Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

>200

Dystans całkowity:2084.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:85:42
Średnia prędkość:24.32 km/h
Maksymalna prędkość:59.20 km/h
Suma podjazdów:9680 m
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:231.59 km i 9h 31m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
246.70 km 0.00 km teren
11:13 h 21.99 km/h:
Maks. pr.:57.40 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1460 m
Kalorie: kcal

Jo.

Poniedziałek, 1 maja 2017 • dodano: 03.05.2017 | Komentarze 8

Dobrze jedziemy? Jo.
---
Tak mówią tam gdzie jeździliśmy. Więcej napiszę niedługo, tymczasem tylko kilka zdjęć.


Zaczynamy zabawę od Gdańska Głównego.


Jurek na Długim Targu w Gdańsku.


Długi Targ w Gdańsku.


Jurek na Długim Targu w Gdańsku.


Most nad Motławą i brama do Długiego Targu w Gdańsku.


Przepiękna promenada nad Motławą w Gdańsku.


Płasko bardziej niż w Wielkopolsce ;) Okolice Osic.


W Tczewie niepodzielnie panuje Wiosna ;)


Tczewski, stalowy rekordzista. Swego czasu największy w Europie i jeden z największych mostów na świecie, 837m długości. Obenice, niestety, w remoncie i przez to zamknięty dla ruchu.


Z Jurka szosą na tle mostu w Tczewie.


Jurek przed Piekłem.


Węzeł wodny w Białej Górze. Piękny i ogromny przykład budowli hydrotechnicznej. Tu się łączy Wisła z Nogatem.


Zamek kapituły pomezańskiej w Kwidzynie. Monumentalna, krzyżacka, budowla przy której czułem się malutki jak mrówka.


Wiślane krajobrazy pomiędzy Janowem a Pastwą. Potężny przeciwpowodziowy wał ciągnie się i ciągnie.


Za Kwidzynem jazda po płaskim się skończyła i zaczęły się niekończące pagórki. Raz w górę...


Raz w dół. Jurek pędzi w kierunku Leśniewa.


Grudziądzkie spichlerze.


Zamek Krzyżacki w Radzyniu Chełmińskim.


Rynek w Wąbrzeźnie.


Zamek krzyżacki w Golubiu-Dobrzyniu.

Zaliczone gminy: Gdańsk (351), Pruszcz Gdański - obszar wiejski (352), Cedry Wielkie (353), Suchy Dąb (354), Tczew - obszar wiejski (355), Tczew - teren miejski (356), Miłoradz (357), Sztum (358), Ryjewo (359), Kwidzyn - obszar wiejski (360), Kwidzyn - teren miejski (361), Sadlinki (362), Grudziądz - obszar wiejski (363), Grudziądz - teren miejski (364), Gruta (365), Radzyń Chełmiński (366), Wąbrzeźno - obszar wiejski (367), Wąbrzeźno - teren miejski (368), Dębowa Łąka (369), Golub-Dobrzyń - obszar wiejski (370), Golub-Dobrzyń - teren miejski (371), Zbójno (372), Kikół (373), Lipno - obszar wiejski (374), Lipno - obszar miejski (375)

Dane wyjazdu:
236.40 km 0.00 km teren
08:56 h 26.46 km/h:
Maks. pr.:46.90 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1061 m
Kalorie: kcal

Na wiśnie i pizzę do Kalisza.

Wtorek, 19 lipca 2016 • dodano: 20.07.2016 | Komentarze 5


Zaliczone gminy: Gołuchów (332), Blizanów (333), Żelazków (334), Ceków - Kolonia (335), Lisków (336), Koźminek (337), Szczytniki (338), Opatówek (339), Kalisz (340)

Opis będzie jak będzie na to czas ;)) Tymczasem jedno zdjęcie z aparatu, którego nie miałem i link do relacji Trollkinga, który nawet z wiśni potrafi wyobrazić sobie kotlety ;))) 


Trzej królowie. Na włościach.


Zamek w Gołuchowie.


Pyszna i darmowa woda.


Kalisz.


Na powrocie.


Dobra wiśnióweczka na trasie nie jest zła ;))

Kategoria >200, Nowe gminy


Dane wyjazdu:
242.90 km 0.00 km teren
09:07 h 26.64 km/h:
Maks. pr.:46.70 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1201 m
Kalorie: kcal

Wspomnień czar.

Czwartek, 16 lipca 2015 • dodano: 16.07.2015 | Komentarze 14

Któregoś dnia dziewięćdziesiątego ósmego lub dziewiątego dojechałem do Gubina. Elektryczna, ociężała i ciągnąca za sobą dwa wagony lokomotywa przywiozła mnie w nieznane. Ściskając w ręku, spocony od kurczowego zaciskania w ręku, paszport spojrzałem na druga stronę rzeki i niepewnym krokiem oddałem go celnikowi. Pieczątka miękko wbiła się w czyściutką stronę, paszport znów w mych rękach, jednym uchem wyłapałem jeszcze jakieś nieznane mi słowa, z których zapamiętałem jedno. Wilkomen. Więc jednak człowiek, człowiekowi wilkiem, pomyślałem. Niezrażony tym przywitaniem ruszyłem przed siebie. Wodzę wzrokiem za czymś czego nie widać, chcąc poczuć coś czego nie ma, wyostrzam zmysły ale to na nic. Jakoś tu inaczej ale czy tak to sobie wyobrażałem? Nie wiem.

Kilkanaście lat później stoję na tym samym moście, rozglądam się wokół i widząc swoje odbicie w leniwie płynącej Nysie, uśmiecham się sam do siebie. Na twarzy mam wypisane te same słowo co wtedy. Ciekawość. To ona mnie tu przywiodła. Zwykła ciekawość otaczającego mnie świata. Tylko albo i aż ona. I mój rower.

wolność

Paszport i wolność razem nie brzmią razem zbyt dobrze, więc tym razem do pary dla niej wziąłem papierową mapę. Ona daje mi wolność wyboru, lubię się w nią wpatrywać. Granice dalej na niej są, grubą kreską malują to co kiedyś było tak ciężkie do przejścia. Dzisiaj wystarczy chcieć i już. Więc wsiadam na rower i jadę bo mam ochotę. Do Guben, bo mi wolno.

senna gra
Mokre, wilgotne asfalty i szybko rosnąca temperatura wprawiają mnie od samego początku w dziwny letarg. Jadę ale czuję się jakbym stał. Mijam Kożuchów, Mirocin a wydaje mi się, że jestem dalej w domu. Galaretowata masa, schowana w mojej głowie, usilnie domaga się porcji kofeiny. Nie wypiłem porannej kawy więc jadę senny, trudno. Do życia wracam szybko i brutalnie za sprawą kilku kilometrów krajówki przed Nowogrodem Bobrzańskim. Jadąc przyklejonym do pobocza, a właściwie do jego braku, czuje się jak bonus w GTA. Wszyscy chcą mnie zdobyć. Problem polega na tym, że tylko rozjechany rowerzysta daje ten przywilej. Nigdy więcej tej drogi, nigdy więcej...

nieznane
Piękne sosnowe lasy umilają mi drogę z Nowogrodu do Lubska. Bardzo dobrej jakości asfalt po części rekompensuje swój niemiłosiernie nudny przebieg. Płasko, prosto, usypiająco. Kawy, dajcie mi kawy. Na najbliższym skrzyżowaniu odbijam w stronę Jasienia. Przemierzam tą drogę jak nieznany ląd. Terra incognita pomiędzy czymś a niczym w okolicach Lubska. Gdzieś tam skręcam, gdzieś się zatrzymuję, jadę dalej. W uszach pięknie przygrywa mi Maleo, jem drugie śniadanie na piętnastym południku. Lubsko pojawia się i znika dość szybko, mam tu sporo znajomych ale nikt już tu nie mieszka. Świat ich wchłonął, takie czasy.

