Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Zachodniopomorskie

Dystans całkowity:956.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:50:11
Średnia prędkość:19.05 km/h
Maksymalna prędkość:50.10 km/h
Suma podjazdów:4381 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:86.91 km i 4h 33m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
43.90 km 0.00 km teren
03:32 h 12.42 km/h:
Maks. pr.:29.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:231 m
Kalorie: kcal

Borne Sulinowo - dzień 2.

Niedziela, 21 maja 2017 • dodano: 24.05.2017 | Komentarze 5

Drugi i ostatni dzień Naszego, krótkiego pobytu w Bornym Sulinowie wita Nas promieniami słońca, rześkim powietrzem i silnym wiatrem. Niebieskie niebo to jakże przyjemna odmiana w stosunku do wczorajszego dnia i nadzieja na to, że pogoda będzie tym razem będzie sprzyjać. Wczoraj był niebieski szlak, dzisiaj wybieramy czerwony. Poddany delikatnym modyfikacją to właśnie szlak "Nad jezioro Ciemino" będzie osią dzisiejszej wycieczki.



Pepesza

Zdania na temat Armii Radzieckiej i jej obecności na Naszych terenach są mocno podzielone. W Bornym Sulinowie część mieszkańców czerpie zyski z tego, że właśnie te miasto było ich garnizonem i tak długo pozostawało w tajemnicy. Nawiązania do obecności Rosjan na tych terenach są wszędzie ale podczas rozmów z mieszkańcami raczej jest więcej do nich niechęci niż można się tego spodziewać. Spotkany na początku dzisiejszego wyjazdu starszy Pan nie ukrywał swojej złości z tego, że więcej ludzi chce zobaczyć radziecki cmentarz wojskowy a o polskim nawet nie wspominają. Cóż, również i My chcieliśmy zobaczyć pomnik z pepeszą a o miejscu pochówku Naszych żołnierzy nawet nie wiedzieliśmy. Często bywa tak, że o swoich bohaterach nie pamiętamy... A skoro już zajechaliśmy tam gdzie jest pepesza to wspomnieć warto, że spoczywa tu trzysta sześćdziesiąt osób a sto czterdziestu sześciu  z nich to "niezwiestnyj sołdat". Tak było wygodniej dla propagandy...

Lekko i ciężko zarazem.


Grób Iwana Paddubnego na rosyjskim cmentarzu w Bornym Sulinowie.

Marzenie

Od trzeciego kilometra Naszej trasy czerwony szlak wjechał na teren byłego poligonu. Oznaczało to dla Nas nie tylko osłonę od porywistego wiatru, gdyż w większości są to tereny zalesione, ale praktycznie brak ruchu samochodowego, ciszę i spokój. Wprost wymarzone warunki do rodzinnego rowerowania. Korzystając z doskonałego asfaltu nie mieliśmy żadnych obaw aby Michaś mógł samemu przejechać dwa kilometry i cieszyć się wraz z Nami jazdą w takich okolicznościach przyrody. Te dwa tysiące metrów samodzielnej jazdy to dla niego spory wyczyn ale tak mu się podobała jazda całą szerokością drogi, zjeżdżanie z górki i pogoń za jedynym rowerzystą jaki nas minął, że nie sposób było go zatrzymać. Namiastkę jazdy po zamkniętym poligonie mamy w okolicach Poznania ale tutaj ruchu nie ma kompletnie, bo nie ma gdzie samochodem dojechać. Asfalt kończy się po kilku kilometrach a do najbliższej miejscowości prowadzi kilka następnych ale już szutrowej i piaszczystej drogi. Dla rowerzystów marzenie.


Uśmiech mówi sam za siebie.


Zdjęcie dzięki uprzejmości mijanej pary rowerzystów :)

Niespodzianka

Pomimo tego, że czerwony szlak uciekał w lewo zdecydowaliśmy się jechać do końca asfaltu, który pewnikiem miał skończyć się gdzieś niedługo. Dojechaliśmy nim aż do jeziora Kniewo i zaczęła się mała gehenna. Kolejne cztery kilometry prowadziło po resztkach asfaltu, dziurach, kamieniach, grysie, szutrze i wszystkim tym co skutecznie zwalnia jazdę z przyczepką do szalonych pięciu kilometrów na godzinę. Z pozytywów wymienić należy to, że nie było piasku. Cóż jednak z tego skoro to tylko śmiech przez łzy. Trzeba było jednak jechać szlakiem, który okazał się całkiem wygodną szutrową drogą przeciwpożarową, z którą połączyliśmy się tuż przed kolejną niespodzianką. Transwielkopolska Trasa Rowerowa (TTR) jest mi znana nie od dziś ale nie miałem pojęcia o tym, że zaczyna się w województwie pomorskim. Toteż wielkie było moje zdziwienie gdy przy leśniczówce Płytnica stanęliśmy pod tablicą, która oznajmiała, że właśnie w tym miejscu owy szlak się rozpoczyna. Podróże kształcą.


Diabelskie Pustacie.


Początek TTR.

Śpiący królewicz

Michał zasnął a ja widząc drogę po jakiej przyszło nam teraz jechać zastanawiałem się w duchu czy przez kolejne kilometry nie pobiję przez przypadek jakiegoś rekordu. Dziury jakie pojawiały się w nawierzchni zmuszały mnie do ekwilibrystyki z przyczepką, szukania możliwości przejazdu i zwalniania praktycznie do zera. Jechaliśmy tak i jechaliśmy. W sumie nie spieszyło się nam nigdzie ale taka jazda bywa mocno męcząca. Królewicz nie zważając na te przeszkody spał w najlepsze ale to mi przypadło w udziale manewrowanie zestawem tak aby Morfeusz trzymał go w objęciach jak najdłużej. Momentami nie było to możliwe i z kretesem przegrywałem walkę z nierównościami wpadając w coraz to większe dziury. Tak bywa gdy nie zna się drogi i jedzie przed siebie. Gdy szlak odbijał w prawo w stronę Jelonka, przegapiliśmy ten zjazd ale zreflektowaliśmy się w miarę szybko i zawróciliśmy. Gdy Naszym oczom ukazała się ścieżka, którą mieliśmy jechać, wybaczyliśmy sobie nawigacyjny błąd. Zarosła i była praktycznie niewidoczna, ale na szczęście tylko na odcinku około stu metrów. Niestety wystające korzenie, nieco piachu i głębokie kałuże nie ułatwiały zadania i tempo jazdy nie wzrosło prawie wcale. 


Ciężki odcinek, ilość dziur i przeszkód ciężka do przełknięcia.

Cywilizacja

Po dwudziestu kilometrach jazdy wśród lasów wyjechaliśmy w Jelonku. Zaczęliśmy rozglądać się za jakąś oberżą czy inną jadłodajnią, która pozwoliła by nam uzupełnić braki kofeiny w organizmie i poratowała kaloriami ale Nasze poszukiwania spełzły na niczym. Dobrze wyglądająca smażalnia ryb w Przejezierzu nie honorowała płatności kartą a z gotówką u Nas było kiepsko ale co najgorsze, jedyną słodkowodną rybą w menu był pstrąg. Kargulen, dorszy, łososi i innych było zatrzęsienie co przecież powinno być zrozumiałe, do morza jedyne sto kilkadziesiąt kilometrów a w niezliczonych, okolicznych jeziorach ryb brak. Wolny rynek. Zerkając na mapę postanowiliśmy zjeść swoje kanapki nad jeziorem w Cieminie i musieliśmy obejść się bez kawy. Gdy przystanęliśmy na chwilę przy pięknym kościele w Jeleniu Michał się obudził. 


