Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

0-25

Dystans całkowity:1439.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:36:58
Średnia prędkość:18.14 km/h
Maksymalna prędkość:51.80 km/h
Suma podjazdów:2362 m
Liczba aktywności:87
Średnio na aktywność:16.55 km i 1h 01m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
23.80 km 0.00 km teren
01:06 h 21.64 km/h:
Maks. pr.:35.50 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:165 m
Kalorie: kcal

Za dwa dni wiosna.

Poniedziałek, 19 marca 2018 • dodano: 19.03.2018 | Komentarze 3

Za dwa dni wiosna, na termometrze dwa stopnie na plusie. Dzień wolny od pracy dniem wolnym od obowiązków? Bynajmniej. Czasu na przyjemności miałem nieco ponad sześćdziesiąt minut, życie to jednak wredna bestia.

Słońce było i pomysł na kilka ujęć ale Murphy się odezwał i rozładował mi baterię. 



Słońce, cisza i spokój.
Kategoria 0-25


Dane wyjazdu:
18.90 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Strzeszynek.

Sobota, 10 marca 2018 • dodano: 11.03.2018 | Komentarze 2

Moja aktywność rowerowa w ostatnich czasach zmalała praktycznie do zera. Gdybym nie jeździł rowerem do pracy, byłby pod tym względem dramat. Dużo rzeczy się na to składa ale nie będę o tym pisał bo nie mam takiej potrzeby. W zeszłym roku kupiłem polecane mi przez kilka osób opony Schwalbe Mondial i wczoraj ta założona na tylnym kole poleciała do śmieci. Przejechałem na niej +-4000km i po prostu się rozwarstwiła. Albo dostałem wadliwy egzemplarz albo sztukę, która leżała pięć lat w magazynie. Szkoda mi jej bo generalnie świetnie mi się na niej jeździło. 

Nasmarowałem dzisiaj łańcuch, założyłem nową oponę i przejechałem się nad Strzeszynek zobaczyć co słychać nad jeziorem. Cisza, spokój, może kilka osób było późnym popołudniem nad tym najpopularniejszym poznańskim akwenem. Zapewne, jutro będzie zupełnie inaczej wszak wiosnę zapowiadają :)


Jezioro Strzeszyńskie.
Kategoria 0-25


Dane wyjazdu:
23.70 km 0.00 km teren
01:45 h 13.54 km/h:
Maks. pr.:51.80 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:450 m
Kalorie: kcal

Rudawy Janowickie i okolice. Dzień III.

Czwartek, 24 sierpnia 2017 • dodano: 16.10.2017 | Komentarze 4




Dwa dni jazdy po bliższych lub dalszych okolicach Rudaw Janowickich sprawiły, że ostatnie kilka godzin pobytu w tych przepięknych górach postanowiliśmy przeznaczyć na nie same. Zaproponowana przez Magdę pętla wydawała się idealna na dzisiaj więc nie kombinowałem za dużo i do mapnika trafił ten kawałek mapy, który idealnie pokrywał tę trasę. Uboga w dystans ale bogata w atrakcje droga zapowiadała się ciekawie a o to przecież w tym wszystkim chodzi. Cyferki z licznika są tylko suchą statystyką i nigdy nie będą dla nas ważne. Przyjemności z jazdy nie mierzy się w kilometrach.

Niespodziewany towarzysz

Nie lubię się wracać do domu ale chwilę po wyjeździe z agroturystyki musiałem do niej wrócić. Zapomniałem zapięcia do roweru, które dzisiaj było nam wyjątkowo potrzebne bo planowaliśmy zostawić nasze rumaki na dłużej bez opieki. Szkoda, że żyjemy w takich czasach, które zmuszają nas do tego aby zapinać rowery nawet w górach aby nie mieć obaw, że ktoś nam je ukradnie. 