karteczka
Piękna, asfaltowa droga rowerowa prowadzi mnie w stronę Brodów. Nie sposób cieszyć się nią jednak gdy ciągnie się ona przez kilkanaście kilometrów bez żadnego zakrętu i jest płaska jak naleśnik. Więc jadę, szybko jadę aby mieć to za sobą. Chwile dłużą się w nieskończoność gdy nagle ją widzę. Wieża widokowa za Brodami. Od dawna chciałem na nią wejść, widok z niej ponoć jest piękny. Więc kręcę młynkiem pod piękną górkę i już zawczasu cieszę się na to co mnie czeka a na miejscu odbijam się od zamkniętych drzwi. Są przecież wakacje, sezon urlopowy więc dla waszego dobra robimy przerwę obiadową od jedenastej do piętnastej, brzmi karteczka naklejona na wysokości mych zasmuconych oczu. Mój zegarek uświadamia mi, że jest trzynasta więc popatrzeć mogę sobie co najwyżej w niebo. Zjeżdżam z powrotem do Brodów, oglądam piękny pałac Bruhla i jadę dalej.

smutek
Jadąc od Brodów do Gubina mijam wiele opuszczonych i zrujnowanych domów. Również wiele zamieszkanych przybytków w mijanych przeze mnie wioskach jest mocno nadgryzionych zębem czasu i woła o remont. Nadaremnie. Strefa nadgraniczna, bieda mocno uderza po oczach. Nic nie wskazuje, żeby tu się cokolwiek zmieniło, niestety...

deser
W końcu jestem. Zanim się rozglądnę, zanim zaspokoję swoją ciekawość co się zmieniło, w końcu funduje sobie kawę. Sto trzydzieści kilometrów w nogach to też dobry moment aby zjeść coś słodkiego więc po chwili delektuję się również szarlotką i lodami. Pyszne, rozpływa się w ustach. Siedzę tu dłużej niż myślałem ale nigdzie mi się nie spieszy. Żaden pociąg mnie nie goni, nie muszę nic zdobywać, nie muszę nic udowadniać. Po prostu przyjechałem tu rowerem i niedługo wrócę nim do domu ale teraz i tu liczy się tylko kawa i deser. Więc przeciągam te chwile i spędzam w jednym miejscu ponad godzinę.

Oni
Most, a za mostem Oni. Niemcy. Nie lubię ich, nie lubię za ich język. Ale szanuję i podziwiam za porządek. W Guben jest bardzo czysto, bardzo mi to imponuje. Niby nic ale widać to na każdym kroku. Ordnung muss sein. W tym przypadku z nimi się zgadzam. Robię kilka zdjęć, zamyślam się przed chwilę na moście, wsiadam na rower i kieruję sie do domu. Czas wracać.

normalność
Krajówka z Gubina do Krosna Odrzańskiego to wbrew pozorom bardzo wygodna dojazdówka. Trafiam na niewielki ruch, pobocze dość szerokie, asfalt idealny, więc kręcę równo i szybko. Przy jeziorze Raduszeckim odbijam w kierunku Dychowa , gdzie podziwiam dużą elektrownię wodną na Bobrze i odpoczywam przy jeziorze Dychowskim w towarzystwie przemiłego rowerzysty, który widząc mnie z mapą zawrócił z drogi i po chwili opowiadał mi mnóstwo ciekawostek o okolicznych terenach. Od kilkudziesięciu lat jeździ na rowerze i nic nie sprawia mu większej przyjemności niż rozmowa z innymi ludźmi. Niesamowicie pozytywny człowiek. Jego największym marzeniem jest to aby ludzie nie przestali ze sobą rozmawiać. Proste ale wzruszające. Co za czasy...

równowaga
W Bobrowicach ideał drogi sięga bruku, szprychy grają stękającą melodię, ale jechać trzeba. Od Trzebul do Drzonowa skracam sobie drogę brnąc przez las, co starała się mi się wyperswadować zapytana o najkrótszą drogę, mieszkanka Lubiatowa. Bała się, że się zgubię w niezbadanych ostępach zielonogórskich borów. Nie zważając na jej błagania abym jechał szosą, pakuję się pomiędzy drzewa i okazuje się, że o ile z orientacją w terenie nie mam najmniejszych problemów to błoto i koleiny mogą mnie pokonać. Przebrnąłem przez ten syf i mojej radości nie ma końca. W przyrodzie musi być równowaga, więc po chwili łapię gumę i prowadzę rower przez kilkaset metrów w poszukiwaniu pompki w Drzonowie. Mój wybawca ma kompresor, więc szybko łatam dętkę, i jadę dalej. Piękne podjazdy w okolicy Świdnicy są dla mnie wymarzoną nagrodą po dwustu kilometrach jazdy więc cieszę się jak dziecko i bawię się zdobywanie górskich premii. Później już typowy dojazd do domu, droga znana więc kręcę szybko aby jak znaleźć się w Bytomiu na umówioną dwudziestą. Zjawiam się w domu punktualny co do minuty. Zadowolony z tego, że mogłem przez cały dzień robić to co jest moją największą pasją i szczęśliwy, że znów jestem z rodziną. 


Zaliczone gminy: Nowogród Bobrzański (260), Jasień (261), Lubsko (262), Brody (263), Gubin - obszar wiejski (264), Gubin - obszar miejski (265), Bobrowice (266), Dąbie (267), Świdnica (268)


Gotycki kościół pw. Matki Bożej Różańcowej z XIIIw. w Niwiskach.


Piękne, sosnowe lasy pomiędzy Nowogrodem Bobrzańskim a Lubskiem.


Pomnik na pamiątkę 400-tnych urodzin M.Luthra w Wicinach.


Jasień.


Jasień.


Jasień.


Pomnik południka 15°E, pomiędzy Jasieniem a Lubskiem.


Lubsko.


Wieża widokowa w Jeziorach Wysokich.


Brama wjazdowa do Brodów.


Pałac Bruhla w Brodach.


Pałac Bruhla w Brodach.


Witamy w Reichu.


Guben.


Sam nie wiem co to jest ale stoi przy ratuszu w Guben :))


Most graniczny na Nysie Łużyckiej oddzielający Gubin z Guben.


Wieża Bismarcka w Gubinie.


Fara i Ratusz w Gubinie.


Jezioro Raduszeckie. Na horyzoncie widać Krosno Odrzańskie.


Elektrownia Wodna na Bobrze w Dychowie.


Jezioro Dychowskie.


Bez bruku nie ma Lubuskiego :) Bobrowice.


Bóbr pomiędzy Bobrowicami a Kukadłem.


Ruiny zespołu pałacowego z połowy XIXw. w Trzebulach.


Ewangelicki kościół pw. św. Jana Chrzciciela z XVIIw. w Trzebulach.


I tak bywało na trasie :)) Gdzieś pomiędzy Trzebulami a Drzonowem.


Lubuskie Muzeum Wojskowe w Drzonowie.


Okolice Buchałowa.

Kategoria >200, Lubuskie, Nowe gminy


Dane wyjazdu:
284.60 km 0.00 km teren
11:01 h 25.83 km/h:
Maks. pr.:47.10 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1467 m
Kalorie: kcal

Urodzinowa wycieczka po Wielkopolsce :)

Sobota, 13 czerwca 2015 • dodano: 13.06.2015 | Komentarze 14

Wstaję rano, patrzę na zegarek i moja głowa wraca z gracją na poduszkę. Zaspałem. Pociąg odjedzie dzisiaj beze mnie, plan wycieczki wkładam do szuflady zatytułowanej "kiedyś tam". Piętnaście minut później podejmuję walkę ze samym sobą i zwlekam się z łóżka, jem śniadanie, piję kawę i pakując papierową mapę do plecaka podejmuję decyzję, że skoro powiedziałem wczoraj, że dzisiaj będzie rowerowy dzień to takim być musi. Jeszcze tylko krótka walka z synkowym pampersem oraz jego zawartością i mogę ruszać w drogę. Jadę gdzieś na północ od domu, dzisiaj droga jest celem.

