Info
rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Wrzesień4 - 12
- 2018, Sierpień6 - 11
- 2018, Lipiec2 - 2
- 2018, Czerwiec2 - 2
- 2018, Maj1 - 0
- 2018, Kwiecień4 - 12
- 2018, Marzec9 - 23
- 2018, Luty2 - 0
- 2018, Styczeń4 - 8
- 2017, Grudzień5 - 2
- 2017, Listopad5 - 8
- 2017, Październik4 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień12 - 50
- 2017, Lipiec13 - 47
- 2017, Czerwiec11 - 50
- 2017, Maj11 - 29
- 2017, Kwiecień9 - 31
- 2017, Marzec8 - 32
- 2017, Luty8 - 61
- 2017, Styczeń9 - 43
- 2016, Grudzień4 - 11
- 2016, Listopad5 - 7
- 2016, Październik7 - 11
- 2016, Wrzesień11 - 15
- 2016, Sierpień1 - 2
- 2016, Lipiec12 - 49
- 2016, Czerwiec5 - 9
- 2016, Maj9 - 28
- 2016, Kwiecień14 - 54
- 2016, Marzec15 - 78
- 2016, Luty7 - 49
- 2016, Styczeń14 - 91
- 2015, Grudzień13 - 36
- 2015, Listopad18 - 28
- 2015, Październik21 - 45
- 2015, Wrzesień24 - 58
- 2015, Sierpień19 - 66
- 2015, Lipiec23 - 131
- 2015, Czerwiec21 - 65
- 2015, Maj22 - 99
- 2015, Kwiecień17 - 79
- 2015, Marzec22 - 76
- 2015, Luty19 - 141
- 2015, Styczeń23 - 116
- 2014, Grudzień19 - 108
- 2014, Listopad18 - 30
- 2014, Październik24 - 63
- 2014, Wrzesień33 - 71
- 2014, Sierpień16 - 43
- 2014, Lipiec20 - 55
- 2014, Czerwiec27 - 65
- 2014, Maj35 - 100
- 2014, Kwiecień24 - 29
- 2014, Marzec28 - 11
- 2014, Luty11 - 0
- 2014, Styczeń22 - 0
- 2013, Grudzień13 - 0
- 2013, Listopad6 - 0
- 2013, Październik27 - 4
- 2013, Wrzesień22 - 0
- 2013, Sierpień20 - 0
- 2013, Lipiec2 - 0
- 2013, Czerwiec21 - 1
- 2013, Maj28 - 0
- 2013, Kwiecień22 - 3
- 2013, Marzec11 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
150-200
Dystans całkowity: | 4065.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 158:03 |
Średnia prędkość: | 24.67 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.00 km/h |
Suma podjazdów: | 18497 m |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 169.41 km i 6h 52m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
167.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:820 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Pętla z Jurkiem.
Niedziela, 17 czerwca 2018 • dodano: 14.07.2018 | Komentarze 2
Na Jurka zawsze można liczyć. Jadąc z nim kilometry i cała reszta nie ma znaczenia. Pierwszy od dawien dawna całodniowy wyjazd, zresetowałem głowę i nie wiem jakim cudem nie wpadłem pod tira. Pokręciliśmy się od Zbąszynka przez Świebodzin, Międzyrzecz, Pszczew do Prusimia. Później każdy w swoją stronę, ja skończyłem w Szamotułach. Kategoria 150-200, Lubuskie, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
184.70 km
0.00 km teren
07:55 h
23.33 km/h:
Maks. pr.:45.90 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:940 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Północna Wielkopolska. Zarwany most na Gwdzie.
Piątek, 11 sierpnia 2017 • dodano: 12.09.2017 | Komentarze 7
Gdybym wrzucił opis tej wycieczki nazajutrz po przyjeździe do domu byłby pewnie mocno emocjonalny i barwny w to co mnie zastało na trasie i w drodze powrotnej. Wracając pociągiem z Okonka załapałem się na armagedon, który zmiótł z powierzchni ziemi ogromne połacie lasów na Kaszubach i okolicach. Potworna siła.
Na północ Wielkopolski wybierałem się od dawna. Interesował mnie tam jeden obiekt, który znajduje się w tych rejonach i to on był właściwym celem wycieczki. Cała reszta była tylko dodatkiem.Z domu wyjechałem chwilę po ósmej rano. Pogoda była nijaka, niebo szaro sine, delikatna mgiełka i mżawka, która towarzyszyła mi przez pierwszych kilkanaście kilometrów. Pierwsze sto kilometrów było mi doskonale znane. Jeździłem już tą trasą wcześniej, nic szczególnego nie było po drodze więc mogłem skupić się po prostu na samej jeździe. Zatrzymałem się kilka razy aby zrobić pamiątkowe zdjęcia i poza tym ten odcinek minął bez większych historii. Jechałem w większość po asfalcie, czasem szutrem, czasem polnymi odcinkami. Jedynie pomiędzy Kąkolewicami a Ostrówkiem mijana przeze mnie Pani, prowadząc rower pomiędzy kałużami na leśnej drodze na moje dzień dobry odpowiedziała: - Gdzie ta dobra zmiana miły Panie? Od tylu lat dziury jak były tak są i pewnie jeszcze mnie przeżyją. Niech Pan uważa. - w politykę się bawię więc odpowiedziałem uśmiechem i pojechałem dalej. Faktycznie dziury były a asfaltu brakowało na tym odcinku pomimo iż na mapie było inaczej. I tak bywa.
I po żniwach. Okolice Murowanej Gośliny, pogoda nijaka.
- Gdzie ta dobra zmiana? Droga pomiędzy Kąkolewicami a Ostrówkiem, gmina Budzyń.
Jezioro Karczewnik w Chodzieży.
Most na Noteci za Milczem.
Nowe tereny zacząłem odkrywać za Śmiłowem, gdzie zrobiłem pierwszy tego dnia dłuższy postój. Blisko sto przejechanych kilometrów było dobrym pretekstem do odwiedzin wiejskiego sklepu i zakupu drugiego śniadania. Rozsiadłem się wygodnie na ławeczce ale nie było nikogo z kim mógłbym zamienić choćby pół słowa. Zjadłem więc w ciszy drożdżówkę popijając ją sokiem i pojechałem w dalszą drogę. W Zelgniewie kilkanaście metrów przede mną traktor przewoził baloty słomy na przyczepie i ułamała się w niej tylna ośka. Baloty rozsypały się po drodze a przyczepa zablokowała całą szerokość jezdni. Chwila moment i było już kilka osób chętnych do pomocy i raz dwa ułożyli słomę pod płotem jakiejś posesji ale przyczepa leżała rozwalona. Chwilę oglądałem te zajście i ruszyłem dalej. Dobrze, że nie jechałem tuż za traktorem, bo mogłoby być nieciekawie gdyby ten balot potoczył się na mnie...
Za Zelgniewem wjechałem na Pojezierze Wałeckie i Dolinę Gwdy i krajobraz zmienił się na lepsze. Pojawiły się pagórki i zrobiło się inaczej. Kilkanaście kilometrów jakie dzieliło mnie od Krajenki było naprawdę ładne i jechało się bardzo przyjemnie.
Za Zelgniewem.
Przed Maryńcem.
Krajenkę minąłem z przerwą na jedno zdjęcie mając nadzieję na obiad w Złotowie. Niestety mocno rozczarowałem się tamtejszą oferta gastronomiczną i musiałem zadowolić się tylko suszonymi owocami. Godzina czekania na posiłek w pizzerii nad jeziorem przekracza zdecydowanie moją cierpliwość a w rynku było mocno nijako. Samo zaś miasto było równie nijakie jak tamtejsze lokale z jedzeniem a dopełnieniem negatywnego odbioru były ichniejsze drogi dla rowerów. To trzeba zobaczyć samemu, żeby uwierzyć. Podobało mi się muzeum, te na rynku i te nad jeziorem.
Młyn i dom Młynarza w Krajence.
Muzeum Ziemi Złotowskiej w Złotowie.
Kościół z 1800r. w Piecewie.
Miejsce, którego odwiedziny były pretekstem do dzisiejszego wyjazdu było prawie sto pięćdziesiąt kilometrów od domu. Zerwany most kolejowy nad Gwdą wisi nad wodą, nienaturalnie wygięty jakby wołający o pomoc, która nigdy nie nadejdzie. Wysadzono go w 1945r. i tak już stoi od tamtej pory przypominając o latach minionych i tym co tu się działo. Detonacji dokonali wycofujący się Niemcy w obawie przed Rosjanami. Konstrukcja ta robi spore wrażenie i wpisuje się w niezwykle malowniczy region. Sama zaś Gwda płynie tu majestatycznie i spokojnie. Po tym co zobaczyłem, wycieczkę mogłem uznać za spełnioną.
Zarwany most kolejowy nad Gwdą. Okolice Jastrowia.
W Jastrowiu odwiedziłem jezioro miejskie i w mieście zjadłem obiad w bardzo dobrej restauracji, którą odwiedziła kiedyś ruda małpa i ponoć to dzięki niej dobrze tu teraz karmią. Nie wiem ile w tym prawdy ale dowiedziałem się o tym po fakcie i nie ma to dla mnie znaczenia, ważne że się najadłem. Z Jastrowia mogłem udać się do Poznania pociągiem ale jako, że pamiętam o tym aby dzień wolny święcić spojrzałem na rozkład i zdecydowałem się jechać następnym składem, z Okonka. Na jazdę pomiędzy tymi miasteczkami drogą krajową nie namówił by mnie nikt nigdy, więc z radością pojechałem lokalnym traktem przez Pniewo i Borucino. Mając duży zapas czasu do odjazdu pociągu jechałem tempem spacerowym ciesząc się z małego ruchu i ładnych krajobrazów. Po drodze minąłem olbrzymi plac, na który zwożono baloty słomy. Były tego tysiące, całe mnóstwo słomy, nigdy nie widziałem takiej ilości naraz. Niestety w tym momencie mój aparat zastrajkował i nie mam żadnego zdjęcia. Później okazało się, że ta słoma składowana jest na potrzeby równie wielkiej pieczarkarni, która znajdowała się w Borucinie.
Kościół w Pniewie.
Do Jastrowia przyjechałem ponad godzinę przed odjazdem pociągu. W tym miasteczku największą atrakcją jest przecinająca je droga krajowa numer jedenaście, więc nie wiedziałem co ze sobą począć. Pojechałem do lasu zobaczyć wieżę widokową, standardowo zamkniętą, porozmawiałem chwilę z handlarzem kurkami, zjadłem loda pod żabką i to by było na tyle. Dworzec pkp to klasyka lat minionych, siedząc tam przypominałem sobie jak to było gdy jeździło się pociągami z biletami w kształcie prostokątnych kartoników z dziurą pośrodku. Ale te lata lecą...