Mijając klimatyczny i osławiony kemping wspinaczkowy 9up, w drodze na Przełęcz Karpnicką, dołączył do nas nowy towarzysz wycieczki. Czworonożny, przyjazny, nieco kudłaty i machający ogonem tak, że baliśmy się o to kiedy mu odpadnie. Pomimo, że po stu metrach wspólnej jazdy zatrzymałem się aby stanowczo wybić mu z głowy pomysł wspólnej jazdy z obawy, że się zgubi, miał to w poważaniu i biegł za nami przez długi czas. Sam wjazd na przełęcz był bardzo przyjemny. Początek dość stromy, później równo w górę. Pogoda zapowiadała się wyśmienita więc nic dziwnego, że humory nam dopisywały. 


Sokolik widziany od strony Przełęczy Karpnickiej.


Aga wjeżdża na Przełęcz Karpnicką a za nią nasz nowy towarzysz wycieczki, bezimienny czworonóg.

Szwajcarka

Osiągając przełęcz zjechaliśmy na niebieski szlak chcąc wjechać pod Szwajcarkę. Pięćset metrów dalej na chęciach się skończyło. Szlak zmienił się w ścianę nie do pokonania i zaliczyliśmy klasyczny spacer z rowerem pod pachą. Zachciało się kombinowania i wyszło tak jak zawsze. W schronisku zamówiliśmy kawę, rozsiedliśmy się wygodnie w cieniu rozłożystego dębu i podziwialiśmy urok Szwajcarki. Zabytkowy, urokliwy i drewniany  budynek stoi tu już prawie dwieście lat i swoim tyrolskim stylem doskonale wpisuje się w otoczenie. Psiak, który dołączył do nas w Trzcińsku przybiegł razem z nami i w nagrodę dostał coś do jedzenia od biwakujących opodal turystów. Nie wiemy czy to porzucona psina, czy też miejscowa łazęga ale zrobiło nam się go szkoda.


Klimatyczne schronisko PTTK Szwajcarka w Górach Sokolich.

Pod krzyżem

Wypiliśmy kawę, spięliśmy rowery ze sobą, zostawiając je przy schronisku i niebieskim szlakiem poszliśmy spacerem na Krzyżną Górę. Pod drodze zatrzymaliśmy się na chwilę na Husyckich Skałach. Najwyższy szczyt Gór Sokolik zaoferował nam widoki znane nam już z pobliskiego Sokolika ale dla takich krajobrazów można wdrapać się na każdą górkę w okolicy i patrzeć bez końca. Na szczycie, pod krzyżem spotkaliśmy Dominikanina z grupą młodzieży. Ubrany w sutannę oprowadzał kilkoro podopiecznych z prowadzonej przez siebie grupy miłośników gór po Karkonoszach i Rudawach. Kilkanaście minut jakie spędziliśmy razem na szczycie utwierdziło nas w przekonaniu, że i w sutannie można być świetnym człowiekiem, z pasją i podejściem do młodzieży. Widać było, że tych kilkoro nastolatków poszłoby za nim w ogień. Super gość.


Na szczycie Krzyżnej Góry.

Słychać strzały

Dobrą godzinę zajął nam spacer i relaks na Krzyżnej Górze ale gdy wróciliśmy pod schronisko nasze rowery stały niewzruszone. Czy to zasługa ciężkiego u-locka, którego właśnie po to targałem ze sobą? Chciałbym wierzyć, że nie. Na Przełęcz Karpnicką wróciliśmy pomarańczowym szlakiem, którym wiodła szutrowa, normalna droga dojazdowa. Stroma, z niebezpiecznymi uskokami poprzecznymi odprowadzającymi wodę, ale przejezdna w odróżnieniu od niebieskiej mordęgi z drugiej strony. Odjeżdżaliśmy przy akompaniamencie potężnego huku, który spowodowały strzały z małej armatki stojącej przy ognisku. Dwójka pasjonatów historii odtwarzała przedstawienie dziecęcej wycieczce i pokazywała rozmaite rodzaje broni używanej w dawnych czasach. Gdy odpalili tę armatkę wystrzał był tak głośny, że dosłownie nas zatkało. Nigdy byśmy nie przypuszczali, że odrobina prochu potrafi tak wiele. Gdy panowie mówili dzieciom, że trzeba otworzyć usta przed wystrzałem aby nie pękły nam bębenki myśleliśmy, że to tylko taka zagrywka. Teraz wiemy, że trzeba otwierać i to najszerzej jak się da. Ognia!