Uwielbiam mgłę. Jest wtedy tajemniczo i melancholijnie. Nie inaczej jest tego poranka. Spowiła ona wszystko w okół, widoczność nie przekracza stu metrów a wilgotność powietrza jest bliska stu procent. Do Obornik jadę poboczem krajowej jedenastki, jest szeroki i względnie bezpiecznie w sobotni poranek. Dalej, w kierunku Czarnkowa, mija mnie sporo samochodów zapakowanych sprzętem plażowym, większość na śląskich rejestracjach co nie jest dla mnie zaskoczeniem. Pomimo iż jest to droga wojewódzka to dla większości urlopowiczów jadących ze Śląska nad nasze piękne morze jest tą najczęściej wybieraną. Przed Połajewem czuję, że nie mam na głowie kasku. Nie wiem jak do tego doszło i dlaczego tak późno się zorientowałem ale stało się to faktem. Oby więcej się to mi nie przytrafiło.

W Hucie skręcam na Ujście i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znika mgła i temperatura momentalnie wzrasta z piętnastu do dwudziestu pięciu stopni. Mokre rzeczy schną błyskawicznie ale organizm trochę się buntuje i chwilę trwa zanim dostosowuje się do nowych warunków. Dziwne uczucie. 

W Kruszewie zaciekawiły mnie trzy głazy przy miejscowym kościele i pałac z XIX wieku. O ile te pierwsze były dostępne bez problemu to pałac zarósł i tyle go widziałem. Wielka szkoda, mogłaby być z niego prawdziwa perełka. Pierwszy dłuższy postój funduję sobie w Ujściu, gdzie jem drugie śniadanie na szczycie wieży widokowej, skąd rozpościera się fantastyczny widok na dolinę Warty. Bez wątpienia piękne miejsce i ma w sobie na tyle uroku, że na pewno tu wrócę. Ujście , które leży na stoku Wysoczyzny Chodzieskiej i w którym Gwda uchodzi do Noteci, jest urokliwym miasteczkiem, niby nic ale mnie urzekło.

Od Ujścia kieruję się w kierunku Białośliwia. Droga jest pięknie poprowadzona wzdłuż doliny Noteci, wśród lasów i pagórków. Jej interwałowy charakter nieco daje mi się we znaki ale jest to pozytywne zmęczenie. Uwielbiam górki i pagórki więc czuję się tu jak u siebie. Super jakości asfalt, praktycznie brak ruchu i piękne widoki powodują, że kilometry lecą same a czas zawisa dla mnie w próżni. Nawet dwukilometrowy, piaszczysty odcinek drogi w okolicach Morzewa daje mi sporo radości. Jest dobrze :)

W Białośliwiu stromy zjazd kieruje mnie prosto do muzeum kolei wąskotorowej. Nie jest one tak zorganizowane jak te w Wenecji ale i tak ciekawe. Dzięki staraniom pasjonatów kolei wąskotorowej została otworzona Wyrzyska Kolej Powiatowa, Trollking byłby zachwycony ;)) Niestety na miejscu nie zastaję nikogo z kim mógłbym porozmawiać na jej temat więc zrobiwszy kilka zdjęć odzyskuje czterdzieści metrów w pionie, podjeżdżając z powrotem do górnej części tego miasteczka. Pod pięknym dębem, którego cień daje mi ukojenie przed palącym słońcem, robię sobie kilkuminutowy piknik, na którym kończę swoje zapasy kabanosów i jem ostatniego banana. Kalorie uzupełnione, energia odzyskana więc kieruję się w stronę Łobżenicy i tam planuję sobie kolejny postój, na którym zdecyduję co dalej zrobić z dzisiejszą trasą. 

Najstarsze w Polsce Sanktuarium Maryjne, znajdujące się w Górce Klasztornej tuż przed Łobżenicą, jest dla mnie zbawieniem. Nie tyle duchowym co cielesnym. Znajduję tam źródełko, dzięki któremu piję sporo zimnej i pysznej wody oraz zmywam z siebie litry potu. Ta chwila ukojenia pozwala mi zapomnieć o tym, że temperatura z nic w świecie nie chce zejść poniżej poziomu trzydziestu dwóch kresek powyżej zera a słońce nie ma za czym się schować na niebie. A samo Sanktuarium jak wszystkie inne tego typu przybytki jest mocno nowoczesne. Nie spodobało mi się.

W Łobżenicy zerkając na mapę i przeliczając kilometry decyduję się wracać do domu. Nie chcę korzystać dzisiaj z pociągów, całość wycieczki ma być przejechana na dwóch kółkach, więc obieram kurs na Wągrowiec i dalej na Poznań. Droga do Wyrzyska mija szybko i sprawnie, problemy zaczynają się od mostu na Noteci w stronę Smogulca. Czuję, że odcina mi prąd, na podjeździe łańcuch spada z przodu na najmniejszą zębatkę z tyłu wędruję wysoko i kryzys staje się faktem. Kulam się jakoś do Gołańczy, stając co chwilę w cieniu przydrożnych drzew, licząc na to, że w tym mieście zjem coś co powoli mi odzyskać energię. Moje nadzieje spełzają jednak na niczym i zmuszony jest skorzystać z zakupów w jakimś wiejskim sklepiku.  

Konsumując niespiesznie zakupioną bułkę poznaję się z Olafem, rowerzystą ze Szwecji, który przedwczoraj wyruszył z Gdańska w rowerową podróż życia. Jego celem jest Stambuł, jadąc przez Ukrainę, Mołdawię, Rumunię, Bułgarię i Grecję,  ale powiedział, że jak już tam dojedzie i uwierzy w to, że dał radę to pojedzie dalej - dookoła świata! Niesamowicie pozytywny człowiek, niesamowita historia. Trzymam za niego kciuki aby mu się udało ale te kilkadziesiąt minut jakie z nim przegadałem pozwalają mi niemal w stu procentach wierzyć, że mu się uda. Połamania szprych Olaf :)

Przed Wągrowcem odbijam jeszcze kawałek w lewo aby odwiedzić Najstarszy Drewniany Kościół w Polsce w Tarnowie Pałuckim. Z zewnątrz nie wyróżnia się on niczym szczególnym, wewnątrz nie wiem jak jest, było zamknięte. Jak zawsze zresztą....

W Wągrowcu funduje sobie pyszny sernik z lodami i piję kawkę nad jeziorem. Do domu niespełna sześćdziesiąt kilometrów ale wiedząc o tym, że wieczorem mają być burze nad Poznaniem, narzucam mocne tempo i już bez zatrzymania jadę prosto do siebie. Kręcąc korbą w szybkim, przyjaznym tempie liczę kilometry i wiedząc, że przejadę dzisiaj ich nieco ponad dwieście osiemdziesiąt przez chwilę nachodzi mnie myśl czy nie dokręcić do trzystu ale chyba już za stary jestem na takie pierdoły i ta idea tak szybko jak przyszła tak szybko wyparowała z mej głowy. Nie jeżdżę dla kilometrów, jeżdżę dla przyjemności.

Wykorzystałem dzisiejszy dzień tak jak mogłem. Jestem bardzo zadowolony z przejechanej trasy, sporo terenów w których nigdy wcześniej nie byłem, sporo krótkich ale męczących podjazdów, piękna pogoda - nic tylko się cieszyć. Było bardzo gorąco, brak kasku mi trochę doskwierał, złapałem kolarską opaleniznę ale uśmiech Żonki i Synka po przyjeździe do domu spowodował, że szybko o tym zapomniałem. Życie jest piękne :)

Zaliczone gminy: Ujście (237), Kaczory (238), Miasteczko Krajeńskie (239), Białośliwie (240), Wysoka (241), Łobżenica (242), Wyrzysk (243)


Mglisty poranek.


Most nad Wartą w Obornikach.


Mgła nie odpuszcza.


A po mgle wychodzi słońce :)


Kruszewo.


Kruszewo - dzwon Gustava. Nic mi nie mówił, że taki ma :)


Zarośnięta perełka w Kruszewie...


Jabłonowo.


Gdzie jedziemy? Widok z wieży widokowej w Ujściu.


Kościół ewangelicki w Ujściu z 1851r.


Miasteczko Krajeńskie - pomnik ku czci poległych.


Miasteczko Krajeńskie.


Muzeum Kolei Wąskotorowej w Białośliwiu.


Muzeum Kolei Wąskotorowej w Białośliwiu.