Kościół rzymskokatolicki pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Jeleniu.


Pomiędzy Jeleniem a Ciemieniem.


Jezioro Ciemino.

Przyczepkom tu jechać nie kazano

O ile dziurawy odcinek na poligonie był męczący to kilka kilometrów od Ciemina do Krągów momentami dało mi się tak we znaki, że traciłem przyjemność z jazdy. O ile bez przyczepki można było manewrować pomiędzy korzeniami, kamieniami, koleinami i piachem to w zestawie była to ciągłe wymyślanie jak przejechać kolejne przeszkody aby nie uszkodzić przyczepki i zapewnić jakikolwiek komfort jej małemu pasażerowi. Zdecydowanie to był najgorszy odcinek drogi jaki przejechałem z przyczepką i największemu wrogowi jej nie polecę. Było, minęło i niech tak zostanie. Jedyną przyjemnością była spora ilość świerków, które wprost uwielbiam i mógłbym się na nie patrzeć godzinami. 


Ehh...

Wszystko co dobre, szybko się kończy

Do Bornego wracamy szosą prowadzącą z Krągów. Po różnych nieprzyjemnościach jakie zafundował nam dzisiaj czerwony szlak ten odcinek to prawdziwy Wersal. Równo, równiutko. Obiad, kawę i zasłużony deser jemy w polecanej nam Gospodzie u Ani i nie żałujemy tej decyzji. Pyszne, domowe jedzenie, wyśmienita kawa i na deser po lodowym pucharze. Na koniec wycieczki jedziemy jeszcze brzegiem jeziora Pile zachwycając się po raz kolejny Domem Oficera i Bornym Sulinowem jako całości. Dla każdego coś miłego. Rower, kajaki, grzyby, fortyfikacje, historia, polowania, spacery, lenistwo nad wodą. Wszystkiego pod dostatkiem. I przede wszystkim święty spokój. Jeśli moja kochana Żonka zaczyna podczas jazdy przebąkiwać o kupnie tu działki czy mieszkania to musi być to ciekawe miejsce. I zaiste takim jest.


Zasłużona nagroda po całodziennej jeździe.


Marina. Nam się podobała.

Dwa dni minęły niepostrzeżenie, czas wracać do domu. Choć krótki to pozwalający odrobinę się zrelaksować pobyt w Bornym Sulinowie dobiegł końca. Czy kiedyś tu wrócimy? Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam. Choć warto.

Zupełnie przypadkowo i niespodziewania wyszło Nam, że dzisiaj praktycznie nie jechaliśmy pod wiatr chociaż wiało naprawdę mocno. Mnogość lasów była Naszym sprzymierzeńcem, inaczej mogło być krucho... Najbardziej odsłonięty odcinek jechaliśmy z wiatrem, wtedy gdy Michaś jechał sam. Ktoś nad nami czuwał :)


Dane wyjazdu:
36.70 km 0.00 km teren
02:56 h 12.51 km/h:
Maks. pr.:30.80 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:181 m
Kalorie: kcal

Borne Sulinowo - dzień 1.

Sobota, 20 maja 2017 • dodano: 23.05.2017 | Komentarze 8

Borne Sulinowo od dawna fascynuje swoją historią, urzeka położeniem i zaprasza do siebie spragnionych spokoju turystów. Postanowiliśmy z tego skorzystać i odwiedzić te, bez wątpienia, fantastyczne miejsce. Wolny weekend, prognoza pogody bez żadnych kataklizmów i naprędce znaleziony nocleg sprawiły, że w sobotę nieco po szóstej rano jechaliśmy już samochodem do Bornego. Rowery na platformie, przyczepka w bagażniku, mapa okolic spakowana, dwa dni rowerowego odpoczynku przed nami. Bez planu, spontanicznie i z uśmiechem na twarzy. Ten wyjazd musiał być ciekawy i takim był.



Oszukana metryka.

Borne Sulinowo i pobliskie Kłomino przez kilkadziesiąt lat tętniły życiem pomimo, że oficjalnie nie istniały. Pierwsze z miast założone zostało w latach 30-tych XXw. dla szkoły artylerii Wermachtu i przejęte w 1945r. przez wojska Radzieckie. Do 1992r. było wyłączone spod polskiej administracji, nie istniało na żadnej z map i było terenem zamkniętym dla ludności cywilnej. Ponad 60tys. żołnierzy jakie wyjechało stąd w chwili przekazania Bornego Sulinowa w ręce polskie świadczy o tym jakiej skali proceder się tu odbywał. Doprawdy niesamowita historia. Obecnie mieszka tu niecałe pięć tysięcy mieszkańców, którzy zajmują tereny i budynki po Armii Czerwonej. Z kolei Kłomino to jedyne w Polsce miasto widmo. W przeciwieństwie do Bornego Sulinowa nigdy nie zostało zasiedlone i obecnie jest sukcesywnie wyburzane, zostało tylko kilka budynków w ruinie i dwa odnowione bloki. Spóźniliśmy się trochę z odwiedzinami, z klimatu jaki tu panował, nierealnej pustki, opuszczonych tajemnic i pozostałości nie zostało już prawie nic. Polski Czarnobyl praktycznie znikł z powierzchni ziemi. Za panowania Rzeszy był tutaj Oflag II D Gross-Born, od 1940r. Po zakończeniu wojny Rosjanie więzili tu Niemców a a następnie mocno rozbudowali miasto na własny użytek. Był to teren ściśle strzeżony.

Nieopodal Kłomina, na zamkniętym terenie w Brzeźnicy, znajdował się jeden z magazynów radzieckiej broni nuklearnej przechowywanej na terenie Polski. Miało zostać ona użyta w walce z imperializmem, również przez Nasze wojska. W lasach, które szczelnie oplatają te tereny można spotkać do dzisiaj pamiątki po ten nuklearnej zagadce. Schrony, bunkry i stanowiska strzelnicze przyciągają wielu poszukiwaczy wrażeń.

Zarówno wyżej opisaną bazę radzieckich wojsk rakietowych, jak i Kłomino odwiedziliśmy jadąc samochodem do Bornego Sulinowa. Oba miejsca robią wrażenie, choć w przypadku Kłomina jest to już tylko resztka, z tego co było. Szkoda, wielka szkoda. 


Michaś przy opuszczonej bazie rakietowej wojsk radzieckich w Brzeźnicy Kolonii. 


Kłomino, miasto widmo.

