościół filialny pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, 1260r. Siecieborzyce.


Gotycki kościół filialny pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, 1260r. Siecieborzyce.


Ruiny pałacu w Siecieborzycach.


Późnogotycki kościół filialny pod wezwaniem św. Klemensa, XVw. Borów Polski.


Piękna panorama z widokiem na Wzgórza Dalkowskie, Borów Polski.
Kategoria Lubuskie


Dane wyjazdu:
108.20 km 0.00 km teren
05:02 h 21.50 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:-0.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:445 m
Kalorie: kcal

We mgle, przed siebie.

Sobota, 13 lutego 2016 • dodano: 14.02.2016 | Komentarze 6

Najlepszym planem jest jego brak. Najlepszą drogą jest ta, która biegnie przed Tobą. Najlepsza pogoda to pogoda ducha. 

Kilka godzin wcześniej wybrałem w swoich przedpotopowym telefonie doskonale znany mi numer. Kilka zdań wystarczyło, jedziemy. Gdzie dokładnie to nie ważne. Ważne, że jedziemy. Start spod Jurka domu, meta nieznana. Tak lubię jeździć najbardziej, z ogólnym zamysłem ale bez precyzji. 

Sobotni poranek wita mnie mlekiem za oknem. Temperatura poniżej zera, widoczność prawie żadna. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że namówiłem Jurka na dzisiejszą wycieczkę ale z drugiej strony mówią, że nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani rowerzyści. Ważne, że nie pada choć stuprocentowa wilgoć w powietrzu robi swoje. Ale o tym przekonamy się później.

Drogi wojewódzkiej nr 307 bardzo ale to bardzo nie lubię. Jest wąska, niebezpieczna i bardzo ruchliwa. Z Buku do Nowego Tomyśla jedziemy więc alternatywą w postaci spokojnej drogi przez Kuślin i Wąsowo. Ruch w porównaniu do DW jest nieduży ale z powodu mgły jest trochę niebezpiecznie. Pierwszy przystanek robimy przy przepięknym pałacu w Wąsowie, w mlecznych klimatach jest tu tajemniczo. Jurek oprowadza mnie wewnątrz i grzejemy się trochę przy Jego kominku :)

W Nowym Tomyślu przysiadamy na ławce przy największym, wiklinowym koszu na świecie i raczymy się gorącą herbatą z termosu. Siedzimy chwilę nad mapą i kombinujemy, którą drogą jechać dalej. Wybór pada na Kuźnicę Zbąską, przed którą  mało brakowało a potrąciłby nas jakiś mały dostawczak. Skończyło się na pisku opon i prawie zawałowym tętnie nas obu. Idiotów na drogach nie brakuje...

Bez bruku nie ma wspólnej jazdy więc tradycji musiało stać się zadość i krótki odcinek po tej nawierzchni zaliczamy w lesie pomiędzy Kuźnicą a Nową Tuchorzą. W tej drugiej wiosce podziwiamy kilka starych, drewnianych domów. Ładnie zachowane, czyste obejścia, zapomniane ale klimatyczne miejsce.  Przed Babimostem zaczynam odczuwać już wszechobecną wilgoć, mgła nie odpuszcza ani trochę więc decydujemy się na kawę w tym mieście i coś ciepłego w jedynym czynnym barze, w promieniu ładnych kilkunastu kilometrów. Jedzenie takie sobie ale ważne, że ciepłe. A sam Babimost cichy, spokojny, senny, encyklopedyczna dziura. Wyjechało stąd wojsko, wyjechało stąd życie.

Patrząc na mapę i zegarek i korelując to z rozkładem pkp decydujemy się jechać do Sulechowa. Odcinek drogi pomiędzy Babimostem a Kargową to asfaltowa DDR-ka, wśród drzew i pagórków. Szkoda, że takich tras jest tak mało. Samą Kargową odwiedzamy po to, aby zobaczyć największy znaczek na świecie ale nasza próba spełza na niczym, szukamy nie tam gdzie trzeba a  wracać nam się nie uśmiecha tym bardziej, że czas goni.

Ostatnie kilometry to jazda drogą krajową. Innej opcji tutaj niema, jedziemy przyklejeni do pobocza, załapujemy się nawet na odcinkowy pomiar prędkości ale z naszą formą nie mamy co liczyć na fotkę z dostawą do domu ;) Po drodze korzystamy jeszcze z okazji i grzejemy się przy ognisku, które rozpalili rolnicy, paląc gałęzie z okolicznych topól. Ogień ma moc przyciągania, naturalne ciepło powoduje, że ciężko się zebrać i jechać dalej. Ale jakoś do domu trzeba wrócić, więc jeszcze kilka kilometrów, trochę kręcenia po brzydkim Sulechowie i meldujemy się na stacji. Stamtąd już pociągiem, wracamy do Buku.