Muzeum Kolei Wąskotorowej w Białośliwiu.


Muzeum Kolei Wąskotorowej w Białośliwiu.


Spichlerz "Wacek" w Białośliwiu.


Najstarsze w Polsce. Saktuarium Maryjne w Górce Klasztornej - 1079r.


Najstarsze w Polsce. Saktuarium Maryjne w Górce Klasztornej - 1079r.


Łobżenica.


DDR przed Osiekiem nad Notecią.


Jak na patelni.... Obszar Natura 2000 Dolina Środkowej Noteci.


Noteć w okolicach Żuławki.


Smogulec.


Najstarszy, drewniany kościół w Polsce - kościół Św.Mikołaja w Tarnowie Pałuckim 1373r.


Bifurkacja wągrowiecka - prawdziwy ewenement. Skrzyżowanie rzek Nielby i Wełny, każda płynie w swoją stronę :))


Bifurkacja wągrowiecka - prawdziwy ewenement. Skrzyżowanie rzek Nielby i Wełny, każda płynie w swoją stronę :))


Dane wyjazdu:
200.70 km 0.00 km teren
08:16 h 24.28 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:790 m
Kalorie: kcal

Tam gdzie wiara zamienia się w pieniądze.

Środa, 18 lutego 2015 • dodano: 18.02.2015 | Komentarze 24

Słowo pieniądz występuje w Biblii 156 razy. Płacenie, płacić , zapłacić, zapłata występuje 153 razy. Denar, sykl, talent, grosz występują 228 razy a nie są to wszystkie biblijne waluty. Mamy w Biblii nawet słowo podatki, które występuje 40 razy, długi występujące 15 razy oraz bank, bankier i odsetki, które to słowa mamy w 14 miejscach. Jedyny termin, którego w Biblii nie ma to bankomat i karta kredytowa.
Nie wiem czym kierowano się stawiając się największy kościół w Polsce, ale na pewno słowo pieniądz podczas planowania tego przedsięwzięcia było jednym z kluczowych. Bankomat i karta kredytowa też. Nowoczesna interpretacja Biblii przez pomysłodawców tej monumentalnej budowli, którą dzisiaj postanowiłem odwiedzić, jest widoczna tam wszędzie. Na każdym kroku.

Śledząc prognozy pogody przez kilka ostatnich dni, postanowiłem że w dniu dzisiejszym pojadę na wschód od Poznania. Miał wiać zachodni wiatr, miało być przyjemne sześć, siedem stopni na plusie i świecące słońce. A jak było? Wyjeżdżałem krótko po dziewiątej rano w mżawce i dużej wilgotności, wiatr przez cały dzień wiał głównie z boku a słońce było schowane za chmurami, z rzadka pokazując swe oblicze. Można było się tego spodziewać, prawo Murphiego działa i na pogodę :)

Wyznaczyłem sobie dwa główne cele dzisiejszej wycieczki i oba zostały zrealizowane. Chciałem w końcu zobaczyć Jezioro Powidzkie oraz wspomniane wyżej Sanktuarium Maryjne w Licheniu. Drogi jakimi dzisiaj jeździłem okazały się w większości mało uczęszczane choć ich nawierzchnia czasem pozostawiała dużo do życzenia.

Wyjeżdżając z domu skierowałem się w kierunku Pobiedzisk, do których dojechałem szerokim i wygodnym poboczem starej 5-tki. Dalej do Czerniejewa świetny odcinek, wśród pól i lasów, praktycznie bez aut i z bardzo dobrym asfaltem. Od Czerniejewa do Niechanowa dziurawe drogi i upierdliwy wiatr. Nic ciekawego. W Witkowie chwile odpocząłem i udałem się do Powidza, na tym odcinku pojawiło się kilka hopek i zmienił się w końcu krajobraz. W samym Powidzu zajechałem na plażę, pstryknąłem kilka fotek, posiliłem się trochę i psim bulwarem objechałem brzeg jeziora w kierunku wyjazdu na Strzałkowo. Zaraz za Powidzem pojawił się mały podjazd, na którym trochę skoczyło mi tętno z powodu dwóch psów, które postanowiły się ze mną pościgać. Przegrały ;) O drodze Powidz - Strzałkowo chciałbym jak najszybciej zapomnieć z powodu silnego wiatru w twarz i betonowych płyt, które tworzyły ten właśnie odcinek. Tak dostałem w kość, że miałem ochotę wsiąść w Strzałkowie w pociąg i wrócić do domu...
Strzałkowo i Słupca niczym mnie nie zaciekawiły więc bez żalu ruszyłem w kierunku Giewartowa, do którego dostarłem bardzo sprawnie. Tam odbiłem w prawo i wiejskimi drogami dotarłem do Kazimierza Biskupiego. Znalazłem tam w końcu Orlen, w którym mogłem wypić ciepłą herbatę, co miało zbawienny wpływ na moją psychikę. Przez ostatnie kilkanaście kilometrów mój organizm zaczął się już głośno domagać odpoczynku i czegoś ciepłego do picia więc ta stacja była dla mnie jak zbawienie. Ogrzałem się trochę, odpocząłem i z nową energią dojechałem raz dwa do Kleczewa i dalej do Ślesina. Te drugie miasteczko bardzo mi się spodobało, ładnie położone nad Kanałem Warta-Gopło, z ciekawą historią i zabytkami. Polecam odwiedzić jeśli ktoś będzie w okolicy :)
Dziesięć kilometrów dalej był już Licheń, czyli główny cel mojej wycieczki. Objechałem bazylikę dookoła, objechałem to co było do zobaczenia ale do środka kościoła się nie dostałem ponieważ był zamknięty. Dlaczego, nie mam pojęcia. Architektura, monumentalność i wygląd Bazyliki zrobiły na mnie wielkie wrażenie. To naprawdę warto zobaczyć. Ale wolałbym, żeby to nigdy nie powstało, żeby za te pieniądze głodne dzieci mogły zjeść coś ciepłego... Po jaką cholerę budować takie kościoły? Nie rozumiem tego i nigdy nie zrozumiem... Zrobiłem kilka zdjęć, przebrałem się w cieplejsze ciuchy, słońce już zaszło i temperatura szybko spadła w okolice zera momentalnie wyziębiając mój i tak zmarznięty organizm.

Planowałem wcześniej zajechać jeszcze do Kramska ale odpuściłem i pojechałem prosto do Konina. Zajechałem do dworzec PKP i okazało się, że mam minutę do odjazdu pociągu. W przeciągu sześćdziesięciu sekund kupiłem bilety, wodę do picia i przetransportowałem się na drugi peron gdzie czekał już na mnie elf, który wygodnie dowiózł mnie z powrotem do Poznania. Dopiero w pociągu poczułem jak jestem zmęczony i jak bolą mnie nogi. I niemal w jednej chwili poczułem również jak jestem z tego powodu szczęśliwy :))

Zaliczone gminy: Niechanowo (170), Witkowo (171), Powidz (172), Strzałkowo (173), Słupca - teren wiejski (174), Słupca - teren miejski (175), Ostrowite (176), Kazimierz Biskupi (177), Kleczew (178), Ślesin (179), Kramsk (180), Konin (181)




Niechanowo.


Duch Hrabiego zabija tu nieszczęśników :)


Witkowo.


Piękne Jezioro Powidzkie :)


W drodze do Strzałkowa. Nawierzchnia z betonowych płyt, katorga... 


Wielki samolot lecący do Bazy Lotniczej w Powidzu. Co to za model?


Kazimierz Biskupi.


Koparka w stanie spoczynku. Kopalnia węgla brunatnego z odkrywkowej kopalni w Kleczewie. Teren w okół robi smutne wrażenie...


Łuk Napoleona w Ślesinie z 1812r. Postawili go mieszkańcy na cześć Napoleona.


Rynek w Ślesinie, a raczej Jary Kielc :))


Rynek w Ślesinie, a raczej Jary Kielc :) Pomnik Gęsiarza.


Bazylika w Licheniu. Największy kościół w Polsce. Robi wrażenie...