Pomarańczowy szlak prowadzący ze Szwajcarki do Karpnik lub na przełęcz.

W lesie

Na przełęczy odbiliśmy na zielony szlak, który miał nam towarzyszyć przez dłuższy czas. Wjechaliśmy w las i bardzo dobrej jakości szutrówką jechaliśmy otoczeni przyrodą. Jedyną niedogodnością były częste, betonowe i szerokie kanały odprowadzające deszczówkę. Nierzadko trzeba było zwolnić do zera aby je przejechać. Droga cały czas prowadziła w górę, w miarę łagodnie i przewidywalnie. Dopiero przed Rozdrożem pod Jańską Górą zrobiło się stromo i trzeba było mocniej depnąć aby wjechać na górę. Pomimo, że jechaliśmy sercem lasu to na widoki nie mogliśmy narzekać. Z jednej strony Janowickie Garby, z drugiej teren stromo opadał. Niezliczone skałki wokół dopełniały całości przez co nie mogliśmy narzekać na nudę, wręcz przeciwnie. Rudawy stawały się coraz ładniejsze. Osiągając grzbiet Garbów zmieniliśmy nieco nawierzchnię i szutrem z dodatkiem kamieni zaczęła się jazda w dół, w Dolinę Janówki.


Ścianka tuż pod Rozdrożem pod Jańską Górą.


Zaczynamy zjazd z grzbietu Janowickich Garbów w Dolinę Janówki.

Piec i Skalny Most

Droga w Dolinę Janówki opadała stromo i trzeba było dużej koncentracji aby nie przestrzelić licznych zakrętów. Zadania nie zamierzała ułatwiać też natura, która wciąż kusiła nas widokami. Zatrzymaliśmy się pod Piecem, z którego jednak widoki były jedynie na dolinę ale sama skała jest ciekawa, szczególnie drogi wspinaczkowe poprowadzone na jej niemal pionowych zboczach. Stojący tuż obok Skalny Most zrobił na nas niemałe wrażenie. Gdy podeszliśmy pod jego ściany i mieliśmy nad sobą wiszące głazy czuliśmy się co najmniej nieswojo. Jak to nie jeszcze nie spadło, tego nie wiadomo. Zdecydowanie warto odwiedzić te miejsce.


Widok z Pieca na drogę prowadzącą Doliną Janówki i Skalny Most, stojący po prawej stronie.


Jak to jeszcze nie spadło? Skalny Most.

Zamek Bolczów

Tuż za Krowiarkami wpadliśmy na pomysł aby odwiedzić Zamek Bolczów i przy przydrożnej wiacie zostawiliśmy rowery. Wróciliśmy na zielony szlak i pół godziny później byliśmy pod murami. Szlak stromy ale widokowy i obfity w prawdziwki, które rosły tuż przy nim. Gdy stanęliśmy pod zamkiem nieco nas zamurowało. Spodziewaliśmy się nieciekawych ruin, kilku kamieni rozrzuconych tu i ówdzie a przed nami był prawdziwy zamek. Co prawda w ruinie ale dobrze zachowanej. Prawie siedem wieków historii i to, że został wybudowany na stromych skalnych urwiskach robi ogromne wrażenie. Siedząc na jego murach i oglądając go z góry naprawdę nie mogliśmy wyjść w podziwu, że tyle set lat temu ówcześni inżynierowie potrafili wybudować coś tak przemyślanego. Czapki z głów. Z zaciekawieniem przyglądaliśmy się również temu jak kręci się film w jego ruinach, co uskuteczniała grupa zapaleńców. Zapomnieliśmy spytać o tytuł a może byliśmy świadkami oscarowej produkcji. Kto wie, kto wie.


Zamek Bolczów z 1375r. 