Kolorowy akcent w Jastrowiu. Chyba jedyny pozytyw z tego miasteczka.
Jastrowie wieża widokowa. Standardowo zamknięta.
Pkp Jastrowie. PRL pełną gębą.
Wracając do Poznania pociągiem za Piłą wpadliśmy w sam środek potężnej burzy, która przetaczała się wtedy w stronę Kaszub. Później okazało się, że cała Polska długo o niej mówiła. Jej siła była odczuwalna nawet w pociągu, coś strasznego. Trzy kilometry jakie dzieliły mnie od stacji Poznań Strzeszyn do domu jechałem w tak potężnej nawałnicy, że nigdy wcześniej nie dane mi było się tak bać na rowerze. Z nieba lało się tak jakbym stał pod wodospadem, Strzeszyńska zamieniła się w rwącą rzekę a wiatr wiał tak mocno, że sam nie wiem jak dojechałem do domu. Oby nigdy więcej się to nie przytrafiło. Armagedon.
I po żniwach. Okolice Murowanej Gośliny, pogoda nijaka.
- Gdzie ta dobra zmiana? Droga pomiędzy Kąkolewicami a Ostrówkiem, gmina Budzyń.
Jezioro Karczewnik w Chodzieży.
Most na Noteci za Milczem.
Nowe tereny zacząłem odkrywać za Śmiłowem, gdzie zrobiłem pierwszy tego dnia dłuższy postój. Blisko sto przejechanych kilometrów było dobrym pretekstem do odwiedzin wiejskiego sklepu i zakupu drugiego śniadania. Rozsiadłem się wygodnie na ławeczce ale nie było nikogo z kim mógłbym zamienić choćby pół słowa. Zjadłem więc w ciszy drożdżówkę popijając ją sokiem i pojechałem w dalszą drogę. W Zelgniewie kilkanaście metrów przede mną traktor przewoził baloty słomy na przyczepie i ułamała się w niej tylna ośka. Baloty rozsypały się po drodze a przyczepa zablokowała całą szerokość jezdni. Chwila moment i było już kilka osób chętnych do pomocy i raz dwa ułożyli słomę pod płotem jakiejś posesji ale przyczepa leżała rozwalona. Chwilę oglądałem te zajście i ruszyłem dalej. Dobrze, że nie jechałem tuż za traktorem, bo mogłoby być nieciekawie gdyby ten balot potoczył się na mnie...
Za Zelgniewem wjechałem na Pojezierze Wałeckie i Dolinę Gwdy i krajobraz zmienił się na lepsze. Pojawiły się pagórki i zrobiło się inaczej. Kilkanaście kilometrów jakie dzieliło mnie od Krajenki było naprawdę ładne i jechało się bardzo przyjemnie.
Za Zelgniewem.
Przed Maryńcem.
Krajenkę minąłem z przerwą na jedno zdjęcie mając nadzieję na obiad w Złotowie. Niestety mocno rozczarowałem się tamtejszą oferta gastronomiczną i musiałem zadowolić się tylko suszonymi owocami. Godzina czekania na posiłek w pizzerii nad jeziorem przekracza zdecydowanie moją cierpliwość a w rynku było mocno nijako. Samo zaś miasto było równie nijakie jak tamtejsze lokale z jedzeniem a dopełnieniem negatywnego odbioru były ichniejsze drogi dla rowerów. To trzeba zobaczyć samemu, żeby uwierzyć. Podobało mi się muzeum, te na rynku i te nad jeziorem.
Młyn i dom Młynarza w Krajence.
Muzeum Ziemi Złotowskiej w Złotowie.
Kościół z 1800r. w Piecewie.
Miejsce, którego odwiedziny były pretekstem do dzisiejszego wyjazdu było prawie sto pięćdziesiąt kilometrów od domu. Zerwany most kolejowy nad Gwdą wisi nad wodą, nienaturalnie wygięty jakby wołający o pomoc, która nigdy nie nadejdzie. Wysadzono go w 1945r. i tak już stoi od tamtej pory przypominając o latach minionych i tym co tu się działo. Detonacji dokonali wycofujący się Niemcy w obawie przed Rosjanami. Konstrukcja ta robi spore wrażenie i wpisuje się w niezwykle malowniczy region. Sama zaś Gwda płynie tu majestatycznie i spokojnie. Po tym co zobaczyłem, wycieczkę mogłem uznać za spełnioną.
Zarwany most kolejowy nad Gwdą. Okolice Jastrowia.
W Jastrowiu odwiedziłem jezioro miejskie i w mieście zjadłem obiad w bardzo dobrej restauracji, którą odwiedziła kiedyś ruda małpa i ponoć to dzięki niej dobrze tu teraz karmią. Nie wiem ile w tym prawdy ale dowiedziałem się o tym po fakcie i nie ma to dla mnie znaczenia, ważne że się najadłem. Z Jastrowia mogłem udać się do Poznania pociągiem ale jako, że pamiętam o tym aby dzień wolny święcić spojrzałem na rozkład i zdecydowałem się jechać następnym składem, z Okonka. Na jazdę pomiędzy tymi miasteczkami drogą krajową nie namówił by mnie nikt nigdy, więc z radością pojechałem lokalnym traktem przez Pniewo i Borucino. Mając duży zapas czasu do odjazdu pociągu jechałem tempem spacerowym ciesząc się z małego ruchu i ładnych krajobrazów. Po drodze minąłem olbrzymi plac, na który zwożono baloty słomy. Były tego tysiące, całe mnóstwo słomy, nigdy nie widziałem takiej ilości naraz. Niestety w tym momencie mój aparat zastrajkował i nie mam żadnego zdjęcia. Później okazało się, że ta słoma składowana jest na potrzeby równie wielkiej pieczarkarni, która znajdowała się w Borucinie.
Kościół w Pniewie.
Do Jastrowia przyjechałem ponad godzinę przed odjazdem pociągu. W tym miasteczku największą atrakcją jest przecinająca je droga krajowa numer jedenaście, więc nie wiedziałem co ze sobą począć. Pojechałem do lasu zobaczyć wieżę widokową, standardowo zamkniętą, porozmawiałem chwilę z handlarzem kurkami, zjadłem loda pod żabką i to by było na tyle. Dworzec pkp to klasyka lat minionych, siedząc tam przypominałem sobie jak to było gdy jeździło się pociągami z biletami w kształcie prostokątnych kartoników z dziurą pośrodku. Ale te lata lecą...
Kolorowy akcent w Jastrowiu. Chyba jedyny pozytyw z tego miasteczka.
Jastrowie wieża widokowa. Standardowo zamknięta.
Pkp Jastrowie. PRL pełną gębą.
Wracając do Poznania pociągiem za Piłą wpadliśmy w sam środek potężnej burzy, która przetaczała się wtedy w stronę Kaszub. Później okazało się, że cała Polska długo o niej mówiła. Jej siła była odczuwalna nawet w pociągu, coś strasznego. Trzy kilometry jakie dzieliły mnie od stacji Poznań Strzeszyn do domu jechałem w tak potężnej nawałnicy, że nigdy wcześniej nie dane mi było się tak bać na rowerze. Z nieba lało się tak jakbym stał pod wodospadem, Strzeszyńska zamieniła się w rwącą rzekę a wiatr wiał tak mocno, że sam nie wiem jak dojechałem do domu. Oby nigdy więcej się to nie przytrafiło. Armagedon.
Zaliczone gminy: Krajenka [414], Złotów - obszar wiejski [415], Złotów - teren miejski [416], Tarnówka [417], Jastrowie [418], Okonek [419]
Kategoria 150-200, Nowe gminy, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
164.00 km
0.00 km teren
06:06 h
26.89 km/h:
Maks. pr.:45.90 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:705 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Bydgoszcz.
Piątek, 21 lipca 2017 • dodano: 09.09.2017 | Komentarze 6
Do każdej wycieczki można tworzyć wiele ideologii. Pojechałem tam bo to, bo tamto, a może jeszcze coś innego. Polityki na moim blogu nigdy nie było i nie będzie ale w ten dzień postanowiłem przejechać się rowerem, tak prostu po tym jak niejaki polityk płaszczak mówił w telewizji, że ludzie chodzą na demonstracje przez przypadek, idąc na spacer spotykają się i tak wychodzi taka rzesza osób. Taka ideologia z rana popłynęła do moich uszu i był to wystarczający powód aby wyciągnąć rower i pojechać tam gdzie mnie jeszcze nie było.
Wypiłem więc kawę razem z Żonką, pobawiłem się trochę z Michasiem i około jedenastej wyruszyłem do Bydgoszczy. Ot tak, po prostu. Tyle razy już planowałem żeby tam pojechać i nic z tego nie wyszło, że teraz po prostu wsiadłem i po kilku godzinach tam byłem. Jak widać, brak planu okazał się najlepszym planem.
Jadąc, uciekałem przed deszczem. Kompletnie nie wiedziałem jaka ma być dzisiaj pogoda, w którą stronę wieje i tak dalej. Wiało głównie z boku, dość mocno a ostatnie dwadzieścia kilometrów jechałem pod bardzo silne powiewy. Minęły mnie dwie burze, deszcz złapał dopiero jak wróciłem do Poznania pociągiem.
Sama trasa była jak najprostsza i kompletnie beznadziejna. Ruch na drodze wojewódzkiej duży, momentami bardzo. Kierowcy z gatunku idiotów jeździli grupami i było ich sporo. Widoki żadne, zabytków brak.
Wyszło jak wyszło. Jak na swoje możliwości, przyzwyczajenia i chęci jechałem dość szybko. Bardzo rzadko zdarzają mi się takie wyjazdy, tym razem był wyjątek.
Bydgoszcz odwiedziłem po siedemnastu latach. Napisać, że się zmieniła to tak jakby nic nie napisać. Podobało mi się nad Brdą, bardzo ładne i zadbane bulwary. Muszę tam wrócić i na spokojnie zobaczyć to wszystko raz jeszcze. Dobre pół godziny posiedziałem na schodach przy operze i rozmawiałem w tym czasie z miejscowym rowerzystą, Panem Stanisławem. Starszy jegomość ale zapalony turysta i kolarz. Opowiadał ciekawie i z pasją o swoim mieście i tym co można wokół zobaczyć. Właściwie to był monolog z jego strony, ja tylko słuchałem. Na koniec podziękował mi za towarzystwo i powiedział, że dawno nie miał okazji pogadać z kimś kto rozumie jego pasje. Przybiliśmy sobie piątkę i pojechaliśmy każdy w swoją stronę. To był najlepsze pół godziny z tej wycieczki.