 


Dane wyjazdu:
200.60 km 0.00 km teren
08:40 h 23.15 km/h:
Maks. pr.:52.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:910 m
Kalorie: kcal

Nie ma, że boli. Powrót do domu.

Niedziela, 17 sierpnia 2014 • dodano: 17.08.2014 | Komentarze 4

Jak w tytule. Nie ma, że boli bo trzeba było wrócić w końcu do domu. Zacisnąłem zęby, spakowałem sakwy i jak wsiadłem na rower to mało mnie nie zmiotło. Wiało strasznie, dostałem dzisiaj solidną lekcję pokory względem bocznych podmuchów, bo o tych w twarz nawet nie chce mi się pisać. Jestem bardzo zmęczony i obolały. Ale nikt nie mówił, że to tylko sama przyjemność. 

Wyjechałem z domu równo o dziewiątej, na drugą stronę Odry dostałem się łódką i gdy spojrzałem na Bytom mina zrzedła mi jeszcze bardziej niż przy wyjściu z domu. Ciężkie, szare chmury nie napawały optymizmem a wiatr przesuwał je z taką siłą po niebie, że jakakolwiek nadzieja na sympatyczną wycieczkę do Poznania prysły jak bańka mydlana. Zapowiadała się ciężka orka i tak też było. 

Nie ma, że boli. Bytom Odrz. - Wschowa - Przemęt - Kościan - Poznań

Zaliczone gminy: Kotla (137), Szlichtyngowa (138), Wschowa (139), Wijewo (140), Włoszakowice (141), Przemęt (142), Śmigiel (143), Kościan - teren wiejski (144), Kościan - teren miejski (145), Czempiń (146)

Przeprawa łódką na drugą stronę Odry z Bytomia Odrzańskiego. Ciężkie, deszczowe chmury i wiatr...

Droga wzdłuż Odry od przeprawy łodką w stronę Głogowa to jakiś fenomen. Takiej ilości zakrętów pod kątem prostym jak na tym odcinku nie spotkałem i chyba nie spotkam nigdzie indziej. Płaski jak stół teren i pola dookoła powodowały, że z wiatrem jechało się świetnie ale gdy tylko jechałem bokiem do niego to miałem wrażenie, że zaraz mnie przewróci. Minąłem Hutę Miedzi Głogów, po drugiej stronie Odry, największego truciciela w okolicach i po godzinie minąłem samo miasto. Za Krzekotowem dużo ludzi w lasach, czyżby pojawiły się już grzyby? Przed Golą ciekawy widok, po dwóch stronach asfaltu dwie betonowe wieżyczki tak jakby niedokończona brama od bunkru. Drugą wartą uwagi sprawą był pierwszy od wyjazdu pagórek, dotychczas płaściutko.


Pokręciłem się trochę po Wschowie, zawsze przejeżdżałem te miasto samochodem nie zatrzymując się nawet na chwile a tu okazało się, że jest na co popatrzeć. Ładny ratusz, katedra, klasztor, mury miejskie, park. Przyjemne miasteczko choć, nie da się ukryć, mocno zaniedbane w części "mieszkalnej"...


Ze Wschowy w stronę Śmigla udałem się przez Przemęcki Park Krajobrazowy. Od dawna planuję aby przyjechać tu na cały, rowerowy dzień więc tym razem przejechałem się tylko główną drogą zaliczając przy okazji świetny podjazd przed Włoszakowicami. Posiedziałem też chwilę w Boszkowie nad jeziorem, zjadając przy okazji wszystkie kanapki jakie zrobiłem sobie na drogę. Jakiś taki głodny się zrobiłem, chyba przez te kebabowe zapachy, które w okolicy dominują nad wszystkim innym ;) A gdyby ktoś miał wątpliwości czy dalej wiało, niech spojrzy na fotkę powyżej, Jezioro Dominickie... 


Opactwo Cystersów w Przemęcie. Imponująca budowla :) 


Z Przemętu do Śmigla droga mocno mi się dłużyła, złapał mnie kryzys, skończyło mi się picie i ciągle byłem głodny. Przed samym Śmiglem świetna górka, rozruszałem się trochę i po zrobieniu małych zakupów na rynku, uzupełniłem węglowodany bananem, ciastkiem i puszką coli. Chwilę odpocząłem, zajechałem na zawody sikawek konnych, które odbywały się na pobliskim boisku ale trafiłem akurat na przerwę więc ruszyłem dalej w drogę.


Do Kościana zajechałem całkiem szybko, głównie za sprawą tego, że wiatr ucichł kompletnie i kilkanaście kilometrów przejechałem w spokoju. Ale za miastem znów się zaczęło... Sam Kościan, w którym byłem pierwszy raz, bardzo mi się spodobał, w szczególności kanały Obry. Muszę tam wrócić i pojeździć trochę więcej po nim aby zobaczyć je całe. Wyjechałem z Kościana w kierunku Racotu aby zobaczyć znaną stadninę koni ale to co zobaczyłem na miejscu nieco mnie rozczarowało. Bałagan, nieład i ogólny syf. Takie mam wrażenia z tego miejsca. Bez żalu pojechałem dalej, w kierunku Czempinia. 


Okazały, barokowy pałac w Czempiniu. Niestety zamknięty na cztery spusty, wejście zabronione. Sam Czempiń totalnie bez wyrazu, ot takie miasteczko, które się przejedzie i nawet nie zapamięta, że się w nim było...

Od Czempinia do Mosiny droga bez historii, a w Mosinie musiałem wjechać na Osową Górę. No bo jak to, być w Mosinie i nie wjechać Spacerową? Nie da się, oj nie da ;) Pierwszy raz jechałem tam z sakwami i po ponad 160km wdrapałem się na górę rekordowo szybko. Ale tętno podskoczyło pod dwieście chyba ;) A później znaną na wylot drogą prosto do domku. Bez ciekawych sytuacji, bez historii, pod same drzwi :)

Nie planowałem tej trasy, nawet nie wiedziałem, że będzie to dwieście kilometrów. Wyszło pół kilometra więcej ale nie cieszy mnie to tak bardzo jak to, że dałem radę pokonać wiatr i swoje słabości. Miałem dużo okazji po drodze aby przekonać się, że jak się chce to można. I tego się trzymam :)


Dane wyjazdu:
219.25 km 0.00 km teren
09:21 h 23.45 km/h:
Maks. pr.:44.70 km/h
Temperatura:37.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:929 m
Kalorie: kcal

Wrocław.

Sobota, 19 lipca 2014 • dodano: 24.07.2014 | Komentarze 4

Pojechaliśmy do Wrocławia, na piwko do Spiża. My tzn. Kot, Starszapani, Jurek57 i moja skromna osoba. Smakowało jak nigdy wcześniej. 
Jak zbiorę myśli w całość to dopiszę więcej :)

Poznań - Wrocław


W komplecie :)

Zaliczone gminy: Dolsk (108), Gostyń (109), Piaski (110), Krobia (111), Miejska Górka (112), Rawicz (113), Żmigród (114), Prusice (115), Trzebnica (116), Długołęka (117), Wisznia Mała (118), Wrocław (119)


Dane wyjazdu:
221.00 km 0.00 km teren
09:29 h 23.30 km/h:
Maks. pr.:59.20 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:946 m
Kalorie: kcal

Znaj swój kraj :)

Sobota, 31 maja 2014 • dodano: 31.05.2014 | Komentarze 20

Cudze chwalicie swego nie znacie!
Wiatr trzeba polubić. Inaczej można tylko narzekać :)

P-ń - Zaniemyśl - Książ Wlkp - Nmnw - Żerków - Pyzdry - Miłosław - Środa Wlkp - P-ń
Trasa przejechana nieco różni się od tej na wykresie, o czym poniżej.