Dolina Janówki

Wąska, asfaltowa i stroma droga dostępna tylko dla ALP i rowerzystów prowadziła nas wzdłuż Janówki praktycznie od Skalnego Mostu. Cokolwiek bym nie napisał i tak nie odda tego klimatu jaki oferuje. Dolina Janówki jest po prostu piękna, miejsce urzekające pod każdym względem. Żywiczny zapach lasu, majestatyczne świerki, buki, skała za skałą i szum potoku. Nie do podrobienia i żadne pieniądze nie zastąpią tego co potrafi stworzyć natura. Bez wątpienia jedno z piękniejszych miejsc w jakich miałem przyjemność jazdy rowerem. Niestety aparat padł kompletnie gdy wracaliśmy z Bolczowa, telefon się rozładował i nie mamy żadnego zdjęcia. I chociażby z tego powodu trzeba tam wrócić.

Na koniec

Z Janowic Wielkich do Trzcińska wróciliśmy prawą stroną Bobru, powtarzając wczorajszą drogę. Jechaliśmy tempem spacerującego człowieka chcąc aby czas zatrzymał się w miejscu. Rudawy Janowickie i ich okolice są niesamowite. Zabytki, atrakcje dla każdego i przyroda, która zniewala. Wiele rzeczy zostało nam do zobaczenia, zbyt wiele aby tu nie wrócić. Mam nadzieję, że nastąpi to szybciej niż później i ze sprawnym aparatem. Rudawy skradły Nasze serca.

Na osobny akapit zasługuje agroturystyka Sokolik w Trzcińsku, w której gościnnych progach mieliśmy okazję przebywać. Niesamowicie sympatyczni właściciele, przepyszne domowe ciasto i kawa sprawiły, że czuliśmy się tam jak w domu. Miejsce do którego naprawdę warto wrócić. Pani Iza i Pan Roman są wspaniali.


Dane wyjazdu:
18.00 km 0.00 km teren
01:14 h 14.59 km/h:
Maks. pr.:29.90 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:112 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień XI.

Środa, 5 lipca 2017 • dodano: 28.08.2017 | Komentarze 3


Jako, że nie samym rowerem żyje człowiek, na dzisiaj zaplanowaliśmy wizytę w Zamościu i odwiedziny tamtejszego Zoo. Michaś uwielbia zwierzęta więc miała to być dla niego nie lada atrakcja a dla Nas odskocznia od rowerowego Roztocza. 

Rozczarowanie

Zamojskie Zoo w internecie ma nad wyraz dobre opinie. Naszą wizytę możemy opisać krótko, rozczarowaliśmy się. Mało zwierząt, dużo wybiegów pustych bądź w remoncie, zoo wydające się zaniedbane i mało ciekawe. Ukoronowaniem bylejakości była motylarnia w której były raptem dwa motyle. Tak, dwa motyle. Michaś z zoo najbardziej polubiał place zabaw, a mini zoo, które miało być dla niego największą frajdą było tak żenujące, że szkoda klawiatury na jego opisywanie. Ogółem, byliśmy i więcej tam nie wrócimy. 

Zamojski torbacz.

Zamość

Po nieudanej wizycie w zoo zrobiliśmy długi spacer po zamojskiej starówce i jej okolicach. Odwiedziliśmy piękny park, zjedliśmy obiad i wypiliśmy kawę. To by było na tyle jeśli chodzi o Naszą wizytę w tym mieście. Bez żalu wróciliśmy do Suśca.

Pętelka

Miał być dzień bez roweru ale korzystając z pięknej pogody i zachodzącego słońca wybraliśmy się na krótką przejażdżkę w okolicy Suśca. Pojechaliśmy do Paar, wróciliśmy przez Rebizanty zahaczając po raz kolejny o Rezerwat Szumy nad Tanwią. Wizyta tam późnym popołudniem, w środku tygodnia pozwala na niespieszne delektowanie się tym miejscem. Tak też uczyniliśmy i po wizycie nad szumami wróciliśmy do domu. Wieczorem zaś ognisko, kiełbaski i dolce vita.


Dawno nie widziana pekaesowska kierownica.


Dane wyjazdu:
23.60 km 0.00 km teren
02:24 h 9.83 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:250 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień IV.