Kraina Odwróconego Krzyża

Po ponad dwugodzinnej jeździe samochodem z Poznania i zwiedzaniu atrakcji po drodze w Bornym Sulinowie zjawiamy się przed dziesiątą rano. Wypakowanie bagaży, złożenie rowerowego zestawu, krótkie chwile na ogarnięcie siebie i można zacząć to po co to przyjechaliśmy. W okolicach tego miasta wytyczono ponad 200km szlaków rowerowych więc jest w czym wybierać. Zerkając na mapę decydujemy się udać w Krainę Odwróconego Krzyża. Trzydzieści kilometrów niebieskiego szlaku będzie nam dzisiaj towarzyszyć przez całą drogę, prowadząc przez tereny usiane jeziorami, rzekami i lasami. Zapowiada się nieźle.

Pierwsze śliwki

Pierwsze śliwki w maju? Nic z tych rzeczy. Sześć kilometrów dość ruchliwą drogą prowadzącą z Bornego w stronę Łubowa, po asfalcie, który pokrył betonowe płyty nie należy do przyjemności. Ten odcinek to wspomniane właśnie śliwki robaczywki. Na rozgrzewkę, na początek. I do zapomnienia.


Zaczynamy wycieczkę. Rosyjskie wpływy ciągle widoczne. W Bornym Sulinowie nie da się od nich uciec. 

Nauka jazdy

W Liszkowie zjeżdżamy na polną drogę i niebieski szlak ukazuje nam swe piękno. Cisza, spokój, sielska atmosfera. Michaś wyskakuje z przyczepki domagając się swojego rowerku co skwapliwie wykorzystujemy i po chwili Nasz synek śmiga sam po pustej i dobrze utrzymanej drodze, zagubionej wśród pól. Silny boczny wiatr nie ułatwia sprawy ale ponad kilometr przejechany a właściwie przebiegnięty na tak małych nóżkach i kółkach to wynik więcej niż świetny. Nie straszne mu kamienie, dziury i piach. Cieszymy się wraz z nim ale jako, że wiatr nie ustaje, pakujemy Michała z powrotem do przyczepki i dwa kilometry dalej zatrzymujemy się na piknik nad jeziorem Niewlino. Tutejsze pole namiotowe zdecydowanie nie zachęca do biwakowania, jest zaniedbane ale na krótki odpoczynek w sam raz.


Nauka jazdy i rodzinne rowerowanie. Okolice Liszkowa.


Sielskie krajobrazy.


Nie sposób pomylić drogi.


Jezioro Niewlino.

Piękna wioska

Pomimo, że do Ostrorogu wjeżdżamy po nierównej, brukowanej drodze, to sama wioska Nas urzeka. Zadbane domostwa, przystrzyżona trawa, jednakowe wiszące kwietniki, czystość i spokój jaki tu panuje jest wprost niesamowity. Wieś jakby oderwana od otaczającej ją rzeczywistości. Niespiesznie jadąc po bruku rozglądamy się to na prawo, to na lewo ciesząc oczy tym widokiem. Szkoda, że podobnych wsi jest tak mało.


Ostroróg, piękna i zadbana wieś zagubiona pośród niczego.


Ostroróg, piękna i zadbana wieś zagubiona pośród niczego.


Ostroróg, piękna i zadbana wieś zagubiona pośród niczego.

Kolejny kilometr

Za Ostrorogiem wjeżdżamy w las i Michaś ponownie dostaje szansę na szlifowanie swoich rowerowych umiejętności. Osłonięty od wiatru poczyna sobie coraz śmielej i chwilami trzyma nawet obie nogi w powietrzu. Niesamowita to przyjemność obserwować jak się rozwija i robi postępy własny potomek. Przy okazji robimy sobie pamiątkowe, rodzinne zdjęcie. Rozkładanie statywu jest dość czasochłonne ale to też kolejna okazja do zabawy, więc nie jest to czas stracony.


Rodzinnie.


Coraz śmielsza jazda.

Tunel 

Silny i dość nieprzyjemny wiatr na szczęście gubi się pośród lasów ale zaczyna padać delikatna mżawka. Jeszcze kilkanaście godzin temu było prawie trzydzieści stopni, dzisiaj ledwie trzynaście i mżawka. Majowa pogoda zdecydowanie wariuje ale jak wiadomo, na rower nie ma złej tylko są nieodpowiednio ubrani rowerzyści. W Czochryniu wyjeżdżamy z lasu na asfaltową drogę i trafiamy we wprost bajecznie zielony tunel ułożony z koron drzew. Na szczęście szaleństwo wycinki nie dotarło w te strony i możemy delektować się przepiękną, naturalną architekturą, która na żadnym ze zdjęć nie wygląda tak urzekająco jak na żywo. Piękno natury w najczęstszej postaci.



Tama

Ostatnie kilka kilometrów jedziemy mało uczęszczaną i wygodną asfaltówką łączącą Nadarzyce z Bornym Sulinowem. Na chwilę zjeżdżamy jeszcze w las aby oglądać małą tamę na Piławie, którą wybudowali tu jeszcze Niemcy i była ona jednym z elementów umocnień Wału Pomorskiego. Michał smacznie spał w przyczepce więc mieliśmy nieco czasu na kilka zdjęć i odrobinę relaksu. Przyjemne miejsce do odpoczynku. 


Tama na Piławie.

Miasto, którego nie było

Dzisiejszą wycieczkę kończymy dość wcześnie, bo około piętnastej ale to nie koniec atrakcji. Resztę dnia postanawiamy przeznaczyć na długi spacer po miasteczku i powolne zwiedzanie jego atrakcji. Wojskowe pozostałości, ruiny wymieszane z odnowionymi i wyremontowanymi budynkami, ślady radzieckiej i niemieckiej obecności towarzyszą nam na każdym kroku. Mieszkań na sprzedaż i wynajem jest również całe mnóstwo, widać że cały czas wszystko się tu rozwija. Największe wrażenie robi na Nas byłe kasyno oficerskie, zwane również domem oficera. Zniszczony niemal doszczętnie stał się ruiną ale jego piękno widać nawet dzisiaj. Gdyby znalazł się chętny i wyłożył na stół prawie dwa miliony mógłby zrobić z tego prawdziwą perełkę. Dzień kończymy przed zachodem słońca, pełni wrażeń ale też zmęczeni. Długa trasa samochodem, kilka godzin na rowerze, pogoda w kratkę i sporo atrakcji zrobiło swoje. Zasypiamy szybko, szczęśliwi z kolejnego dnia, który mogliśmy spędzić rodzinnie, na rowerach.


Radzieckie pozostałości.


Dom Oficera w Bornym Sulinowie. 


Dom Oficera w Bornym Sulinowie.


Czerwonoarmiści...


Dzień kończymy nad Jeziorem Pile.

Zaliczona gmina: Borne Sulinowo (383)


Dane wyjazdu:
17.90 km 0.00 km teren
01:34 h 11.43 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 72 m
Kalorie: kcal

Zimowy Bałtyk - dzień 3.