Kcynia.
Szubin.
Bydgoszcz.
Zaliczone gminy: Kcynia (401), Szubin (402), Łabiszyn (403), Nowa Wieś Wielka (404), Białe Błota (405), Bydgoszcz (406)
Kategoria Nowe gminy, Kujawsko - Pomorskie, 150-200
Dane wyjazdu:
172.80 km
0.00 km teren
07:49 h
22.11 km/h:
Maks. pr.:40.70 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:980 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Lubuskie warte zachodu.
Niedziela, 24 lipca 2016 • dodano: 27.07.2016 | Komentarze 7
Lubuskie Warte Zachodu.
Skreślę kilka słów abym za lat kilka/naście nie zapomniał jak było i gdzie mnie poniosło na rowerze. Choć nie mam ani weny ani większej ochoty. Chyba dopadł mnie literacki kryzys ;)
Połowa dnia deszczowa, wietrzna, brzydka. Druga szara z przebłyskami słońca. Bruk, dziury, bruk, dziury, piach, piach, piach. Ale nade wszytko przepiękna, nieskazitelna Lubuska PRZYRODA. Za to uwielbiam ten rejon Naszego kraju, jest piękny! Tempo dzisiejszej jazdy było wyjątkowo adekwatne do warunków w jakich jeździłem i nawierzchni po jakiej się przemieszczałem. Pogodynki do zwolnienia, drogowcy na szafot.
Trafił się wolny dzień, rodzinka u rodzinki, więc mapa i aparat w plecak i do pociągu. Przed siódmą ładuję się do bany i z półgodzinną przerwą na przesiadkę w Zielonej Górze o wpół do dziewiątej wysiadam gdzieś pośrodku Puszczy Lubuskiej. Stacja nie mówi mi nic, na niebie przesuwają się ciężkie, szare chmury, dwadzieścia metrów dalej ujada za mną pies. Zerkam przed siebie i widzę piękny, brukowy dywan przygotowany idealnie pod dwa kółka. Lubuskie, czyżby mogło być inaczej? Nie miałem dzisiaj sprecyzowanej trasy, wiedziałem gdzie mnie jeszcze rowerem nie było a jako, że te tereny ogólnie były mi znane to wycieczka miała być z cyklu "przed siebie"...
Skreślę kilka słów abym za lat kilka/naście nie zapomniał jak było i gdzie mnie poniosło na rowerze. Choć nie mam ani weny ani większej ochoty. Chyba dopadł mnie literacki kryzys ;)
Połowa dnia deszczowa, wietrzna, brzydka. Druga szara z przebłyskami słońca. Bruk, dziury, bruk, dziury, piach, piach, piach. Ale nade wszytko przepiękna, nieskazitelna Lubuska PRZYRODA. Za to uwielbiam ten rejon Naszego kraju, jest piękny! Tempo dzisiejszej jazdy było wyjątkowo adekwatne do warunków w jakich jeździłem i nawierzchni po jakiej się przemieszczałem. Pogodynki do zwolnienia, drogowcy na szafot.
Trafił się wolny dzień, rodzinka u rodzinki, więc mapa i aparat w plecak i do pociągu. Przed siódmą ładuję się do bany i z półgodzinną przerwą na przesiadkę w Zielonej Górze o wpół do dziewiątej wysiadam gdzieś pośrodku Puszczy Lubuskiej. Stacja nie mówi mi nic, na niebie przesuwają się ciężkie, szare chmury, dwadzieścia metrów dalej ujada za mną pies. Zerkam przed siebie i widzę piękny, brukowy dywan przygotowany idealnie pod dwa kółka. Lubuskie, czyżby mogło być inaczej? Nie miałem dzisiaj sprecyzowanej trasy, wiedziałem gdzie mnie jeszcze rowerem nie było a jako, że te tereny ogólnie były mi znane to wycieczka miała być z cyklu "przed siebie"...
Zaliczone gminy: Torzym (341), Cybinka (342), Maszewo (343), Krosno Odrzańskie (344), Bytnica (345), Skąpe (346)
Peron taki, że niemal wypadłem z pociągu... Gądków Wielki.
Jakie to województwo, no jakie? :)
Kostka za kostką powlokłem się do Gądkowa Małego, następnie skręciłem na Bargów zmieniając jednocześnie nawierzchnię. Bruk zamienił się w kocie łby a moje plomby wesoło grały swoją melodię obijając się wesoło o siebie. W Bargowie przemiła Pani wyjaśniła mi, że nie sposób zgubić drogi do Sądowa o ile w lesie, przez który miałem jechać, na rozwidleniu skręcę w prawo a następnie w lewo "przy grubym drzewie". Wbijając sobie do głowy tę poradę udałem się właśnie w kierunku Sądowa szukając w lesie grubego drzewa. Jako, że wylądowałem w nim właściwie bez większych problemów stwierdzam, że mam miarę w oczach. Wszystkie sosny były takie same ale znalazłem tę jedną jedyną. Ciekawi mnie jak z jej obwodem poradziłby sobie gps ;)
Kostka za kostką powlokłem się do Gądkowa Małego, następnie skręciłem na Bargów zmieniając jednocześnie nawierzchnię. Bruk zamienił się w kocie łby a moje plomby wesoło grały swoją melodię obijając się wesoło o siebie. W Bargowie przemiła Pani wyjaśniła mi, że nie sposób zgubić drogi do Sądowa o ile w lesie, przez który miałem jechać, na rozwidleniu skręcę w prawo a następnie w lewo "przy grubym drzewie". Wbijając sobie do głowy tę poradę udałem się właśnie w kierunku Sądowa szukając w lesie grubego drzewa. Jako, że wylądowałem w nim właściwie bez większych problemów stwierdzam, że mam miarę w oczach. Wszystkie sosny były takie same ale znalazłem tę jedną jedyną. Ciekawi mnie jak z jej obwodem poradziłby sobie gps ;)
Skończył się bruk, pojawił się piach. Jak tu nie wielbić Lubuskiego, no jak?
W Sądowie zatrzymałem się na kilkanaście minut podziwiając piękno przyrody i rzekę Pliszkę. Uwielbiam takie miejsca, uwielbiam takie rzeczki. Spotkałem spływ kajakowy i jestem w stanie uwierzyć im na słowo, że spływ Pliszką jest przepiękny. Gdy chowałem aparat do plecaka z nieba spadły pierwsze krople deszczu, na razie nieśmiałe i w większości singielki.
Pliszka w Sądowie.
Cybinka ma w sobie tyle uroku, że gdyby nie to, że był znak stopu na skrzyżowaniu i musiałem spojrzeć to w lewo, to w prawo i ponownie w lewo, nawet nie zorientowałbym się że w niej byłem. Choć historia tego miejsca może powiedzieć sporo, dwa największe cmentarze z pochowanymi na nich żołnierzami radzieckimi są właśnie tutaj...
Cmentarz żołnierzy radzieckich w Cybince.
Ja rosyjskiego nie panimajet - ktoś mi przetłumaczy?
Droga z Cybinki do Kłopotu to niekończące się dziury. Właściwie można zacząć się zastanawiać czy więcej w niej asfaltu w dziurach czy jednak na odwrót. Deszcz się wzmógł i przerwę na drugie śniadanie spędziłem na przystanku, sam nie wiem gdzie. Szarość nieba nie odpuszczała więc nie było co czekać na nie wiadomo co i w deszczu pojechałem wesoło dalej. W Kłopocie, bocianiej wiosce, byłem mokry, brudny i zadowolony. Te typy tak mają, ja jestem jednym z nich. Tylu bocianów w jednym miejscu co w Kłopocie nie widziałem nigdy wcześniej, ale czemu tu się dziwić skoro nawet muzeum się tu ptaszyny dorobiły :) Nie sposób nie wspomnieć, że przy wjeździe do wioski dziury się skończyły i ustąpiły miejsca brukowanej idylli.
Czar lat minionych, pks wciąż żywy.
Bociania wioska, Kłopot.
Od Kłopotu do Krosna Odrzańskiego za wiele się nie działo. Z nieba ciągle padało, droga do najlepszych nie należała. Jednyne co warte odnotowania to to, że nie mogłem się nie zatrzymać gdy mignęły mi w lesie jeżyny. Słodkie, soczyste, prawdziwa bomba z witaminą C. Zjadłem pewnie z kilogram :) W Rybakach zatrzymałem się na chwilę aby uwiecznić ślad po wydobyciu ropy na tych terenach i kilkoro miejscowych wielbicieli trunków wszelakich oznajmiło mi, że mieli być szejkami ale nie wyszło. Tak bywa...
Pyszności :)
Szejk.
Słup pocztowy pomiędzy Osiecznicą a Krosnem Odrzańskim.
W Krośnie Odrz. przestało padać więc przysiadłem na chwile na ławce nad Odrą i konsumując batona podziwiałem nadodrzańską skarpę. Przypomina mi mój rodzinny Bytom Odrz., dobrze mi się siedziało :)
Krosno Odrzańskie.
Z Krosna Odrz. do Bytnicy jechałem równiutką (!), asflatową (!), wydzieloną (!) ścieżką rowerową. Dziewięć kilometrów luksusu pośród wszechobecnego lubuskiego folkloru. Szok, niedowierzanie, szczypanie się po ciele. Czy aby to prawda, czy to jeszcze te samo województwo?
Bytnica.
Od Bytnicy, przez Gryżynę, Węgrzynice i Rokitnicę dojechałem do Skąpe. Droga z gatunku szwajcarskich, serów niestety. Bruk w Gryżynie pozwolił mi na to abym docenił piękno tej wioski. Naprawdę tam mi się podoba, domy odnowione, zadbane. Ogrody przystrzyżone, drzewa wypielęgnowane. Piękna lubuska wieś w samym centrum pięknego parku krajobrazowego. I ten bruk pasuje tam jak nigdzie indziej. Takie dziwy.
Rokitnica.