Środa, 28 czerwca 2017 • dodano: 03.08.2017 | Komentarze 5


Żyj swoim życiem

Dzisiejszy dzień miał być z zasady leniwy. Trochę jazdy po okolicy, bez żadnego planu i bez większych atrakcji. Pogoda miała być nie wiadomo jaka, każda pogodynka żyła własnym życiem i nie wiadomo było co z tym fantem począć. Życie napisało jednak dla Nas swój scenariusz na to aby ta środa nie była po prostu dniem straconym. Po śniadaniu i w trakcie obowiązkowej porannej kawy wpadliśmy na pomysł aby podjechać autem do Krasnobrodu i pojeździć trochę rowerami po tej gminie. Wyszło słońce, zrobiło się gorąco i wietrznie, więc chcieliśmy uciec trochę do lasu aby tam czerpać radość z jazdy. Okolice Krasnobrodu wylądowały więc w mapniku, rowery na bagażniku i po krótkiej jeździe samochodem można było rozpocząć wycieczkę z parkingu położonego przy zalewie. Gorące powietrze wręcz oblepiło Nas swoimi mackami, więc nie było co się zastanawiać tylko udać się w kierunku zielonych plam na mapie.

Trzy razy na nie.

Klasztor w Krasnobrodzie na wszystkich folderach poświęconych temu miastu jawi się jako perełka. Stojąc pod nim nie sposób było wyrobić sobie opinii, ponieważ fasadę szczelnie owijało rusztowanie, za którym trwała renowacja. Zerknęliśmy do zagrody z ptakami, szumnie nazywanej ptaszarnią i po raz drugi tego dnia ogarnęło Nas rozczarowanie. Brudne, zaniedbane i niemile pachnące miejsce. Jeśli pawie mają jakiś wyraz twarzy to te wyglądały na wyjątkowo smutne. Dobrze, że Michaś spał w tym czasie i nie widział tego przygnębiającego widoku. Od małego wpajają nam, że do trzech razy sztuka więc zgodnie z tym czego nas uczyli udaliśmy się do ścieżki edukacyjnej o dinozaurach, która była i tak po drodze do Świętego Rocha, który był kolejny na liście do odwiedzenia. Ścieżka okazała się prężnie działającą zagrodą czy też Parkiem Jurajskim jak brzmiała tablica, płatną i zamkniętą w czasie gdy tam się pojawiliśmy. Nie tego się spodziewaliśmy więc szybko i bez żalu ruszyliśmy dalej. Chociaż tu minąłem się z prawdą, szybko nie ruszyliśmy bo piachu było po kolana. Od dwóch kilometrów zresztą.

Las

Tony piachu i lepkie, gorące powietrze skutecznie zniechęciły Nas do wspinania się w kierunku kaplicy Św. Rocha. Mówili, że to kawałek Japonii na Roztoczu ale nie przemówiło to do Nas na tyle, żeby zostawić rowery i pójść samemu się przekonać. Sen Michała przeważył szalę i pojechaliśmy dalej. Znów mijam się z prawdą. Nie pojechaliśmy a zaczęliśmy mozolne człapanie pod górę. Stroma ścianka jaka wyrosła przed Nami została wyłożona betonowymi płytami w tak nieszczęsny sposób, że stwarzały wrażenie dużych schodów. Pomiędzy każdym stopniem był dołek w który wpadały koła przez co komfort jazdy był co najwyżej żaden. Długi i wyjątkowo wredny odcinek. 

Gdy osiągnęliśmy kulminację wzniesienia zaczęła się przyjemniejsza część wycieczki. Długi i miejscami zwariowany zjazd szybko odstawił w zapomnienie kiepski początek dnia. Pomimo, że termometr wskazywał dobrze ponad trzydzieści kresek powyżej zera, w lesie nie odczuwało się upału, było rześko i przyjemnie. Świerkowe i bukowe knieje dawały przyjazny cień a dobrej jakości szutrowa droga pozwalała cieszyć się jazdą. Tuż przed wyjazdem z lasu, w Hutkach, spotkaliśmy kilkunastoosobową wycieczkę z rafinerii w Gdańsku. Sygnowana logiem Lotosu ekipa prezentowała się niczym kolarski peleton i obdarowała Nas chóralnym pozdrowieniem. Miło.