Piątek, 3 lutego 2017 • dodano: 11.02.2017 | Komentarze 5

Wiatrak

Lat temu kilka wstecz, bo w wieku XVII, gdzieś w Europie postanowiono nowy typ wiatraka. Owe urządzenie było o tyle nietypowe, że posiadało obrotowy dach a właściwie jego kopułę i dzięki temu pozwalało na ustawianie powierzchni skrzydeł prostopadle do kierunku wiatru. Około stu lat później taki wiatrak znalazł się również w małej osadzie, Lędzinem zwanej. Jako, że od Naszej nadmorskiej, zimowej kwatery, mieliśmy do niego zaledwie trzy kilometry to pomysł na jego odwiedzenie nie musiał długo czekać na obopólną akceptację i przed południem postanowiliśmy tam pojechać. Pogoda tego dnia nie zachęcała do długiej wycieczki, zimny wiatr i szarość oblepiająca wszystko wokół to raczej przyjaciel domatorów ale dla Nas nie ma złej aury. Ta jak wiadomo zależy tylko od Nas samych.


Dworzec kolei wąskotorowej w Niechorzu.

Dojazd do Lędzina to dwa światy, choć w jednym kraju. Chciałbym sensownie wytłumaczyć fakt, że od Niechorza prowadzi tysiąc pięćset metrów pięknej, równej i oświetlonej drogi rowerowej, która kończy się na rondzie w polu, ale nie potrafię. Kilometr dalej jest Lędzin, w którym również miejscowi przyjmują letników, z których zapewne część dojeżdża rowerami na plażę ale do skrzyżowania w polu dojechać trzeba drogą wojewódzką. Bez pobocza, z szybko jeżdżącymi autami. Tak też musieliśmy pojechać i My, alternatywy nie ma. Jakże piękny przykład sąsiedzkiej współpracy. 


DDR od Niechorza do drogi wojewódzkiej, urywa się w polu.

Wiatrak odwiedziliśmy a właściwie tylko oglądnęliśmy z zewnątrz. Teren ogrodzony, zamknięty i na sprzedaż. Pozostało jedno pamiątkowe ujęcie i tyle tu po Nas. Miała być atrakcja, była smutna, szara, zimowa, nadmorska rzeczywistość. Zamknięte.


Wiatrak w Lędzinie.

Cukier z solą

Zimową porą, gdy sztormy oplatają szczelnie wybrzeże i pchane północnymi wiatrami wody wdzierają się w ląd, jezioro Liwia Łuża staje się słodko-słone. Dla rowerzystów nic to nie znaczy ale przyjemniej jedzie się wzdłuż jego brzegu wiedząc, że nie jest zwykłym jeziorem, choć niezwykłym również. Skoro już jest tuż obok Nas to warto byłoby je objechać wokół, kręcąc się nieśpiesznie przy rezerwacie. Tak też uczyniliśmy.


Słodko-słone jezioro.

Droga z Niechorza do Skalna istnieje na mapie, istnieje jako szlak, zarówno pieszy jak i rowerowy, ale zimą istnieje tylko w świadomości mieszkańców bo nikt nią nie jeździ. Tak przynajmniej nam powiedziano ale cóż począć gdy ciekawość jest większa od rozsądku. Przejechanie trzech kilometrów zajęło nam czterdzieści minut. Przejechanie, przespacerowanie, przepchanie, kolejność dowolna. Szuter, błoto, droga wysypana wszelkimi możliwymi odpadami z budowy i inne wymarzone trakty czekały na Nas na tym odcinku. Okolica piękna, przynajmniej mieliśmy czas i możliwość się z nią zapoznać, taki plus w tych minusach.


Nad Jeziorem Liwia Łuża.


Taka jazda.


Bez przyczepki jeszcze można, z bagażem już nie.


Przed Skalnem.


Smutne drzewo.

Wersal

Od Skalna do Pogorzelicy była normalna, asfaltowa droga. Rzadko kiedy bym o tym wspominał ale po odcinku, który był za nami, ta droga to był Wersal. Prawdziwe ukojenie. Jak widać dużo nie potrzeba ludziom do szczęścia.

Plaża.

W Pogorzelicy zjechaliśmy na plażę i pojeździliśmy jeszcze trochę po zmrożonym piasku. Zdecydowanie polecamy taką przyjemność każdemu. Szum morskiej bryzy i możliwość nieśpiesznej jazdy po praktycznie pustej plaży to miód na serce i duszę. Moglibyśmy tak się kręcić w te i we wte ale niestety pogoda zmusiła nas do powrotu do domu, zrobiło się przenikliwie zimno i nie chcąc narażać Michasia na infekcje z żalem musieliśmy zakończyć Naszą rowerowy dzień.


Na koniec.


Na pamiątkę.

Wszystko co dobre szybko się kończy

Nad morzem zostaliśmy jeszcze dwa dni. Niestety zarówno pogoda jak i inne, nierowerowe plany, spowodowały, że jeździliśmy tylko trzy dni. Tylko lub aż, zależy od punktu siedzenia. Dla nas był to pierwszy raz nad morzem w zimie, pierwszy raz rodzinna jazda po plaży i bardzo nam się podobało.

Puste plaże i wszechobecny spokój wynagradzają wszelkie trudy zimowego pobytu nad Naszym morzem. Na pewno jeszcze tam wrócimy i na pewno nie będzie to latem. 


Tak można pojeździć tylko zimą. Międzyzdroje.


Zaliczona gmina: Karnice (349)

Dane wyjazdu:
25.20 km 0.00 km teren
01:59 h 12.71 km/h:
Maks. pr.:30.70 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:170 m
Kalorie: kcal

Zimowy Bałtyk - dzień 2.

Czwartek, 2 lutego 2017 • dodano: 08.02.2017 | Komentarze 7

Latarnik

Był to człowiek już stary, lat siedmiudziesiąt albo i więcej, ale czerstwy, wyprostowany, mający ruchy i postawę żołnierza. Włosy miał zupełnie białe, płeć spaloną jak u Kreolów, ale sądząc z niebieskich oczu, nie należał do ludzi Południa. 

Mężczyzna, który sprzedał nam bilety wstępu na niechorską latarnię zupełnie nie przypominał jegomościa od Sienkiewicza, ruchy miał ospałe, postawę znudzoną a oczy przekrwione. Michaś zupełnie się tym nie przejął i dziarsko ruszył do góry mając przed sobą ponad 200 schodów. Czterdzieści kilka stopni później upomniał się o tatusiowe rączki i w takiej oto pozycji postanowił zdobyć tę wieżę z lampą na szczycie. Tato się zasapał ale na górę synka wniósł, mama dzielnie dotrzymała kroku i we trójkę mogliśmy oglądać Niechorze z lotu ptaka. Nic więcej nie było widać bo widoczność dzisiejszego poranka była fatalna a poza tym u góry mocno wiało i ziąb był straszliwy. Dwa, trzy zdjęcia i na dół. Latarnia zaliczona, uciekamy na rower. Przed nami wilgotny, chłodny, by nie powiedzieć zimny dzień. Słońca brak, wiatr zaczyna zwierać szyki, zima drodzy państwo, zima nad Bałtykiem...


Latarnia w Niechorzu, jak widać :)


Bałtyk z góry.

Na lewo patrz


Mrzeżyno było na prawo, dziś zerkamy na lewo i Naszym oczom wpatrzonym w mapę ukazuje się kilka miejscowości jedna przy drugiej, jedziemy. Rewal, Trzęsacz, Pustkowo, Pobierowo i tak dalej... Co może być w tym ciekawego? Pewnie nic ale jak nie pojedziemy to się nie przekonamy i niesieni tą ideą zaczynamy kręcić na zachód.