W Skąpym zerknąłem na mapę aby wykreślić coś w głowie na powrót do domu. Mogłem wracać przez Cigacice ale wygrała opcja promem przez Odrę i pozostało mi tylko dostać się albo do Brodów albo do Pomorska. Wybrałem skrót przez las i skończyło się to tak jako skończyć musiało. Kilka kilometrów naprzemiennego pchania i jazdy z prędkością kilku kilometrów na godzinę. Uroczy skrót, piękny las i moje samozadowolenie z własnej głupoty. Nie wiedziałem czy dobrze pcham/idę/jadę, ta piaskownica wydawała się nie mieć końca. Lubuskie :)
Piaskownica pomiędzy Przetocznicą a Pomorskiem. Kilkukilometrowa...
Pierwsze zabudowania Brodów przyjąłem z taką ulgą, że aż zacząłem na nowo jechać. Miła odmiana po pchaniu roweru. Do promu kolejka na kilkanaście aut, ruch z remontowanej i budowanej S3 przenosi się tutaj i chłopaki na promie mają ręce pełne roboty. Lubię promy, sam nie wiem dlaczego.
Prom na Odrze w Brodach.
Do Zielonej Góry wjechałem przez Czerwieńsk i Przylep. Zachciało mi się odpoczynku pod palmiarnią więc po trawniku wjechałem na samą górę i zafundowałem sobie trochę relaksu z widokiem na Winny Gród. Moje miejsce, moje miasto. Trochę czasu w nim spędziłem, kilka lat życia tu zostawiłem. Wzięło mnie na wspominki. Problemem było jednak to, że ten odpoczynek wziął się tylko z powodu narastającego bólu łydki, z którym jechałem od dłuższego czasu... Ból się nasilił ale pomny swoich doświadczeń wiedziałem, że do Bytomia jakoś dojadę więc zajechałem na chwilę do fokusa przywitać się z Żonką, która bawiła tam z rodzinką na zakupach i pozostało mi tylko trochę ponad czterdzieści kilometrów do domu.
Winny Gród widziany spod Palmiarni.
Za Raculą, na budowie S3 zatrzymali mnie wąsaci panowie w nieoznakowanym radiowozie. Znak zakazu wjazdu, wykopy i takie tam równają się mandatowi, zostałem poinformowany o tym fakcie przez jednego z nich. Nie pozostało mi nic innego jak odbicie piłeczki i przekazanie im, że z kontuzjowaną nogą i nasilającym się bólem objazdami nie mam zamiaru jeździć i przepisy łamię w pełni świadomie. Riposta ich zbiła z tropu i życząc mi szerokości pomachali lizakiem na pożegnanie. Mandatu nie było, droga się skróciła, tak być powinno. Brawo oni, chociaż raz ;)
Żniwa pod Niedoradzem.
Za Niedoradzem zatrzymałem się ostatni raz podczas tej wycieczki i kupiłem jagody dla Synka od przydrożnych sprzedawców. W Bytomiu byłem chwilę po osiemnastej.
Pisząc tę pokręconą relację z przykrością muszę stwierdzić, że nabawiłem się kontuzji jednego z przyczepów mięśnia brzuchatego łydki. Jako, że zdrowie jest najważniejsze rower na razie idzie w odstawkę. Nie ucieknie, nie odjedzie.
Kategoria 150-200, Lubuskie, Nowe gminy
Dane wyjazdu:
152.20 km
0.00 km teren
06:45 h
22.55 km/h:
Maks. pr.:40.10 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:593 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Ziemia Leszczyńska.
Niedziela, 3 lipca 2016 • dodano: 05.07.2016 | Komentarze 3
Gdy dzwonisz do Jurka z pytaniem czy jedziemy i jaki wybieramy cel wycieczki, odpowiedź jest zawsze ta sama. Nie ważne gdzie, pewnie że jedziemy. Czysta retoryka:) Więc pojechaliśmy na Ziemię Leszczyńską.Jak zbiorę trochę weny i sił to wrzucę trochę słowa pisanego, na razie tylko mapa i zdjęcia. Już pierwsze kilometry tej wycieczki utwierdziły mnie w przekonaniu, że teraz będę chory więc jestem. Przeziębienie wygrało, nawet pisać nie mam za bardzo chęci :|
Zaliczone gminy: Krzemieniewo (328), Poniec (329), Bojanowo (330), Rydzyna (331)
Pamiątka po wczorajszej, wieczornej nawałnicy w Poznaniu. Tak wyglądało całe miasto...
Największa w Europie stadnina koni, Racot.
Największa w Europie stadnina koni, Racot.
Największa w Europie stadnina koni, Racot.
Jurek na włościach :)
Kanał Obry i jezioro Wojnowickie.
Pałac w Pawłowicach.
Rynek w Poniecu.
Rynek w Poniecu.
Koszmarek z Ponieca :)
Browar Bojanowo.
Browar Bojanowo.
Restauracja Centralna, centralnie na rynku w Bojanowie.
Rynek w Rydzynie.
Zamek w Rydzynie.
Zamek w Rydzynie.
Zamek w Rydzynie.
Nudziło mi się w pociągu to zacząłem bawić się aparatem i ogniskową ;)
Kategoria 150-200, Nowe gminy, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
150.20 km
0.00 km teren
06:20 h
23.72 km/h:
Maks. pr.:48.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:700 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Wietrzna kawa u Babci.
Sobota, 23 kwietnia 2016 • dodano: 24.04.2016 | Komentarze 9
Plany planami a życie i tak pisze swoje scenariusze.
O piątej rano zadzwonił budzik w komórce, po dwóch sekundach sprawnym ruchem ręki zrzuciłem ją z szafki i nastąpiła błoga cisza. Zasnąłem a wraz ze mną odjechał jeden pociąg, po kilkunastu minutach drugi. Oba w kierunku południowym, który miał być dzisiaj moją destynacją. Oba przed siódmą rano. Dobrze mi się spało.
Po ósmej moje nogi zwlokły się z łóżka, śniadanie i kawa i tak zeszło mi do dziesiątej. Co chwilę zerkałem za okno, prognozy nie pozostawiały złudzeń, miało padać i wiać z zachodu. Chorągiewki za oknem bez dwóch zdań potwierdzały tę tezę a chmury powoli ogarniały to co nad nami. Dzień wolny dniem świętym więc postanowiłem jednak zebrać się w sobie i wyjść pojeździć. Największą zagadką tego dnia było to jak poradzę sobie ze szwami na brzuchu, które od dwóch dni zdobią me ciało. Twardym trzeba być, powtarzałem sobie w duchu, zamykając za sobą drzwi i mocując sakwę na bagażniku. Jadę przed siebie, gdzie to wyjdzie w trasie.
Z domu wyjechałem za dziesięć jedenasta, późno, bardzo późno. Jadę do babci na kawę. Prosto, centralnie pod wiatr. Przede mną sto kilkadziesiąt kilometrów kręcenia z niewidzialnym przeciwnikiem. Jak zacznie boleć mnie rana, zawracam. Jak braknie mi sił, wsiadam w pociąg. Ale chęci mi na pewno nie zabraknie, tych miałem aż nadto. I to one dowiozły mnie do celu.
Jadąc do Wronek dojechałem z wrażeniem, że ciągnę przyczepkę i jadę po piachu. Klasyczna wietrzna orka, spory ruch samochodów i trochę deszczu. Czysta przyjemność :)
Od Wronek do samego Drezdenka liczyłem na choć trochę ulgi od podmuchów, ze względu na to, że wjechałem w samo serce Puszczy Noteckiej. Po raz kolejny przekonałem się, że jeśli ktoś umie liczyć, to powinien liczyć tylko na siebie. Momentami jadąc lasem, czułem się jakbym poruszał się w kominie. Wiatr całą swoją moc skierował właśnie tam gdzie jadę i spomiędzy drzew wpadał z impetem na drogę. Jak miło...
Droga przez Puszczę Notecką jest piękna, wręcz przepiękna! Ciągnące się w nieskończoność lasy, mnóstwo jezior wokół i cisza, wszechobecna cisza. Tematów do fotografowania, podziwiania jest tyle, że aż żal się nie zatrzymywać. Ale dzisiaj nie miałem czasu na zdjęcia, gonił mnie czas więc tylko kręciłem głową, to w prawo, to w lewo podziwiając wszystko wokół. Wrócę tu, na pewno tu wrócę :)
Były asfalty, były bruki, były piachy z gatunku tych nieprzejezdnych i trochę szutrów też się zdarzyło.
Na Górzyska dojechałem naprawdę zmęczony. U Babci spędziłem półtorej godziny. Była kawa, był obiad i przede wszystkim byli też moi Rodzice. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się i czas było zbierać się na pociąg. Babcia na 102 urodziny zażyczyła sobie rower aby móc ze mną jeździć, tylko na nieco mniejszych dystansach, bo już ma trochę mniej sił niż kiedyś - to Jej słowa :))
O piątej rano zadzwonił budzik w komórce, po dwóch sekundach sprawnym ruchem ręki zrzuciłem ją z szafki i nastąpiła błoga cisza. Zasnąłem a wraz ze mną odjechał jeden pociąg, po kilkunastu minutach drugi. Oba w kierunku południowym, który miał być dzisiaj moją destynacją. Oba przed siódmą rano. Dobrze mi się spało.
Po ósmej moje nogi zwlokły się z łóżka, śniadanie i kawa i tak zeszło mi do dziesiątej. Co chwilę zerkałem za okno, prognozy nie pozostawiały złudzeń, miało padać i wiać z zachodu. Chorągiewki za oknem bez dwóch zdań potwierdzały tę tezę a chmury powoli ogarniały to co nad nami. Dzień wolny dniem świętym więc postanowiłem jednak zebrać się w sobie i wyjść pojeździć. Największą zagadką tego dnia było to jak poradzę sobie ze szwami na brzuchu, które od dwóch dni zdobią me ciało. Twardym trzeba być, powtarzałem sobie w duchu, zamykając za sobą drzwi i mocując sakwę na bagażniku. Jadę przed siebie, gdzie to wyjdzie w trasie.
Z domu wyjechałem za dziesięć jedenasta, późno, bardzo późno. Jadę do babci na kawę. Prosto, centralnie pod wiatr. Przede mną sto kilkadziesiąt kilometrów kręcenia z niewidzialnym przeciwnikiem. Jak zacznie boleć mnie rana, zawracam. Jak braknie mi sił, wsiadam w pociąg. Ale chęci mi na pewno nie zabraknie, tych miałem aż nadto. I to one dowiozły mnie do celu.