Wstałem o 6.30, wyjechałem o 9.30. A to śniadanie, a to kawka, a tak naprawdę nie mogłem się zdecydować gdzie jechać i czy w ogóle jechać w dłuższą trasę. Tak zwany poranny sobotni leń :) Koniec końców, spakowałem plecak i ruszyłem przed siebie. Bez mapy, bez większego planu, jedynie z ogólnym zarysem terenu w jaki chciałem jechać, zapisanym w głowie :) A było tak:

Z Poznania wydostałem się przez Drogę Dębińską, Starołękę i przez Czapury, Wiórek dojechałem do Rogalina. Pałac dalej w remoncie, więc dalej na Czmoń z myślą aby zajechać do Zaniemyśla. Pomyliłem jednak drogę i pojechałem przez Czmoniec i zanim się zorientowałem byłem już za Orkowem. Nawrót, droga przez pole i jestem w Czmoniu. Do Zaniemyśla w miarę sprawnie, pokręciłem się nieco po miasteczku, bardzo ładne, zadbane i przyjemne. Nad jeziorem zrobiłem sobie małą przerwę, zjadłem banana i w drogę. 

Prom na wyspę Edwarda w Zaniemyślu. Niestety nieczynny © rmk

Od Kępy Wielkiej do Solca jechałem cały czas wałem przecipowodziowym wzdłuż Warty. Przez kilka km byłem zupełnie sam na sam z pięknem przyrody. Mnóstwo ptactwa, piękne rozlewiska Warty, cisza, spokój, rower i Ja. 


Wał przeciwpowodziowy nad Wartą. Okolice Kępy Wielkiej © rmk



Rozlewiska Warty. Okolice Solca © rmk

Dojechałem wałem do Solca, gdzie był jeden z celów mojej wycieczki czyli most kolejowy nad Wartą. Przejechałem nim na drugą stronę, ciekawa sprawa :)


Most kolejowy nad Wartą w Solcu © rmk



Most kolejowy nad Wartą w Solcu © rmk

W Chociczy odbiłem w prawo aby dojechać do Książa Wielkopolskiego, zaliczając kolejną gminę do kolekcji. Droga prosta jak drut i non stop pod silny wiatr. Pojawiły się pierwsze oznaki zniechęcenia, usiadłem na ławce, zjadłem banana i myślałem co dalej zrobić...


Rynek w Książu Wielkopolskim © rmk

Chwila odpoczynku dobrze mi zrobiła. Nie wyjechałem przecież się zamartwiać i narzekać więc spiełem poślady i za chwil kilka byłem w Nowym Mieście. Kolejne foto ryneczku i kierunek na Żerków.


Rynek w Nowym Mieście © rmk

Przez Wolicę Nową i Wolicę Kozią, z ciekawym podjazdem po drodze, zameldowałem się w Żerkowie. Główny cel wycieczki osiągnięty :) Pokręciłem się trochę po miasteczku, które zrobiło na mnie duże wrażenie i spocząłem na kilkanaście minut w lodziarni. Jako nagrodę za wysiłek sprawiłem sobie najbardziej wypasionego gofra jaki był w ofercie. Był pysznyyyy! Posiedziałem, odpocząłem więc czas wracać do domu. Gdybym miał więcej czasu na pewno chciałbym mocno wyeksplorować Żerkowsko - Czeszewski Park Krajobrazowy. Przepiękne tereny, spore pagórki, duże przewyższenia bezwględne, super widoki, nic tylko jeździć i podziwiać. Sam Żerków jest dla mnie najładniej położonym miasteczkiem jakie dotychczas odwiedziłem w Wielkopolsce. Wszystki gorąco polecam te rejony!


Żerków i wieża telewizyjna w tle. Taką samą widzę z okna w Poznaniu :) © rmk



Rynek w Żerkowie © rmk


Żerków © rmk


Przepyszny gofr z lodziarni na rynku w Żerkowie © rmk

Jadąc z Żerkowa do Śmiałowa trafiłem na punkt widokowy z którego jest piękna panorama na doliną Warty. Niestety przez przypadek skaskowałem zdjęcia z tego miejsca :| Zaraz za punktem jest kapitalny zjazd, nachylenie prawie 10%, myślę że bez problemu można się tam rozpędzić do 70-80km/h. Nie znałem nawierzchni więc bałem się jechać więcej niż 60km/h ale i tak zabawa była przednia :) W Śmiałowie jest ładne muzeum im. Adama Mickiewicza ale niestety pocałowałem kłódkę, więc pojechałem dalej, w kierunku Pyzdr. Kręcąc sobie spokojnie za plecami miałem piękny widok na cały Wał Żerkowski.

Widok na Wał Żerkowski © rmk

Minąłem rzekę Prosnę i...

Prosna © rmk

... i dojechałem do Pyzdr, miasta w którym pierwszy raz w historii użyto w Polsce artylerii. Poza tym jest tam ładnie położony klasztor Franciszkanów i w sumie to tyle :) Bez żalu ruszyłem dalej, w kierunku Kołatkowa, kolejnej gminy do zdobycia. 

Zespół klasztoru Franciszkanów (XIV-XVIII w.) w Pyzdrach © rmk

Przy drodze na Kołatkowo, przed Borzykowem napotkałem ciekawą rzecz. Jest to odtworzony posterunek graniczny z 1815 roku, dzielący nasz kraj pomiędzy dwóch zaborców. W tym miejscu kiedyś była granica...

Granica pomiędzy zaborcami, Borzykowo © rmk

Dla mnie w tym miejscu również była granica. Pomiędzy mocnym bocznym wiatrem a mocnym wiatrem prosto w twarz... Od tego momentu zacząłem walkę nie tylko z samotnością na trasie ale z cholernie upierdliwym wiatrem. Ponad 70km do domu i wszystko pod wiatr. Założyłem słuchawki, włączyłem mp3-ójkę i skupiłem się na jeździe, kręceniu równym tempem i nie oglądaniu się na przeciwności. Było ciężko... W Miłosławiu byłem pełen nadziei, że wzorem browaru Czarnków jest jakiś sklep firmowy browaru Fortuna ale srodze się zawiodłem. A taką miałem ochotę na czarną fortunkę prosto z browaru :| Odpocząłem chwile na ławce na ryneczku i kurs na Środę Wlkp.

Browar Fortuna, Miłosław © rmk

Droga przez Winną Górę i Szlachcin całkiem przyjemna, ale jakość asfaltu pozostawia wiele do życzenia. Ręce zaczęły mi cierpnąć, dupa powoli wołała o pomoc... 

Winna Góra © rmk

W Środzie Wlkp postanowiłem sobie w końcu zrobić dłuższy odpoczynek. W przjemnej restauracji na rynku zjadłem pysznego i wielkiego schabowego z młodymi ziemniaczkami, wypiłem kawkę i zregenerowałem siły. W sumie miałem za sobą ok. 180km bez większych przerw, nie licząc gofra w Żerkowie. 

Wieża ciśnień i pomnik Jana Henryka Dąbrowskiego. Środa Wlkp © rmk


Rynek w Środzie Wielkopolskiej © rmk

Dobrze się siedziało ale trzeba było wracać do domu, było już przed 19.00 więc czas naglił. Bocznymi drogami dokulałem się do Tulec, stamtąd do Szczepankowa i przez Maltę do domu, do którego dotarłem już po zachodzie słońca.
Zachód słońca nad Maltą, Poznań © rmk

Wycieczka się udała, trasa ciekawa pod względem przyrodniczym i krajobrazowym. Kolana mnie bolały na koniec, kombinowałem z ustawianiem siodełka ale dawało to skutek tylko na krótką metę. Muszę coś z tym zrobić.
Kolejne przejechane ponad dwieście kilometrów w tym roku bardzo cieszy, jestem bardzo zadowolony z tego, że tak dużą przyjemność sprawia mi pokonywanie długich dystansów rowerem. Dzięki temu mogę odkrywać miejsca o których nawet nie wiedziałem a które są bez wątpienia warte tego aby je odwiedzić. Jak to mówią - swego nie znacie, cudze chwalicie. Chcę to zmienić :)

Zaliczone gminy: Zaniemyśl (89), Krzykosy (90), Książ Wielkopolski (91), Nowe Miasto (92), Żerków (93), Pyzdry (94), Kołatkowo (95), Miłosław (96), Środa Wielkopolska (97)








Dane wyjazdu:
232.20 km 0.00 km teren
09:39 h 24.06 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:916 m
Kalorie: kcal

Łowca burz.