Widok na wieloryba

Na pierwszy rzut oka idzie Rewal. Zadbane miasteczko, wszystko zdaje się mieć swoje miejsce, chaosu tu mało i czysto wokół. Czy to jeszcze Polska Nasza kochana czy też Odrę nieopatrznie już przekroczyliśmy? Podoba nam się, jest przyjemnie. Plac wielorybów kończy się platformą widokową, z której skwapliwie korzystamy i przez dłuższą chwilę po prostu patrzymy się na wodę. Urlop w pełni. Pozostaje nam tylko wierzyć licznym opisom tego miejsca, że wschody i zachody słońca są z tego miejsca wyjątkowo urokliwe. Dzisiaj jedyne słońce jakie mogłem ujrzeć to szczelnie opatulona szalikiem i pięknie uśmiechnięta Moja Kochana Żonka.


Rewalski punkt widokowy.


Plaża w Rewalu.

Mur

Rewal i Trzęsacz łączy droga rowerowa, którą lepiej przemilczeć, więc nic o niej nie napiszę. Tuż przed wjazdem do tej drugiej miejscowości skręcamy w polną drogą, która prowadzi do miejsca startowego paralotniarzy. Klif obrywa się tu niemal pionowo przez co warunki do tego typu akrobacji są wyśmienite a widoki z tego miejsca jeszcze lepsze. Stąd wąską ścieżką tuż nad klifem jedziemy do słynnego kawałka muru, który już dawno miał spaść ale nie śpieszno mu na dół i jeszcze stoi. Ruiny kościoła w Trzęsaczu są dużą atrakcją turystyczną i jeszcze większą zagadką dla Nas. Nie z powodu ich przeszłości ale tego co ludzie widzą w kawałku ściany. Mur jak mur, ani chiński ani nietypowy. Zupełnym przeciwieństwem jest, druga już tego dnia, platforma widokowa, którą postanowiono tuż obok. Metalowa, ażurowa konstrukcja stojąca dwadzieścia metrów ponad plażą robi niesamowite wrażenie, delikatnie kołysze się na wietrze i pozwala na ciekawe doznania. Bardzo polecamy te miejsce, zdecydowanie warto przyjechać do Trzęsacza aby się na niej znaleźć a mur zostawić za plecami. Spędziliśmy tu dłuższą chwilę.


Stąd startują paralotniarze.


Punkt widokowy w Trzęsaczu.


Gdzie ten mur?


Punkt widokowy w Trzęsaczu.


Widok na Bałtyk z góry.

Wielkie nic

W Pustkowie urozmaicamy sobie drogę zjeżdżając na czerwony, pieszy szlak wzdłuż wydm, który prowadzi po sosnowym lesie. Niezły sprawdzian dla przyczepki i ciągła jazda w górę i w dół po pagórkach. Z lasu wyjeżdżamy w Pobierowie gdzie podobnie jak wczoraj w Mrzeżynie nie znajdujemy żadnej czynnej kawiarni więc decydujemy się na powrót do Niechorza. Pogoda zaczyna dawać się we znaki, wilgotne powietrze szybko wychładza organizm na postojach więc czas wracać. Pustkowo i Pobierowo nie miały dla Nas nic o czym moglibyśmy wspomnieć, poza kilkuset metrami jazdy w pięknym jodłowym lesie. No i w Pustkowie stoi replika krzyżu z Giewontu, nawet nieco wyższa ale takie rzeczy nas nie bawią...


Pobierowo.


Naturalnie.

Robinson Crusoe

Z Pustkowa do Rewala jedziemy już szosą. Mam dość dziurawego chodnika, szumnie nazwanego drogą dla rowerów i podskakującej przyczepki w której Michał też zaczyna się już niecierpliwić. Zmarznięci i głodni szukamy w Rewalu czegoś na ząb i Nasz wybór pada na tawernę przy wielorybach, która okazuje się doskonałym wyborem. Zostajemy nakarmieni przepyszną pizzą, prosto z pieca, Michaś ma plac zabaw tylko do swojej dyspozycji więc możemy posiedzieć tu przez dłuższy czas. Kawa, deser i długa rozmowa z pracownikiem o życiu w tym małym miasteczku w zimie, perspektywach i tak dalej sprawia, że zaczyna się już ściemniać gdy zbieramy się w końcu do wyjścia. Poza nami w lokalu pustka, zima nad Bałtykiem... Wracamy wzdłuż rewalskiej promenady i  Niechorzu jesteśmy już po zmierzchu.


Najważniejszy punkt każdej wycieczki.

Szaro

Szaro dzisiaj było, depresyjna pogoda i mało atrakcji po drodze. Bez wątpienia dwa punkty widokowe, w Rewalu i Trzęsaczu, są do zapamiętania i godne polecenia. Poza tym jeśli ktoś lubi koszmary niech zerknie na pięciogwiazdkowy hotel przy głównej ulicy Pobierowa, który pasuje tam jak pięść do oka. Chociaż patrząc na wszystko wokół, to tam nic do siebie nie pasuje. Czerń i biel dzisiejszego dnia pozwalała to przełknąć bez goryczy, choć miejscami było ciężko.



Dane wyjazdu:
43.10 km 0.00 km teren
03:09 h 13.68 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:250 m
Kalorie: kcal

Zimowy Bałtyk - dzień 1.

Środa, 1 lutego 2017 • dodano: 07.02.2017 | Komentarze 13

Rozmowa

A narty gdzie pakujesz? - spytał mnie sąsiad dzień wcześniej gdy wkładałem plecak do bagażnika. Odpowiedziałem mu tylko uśmiechem i wróciłem na górę po rowery, które zamocowałem na bagażniku. Nad morzem na nartach nie pojeżdżę - moje słowa zbiły go z tropu. Niesamowite - powiedział z wyrazem twarzy, który mógł oznaczać wszystko, od zdziwienia po dezaprobatę. Przecież jest zima - tym frazesem zakończył swą wypowiedź a Ja zacząłem się zastanawiać co miał na myśli.

Planowanie

Środek kalendarzowej zimy, za oknem mróz i śnieg, szarość dnia potrafi skutecznie odebrać chęć do realizowania czegokolwiek. Palce wędrują po mapie w poszukiwaniu cieplejszych miejsc ale mocno skrócony urlop zawęża pole manewru. Zostaje więc wybór pomiędzy górami a morzem, w Naszym pięknym kraju. Prognoza pogody prowadzi Nas nad Bałtyk, najmniejsze prawdopodobieństwo opadów i w miarę stabilnie. Jedziemy do Niechorza, nocleg rezerwując dzień wcześniej co jak się okaże, było strzałem w dziesiątkę.

Zimowy sen.