Jadąc do Wronek dojechałem z wrażeniem, że ciągnę przyczepkę i jadę po piachu. Klasyczna wietrzna orka, spory ruch samochodów i trochę deszczu. Czysta przyjemność :)
Od Wronek do samego Drezdenka liczyłem na choć trochę ulgi od podmuchów, ze względu na to, że wjechałem w samo serce Puszczy Noteckiej. Po raz kolejny przekonałem się, że jeśli ktoś umie liczyć, to powinien liczyć tylko na siebie. Momentami jadąc lasem, czułem się jakbym poruszał się w kominie. Wiatr całą swoją moc skierował właśnie tam gdzie jadę i spomiędzy drzew wpadał z impetem na drogę. Jak miło...
Droga przez Puszczę Notecką jest piękna, wręcz przepiękna! Ciągnące się w nieskończoność lasy, mnóstwo jezior wokół i cisza, wszechobecna cisza. Tematów do fotografowania, podziwiania jest tyle, że aż żal się nie zatrzymywać. Ale dzisiaj nie miałem czasu na zdjęcia, gonił mnie czas więc tylko kręciłem głową, to w prawo, to w lewo podziwiając wszystko wokół. Wrócę tu, na pewno tu wrócę :)
Były asfalty, były bruki, były piachy z gatunku tych nieprzejezdnych i trochę szutrów też się zdarzyło.
Na Górzyska dojechałem naprawdę zmęczony. U Babci spędziłem półtorej godziny. Była kawa, był obiad i przede wszystkim byli też moi Rodzice. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się i czas było zbierać się na pociąg. Babcia na 102 urodziny zażyczyła sobie rower aby móc ze mną jeździć, tylko na nieco mniejszych dystansach, bo już ma trochę mniej sił niż kiedyś - to Jej słowa :))
Zaliczona gmina: Dobiegniew (312)
Moja Kochana Babcia. 101 lat i poczucie humoru jakiego można tylko pozazdrościć. Na 102 urodziny dostanie rower :)
Okolice Hamrzyska.
Serce Puszczy Noteckiej, okolice Piłki.
Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Karwinie, 1711r.
Widok za milion dolarów, widok z domu mojej Babci :)
Na koniec wyszło słońce, choć na chwilę :)
Kategoria 150-200, Lubuskie, Nowe gminy, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
163.00 km
0.00 km teren
06:45 h
24.15 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:741 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Zagłębie Miedziowe.
Sobota, 26 marca 2016 • dodano: 29.03.2016 | Komentarze 7
Pamiętaj abyś dzień wolny święcił.
Papierowa mapa, wolny dzień i sprawny rower. Potrzebuję tych trzech rzeczy naraz aby skomponować z nich ciekawą wycieczkę. Tak mało a tak wiele zarazem. Tego dnia wszystko zgrało się idealnie. Wielka Sobota była wolna od wszelkich obowiązków, rower w końcu działa tak jak powinien a papierowa mapa wiernie towarzyszy mi w moich wyjazdach, skrzętnie schowana w kieszeni plecaka.
Lubin i Legnica, te dwa miasta były dziś celem wycieczki. Znam je dość dobrze, wielokrotnie w nich bywałem ale jeszcze nigdy rowerem. Z perspektywy siodełka wszystko nabiera innych kształtów i nie inaczej było w dniu dzisiejszym.
Długo zbierałem się do wyjazdu. Śniadanie, kawa i wygłupy z synkiem były ważniejsze niż upływający czas. Na trasę wyjechałem o dziewiątej. Delikatnie z wiatrem, kręciłem równym, szybkim tempem w stronę Polkowic. Przed Kłobuczynem zliczyłem długi spacer po błotnistym i rozjeżdżonym polu, będąc zmuszonym do obejścia zamkniętej drogi związanej z budową nowej S3.
Do Polkowic zajechałem jadąc spokojnymi i leśnymi asfaltami, przez Sieroszowice. W strefie ekonomicznej zajechałem pod siedzibę CCC Pro Cycling Team ale niestety nie mają grupy turystycznej jeżdżącej bez gps-a i w sandałach więc ze sponsora nici.
Jadąc nieznanymi mi dotąd bocznymi drogami do Lubina trafiłem na imponujące ruiny kościoła w Jędrzychowie. Robię zdjęcie i ze smutkiem stwierdzam, że nie ma jak dostać się do środka, wszystko zamurowane. W okolicach Obory pojawia się ni stąd ni zowąd przyjemny podjazd, który objeżdża chyba jakiś zbiornik, bo prowadzi po łuku drogi. Zanim zorientowałem się co i jak byłem już na dole i nie chciało mi się zawracać aby potwierdzić swoje przypuszczenia. Do kopalnianego miasta wjeżdżam wygodną (!), asfaltową (!) DDR-ką. Robię kilka zdjęć w okolicach rynku i parku, następnie biorę azymut na Legnicę i przez Przylesie wyjeżdżam z miasta.
Droga z Osieku do Kochlic jest fatalna. Dziurawa, popękana, nierówna i jakby tego było mało - pod silny wiatr. Łapie mnie mentalny kryzys ale szybko mija gdy mym oczom ukazuje się piękna panorama Pogórza Kaczawskiego i majaczących w tle Sudetów. Miód na me serce.
Legnica jak to Legnica. Rosja wkoło, Polska wewnątrz. Przedmieścia zaniedbane, smutne, szare. Rynek przaśny, kolorowy z pięknymi zabytkami. Kilka zdjęć i w drogę. Siedzę jeszcze chwilę na ławce przegryzając batona i zerkam na mapę w poszukiwaniu najbliższej stacji PKP, z której będą mógł dostać się do Bytomia Odrz. Mój wybór pada na Brzeg Dolny.
Droga do Środy Śląskiej mija mi przyjemnie, wiatr wieje w plecy, widoki są całkiem całkiem, teren pagórkowaty. Pojawia się Ślęża na horyzoncie a właściwie na wyciągnięcie ręki i kilka obrotów korbą ale nie dzisiaj, nie tym razem. Jedyną niedogodnością są odcinki brukowe w mijanych wioskach, dają się we znaki, nijak ich ominąć. W Proszkowie wjeżdżam na trzykilometrowy odcinek DK94 i jest to najgorszy odcinek drogi dzisiejszej wycieczki. Potężny ruch, mnóstwo wariatów i pełno idiotów z wywieszonymi szalikami Naszej Reprezentacji za oknem. Mecz z Finlandią ledwie 30km dalej, to widać i czuć...
W Środzie Śląskiej nie trafiam na nic co przykułoby mą uwagę na dłużej więc bez żalu jadę dalej. Przed Miękinią łapię drugi kryzys, tym razem żywieniowy i ratuje się batonem z musli, który stawia mnie na nogi. Do Brzegu Dolnego kręcę przez nowy most na Odrze, cały czas jadąc pod bardzo silny wiatr i mocno zmęczony zatrzymuje się na zasłużoną kanapkę na przypałacowym dziedzińcu.
W oczekiwaniu na pociąg kręcę się bez celu po miasteczku starając się zabić czas. Wychodzi mi to średnio i jest to najnudniejsza godzina od dawien dawna, jaką było mi spędzić na rowerze. Mogłem jechać do Wołowa, ale nie miałem już zupełnie ochoty na jazdę pod silny wiatr, więc zwiedziłem chyba każdy zakamarek Brzegu. Dziura i tyle.
Takie Wielkie Wolne Soboty chciałoby się mieć częściej :)
Papierowa mapa, wolny dzień i sprawny rower. Potrzebuję tych trzech rzeczy naraz aby skomponować z nich ciekawą wycieczkę. Tak mało a tak wiele zarazem. Tego dnia wszystko zgrało się idealnie. Wielka Sobota była wolna od wszelkich obowiązków, rower w końcu działa tak jak powinien a papierowa mapa wiernie towarzyszy mi w moich wyjazdach, skrzętnie schowana w kieszeni plecaka.
Lubin i Legnica, te dwa miasta były dziś celem wycieczki. Znam je dość dobrze, wielokrotnie w nich bywałem ale jeszcze nigdy rowerem. Z perspektywy siodełka wszystko nabiera innych kształtów i nie inaczej było w dniu dzisiejszym.
Długo zbierałem się do wyjazdu. Śniadanie, kawa i wygłupy z synkiem były ważniejsze niż upływający czas. Na trasę wyjechałem o dziewiątej. Delikatnie z wiatrem, kręciłem równym, szybkim tempem w stronę Polkowic. Przed Kłobuczynem zliczyłem długi spacer po błotnistym i rozjeżdżonym polu, będąc zmuszonym do obejścia zamkniętej drogi związanej z budową nowej S3.
Do Polkowic zajechałem jadąc spokojnymi i leśnymi asfaltami, przez Sieroszowice. W strefie ekonomicznej zajechałem pod siedzibę CCC Pro Cycling Team ale niestety nie mają grupy turystycznej jeżdżącej bez gps-a i w sandałach więc ze sponsora nici.
Jadąc nieznanymi mi dotąd bocznymi drogami do Lubina trafiłem na imponujące ruiny kościoła w Jędrzychowie. Robię zdjęcie i ze smutkiem stwierdzam, że nie ma jak dostać się do środka, wszystko zamurowane. W okolicach Obory pojawia się ni stąd ni zowąd przyjemny podjazd, który objeżdża chyba jakiś zbiornik, bo prowadzi po łuku drogi. Zanim zorientowałem się co i jak byłem już na dole i nie chciało mi się zawracać aby potwierdzić swoje przypuszczenia. Do kopalnianego miasta wjeżdżam wygodną (!), asfaltową (!) DDR-ką. Robię kilka zdjęć w okolicach rynku i parku, następnie biorę azymut na Legnicę i przez Przylesie wyjeżdżam z miasta.
Droga z Osieku do Kochlic jest fatalna. Dziurawa, popękana, nierówna i jakby tego było mało - pod silny wiatr. Łapie mnie mentalny kryzys ale szybko mija gdy mym oczom ukazuje się piękna panorama Pogórza Kaczawskiego i majaczących w tle Sudetów. Miód na me serce.
Legnica jak to Legnica. Rosja wkoło, Polska wewnątrz. Przedmieścia zaniedbane, smutne, szare. Rynek przaśny, kolorowy z pięknymi zabytkami. Kilka zdjęć i w drogę. Siedzę jeszcze chwilę na ławce przegryzając batona i zerkam na mapę w poszukiwaniu najbliższej stacji PKP, z której będą mógł dostać się do Bytomia Odrz. Mój wybór pada na Brzeg Dolny.