Sobota, 26 kwietnia 2014 • dodano: 28.04.2014 | Komentarze 8

Niniejszym mianuję się łowcą burz. Parafrazując klasyka, były bunkry i było zajebiście :)



Wybierając się w trasę miałem cztery cele. Pałac w Wąsowie, Międzyrzecki Rejon Umocniiony, najwyższe wzniesienie woj. lubuskiego Góra Bukowiec oraz pomnik Chrystusa Króla w Świebodzinie. Wykonałem plan w 3/4 więc powinienem być zadowolony ale nie jestem. Do Łagowa i Góry Bukowiec zabrakło mi ledwie 5km, musiałem zmienić plan z powodu mega oberwania chmury i burzy, która jak przyszła nad Łagów tak już tam została na długo. Ale po kolei :)

Z Poznania szybko i sprawnie wyjechałem Bukowską, dalej przez Sierosław, Niepruszewo i Buk dotarłem do Opalenicy. Obejrzałem sobie Remes Hotel, miejsce zgrupowania reprezentacji Portugalii na euro 2012, rozmarzyłem się widząc tyle pięknej utrzymanej murawy wokół... 

Remes Hotel, Opalenica
Remes Hotel, Opalenica © rmk

Z Opalenicy do Kuślina spory kawałek polnej, ale całkiem dobrze utwardzonej drogi. 

Droga Opalenica - Kuślin
Droga Opalenica - Kuślin © rmk

W Kuślinie nic ciekawego do zobaczenia nie było więc nawet się w nim nie zatrzymywałem, krótki postój zrobiłem sobie zaraz za nim gdy mym oczom ukazał się piękny, kwitnący sad wiśni. Obłędnie biało było :)

Sad wiśniowy za Kuślinem
Sad wiśniowy za Kuślinem © rmk

Pałac w Wąsowie, pierwszy z celów na dzisiaj, okazał się o wiele bardziej okazały niż myślałem. Pięknie położony, otoczony parkiem z wyniosłymi dębami, robi spore wrażenie. Polecam wizytę każdemu.

Pałac w Wąsowie
Pałac w Wąsowie © rmk
Mieszkaniec pałacu w Wąsowie ;)
Mieszkaniec pałacu w Wąsowie ;) © rmk

Przy pałacu mieści się folwark Wąsowo, świetne miejsce do plenerów fotograficznych, zresztą na jeden z nich tam trafiłem :) 
Folwark w Wąsowie
Folwark w Wąsowie © rmk
Folwark w Wąsowie
Folwark w Wąsowie © rmk
Folwark w Wąsowie
Folwark w Wąsowie © rmk
Folwark w Wąsowie
Folwark w Wąsowie © rmk
Folwark w Wąsowie
Folwark w Wąsowie © rmk
Tylu na jednego ;) Folwark w Wąsowie
Tylu na jednego ;) Folwark w Wąsowie © rmk

Wąsowo
Wąsowo © rmk

W Wąsowie można z aparatem w dłoni spędzić ładnych parę godzin, ale tym razem miałem inne priorytety więc w drogę. Odcinek Wąsowo - Nowy Tomyśl to prawie 10km idealnej ścieżki rowerowej, asflatowej, bez dziur, szkieł i innych wynalazków. Aż przecierałem oczy ze zdumienia :) W Nowym Tomyślu trochę pokręciłem się bez celu po mieście i bardzo mi się ono spodobało. Czyste, zadbane, po prostu ładne miasto. Na rynku stoi największy wiklinowy kosz świata, ciekawa sprawa :) 

Największy wiklinowy kosz na świecie, Nowy Tomyśl
Największy wiklinowy kosz na świecie, Nowy Tomyśl © rmk

Z Nowego Tomyśla skierowałem się na Miedzichowo. Wybrałem drogę przez las i to był świetny wybór, pomimo kilku męczących, piaszczystych odcinków. Cisza, spokój i ten jedyny w swoim rodzaju zapach lasu. Można jechać i jechać. 

Lasy w okolicach Nowego Tomyśla
Lasy w okolicach Nowego Tomyśla © rmk
Lasy w okolicach Nowego Tomyśla
Lasy w okolicach Nowego Tomyśla © rmk

Od Sępolna aż do Trzciela jechałem poboczem starej A2-ójki, obecni dk92. Ilość tirów na tej drodze po prostu przeraża, kiedyś mówiło się o niej droga śmierci ale ten odcinek trasy jechało mi się świetnie z dwóch powodów. Słuchawki w uszy, włączyłem sobie stary dobry set Matusha z Creamfields i wykorzystując dobry asfalt i bardzoo szerokie pobocze po prostu sobie pedałowałem mając gdzieś ten sznur tirów. W żadnym momencie nie czułem się zagrożony, pierwszy raz w życiu jechałem tak szerokim poboczem, na które żaden z samochodów nie raczył wjeżdżać. Średnia na tej drodze pewnie dobrze ponad trzydziestkę :)

W Trzcielu minąłem granicę województw i od razu przekonałem się o tym na własnej dupie i nadgarstkach. Zaczęły się lubuskie bruki. Co prawda na razie symbolicznie ale zaczęły :|  Samo miasteczko niby nie ma nic ciekawego w sobie ale wokół jest mnóstwo jezior, dolina Obry więc dla miłosników natury, miejsce idealne.

Stary dworzec kolejowy w Trzcielu
Stary dworzec kolejowy w Trzcielu © rmk

Za Trzcielem powrót na dk92 i kolejny szybki odcinek pięknym poboczem do Lutola Suchego. Tam miałem okazję przekonać się po raz kolejny, że na wsiach można spotkać się jeszcze z ludzką bezinteresownością i życzliwością. Taką szczerą i naturalną. Zarzymałem się przy sklepie aby kupić wodę i coś do jedzenia i zagadało do mnie kilku miejscowych amatorów trunków wszelakich. Poopowiadałem im trochę o mojej dzisiejszej trasie oni mi o swoich traktorach i życiu generalnie i gdy zbierałem się do drogi, jeden z nich kazał mi jeszcze chwilę poczekać i gdzieś poszedł. Po chwili wrócił i dał mi kiełbasę i kaszankę. Swojską, pachnąco i przepyszną! Mówił, że wczoraj mieli świniobicie i to jest dla mnie na drogę bo potrzebuję kalorii, że to jest smak prawdziwego życia. Prawie popłynęła mi łezka :) Podziękowałem najlepiej jak umiałem i ruszyłem dalej. Od tego momentu w końcu zaczęło być ciekawie pod względem topograficznym. Pagórki, górki, wzniesienia, lasy, pola - raj dla oczu :) 

Droga w okolicach Starego Dworu
Droga w okolicach Starego Dworu © rmk

W Kaławie odwiedziłem Żonki rodzinę, poznałem bardzo sympatycznego pana Bronisława :) Szkoda, że nie miałem czasu aby posiedzieć dłużej aby lepiej ich poznać :| Zaraz za Kaławą, w pgr Pniewo był drugi z moich dzisiejszych celów czyli Międzyrzecki Rejon Umocniony. Byłem tak kiedyś z Agą i miejsce to zrobiło na nas wielkie wrażenie. Ogrom bunkrów, podziemi i cały ten misterny plan po prostu powala! Nie schodziłem tym razem do podziemi, pojeździłem tylko nieco po terenie oglądając same wieżyczki wartownicze.