Niechorze i jego okolice latem zamieniają się w turystyczny kołchoz. Kilkadziesiąt tysięcy wczasowiczów w wioskach liczących kilkuset stałych mieszkańców i kolorowy, plastikowy jarmark rodem z Chin potrafi nawet najpiękniejsze miejsce sprowadzić do miana rynsztoku. Zimą wszystko się zmienia. Wraca spokój, życie toczy się tu swoim leniwym, prowincjonalnym tempem. Mieszkańcy ładują baterie na letnie zachcianki przyjezdnych i zapadają w letarg. O nocleg jest ciężko, otwarte są tylko największe hotele a kwatery prywatne są zamknięte i niedostępne w okresie zimowym. Dzień wcześniej wykonałem kilka telefonów i tylko upewniłem się w tym upewniłem. Na miejscu otwarte dwa sklepy, dwie tawerny, jedna kawiarnia a tak to tylko hula wiatr i wciskając się w każdą szparę śpiewa swoje morskie, mroźne opowieści. Ciszę przerywają tylko okoliczne remonty, przygotowania nowego i naprawy starego. Na lato znów wszystko będzie kolorowe, przaśne i typowe. Teraz jest nostalgicznie, tajemniczo i pięknie. Przyjechaliśmy na miejsce i popołudnie spędziliśmy na leniwym, długim spacerze morskim brzegiem. Jod i cisza.


Krajobraz po zimowych sztormach w Niechorzu.

Ryba.

Drugi dzień pobytu nad morzem przywitał nas pięknym słońcem za oknem co niezmiernie nas ucieszyło. Po śniadaniu godzinny spacer po plaży, długa rozmowa z rybakami o ich ciężkiej pracy i bogatsi o jednego, świeżutkiego łososia wracamy do domu. Przed południem pakujemy przyczepkę, szykujemy rowery i w drogę, jedziemy do Mrzeżyna. 


Łosoś prosto z morza, świeższy nie będzie.

Kocie łby.

Kilka lat temu, w lokalnych mediach, rozeszła się informacja o sukcesie jakim było połączenie Mrzeżyna i Pogorzelicy drogą rowerową. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te informacje bo trudno nazwać drogą rowerową coś co wlecze się na odcinku kilku kilometrów po kocich łbach i betonowych płytach. Choć przyznać trzeba, że okoliczności przyrody w jakich została poprowadzona są wyjątkowe. Nie pozostało nam nic innego jak sprawdzić to na sobie i przejechać ją w całości. Słoneczny choć zimny dzień pozwolił nam na długą wycieczkę i delektowanie się zimową przyrodą. Odcinek od Niechorza do Pogorzelicy jest marzeniem każdego rowerzysty. Nawierzchnia równa jak stół, wydzielona droga wzdłuż torów kolejki wąskotorowej, z jednej strony otoczona sosnowym lasem, z drugiej mamy widok na Jezioro Liwia Łuża. Niestety kończy się ona zaledwie po dwóch kilometrach, przechodząc w odcinek po betonowych płytach, nieprzyjemnych i nierównych. Za stadniną koni i Pogorzelicą, przy szlabanie oznaczającym wjazd na tereny wojskowe, zaczynają się sławetne kocie łby. Jest też alternatywa ale o niej później. Osiem kilometrów kostki czyli przygoda naznaczona podskokami. Jadąc samemu można wygodnie korzystać z igliwia leżącego na poboczu ale jadąc z przyczepką ta przyjemność staje się niedostępna. Sunęliśmy więc niespiesznie pośród sosnowego, bażynowego lasu. Nieskazitelna przyroda występująca praktycznie tylko w tym małym kącie Naszego kraju. Miejscami kocie łby pokrywał śnieg, miejscami lód ale jazda była przyjemna, Michał zasnął niemal od razu gdy tylko wjechaliśmy na tą znienawidzoną przez rowerzystów nawierzchnię. Widocznie jemu to służy. Po kilkunastu kilometrach zatrzymaliśmy się na przepięknym punkcie widokowym, gdzie spędziliśmy dłuższą chwilę podziwiając piękny widok jaki rozpościerał się z nadmorskiej skarpy. Na plaży nie było nikogo oprócz kilku żołnierzy, który patrolowali jej odcinek. Prawdziwy raj.


Pogorzelica - Mrzeżyno.


DDR wzdłuż torów wąskotorówki na odcinku Niechorze - Pogorzelica.


Oznaczanie szlaków jest kiepskie.


:)


Przepiękny zimowy Bałtyk z punktu widokowego pomiędzy Pogorzelicą a Mrzeżynem.


Przepiękny zimowy Bałtyk z punktu widokowego pomiędzy Pogorzelicą a Mrzeżynem.


Żołnierze patrolują teren. Turystów poza nami brak :)


Nieliczne znaki.


Niech stanie się światłość :)

Mrzeżyno

Gdy kocie łby dobiegły końca droga skręciła w las, następnie do samego Mrzeżyna jechaliśmy chodnikiem z kostki bauma, czyli kolejnym polskim wynalazkiem tak umilającym czas spędzany na rowerze. Samo miasteczko, poza portem, było jeszcze bardziej uśpione od Niechorza. Minęliśmy dwie osoby pośród zabudowań i zaledwie kilka na plaży, na którą zjechaliśmy aby pojeździć w końcu tak blisko wody jak tylko się dało. Jazda po zmrożonej plaży jest niesamowita, nie potrafiliśmy się nie uśmiechać sami do siebie, czysta rowerowa przyjemność. I jeszcze ta pustka wokół Nas, czy można chcieć więcej? Problemem okazało się znalezienie czynnej kawiarni, w której moglibyśmy się nieco ogrzać i przebrać Michałka więc daliśmy za wygraną i obraliśmy kurs powrotny. Przed tym pobiegaliśmy jeszcze trochę po piasku dla urozmaicenia. Mrzeżyno okazało się śpiącą dziurą z kolorowym portem.


Plaża pomiędzy Mrzeżynem a Rogowem.


Plaża pomiędzy Mrzeżynem a Rogowem.


Rowerowo, zimowo, rodzinnie.


Aaaaale piaskownica!


Rowerowo, zimowo, rodzinnie.


Port w Mrzeżynie.

Alternatywa.

W drodze powrotnej kocich łbów praktycznie już nie było, poza krótkim odcinkiem przed punktem widokowym patrząc od strony Mrzeżyna. Otóż całkiem niedawno otwarto piękną szutrową drogę, która prowadzi dookoła terenów wojskowych, dalej od morza. Jest ona świetną alternatywą do jazdy po wybojach, znajduje się w sercu sosnowego lasu i pozwala na szybką i przyjemną jazdę. Nie wiedzieć dlaczego nie jest oznaczona jako szlak rowerowy, prowadza na nią tylko małe oznaczenia, które łatwo przeoczyć nie wiedząc o jej istnieniu. Totalne nieporozumienie. Tą właśnie drogą wróciliśmy do Pogorzelicy, goniąc słońce które chowało się już za horyzontem i uciekając jednocześnie przed mrozem, który powoli ogarniał już wszystko wokół. Herbata z termosu i czekolada smakowały w leśnej scenerii jak z trzygwiazdkowej restauracji Michelina.


Można jechać tak.


Lub tak.


W bażynowym lesie.

Rewia na lodzie.