Droga do Środy Śląskiej mija mi przyjemnie, wiatr wieje w plecy, widoki są całkiem całkiem, teren pagórkowaty. Pojawia się Ślęża na horyzoncie a właściwie na wyciągnięcie ręki i kilka obrotów korbą ale nie dzisiaj, nie tym razem. Jedyną niedogodnością są odcinki brukowe w mijanych wioskach, dają się we znaki, nijak ich ominąć. W Proszkowie wjeżdżam na trzykilometrowy odcinek DK94 i jest to najgorszy odcinek drogi dzisiejszej wycieczki. Potężny ruch, mnóstwo wariatów i pełno idiotów z wywieszonymi szalikami Naszej Reprezentacji za oknem. Mecz z Finlandią ledwie 30km dalej, to widać i czuć...
W Środzie Śląskiej nie trafiam na nic co przykułoby mą uwagę na dłużej więc bez żalu jadę dalej. Przed Miękinią łapię drugi kryzys, tym razem żywieniowy i ratuje się batonem z musli, który stawia mnie na nogi. Do Brzegu Dolnego kręcę przez nowy most na Odrze, cały czas jadąc pod bardzo silny wiatr i mocno zmęczony zatrzymuje się na zasłużoną kanapkę na przypałacowym dziedzińcu.
W oczekiwaniu na pociąg kręcę się bez celu po miasteczku starając się zabić czas. Wychodzi mi to średnio i jest to najnudniejsza godzina od dawien dawna, jaką było mi spędzić na rowerze. Mogłem jechać do Wołowa, ale nie miałem już zupełnie ochoty na jazdę pod silny wiatr, więc zwiedziłem chyba każdy zakamarek Brzegu. Dziura i tyle.
Takie Wielkie Wolne Soboty chciałoby się mieć częściej :)
Zaliczone gminy: Lubin - obszar wiejski (303), Lubin - teren miejski (304), Miłkowice (305), Legnica (306), Kunice (307), Legnickie Pole (308), Ruja (309), Środa Śląska (310), Miękinia (311)
Nie chcieli mnie ;)
Ruiny Zamku w Jędrzychowie, XIVw.
Ratusz w Lubinie.
Pomnik Solidarności w Lubinie.
Zamek Piastowski w Legnicy.
Kościół Mariacki w Legnicy.
Katedra Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Legnicy.
Panorama Pogórza Kaczawskiego i Parku Krajobrazowego Chełmy, okolice Grzybian.
Środa Śląska.
Droga pomiędzy Kadłubem a Miękinią.
Winiarnia w Miękini.
Most Wolności w Brzegu Dolnym.
Pałac w Brzegu Dolnym.
Kategoria 150-200, Dolnośląskie, Nowe gminy
Dane wyjazdu:
188.60 km
0.00 km teren
07:58 h
23.67 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:777 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Odwiedzić Babcię :)
Sobota, 12 września 2015 • dodano: 13.09.2015 | Komentarze 11
Moja Kochana Babcia ma już ponad 100 lat, w przeciągu których odwiedziłem ją rowerem tylko jeden raz. Jako, że zaczęła już drugie sto lat życia postanowiłem odwiedzić ją po raz drugi na dwóch kółkach :) Jako, że Jurek nigdy nie był w Drezdenku i jego okolicach zgraliśmy te dwa powody w jedność i pojechaliśmy razem w znane i nieznane.
Wskazówka godzinowa nie dopadła jeszcze siódemki na blacie gdy wsiadam na rower i udaję się w kierunku Buku. Do Swadzimia jadę DK92, o tej porze pustą i senną. Słońce powoli wychyla się za moimi plecami i wstaje nowy dzień. Zjazd w stronę Zakrzewa, droga techniczna wzdłuż S11 i po chwili jestem na nielubianej przeze mnie DW307, samochody zawsze jeżdżą tu szybko i niebezpiecznie. Nie inaczej jest i dzisiaj, więc do Buku jadę szybko, chcąc mieć ten odcinek już za sobą. U Jurka pod domem jestem o ósmej, krótka gadka szmatka i już we dwójkę wyruszamy w stronę Drezdenka.
Do Pniew jedziemy przed Duszniki, dobrej jakości asflat i w miarę pusta droga pozwala nam jechać obok siebie co wykorzystujemy na rozmowę, jedzie się dobrze również dzięki temu, że wiatr delikatnie ale jednak wieje nam w plecy. Za Pniewami wskakujemy na DK24 i ponad dwadzieścia kilometrów toczymy nierówną walkę z TIR-ami, których jest tutaj na pęczki, w przeciwieństwie do pobocza, które praktycznie nie występuje. Więc tak kręcimy z nogi na nogę, ze wzrokiem utkwionym w prawy koniec asfaltu, oby tylko dotrwać do zjazdu na Międzychód. W międzyczasie robimy przerwę w Kamionnej, pod pięknym gotyckim kościołem, który położony jest na wysokiej skarpie opadającej ku dolinie Kamionki. Piękne miejsce, piękne widoki.
Z krajówki zjeżdżamy w połowie drogi pomiędzy Kamionną a Gorzyniem i od razu świat nabiera weselszych barw, tzn. znika ruch, znikają ciężarówki. W Międzychodzie zakupy, Jurkowy fajostop i kilka kilometrów dalej zjeżdżamy nad piękne Jezioro Mierzyńskie. Tam cisza, spokój, drugie śniadanie. Woda pierwszej klasy czystości, nawet jakiś nurek szukał w tym jeziorze skarbów, chyba złotego pociągu ;) Posiedzieliśmy tutaj dobre kilkadziesiąt minut, warto było.
Odcinek pomiędzy Międzychodem a Drezdenkiem to piękna, leśna droga ale nudna i prosta. Samemu można się zanudzić, we dwójkę jedzie się raźniej. DWadzieścia kilka kilometrów mija szybko i dojeżdżamy do Drezdenka. Jako, że to moje rodzinne miasto a Jurek tu nigdy nie był, pokazuje mu to i owo, dodatkowo odwiedzam cmentarz, na którym pochowanych jest kilka bliskich mi osób.
Na Górzyska gdzie mieszka dużo mojej rodziny jedziemy nieco dookoła, chcę Jurkowi pokazać ładny podjazd od strony Dobiegniewa i wieżę widokową, której już niestety nie ma. Zenek się nią zaopiekował i wywiózł gdzieś indziej, ponoć w lepsze miejsce :) Jedziemy do domu mojej Babci, która jest niezmiernie zadowolona z mojej wizyty i ucieszona, że ma niespodziewanego gościa w osobie Jurka. Wypiliśmy kawę, powspominaliśmy stare czasy, był i wujek Stachu i Bogdan, była ciocia Jola, było wesoło :) Babcia ma już ponad sto lat ale jej pamięć i sprawność potrafi zadziwić do dzisiaj :) Wstępujemy jeszcze na obiad do cioci Hani, spędzamy u niej kilka chwil i ruszamy, niestety, w kierunku Gorzowa Wlkp. Mamy stamtąd pociąg do Poznania, czas nie jest z gumy więc musimy uciekać. Jeszcze tylko trochę jabłek i śliwek z babcinych drzew do plecaka i w drogę.
Decydujemy, że do Gorzowa pojedziemy bocznymi drogami odpuszczając jazdę krajówką ze Strzelec Krajeńskich, gdyż wiem jaki potrafi być tam ruch i jak jest tam niebezpiecznie. Kierujemy się ze Zwierzynia na Santok, trafia się nam po drodze kilkukilometrowy odcinek szutrowej drogi wzdłuż kanału Polki, ogólnie nie najgorszy ale pod koniec mamy go już dość, trochę nami wytrzęsło, Jurka na szosie w szczególności...
W Santoku stajemy chwilę przy ujściu Noteci do Warty, podziwiając przyrodę a następnie piękną, asfaltową drogą wzdłuż Warty dojeżdżamy do Gorzowa. Mamy kilka chwil do odjazdu pociągu więc wstępujemy na kawę w MCD po czym udajemy się na dworzec. Tu okazuje się, że przez Zbąszynek nie pojedziemy z powodów bliżej nieokreślonych (jakaś komunikacja zastępcza czy coś), więc jedziemy do Poznania z przesiadką w Krzyżu, czyli też przez Drezdenko z którego niedawno przyjechaliśmy... Tak to już w pkp bywa, zero informacji na internecie, bądź tu mądry drogi kliencie usług kolejowych....
W Krzyżu mamy trochę czasu na przesiadkę, więc przenosząc rowery wysoką kładką na drugą stronę torów wydostajemy się na miasto i próbujemy coś zobaczyć. Okazuje się, że Krzyż ma do zaoferowania jedynie krzyż na drogę i nic więcej, więc wracamy po tej samej kładce na peron i wsiadamy do szynobusa i po godzinie jesteśmy w Poznaniu. Wysiadam na Woli i po kilku minutach jestem w domu, Jurek ma jeszcze przesiadkę i nieco później dojeżdża do Buku.
Koniec wycieczki :)
Zaliczone gminy: Zwierzyn (289), Santok(290), Gorzów Wielkopolski (291)
Wskazówka godzinowa nie dopadła jeszcze siódemki na blacie gdy wsiadam na rower i udaję się w kierunku Buku. Do Swadzimia jadę DK92, o tej porze pustą i senną. Słońce powoli wychyla się za moimi plecami i wstaje nowy dzień. Zjazd w stronę Zakrzewa, droga techniczna wzdłuż S11 i po chwili jestem na nielubianej przeze mnie DW307, samochody zawsze jeżdżą tu szybko i niebezpiecznie. Nie inaczej jest i dzisiaj, więc do Buku jadę szybko, chcąc mieć ten odcinek już za sobą. U Jurka pod domem jestem o ósmej, krótka gadka szmatka i już we dwójkę wyruszamy w stronę Drezdenka.
Do Pniew jedziemy przed Duszniki, dobrej jakości asflat i w miarę pusta droga pozwala nam jechać obok siebie co wykorzystujemy na rozmowę, jedzie się dobrze również dzięki temu, że wiatr delikatnie ale jednak wieje nam w plecy. Za Pniewami wskakujemy na DK24 i ponad dwadzieścia kilometrów toczymy nierówną walkę z TIR-ami, których jest tutaj na pęczki, w przeciwieństwie do pobocza, które praktycznie nie występuje. Więc tak kręcimy z nogi na nogę, ze wzrokiem utkwionym w prawy koniec asfaltu, oby tylko dotrwać do zjazdu na Międzychód. W międzyczasie robimy przerwę w Kamionnej, pod pięknym gotyckim kościołem, który położony jest na wysokiej skarpie opadającej ku dolinie Kamionki. Piękne miejsce, piękne widoki.