Las w okolicach Świętego Rocha, Krasnobród.


Stroma, betonowa ściana w okolicach Świętego Rocha, Krasnobród.


W końcu prawdziwie wakacyjna temperatura :)

Plażing

Plażing, modne słowo gdy mówimy o wakacjach. Gdy wyjechaliśmy z lasu i trafiliśmy nad zalew w Krasnobrodzie daliśmy trochę relaksu zmęczonym nogom i z radością zalegliśmy na plaży. Michaś jak proca wystrzelił w kierunku wody i przez dłuższy czas naszym głównym zajęciem było nicnierobienie o ile przy dwulatku można o czymś takim w ogóle wspomnieć. W każdym bądź razie plażing był, odchaczyć można. Ten błogi stan postanowiła przerwać aura, która postanowiła dać znać o sobie i w krótkim czasie zebrało się całe mnóstwo chmur, które zwiastowały rychłe nadejście burzy. Spakowaliśmy więc dobytek do auta i głodni ruszyliśmy w poszukiwaniu obiadu. W międzyczasie zawitaliśmy jeszcze na wieży widokowej, która góruje nad Krasnobrodem i zapewnia niesamowite widoki. Zdecydowanie polecamy pokonać kilkadziesiąt schodów w ścianie dawnego kamieniołomu i wspiąć się później na wieżę, naprawdę warto. 


Zalew w Krasnobrodzie. W tle widoczna wieża widokowa.


Widok z wieży widokowej w Krasnobrodzie na miasto i pagórki Roztocza Środkowego.

La Majella

Osobny akapit popełnię aby polecić miejsce w którym jedliśmy obiad. Jednym z powodów dla których lubimy odwiedzać nowe miejsca jest regionalne jedzenie i takich punktów szukamy na trasie Naszych wycieczek. Tym razem mieliśmy jednak chęć na delikatną kuchnię a w takową znakomicie wpisuje się Nasza ulubiona czyli włoska. Jakież było Nasze zdziwienie gdy okazało się, że niedaleko Krasnobrodu, w Bondyrzu, jest La Majella, która zbierała świetne opinie w internecie. Postanowiliśmy sprawdzić jak jest naprawdę i pojechaliśmy.

Rewelacja. Maestria. Tak dobrego włoskiego jedzenia nie jedliśmy w żadnym innym miejscu w Polsce a jesteśmy pod tym względem wymagający :) Dodatkkowym atutem są przesympatyczni właściciele, dzięki którym można poczuć się jak w słonecznej Italii. POLECAMY !!! http://www.lamajella.pl/


Aglio Olio e Peperoncino z La Majelli. Poezja smaku.

Późne popołudnie

Na burzę się zbierało, ciemne chmury zasnuły okolicę, więc wróciliśmy do Naszej agroturystyki w Zwierzyńcu i nastąpił zwrot o 180 stopni. Wyszło słońce, zrobiło się bardzo przyjemnie więc postanowiliśmy wykorzystać ten prezent i pojeździć jeszcze trochę po okolicy. Na mapie rzucił się Nam w oczy wąwóz nad Topólczą, który prowadził do cmentarza na wzniesieniu nad wioską. Krótka trasa, dobra droga, ruch żaden, piękna pogoda, jedziemy. Michał do kościoła w Topólczy, przy którym zaczyna się wąwóz, dojechał sam na swoim rowerku. Te trzy kilometry były więc rodzinnym prologiem do krótkiego ale bardzo intensywnego wjazdu wąwozem na pagórek.


Dom w Turzyńcu.


Dom w Topólczy.

Dom z widokiem

Podjazd wąwozem okazał się próbą charakteru. Im wyżej tym stromiej, ani chwili odpoczynku i upierdliwe meszki powodowały, że wjechać było naprawdę ciężko. Przyczepka zdawała się ważyć coraz to więcej i więcej i gdy wjechaliśmy na szczyt oczy zalane miałem potem. Krótka ale naprawdę wymagająca droga poprowadzona w pięknym lessowym wąwozie skończyła się przy bramie cmentarza. Doprawdy trudno wyobrazić sobie piękniejsze miejsce na ostatnie pożegnanie i pochówek niż te. Widoki ze szczytu były przepiękne i cisza wokół tylko potęgowała te wrażenie. 