Tuż przed domem, już w Niechorzu, zatrzymaliśmy się na chwilę przy pomoście nad jeziorem. Pięknie zachodzące słońce dawało swój kolorowy koncert wespół z łyżwiarzem, który popisywał się swoimi umiejętnościami na zamarzniętej tafli. Można byłoby tak patrzeć i patrzeć ale Michaś głośno i wyraźne dał znać, że już ma dość siedzenia w przyczepce i chce wyjść. Czas najwyższy skończyć wycieczkę na dzisiaj. Piękna droga, zróżnicowana nawierzchnia, żenujące oznaczenie jako szlaku R-10. Zdecydowanie Polecamy wszystkim kochającym naturę i jej piękno. Warto.


Na koniec dnia taniec na lodzie.



Zaliczone gminy: Rewal (347), Trzebiatów (348)

Dane wyjazdu:
127.30 km 0.00 km teren
05:17 h 24.09 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:38.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:840 m
Kalorie: kcal

Upalna puenta.

Niedziela, 5 lipca 2015 • dodano: 06.07.2015 | Komentarze 1

Puenta wyjazdu nad morze będzie dość krótka i skromna.

Ola bardzo mi zaimponowała swoją nieustępliwością i niesamowitą wręcz ambicją, wiem że to co sobie zaplanowała, zrobi bez problemu, twarda Starsza Pani z niej :)

Jurek naprawdę mi zaimponował swoją determinacją w dążeniu do celu i publicznie to piszę - Jestem z Niego Dumny :)
Za cel niedzielnej wycieczki został obrany Szczecinek. Trasę poprowadziłem tak aby znalazło się na niej maksymalnie dużo ruch o małym natężeniu ruchu, zacienionych i ładnych widokowo. Znalazło się na niej również, i tych mniejszych i tych większych, pagórków więc każdy z naszej trójki był zadowolony. To był naprawdę, świetny wyjazd i super atmosfera. Oby był ciąg dalszy :)


Zaliczone gminy: Biesiekierz (253), Świeszyno (254), Tychowo (255), Grzmiąca (256), Barwice (257), Szczecinek - obszar wiejski (258), Szczecinek - obszar miejski (259)


Największy na świecie pomnik pyry - 9m wysokości :) Biesiekierz.


Zespół pałacowo - parkowy rodu von Kamecke z XVIIIw. Jeden z piękniejszych jaki dane mi było zobaczyć od kiedy zacząłem jeździć i zwiedzać na rowerze :))


Zespół pałacowo - parkowy rodu von Kamecke z XVIIIw. Jeden z piękniejszych jakie dane mi było zobaczyć od kiedy zacząłem jeździć i zwiedzać na rowerze :))


Zespół pałacowo - parkowy rodu von Kamecke z XVIIIw. Jeden z piękniejszych jakie dane mi było zobaczyć od kiedy zacząłem jeździć i zwiedzać na rowerze :))


Zespół pałacowo - parkowy rodu von Kamecke z XVIIIw. Jeden z piękniejszych jakie dane mi było zobaczyć od kiedy zacząłem jeździć i zwiedzać na rowerze :))


Piękna droga tuż przed Tychowem.


Piękna droga tuż przed Tychowem.


Największy eratyk w Polsce. 44m obwodu, 14m długości, 4m wysokości i 2 tysiące ton wagi! Tychowo.


Rynek w Szczecinku.
---
E
część 5 :)

Dane wyjazdu:
310.20 km 0.00 km teren
13:13 h 23.47 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Temperatura:40.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1450 m
Kalorie: kcal

Morskie opowieści.

Sobota, 4 lipca 2015 • dodano: 06.07.2015 | Komentarze 27

Kiedy rower zaszumi w głowie, cały świat nabiera treści. Wtedy chętniej bikestats słucha morskich opowieści.

Nad morze pojechali we trójkę, zalegnąć na plaży w zachodzie słońca blasku. Pan pełen wigoru i z wąsem nad ustami, Pani Starsza z młodzieńczym uśmiechem i wieloma bagażami oraz Jegomość w sandałach ze skarpetkami. Jechali długo, nocą w księżyca blasku, rankiem oświeceni wschodu słońca pięknem i w południe smażąc swe lica i ciała w czterdziestostopniowym upale. Czy było warto? O to się ich nie pyta bo było wspaniale :)

Kto chce ten niechaj słucha, kto nie chce niech nie słucha. Jak balsam są dla ucha morskie opowieści.

Pan z wąsem lat kilka temu w wyobraźni swej nieokiełznanej ujrzał siebie z rowerem na plaży, piaskiem usypanej. Siedziało mu to w głowie od dawien dawna, aż powiedział że przyszedł ten czas, że jedziemy i basta. Więc spotkali się nocą, w metropolii Pamiątkowem zwanej, i pojechali w górę mapy wyruszając tuż przed północą. Księżyc w pełni z uznaniem przyglądał się temu jak jadą i postanowił umilać im trasę swą jasną poświatą.

Hej, ha! Kolejkę nalej! Hej, ha! Kielichy wznieśmy! To Zrobi doskonale morskim opowieściom.

Bez kawy nie ma zabawy, pomyśleli we trójkę zgodnie i na Orlenie w Czarnkowie rozsiedli się niezmiernie wygodnie. Siedząc, pijąc i podziwiając piękno dystrybutorów wiedzieli, że znacznie oddalą się dziś od swych domów. Dwa kółka poniosą ich tam gdzie mewy zawracają i gdzie zimą złowione dorsze, latem na plastikach turystom jako świeżynki podają. Kilka toastów z kofeiny dobrze im zrobiło i ruszyli na Wałcz, przed którym powoli jasno się już robiło. Kilka chwil porannych w kadrze zatrzymali i na kolejną kawę się udali. Pan z obsługi w depresji lub letargu się znajdował, Pani Starsza chciała go ratować ale się buntował. Bez żalu udali się do Czaplinka, po drodze mijając niezliczone drogowe wahadła, na których, o dziwo, średnia prędkość ani trochę im nie spadła. Działo się to dzięki temu, że kolorów nie znali i wszystkie światła jako zielone traktowali. Kierowcy w puszkach blaszanych stali i na korki klęli więc kilka razy ze złości tą trójkę rozjechać chcieli. Przyjemnie więc kilka razy mniej się zrobiło ale na rowerzystach wrażenia to nie zrobiło.

Niech drżą gitary struny, niech wiatr rower pieści. Gdy jedziemy pod banderą morskich opowieści.

W Czaplinku przymiarka nowej ramy, niestety na takiej wysokości wszyscy zbledli, więc wsiedli na swoje rumaki i kawałek za rynkiem nad jeziorem się rozsiedli. Walka o nałóg była tam zaciekła lecz niestety kobieta poległa. Następnym razem ten co jechał w sandałach i skarpetkach, będzie bardziej stanowczy i dramatycznie się to skończy. Palenie zabija i niech każdy to wie, Pan z wąsem też... Droga stu zakrętach wszystkim jako samo piękno się jawi i ucieleśnieniem jest rowerzystów marzeń ale nie tak było tym razem. Ruch samochodów był tak wielki i zaborczy, że z ulgą przyjęli Zdrojowy Połczyn. W październiku na tym odcinku jest pięknie, mówiła ta Pani, która w różu się lubuje, każdy kto tu wtedy przyjedzie tak samo to odczuje. Wrócimy więc na tę trasę gdy złota polska jesień nastanie, będzie pięknie i niech tak się stanie.