Z krajówki zjeżdżamy w połowie drogi pomiędzy Kamionną a Gorzyniem i od razu świat nabiera weselszych barw, tzn. znika ruch, znikają ciężarówki. W Międzychodzie zakupy, Jurkowy fajostop i kilka kilometrów dalej zjeżdżamy nad piękne Jezioro Mierzyńskie. Tam cisza, spokój, drugie śniadanie. Woda pierwszej klasy czystości, nawet jakiś nurek szukał w tym jeziorze skarbów, chyba złotego pociągu ;) Posiedzieliśmy tutaj dobre kilkadziesiąt minut, warto było.
Odcinek pomiędzy Międzychodem a Drezdenkiem to piękna, leśna droga ale nudna i prosta. Samemu można się zanudzić, we dwójkę jedzie się raźniej. DWadzieścia kilka kilometrów mija szybko i dojeżdżamy do Drezdenka. Jako, że to moje rodzinne miasto a Jurek tu nigdy nie był, pokazuje mu to i owo, dodatkowo odwiedzam cmentarz, na którym pochowanych jest kilka bliskich mi osób.
Na Górzyska gdzie mieszka dużo mojej rodziny jedziemy nieco dookoła, chcę Jurkowi pokazać ładny podjazd od strony Dobiegniewa i wieżę widokową, której już niestety nie ma. Zenek się nią zaopiekował i wywiózł gdzieś indziej, ponoć w lepsze miejsce :) Jedziemy do domu mojej Babci, która jest niezmiernie zadowolona z mojej wizyty i ucieszona, że ma niespodziewanego gościa w osobie Jurka. Wypiliśmy kawę, powspominaliśmy stare czasy, był i wujek Stachu i Bogdan, była ciocia Jola, było wesoło :) Babcia ma już ponad sto lat ale jej pamięć i sprawność potrafi zadziwić do dzisiaj :) Wstępujemy jeszcze na obiad do cioci Hani, spędzamy u niej kilka chwil i ruszamy, niestety, w kierunku Gorzowa Wlkp. Mamy stamtąd pociąg do Poznania, czas nie jest z gumy więc musimy uciekać. Jeszcze tylko trochę jabłek i śliwek z babcinych drzew do plecaka i w drogę.
Decydujemy, że do Gorzowa pojedziemy bocznymi drogami odpuszczając jazdę krajówką ze Strzelec Krajeńskich, gdyż wiem jaki potrafi być tam ruch i jak jest tam niebezpiecznie. Kierujemy się ze Zwierzynia na Santok, trafia się nam po drodze kilkukilometrowy odcinek szutrowej drogi wzdłuż kanału Polki, ogólnie nie najgorszy ale pod koniec mamy go już dość, trochę nami wytrzęsło, Jurka na szosie w szczególności...
W Santoku stajemy chwilę przy ujściu Noteci do Warty, podziwiając przyrodę a następnie piękną, asfaltową drogą wzdłuż Warty dojeżdżamy do Gorzowa. Mamy kilka chwil do odjazdu pociągu więc wstępujemy na kawę w MCD po czym udajemy się na dworzec. Tu okazuje się, że przez Zbąszynek nie pojedziemy z powodów bliżej nieokreślonych (jakaś komunikacja zastępcza czy coś), więc jedziemy do Poznania z przesiadką w Krzyżu, czyli też przez Drezdenko z którego niedawno przyjechaliśmy... Tak to już w pkp bywa, zero informacji na internecie, bądź tu mądry drogi kliencie usług kolejowych....
W Krzyżu mamy trochę czasu na przesiadkę, więc przenosząc rowery wysoką kładką na drugą stronę torów wydostajemy się na miasto i próbujemy coś zobaczyć. Okazuje się, że Krzyż ma do zaoferowania jedynie krzyż na drogę i nic więcej, więc wracamy po tej samej kładce na peron i wsiadamy do szynobusa i po godzinie jesteśmy w Poznaniu. Wysiadam na Woli i po kilku minutach jestem w domu, Jurek ma jeszcze przesiadkę i nieco później dojeżdża do Buku.
Koniec wycieczki :)
Zaliczone gminy: Zwierzyn (289), Santok(290), Gorzów Wielkopolski (291)
Moja Kochana Babcia Hela, ma już ponad 100 lat !!! :))
Jurek, krzyż i dolina Kamionki.
Piękny, gotycki kościół w Kamionnej.
Piękne Jezioro Mierzyńskie i zadumany Jurek na pomoście :)
Drezdenko.
Drezdenko.
Jedziemy na Górzyska więc musi być pod górkę :)))
Gdzieś pośrodku niczego, przy kanale Polki, dolina Noteci.
Gdzieś pośrodku niczego, przy kanale Polki, dolina Noteci.
Jurek, 23mm opon i taki szuter ;)))
Ujście Noteci do Warty w Santoku.
Edi, gorzowski bohater :)
Katedra w Gorzowie Wielkopolskim.
W oczekiwaniu na pociąg.
Kategoria 150-200, Lubuskie, Nowe gminy, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
172.90 km
0.00 km teren
06:32 h
26.46 km/h:
Maks. pr.:48.20 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:698 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Dwa koła i do Koła.
Środa, 29 lipca 2015 • dodano: 29.07.2015 | Komentarze 9
Pomysł na wycieczkę? Mapa do plecaka i w drogę. Ta, którą mam
jest poprzecierana i postrzępiona. Przetarła się najpierw na zlożeniach, nowe
pęknięcia i załamania tworzą swoją siatkę, żyją swoim życiem. Bywa, że dziury
na mapie pokrywają się z tymi w rzeczywistości, bywa że mieściny i miejscowości
powoli przestają na niej istnieć. Gdy biorę ją do ręki zastanawiam się jak
będzie tym razem, co zniknie a co się pojawi. Ciekawość od początku do końca.
Chłonę wzrokiem punkt na mapie, pakuję plecak i jadę. Ja, dwa koła i do Koła.
wschód
Do Swarzędza jest nijako. Jedne światła, drugie, ósme, dwudzieste, droga mleczna z kostki, tory jedne, drugie i prosta nudny odcinek. Samochody wokół, ja schowany pośród nich. Jadę ale myśli wyłączone, byle skręcić na Gowarzewo. Skręcam w prawo, skręcam po paru kilometrach w lewo i cisza oplata mnie czule. Kieruję się na wschód, na ten mityczny wchód a tu asfalt zamienia się w dywan, wiatr jedzie ze mną, może nie będzie tak źle. W Gułtowach łapię chwilę relaksu przy pięknym pałacu i jeszcze piękniejszym, szachulcowym kościele. Dywan zamienia się w wycieraczkę i mknę wśród drzew, po kamieniach, piachu, tańcząc wśród kałuż. W prześwicie pomiędzy kukurydzą a kukurydzą majaczy mi Września. Mijam fabryczne okolice, mijam miasto i ląduję gdzieś za torami.
to stawia na nogi
Dom za domem, dziura za dziurą, pies za psem, jadę gdzieśw stronę Wólki. Kilka razy ze zdumieniem odkrywa, że czas jednak może stanąć w miejscu, a nawet zagiąć się i zawrócić. Aleja lipowa mieni się w słońcu, piękno aż bije po oczach. Dla równowagi po czterech literach bije tarka, po której się przemieszczam. Ręce głośno stękają, szprychy cichutko zawodzą, miejsce w którym plecy kończą swą szlachetną nazwę zamilkło. Nie miało już siły się użalać. Więc jadę, stękam, czas odpocząć. W tym momencie na scenę wchodzi On. Pojawia się z krzaków, z pod lipy, z pola, sam nie wiem skąd, w każdym bądź razie jest. Pojawił się i stoi z wyciągniętą ręką, dzierżąc dumnie wiśniową nalewkę. Podzielić się chciałem z Panem, pan się napije, to stawia na nogi, mówi pewnych głosem. Nie lubię wiśniowej, więc odmawiam. Trunek niknie więc w czeluściach jego przełyku a butelka ukazuje swe puste oblicze. Chciałem dobrze, wyszło jak zawsze. Tymi słowami żegna się ze mną i niknie gdzieś w polu. Zrobiło mi się przykro.
deser
Wólka, Strzałkowo, Słupca. Cienin, Cienin, Cienin, Cienin. Sam nie wiem ile było tych Cieninów. Dwa, pięć, dziesięć. Nie wiem, mają rozmach. Gdzieś pomiędzy nimi jem krówki, czas najwyższy na deser. I właściwie do Goliny to tyle. Ciało jechało, ale ja płynąłem gdzieś obok w rytm Ziggyego. Dobrze mi z nim było.
świat widziany oczami dziecka
Do promu prosto, dalej prosto, a jak się skończy asfalt to prosto. Właściwie to cały czas prosto, jak zobaczy pan prom to w lewo. Tak mnie instruują w Węglewie więc teraz tam się toczę. Piach pożera me opony i mnie razem z nimi. Znienacka patrzę na świat oczyma mojego Synka, leżę na plecach. Miękka ziemia, więc uśmiecham się tak jak On, choć raczej nie jest mi do śmiechu. Boli kolano, trudno, nie pierwszy raz. Na promie jestem sam i mam prywatny kurs. Wody mało, rzeka ledwo płynie.
las
Pomiędzy Ruminem a Starym Miastem wjeżdżam w las.Widzę piękne sosny, szukam w myślach ciekawego kadru i drugi raz ląduje dzisiaj na ziemi. Po raz kolejny piach mnie wciągnął. Te same kolano, ból się wzmaga. Stoję - boli, jadę - przestaje. Łańcuch wędruje wyżej, miękko, mięciutko zdobywam kolejne kilometry. Zatrzymuje się coś zjeść. Noga rozgrzana przestaje boleć, zerkam na mapę i decyduję się jechać dalej.
złota góra
Zainspirowany przez bobiko jadę zobaczyć wieżę widokową na Złotej Górze. Oznakowanie od strony Żychlina jest beznadziejne, ruszam na azymut. Leśna droga pnie się w górę, mielę młynkiem powolutku a nachylenie ciągle wzrasta. Kilkanaście metrów przed celem poddaje się i zsiadam z roweru. Koła kręciły się już w miejscu, nie te opony, nie ten bieżnik. Pod wieżą pot zalewa mi oczy, puls szaleje. Już dawno się tak nie zmęczyłem, jest dobrze. Widok z wieży powala z nóg. Konin, Licheń, Koło, Turek i piękne lasy na wyciągnięcie ręki. Żadne słowa, żadne zdjęcia nie oddadzą tego co widać. Miejsce z gatunku tych, które trzeba odwiedzić i przekonać się na własnej skórze jak tam jest.
na czas
Do Koła mam jeszcze trochę kilometrów, czas ubywa więc decyduję się na jazdę krajówką od Paprotni. Zaskakuje mnie na niej mały ruch, bardzo szerokie pobocze i ukształtowanie terenu. Pojawiają się przyjemne sympatyczne górki, wiatr pomaga, jedzie się świetnie. Mijam Kościelec, gdzie przystaję tylko na chwilę sfotografować remontowany obecnie pałacyk. Dbałość o detale podczas jego remontu jest na najwyższym poziomie, godna podziwu. W Kole jestem pół godziny przed odjazdem pociągu. Czekam na Elfa i w jego bardzo wygodnych ramionach wracam do domu.
to i tamto
Po dywanie, po piachu, po kamieniach, po błocie. Polami, lasami, łąkami, autostradą. Na mapie przybyło zmarszczek, w aparacie kadrów, w głowie wspomnień. Gdzie następnym razem? Wolę nie wiedzieć. Wezmę mapę, spojrzę na nią i pojadę tam gdzie mnie jeszcze nie było. Tak lubię najbardziej.