Międzyrzecki Rejon Umocniony, Pniewo
Zęby smoka - Międzyrzecki Rejon Umocniony, Pniewo. © rmk
Międzyrzecki Rejon Umocniony, Pniewo
Międzyrzecki Rejon Umocniony, Pniewo © rmk
Międzyrzecki Rejon Umocniony, Pniewo
Międzyrzecki Rejon Umocniony, Pniewo © rmk

Dwa cele zrealizowane, przyszedł czas na trzeci czyli Górę Bukowiec. Zaraz za bunkrami był kapitalny widok na to co miało być wisieńką w dniu dzisiejszym. Łagowski Park Krajobrazowy w całej okazałości. Jednyne co lekko ściągnęło mi usmiech z twarzy to granat chmur, który powoli przemieszczał się w kierunku, w którym się udawałem. Patrząc na wiatr i jego kierunek analizowałem sobie w głowie czy się uda czy nie i co się później okazało analiza była lekko mówiąc do dupy...
Widok na wzniesienia w Łagowskim Parku Krajobrazowym. I na burzę, która mną pozamiatała
Widok na wzniesienia w Łagowskim Parku Krajobrazowym. I na burzę, która mną pozamiatała © rmk

Drewniany kościół w Boryszynie
Drewniany kościół w Boryszynie © rmk

W Boryszynie zaczęło leciutko kropić, pomyślałem sobie, wiosenne kropelki takie rześkie i przyjemne i jechałem dalej. I tu się zaczęło.
Odcinek drogi Boryszyn - Sieniawa to najgorsze 6km jakie przejechałem w życiu. Non stop bruk, non stop góra dół, non stop leciutki deszcz który spowodował że te kocie łby nie dość że potwornie, nieludzko dziurawe, były strasznie śliskie. Każde mocniejsze naciśnięcie na pedały powodowało, że koło obracało się w miejscu. Zaliczyłem tylko jedną glębę co uznaję ca cud, nie było nawet kawałka, choćby wąziutkiego paska piachu po boku drogi po którym mozna byłoby jechać. Cały czas ten pieprzony bruk. Nadgarstki i kolana wołały o litość. Paris - Robuaix wersja lubuska zaliczona... I obym nigdy więcej nie musiał tamtędy jechać! Jakieś 500m przed samym końcem tej popieprzonej mordęgi był jeszcze sztywny, krótki ale cholernie stromy podjazd. Ależ dostałem w dupę na tym odcinku.
Paris - Ruboix, wersja lubuska. Najgorsze 6km jakie przejechałem w życiu
Paris - Ruboix, wersja lubuska. Najgorsze 6km jakie przejechałem w życiu © rmk

Dojechałem do asfaltu, chciałem się uśmiechnąć, odpocząć, puścić kierownicę i jak pierdolnęło z nieba to nie wiedziałem co się dzieje. Burza przyszła tak szybko, tak niespodziewanie, że zanim zdążyłem się schować pod jakąś wiatą, może z 1km dalej byłem już totalnie przemoczony. Cały, calutki. Schowałem się pod wiatą, ściągnąłem ubrania i zacząlem myśleć co dalej. Miałem drugi komplet ciuchów w plecaku, na szczęście suchutki, przebrałem się i czekałem. Miałem dwa potężne problemy. Jeden z nich to buty, w których woda była nawet w środku i nie miałem szans nic z tym zrobić i burza, która przybierała na sile. Spędziłem tam ok. godziny, z minuty na minutę marznąc co raz bardziej, brak suchych butów zaczął mnie martwić. Burza nieco ustała, ale dalej lało i gdy układałem sobie w głowie jakikolwiek plan powrotu do Zbąszynka skąd miałem pociąg, przyszła następna burza spotykając poprzednią. Załamałem się. Nie wiedziałem jak długo to potrwa, było już po 16.00 do pociągu ok 4h a przede mną ok. 70km drogi. Wiedziałem już, że będąc zaledwie pięć km od Łagowa i Góry Bukowiec będę musiał z niej zrezygnować, teraz musiałem się martwić o powrót do domu. Gdy tylko ulewa zmieniła się w deszcz postanowiłem jechać. Suche rzeczy z powrotem do plecaka, mokre na siebie, buty bez skarpetek i jazda. Było mi tak zimno, że jadąc myślałem tylko o tym, że w domu będę miał ciepły prysznic i mam ten deszcz i mokre ciuchy teraz głęboko w poważaniu.

Po ulewie taki deszcz to już sama przyjemność... Sieniawa - Żelechów
Po ulewie taki deszcz to już sama przyjemność... Sieniawa - Żelechów © rmk

Po pięciu km przestało padać, nagle i niespodziewanie tak samo jak zaczęło ponad godzinę temu. Wyszło słońce i odżyłem :) Przebrałem się przy drodze i poczułem, że wracają mi siły. Ale czas naglił. Za Lubrzą dobry podjazd, ponad 2km jakieś 5-7%. Uda zaczęły o sobie dawać znać. Gdy wjechałem na górę i ujrzałem Świebodzin wiedziałem, że nic mnie dzisiaj już nie złamie. Tamże był ostatni z dzisiejszych punktów wycieczki, pomnik Chrystusa Króla. Chciałem zobaczyć na własne oczy nie tyle sam pomnik ale to co wyrosło dookoła. A wyrosło całkiem sporo, hotele, sklepy i inne cuda. Interes kwitnie, Świebodzin ma swoje Rio...

Pomnik Chrystusa Króla, Świebodzin
Pomnik Chrystusa Króla, Świebodzin © rmk

Co by nie było zbyt pięknie z pod pomnika miałem przepiękny widok na... kolejną burzę. Kierunek na Zbąszyń był tak upiornie granatowy i zbliżał się w moim kierunku, że jedyną opcją było spięcie pośladów i ciśnięcie w korby ile wlezie aby zameldować się tam pierwszym, przed burzą. Udało mi się ale te 50 km zapamiętam na długo :) Ciągle bez skarpetek, z mocnym wiatrem w twarz jechałem nie oglądając się na nic. Zatrzymałem się raz, gdzieś po drodzę gdy ujął mnie widok kościoła odbijającego się w tafli wody i burzy w oddali. Musiałem zrobić foto :)

Burza gdzieś w okolicach Szczańca
Burza gdzieś w okolicach Szczańca © rmk

Udało mi się uciec przed burzą, ale przed Zbąszynkiem wiatr był już tak mocny, że jechałem ledwie 13-15 km/h. Nie miałem już sił z tym walczyć :/ W Zbąszynku ucichło, wyszło słońce, jakby na sam koniec dnia chciało mi wynagrodzić wszystkie trudy :) W biedronce kupiłem sobie suche skarpetki, posiedziałem chwile na ławce rozkoszując się ciepłem jakie mi one dały :D Takie małe rzeczy a tak cieszą :)
Wieża ciśnień w Zbąszynku
Wieża ciśnień w Zbąszynku © rmk
Zabytkowa lokomotywa w Zbąszynku
Zabytkowa lokomotywa w Zbąszynku © rmk

Do Zbąszynia miałem już tylko kilka km ale coś mi nie dawało spokoju w tylnym kole. Myślałem sobie, że jestem przewrażliwiony, przecież jest nowe, nic nie mogło się popsuć przecież. Zatrzymuję sie i co? Pęknięta szprycha. Pękła pewnie już na bruku, jakieś 80km temu, ale przez burzę nie zwracałem na to uwagi. Odpiąłem tylny hamulec i powoli dokulałem się do mety dnia, do Zbąszynia. Po drodzę wyszła tęcza, cieszyłem się jak dziecko :)

A po burzy zawsze wychodzi słońce :)
A po burzy zawsze wychodzi słońce :) © rmk

Do pociągu miałem ok. godziny, pojechałem się poszwędać po mieście, zajechałem nad jezioro gdzie trochę posiedziałem podziwiając przepiękny zachód słońca. Dla takich chwil było warto jechać te ponad dwieście km, zaliczyć kilka burz, połamać szprychę i solidnie się zmęczyć. Tego mi nikt nie zabierze.

Zachód słońca nad jeziorem Błędno, Zbąszyń
Zachód słońca nad jeziorem Błędno, Zbąszyń © rmk
Zachód słońca nad jeziorem Błędno, Zbąszyń
Zachód słońca nad jeziorem Błędno, Zbąszyń © rmk
Zachód słońca nad jeziorem Błędno, Zbąszyń
Zachód słońca nad jeziorem Błędno, Zbąszyń © rmk

Zaliczone gminy: Opalenica (77), Kuślin (78), Nowy Tomyśl (79), Miedzichowo (80), Trzciel (81), Międzyrzecz (82), Łagów (83), Lubrza (84), Świebodzin (85), Szczaniec (86), Zbąszynek (87), Zbąszyń (88)


Tak na marginesie, photo.bikestats.eu strasznie psuje jakość zdjęć :| Gdzie je umieszczać aby było ok?