Podjeżdżając nie było szans na zdjęcie, więc pstryk był na zjeździe.


Przepiękny widok spod cmentarza unickiego w Topólczy. W oddali Szczebrzeszyn.

Dzień zakończyliśmy oranżadą na miejscu pod wiejskim sklepikiem i rozmową z mieszkańcami. Tu czas płynie inaczej, tu żyje się lepiej.


Dane wyjazdu:
22.30 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Strzeszynek.

Piątek, 5 maja 2017 • dodano: 22.05.2017 | Komentarze 0

Chwila czasu do wykorzystania więc krótka przejażdżka nad Strzeszynek. 

Kategoria 0-25


Dane wyjazdu:
21.70 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Strzeszynek.

Wtorek, 28 marca 2017 • dodano: 03.04.2017 | Komentarze 1

Trafiła się godzina wolnego czasu więc myk na rower i nad Strzeszynek, dwa kółka wokół jeziora i do domu. 

Kategoria 0-25


Dane wyjazdu:
19.60 km 0.00 km teren
01:08 h 17.29 km/h:
Maks. pr.:29.50 km/h
Temperatura:-4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:107 m
Kalorie: kcal

Szadź.

Środa, 18 stycznia 2017 • dodano: 18.01.2017 | Komentarze 7

Szadź (sadź) – osad lodu powstający przy zamarzaniu małych, przechłodzonych kropelek wody (mgły lub chmury) w momencie zetknięcia kropelki z powierzchnią przedmiotu lub już narosłej szadzi. Składa się ze zlepionych kryształków lodu narastając niekiedy do stosunkowo znacznych grubości. Osadzająca się na gałęziach drzew może powodować ich łamanie się. Na gruncie i w pobliżu gruntu szadź osadza się na przedmiotach po stronie nawietrznej – na ich krawędziach i miejscach ostro zakończonych. 

Tyle wikipedia. Od siebie dodam, że piękne to to jest :) Miałem wolną chwilę przed południem więc przejechałem się nad Jezioro Strzeszyńskie, po drodze w kilku kadrach uwieczniając to co ukazuje nam matka natura. Taką zimę uwielbiam. Mroźną, śnieżną i białą. Do pełni szczęścia brakowało tylko słońca.



Szadź.


Gdzie jest rower?


Staw przed Jeziorem Strzeszyńskim.


Sztuka, dla mnie niezrozumiała.


Jezioro Strzeszyńskie.
Kategoria 0-25


Dane wyjazdu:
16.60 km 0.00 km teren
01:09 h 14.43 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:2.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 87 m
Kalorie: kcal

XVII Noworoczne Spotkanie Rowerzystów nad Rusałką

Niedziela, 1 stycznia 2017 • dodano: 01.01.2017 | Komentarze 6

Ktoś, gdzieś, kiedyś powiedział, że tak jak zaczniesz Nowy Rok, tak będziesz go spędzał całego. Nie pozostało mi więc nic innego jak wyciągnąć rodzinkę z domu, wsiąść na rowery, przyczepkę dołączyć do zestawu i spędzić pierwszy dzień nowego roku aktywnie. 

Od siedemnastu lat redaktor Piotr Kurek organizuje w Poznaniu noworoczne spotkania rowerzystów, nad Rusałką. Postanowiliśmy w tym roku do nich dołączyć i w sile ponad trzystu osób zaliczyliśmy honorową rundkę wokół jeziora. Jechaliśmy we czwórkę bo odwiedził nas Jurek, który jak przystało na prawdziwego szosowca pokazał, że na 25mm oponach też można poskramiać bezdroża wokół Rusałki. 