Zaliczone gminy: Golina (269), Rzgów (270), Stare Miasto (271), Krzymów (272), Kościelec (273), Koło - obszar wiejski (274), Koło - teren miejski (275)wschód
Do Swarzędza jest nijako. Jedne światła, drugie, ósme, dwudzieste, droga mleczna z kostki, tory jedne, drugie i prosta nudny odcinek. Samochody wokół, ja schowany pośród nich. Jadę ale myśli wyłączone, byle skręcić na Gowarzewo. Skręcam w prawo, skręcam po paru kilometrach w lewo i cisza oplata mnie czule. Kieruję się na wschód, na ten mityczny wchód a tu asfalt zamienia się w dywan, wiatr jedzie ze mną, może nie będzie tak źle. W Gułtowach łapię chwilę relaksu przy pięknym pałacu i jeszcze piękniejszym, szachulcowym kościele. Dywan zamienia się w wycieraczkę i mknę wśród drzew, po kamieniach, piachu, tańcząc wśród kałuż. W prześwicie pomiędzy kukurydzą a kukurydzą majaczy mi Września. Mijam fabryczne okolice, mijam miasto i ląduję gdzieś za torami.
to stawia na nogi
Dom za domem, dziura za dziurą, pies za psem, jadę gdzieśw stronę Wólki. Kilka razy ze zdumieniem odkrywa, że czas jednak może stanąć w miejscu, a nawet zagiąć się i zawrócić. Aleja lipowa mieni się w słońcu, piękno aż bije po oczach. Dla równowagi po czterech literach bije tarka, po której się przemieszczam. Ręce głośno stękają, szprychy cichutko zawodzą, miejsce w którym plecy kończą swą szlachetną nazwę zamilkło. Nie miało już siły się użalać. Więc jadę, stękam, czas odpocząć. W tym momencie na scenę wchodzi On. Pojawia się z krzaków, z pod lipy, z pola, sam nie wiem skąd, w każdym bądź razie jest. Pojawił się i stoi z wyciągniętą ręką, dzierżąc dumnie wiśniową nalewkę. Podzielić się chciałem z Panem, pan się napije, to stawia na nogi, mówi pewnych głosem. Nie lubię wiśniowej, więc odmawiam. Trunek niknie więc w czeluściach jego przełyku a butelka ukazuje swe puste oblicze. Chciałem dobrze, wyszło jak zawsze. Tymi słowami żegna się ze mną i niknie gdzieś w polu. Zrobiło mi się przykro.
deser
Wólka, Strzałkowo, Słupca. Cienin, Cienin, Cienin, Cienin. Sam nie wiem ile było tych Cieninów. Dwa, pięć, dziesięć. Nie wiem, mają rozmach. Gdzieś pomiędzy nimi jem krówki, czas najwyższy na deser. I właściwie do Goliny to tyle. Ciało jechało, ale ja płynąłem gdzieś obok w rytm Ziggyego. Dobrze mi z nim było.
świat widziany oczami dziecka
Do promu prosto, dalej prosto, a jak się skończy asfalt to prosto. Właściwie to cały czas prosto, jak zobaczy pan prom to w lewo. Tak mnie instruują w Węglewie więc teraz tam się toczę. Piach pożera me opony i mnie razem z nimi. Znienacka patrzę na świat oczyma mojego Synka, leżę na plecach. Miękka ziemia, więc uśmiecham się tak jak On, choć raczej nie jest mi do śmiechu. Boli kolano, trudno, nie pierwszy raz. Na promie jestem sam i mam prywatny kurs. Wody mało, rzeka ledwo płynie.
las
Pomiędzy Ruminem a Starym Miastem wjeżdżam w las.Widzę piękne sosny, szukam w myślach ciekawego kadru i drugi raz ląduje dzisiaj na ziemi. Po raz kolejny piach mnie wciągnął. Te same kolano, ból się wzmaga. Stoję - boli, jadę - przestaje. Łańcuch wędruje wyżej, miękko, mięciutko zdobywam kolejne kilometry. Zatrzymuje się coś zjeść. Noga rozgrzana przestaje boleć, zerkam na mapę i decyduję się jechać dalej.
złota góra
Zainspirowany przez bobiko jadę zobaczyć wieżę widokową na Złotej Górze. Oznakowanie od strony Żychlina jest beznadziejne, ruszam na azymut. Leśna droga pnie się w górę, mielę młynkiem powolutku a nachylenie ciągle wzrasta. Kilkanaście metrów przed celem poddaje się i zsiadam z roweru. Koła kręciły się już w miejscu, nie te opony, nie ten bieżnik. Pod wieżą pot zalewa mi oczy, puls szaleje. Już dawno się tak nie zmęczyłem, jest dobrze. Widok z wieży powala z nóg. Konin, Licheń, Koło, Turek i piękne lasy na wyciągnięcie ręki. Żadne słowa, żadne zdjęcia nie oddadzą tego co widać. Miejsce z gatunku tych, które trzeba odwiedzić i przekonać się na własnej skórze jak tam jest.
na czas
Do Koła mam jeszcze trochę kilometrów, czas ubywa więc decyduję się na jazdę krajówką od Paprotni. Zaskakuje mnie na niej mały ruch, bardzo szerokie pobocze i ukształtowanie terenu. Pojawiają się przyjemne sympatyczne górki, wiatr pomaga, jedzie się świetnie. Mijam Kościelec, gdzie przystaję tylko na chwilę sfotografować remontowany obecnie pałacyk. Dbałość o detale podczas jego remontu jest na najwyższym poziomie, godna podziwu. W Kole jestem pół godziny przed odjazdem pociągu. Czekam na Elfa i w jego bardzo wygodnych ramionach wracam do domu.
to i tamto
Po dywanie, po piachu, po kamieniach, po błocie. Polami, lasami, łąkami, autostradą. Na mapie przybyło zmarszczek, w aparacie kadrów, w głowie wspomnień. Gdzie następnym razem? Wolę nie wiedzieć. Wezmę mapę, spojrzę na nią i pojadę tam gdzie mnie jeszcze nie było. Tak lubię najbardziej.
Kościół pw.NMP Wniebowziętej w Czerlejnie, 1743r.
Kościół pw. św. Kaźmierza w Gułtowach, 1737r.
Barokowo - klasycystyczny pałac Krzyckich w Gułtowach.
Gułtowy - Stroszki.
Kościół pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Opatówku, XIVw.
Opatówko - Września.
Otoczna - Chwałkowice.
Kościół pw. św. Jadwigi Śląskiej w Stawie, 1780r.
Żniwa w pełni.
Już po drugiej stronie Warty, prom w Sławsku.
Widok na Konin z wieży widokowej na Złotej Górze.
Widok na Konin i Licheń z wieży widokowej na Złotej Górze.
Jest wysoko :) Wieża widokowa na Złotej Górze.
Wieża widokowa na Złotej Górze.
30-to metrowa wieża widokowa na Złotej Górze.
Zmieniając adres można wpaść w małe gówno.
Nie wiem czy tu jakaś Genowefa zagląda ale jeśli tak to serdecznie Cię pozdrawiam :)
DK 92 pomiędzy Koninem a Kołem.
Pałac Kreutz w Kościelcu.
Dworzec PKP w Kole.
Kategoria 150-200, Nowe gminy, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
159.00 km
0.00 km teren
06:47 h
23.44 km/h:
Maks. pr.:61.65 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:880 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Lub Lubuskie :) Lasy, jeziora i pagórki.
Sobota, 25 kwietnia 2015 • dodano: 26.04.2015 | Komentarze 7
Przepiękna przyroda, cisza, spokój. Niezliczone fortyfikacje i sporo zabytków dopełniają całości. Województwo lubuskie jest tym co lubię najbardziej.Wespół z Jurkiem wybraliśmy się dzisiaj aby pojeździć po Lubuskiem. Było wiosennie, pagórkowato i całość w pięknych okolicznościach przyrody.
Więcej słowa pisanego jutro.
Zaliczone gminy: Słubice (228), Rzepin (229), Ośno Lubuskie (230), Słońsk (231), Krzeszyce (232), Sulęcin (233), Lubniewice (234), Bledzew (235), Skwierzyna (236)
Stadion Polonii Słubice. Wspomnienia wracają :)
Es gibt fahrradweg! Tak nas przywitała sympatyczna Niemka w rozmiarze XXXL ....
No to zaparkował ;) Słubice...
Za Lisówem.
Kościół św. Jakuba w Ośnie Lubuskim.
Ratusz w Ośnie Lubuskim.
Jurek podziwia mury miejskie w Ośnie Lubuskim.
Kamienna wieża widokowa w Ośnie Lubuskim.
Widok z kamiennej wieży widokowej w Ośnie Lubuskim na jezioro Reczynek.
Nasz parking ;)
Kościół w Chartowie, obecnie poddawany gruntownej renowacji.
Zamek Joanitów w Słońsku.
Kościół Matki Bożej Częstochowskiej w Słońsku.
Przepięknie zdobione sklepienie w Kościele Matki Bożej Częstochowskiej w Słońsku.
Fontanna Dobrosąsiedztwa w Sulęcinie.
Pałac w Gliśnie.
Lubniewice.
Lubniewice.
Fontanna Dobrosąsiedztwa w Lubniewicach.
Lubniewice.
Park miłości w Lubniewicach.
Lubniewicki izobronik. Bardzo dobry :))
Bledzew.
Ratusz miejski w Skwierzynie.
Nad Wartą w Skwierzynie.
Kategoria Nowe gminy, Lubuskie, 150-200