Ciężkie warunki, wszechobecna wilgoć, mgła i cały czas poniżej zera. W takich okolicznościach przyrody przejechaliśmy razem trochę ponad sto kilometrów co dzisiaj miało drugo a może i trzeciorzędne znacznie. Liczyła się tylko przyjemność i radość z jazdy. Równie dobrze mogło obejść się bez licznika. Cieszę się, że mogłem pojeździć w towarzystwie, kaski z głów dla Jurka, że mu się chciało i że ze mną pojechał. Mieć TAKIEGO znajomego to skarb :)



Zaliczone gminy: Siedlec (299), Babimost (300), Kargowa (301), Sulechów (302)


We mgle.


Mgliste Wąsowo.


Jezioro Kuźnickie.


Taki mały, taki duży.


Klimatyczna Nowa Tuchorza.


Odlot w Babimoście.


Jurek się suszy.


Sulechów.





Dane wyjazdu:
104.50 km 0.00 km teren
04:15 h 24.59 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:613 m
Kalorie: kcal

Czerwieńsk.

Poniedziałek, 28 grudnia 2015 • dodano: 28.12.2015 | Komentarze 5

Czerwieńsk na rowerze miałem w planach od dawna. Nic tam ciekawego nie ma, ale na dwóch kółkach tam nie byłem więc trzeba było w końcu nadrobić zaległości. 

Zanim się zebrałem, ogarnąłem to i owo na zegarku wybiło prawie południe. Do przejechania miałem plus minus sto kilometrów a do zmierzchu cztery godziny. To właśnie godzina zachodu słońca była moim wyznacznikiem dzisiejszej jazdy, ponieważ mój Prox Dual wyzionął ducha i obecnie nie mam przedniego oświetlenia. Wiatr wiał dużo słabiej niż w poprzednich dniach ale na trasie był odczuwalny, dobrze że tym razem pierwsza część dystansu była pod a druga z nim. Było lżej :)

Do Zielonej zajechałem, bez zbędnego kombinowania, najprostszą drogą. Stara DK3 to teraz dobrej jakości droga rowerowa więc trzeba korzystać jak jest okazja :) Nowa Sól, Niedoradz, Racula i już byłem w Zielonej Górze. Przez miasto przejechałem raz dwa, znam je na wylot, a że czas gonił to nie zatrzymywałem się wcale. Łężyca, Wysokie (piękny zjazd :) i w końcu Czerwieńsk. Tam jedna fotka na pamiątkę i krótkie namyślanie się którędy wrócić do Bytomia. Droga w głowie ułożona więc można wracać.

Przylep, ul.Zjednoczenia, Jaskółcza ciągle pod górkę. Ale już w stronę Jędrzychowa mogłem odpocząć w trakcie jazdy. Non stop z górki, wiatr delikatnie w placy. Słońce powoli wchodziło w złotą godzinę, kolory na niebie nabierały blasku a czas nieubłaganie płynął więc każda minuta była na wagę złota. Krótki postój zrobiłem tylko raz, w Zatoniu, aby sfotografować pięknie oświetlone zachodzącym słońcem, ruiny pałacu. Następnie Studzieniec, Lubieszów, Nowa Sól i ostatnie dziesięć kilometrów już w szarówce do Bytomia. 

Mało kiedy jeżdżę z tak małą ilością postojów ale dzisiaj tak wypadło i jestem z tego zadowolony. Dzisiaj droga była celem i było świetnie. Piękna pogoda, pagórki, cóż można chcieć więcej :)


Zaliczona gmina: Czerwieńsk (298)



Nic ciekawszego w Czerwieńsku do pamiątkowego foto nie było w tym czasie ;)


Ruiny pałacu Balthazara von Unruh w Zatoniu.


Ruiny pałacu Balthazara von Unruh w Zatoniu.


Dane wyjazdu:
40.60 km 0.00 km teren
01:42 h 23.88 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:11.7
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:244 m
Kalorie: kcal

Wieje, wieje wiatr.

Niedziela, 27 grudnia 2015 • dodano: 27.12.2015 | Komentarze 5

Wieje, wieje wiatr. Zawsze, zawsze w twarz. Sił mi na to brak. 

Popełniłem dzisiaj klasyczny błąd taktyczny. Nie doceniłem siły podmuchów i pojechałem najpierw z wiatrem, coby po dwudziestu kilometrach zawrócić i skierować się prosto w jego szpony. Po stu metrach miałem dość, a do domu było tak daleko...

Pojeździłem dzisiaj po gminie Żukowice, w kilku wioskach byłem pierwszy raz w życiu i jedyne co mogę stwierdzić to, to że wiele nie straciłem z tego powodu. Ot, wioski jakich wiele w tym łez padole.




Kategoria 25-50, Lubuskie