Po krótkiej jeździe przyszedł czas na gadki szmatki, darmowe pajdy ze smalcem i ogórasem, było też piwko z Miłosławia. Dla wielu obecnych kluczem imprezy była loteria z nagrodami, wystarczyło wpisać się na listę obecnych i można było liczyć na łut szczęścia. Losowanie nagród ciągnęło się w nieskończoność, pogoda mimo, że piękna to zaczęła dawać się we znaki, chłód chwytał w swe objęcia. Jedynym szczęśliwcem wśród naszej czwróki okazał się najmniejszy :) Michaś wygrał pierwszą w swoim życiu nagrodę ale jako, że w tym czasie spał w najlepsze w przyczepce, zaszczyt odbioru niespodzianki przypadł mi i mogłem za niego dokonać tego aktu :) Zegar ścienny, koszulka XXL i kubek - to przypadło mu w udziale. Zegar gdzieś się powiesi, koszulka może służyć mu obecnie jako koc a z kubka będzie pił swoje granulowane herbatki. Dobrze wylosował ;))

Gdy palce nam zmarzły na tyle, że nawet podskoki i wymachy nic nie dawały, odpuściliśmy czekanie do końca losowania i pojechaliśmy do domu. Choć trzeba przyznać, że Jurek głęboko wierzył i czekał na swój drugi kask a ma Żonka czekała na cokolwiek, lubi dostawać wszystko :) Zimno wygrało, trzeba było się zwijać.

W domu rosół, naleweczka i można siedzieć i gadać i gadać i gadać. Z Jurkiem nigdy tematów nie brakuje :)

Wszystkiego Rowerowego w Nowym Roku!




Po dojeździe na miejsce Michał mocno się zastanawiał po co w jednym miejscu jest ponad trzysta rowerów :)


Rowerowy wąż wokół Rusałki.


Z Jurkiem :)


Aga z Jurkiem :)


Śpiący królewicz, który przespał swoją nagrodę :)


Nagroda już czeka, Michaś dalej śpi :)


Tyyyyle rowerów wokół :))


Do domu odjeżdżaliśmy w blasku zachodzącego słońca :)
Kategoria Z przyczepką, 0-25


Dane wyjazdu:
18.60 km 0.00 km teren
01:01 h 18.30 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:125 m
Kalorie: kcal

Carpe diem.

Czwartek, 29 września 2016 • dodano: 29.09.2016 | Komentarze 5

Moja Kochana Żonka, w skrócie MKŻ, zrobiła mi dzisiaj niespodziankę i wróciła trochę wcześniej z pracy. Niespodziankę tę szybko przekułem w chwilę wolnego czasu i po kilku chwilach siedziałem już na rowerze z radością jadąc gdziekolwiek. Deficyt wolnych chwil, które mogę przeznaczyć na rowerowanie i deficyt zdrowia, na który ostatnio cierpię powoduje, że gdy trafi się taka okazja jak dzisiaj cieszę się jak gdybym miał jechać na koniec świata. W takich momentach człowiek zaczyna rozumieć pojęcie carpe diem :)

Kierunek gdziekolwiek zmienił się po chwili na kierunek pod górkę, do lasu. Jako, że górka wyrasta mi niemal pod domem, to azymut był jeden, na Morasko. Pojeździłem nieco po lesie, zajechałem do rezerwatu meteorytów, następnie przez Poligonową zajechałem do Radojewa. Wróciłem asfaltem przez pagórki.

W tak zwanym międzyczasie na niebie zaczął się spektakl barw. Prawdziwa feeria, niesamowita gra kolorów. Stałem na polnej drodze i zachwycony wpatrywałem się w to co wyprawia matka natura. Nie robią na mnie wrażenia materialne cuda tylko tak prozaiczne sytuacje jak zachód słońca. Dzisiaj był niesamowity i doprawdy byłem szczęśliwy, że mogę się jemu przyglądać gdzieś na polnej drodze, jeżdżąc sobie rowerem. To jest dla mnie prawdziwa definicja szczęścia. Pogoda dzisiaj była równie piękna, całe dwadzieścia stopni na plusie na koniec września.



Polna Poligonowa.


Polna Poligonowa.
Kategoria 0-25