Może ktoś się będzie zżymał mówiąc, że to zdrożne wieści. Ale to jest właśnie klimat, morskich opowieści.

Za Przyrowem uciekli z przeładowanej trasy nad Bałtyk, wybrali znikomy ruch i lokalne trakty. Na tej drodze napotkali na Świdwiński Maraton Rowerowy, było śmiesznie i komicznie bo zrobili punkt odnowy. Wkręcili jednego szosowca, kilku innych nabrali, punkt kontrolny w stu procentach wypalił. Ciesząc się z braku samochodów na swej drodze w Rąbinie pomyliła się ta wesoła trójka dość srodze. Nie skręcili w lewo gdzieś we wiosce i pojechali na Tychówko wjeżdżając znów na drogę wojewódzką. Przepękali jakoś do Białogardu ruch jak na autostradzie i na tamtejszym rynku i pod Biedronką rozsiedli się jak na jakiejś estradzie. Posilili się nieco i płyny uzupełnili po czym do ostatecznego ataku na Bałtyk przystąpili. Karlino minęli zatrzymując się ledwo na dwa pstryki, prawie biegiem, by bo kilometrach dwudziestu zatrzymać się nad Parsęty brzegiem.

Jeździł raz rowerzysta, który żywił się wyłącznie w tubce mleczkiem. Jadał go do kabanosów i do zupy mlecznej.

A w rzece tej działy się cuda, były i pstrągi i nagie uda. Bo gorąco i w ogóle upał był taki, że kąpać się musiały nawet i ptaki. Niektórzy krzyczeli, niektórzy uwierzyć nie chcieli ale konkluzja z tego dla jednej osoby jest dość oczywista - Parsęta to rzeka bardzo czysta ;)

Kto chce ten niechaj słucha, kto nie chce niech nie słucha. Jak balsam są dla ucha morskie opowieści.

Pod tablicą z nazwą nadmorskiego miasta zrobili sobie fotkę i Pan na niebieskiej szosie pomyślał, że już basta. Lecz pozostałej dwójce nie w głowie było korzystanie z Kołobrzeskich uroków i miasta więc zaciągnęli go jeszcze do Sianożętów i dopiero tam powiedzieli, że na dzisiaj basta. Nocleg w sumie znalazł się sam, gdzieś na ulicy Kwiatowej więc do końca dnia był czas na plażowanie i osiągnięcie równowagi duchowej. Koniec, końców skończyło się to wszystko prawie ukrzyżowaniem ale tego już Wam nie opiszę, drodzy Panowie i Panie.

Wielkie podziękowania dla OliJurka za towarzystwo. Bez Was to nie było by to samo. Krówka prawdę Wam powie ;))



Zaliczone gminy: Czaplinek (244), Połczyn-Zdrój (245), Rąbino (246), Bialogard - teren wiejski (247), Białogard - teren miejski (248), Karlino (249), Gościno (250), Dygowo (251), Kołobrzeg - teren wiejski (252)


Tam jedziemy :)


Pierwszy pit-stop


Gdzieś w okolicach Czarnkowa.

 
Bajera na Orlenie w Czarnkowie.


Dzień wstaje w okolicach Wałcza.


Krótka to była noc. Pierwsze promienie w okolicach Wałcza.


Groupon gdzieś pomiędzy wahadłami.


Różowa Starsza Pantera :) 


Fabian Cancellara z Buku.


Rama nie w moim rozmiarze :) Czaplinek.


Czaplinek - Jezioro Drawsko.


Zamek Drahim w Starym Drawsku.


Migawka z przepięknej drogi stu zakrętów.


Połczyn-Zdrój.

Białogard.

Białogard.

Karlino.


Nad Parsętą, pomiędzy Ząbrowem a Pustarami.


Się bawią się w Parsęcie :)

U celu :)


Po trzystudziesięciu kilometrach taki relaks należy się jak psu buda :)

---
T
część 4 :)






Dane wyjazdu:
180.40 km 0.00 km teren
07:33 h 23.89 km/h:
Maks. pr.:44.70 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:822 m
Kalorie: kcal

Piła tango, Wałcz gogol.

Niedziela, 24 sierpnia 2014 • dodano: 24.08.2014 | Komentarze 5

Prognozy pogody są dla mięczaków :]

Piła tango, Wałcz gogol, razem z Jurkiem zrobiliśmy to co należy robić w niedzielę. Cały rowerowy dzień :]

Nie mam weny, parę słów tylko aby kiedyś wspomnieć co nieco.

Do Piły pociągiem, wlecze się niemożliwie. Na miejscu lekka mżawka, kawka w mc'u i kurs na Wałcz. Trasa świetna bo po hopkach ale cały czas z wiatrem w twarz. Jedzie się ciężko ale całkiem sprawnie i trochę po dziesiątej jesteśmy w Wałczu. Zajeżdżamy na start Gogol maratonu, w którym startuje kilkoro znajomych Jurka i którym chcemy trochę pokibicować. Kręcimy się trochę w okolicach startu po czym jedziemy znaleźć ciekawą miejscówkę aby zobaczyć trochę ścigania na trasie. Około kilometra jedziemy w terenie, Jurek na szosie robi furorę bo myślą, że rozgrzewa się przed wyścigiem ;)) Miejsce zajęte, jemy drugie śniadanie i jadą :) Strzelamy kilka fotek, dopingujemy i wracamy na start mini gdzie czeka sporo większa banda rowerzystów niż na mega. Po tym aż wszyscy ruszyli czas na nas i jedziemy pokręcić się trochę po Wałczu. Ładne miasto, dwa jeziora piękne tereny wokół :)
Z Wałcza go Gostomii jedziemy turystycznym tempem, od Gostomii do Czarnkowa średnia w okolicach 32-33km/h. Jedzie się świetnie, wychodzimy solidarnie na zmiany co owocuje naprawdę dobrą jazdą :) Jeden postój robimy tylko w Trzciance, na uzupełnienie płynów i zjedzenie słodkiego ;) Miejscowy fan trunków wszelakich dowiadując się gdzie jedziemy wątpi w stan swojej trzeźwości ;) W Czarnkowie łapie nas ulewa, którą spędzamy na scenie pośrodku rynku. Miejscówka idealna :) Wyjazd w kierunku Dębe to kapitalny podjazd na którym cisnę ile wlezie, Jurek siedzi mi na kole, jest dobrze :) Prawie do samego Obrzycka trzymamy mocne tempo, średnia nie schodzi poniżej 30km/h. Od Obrzycka do Szamotuł zaczyna mnie mulić, brakuje mi kalorii i myślę tylko o jedzeniu. Zwalniam dość znacznie, po za tym cholernie nie lubię tego odcinka, nudny jest :| W Szamotułach piknik pod biedronką i powrót do domu już turystycznie, bez szaleństw :)

Świetny wyjazd, nie ma co patrzeć na prognozy :) Miało lać, burze miały być i co? Była jedna ulewa, jakiś tam mały deszcz po drodze a po za tym ekstra pogoda na rowerowanie. Było świetnie :) 

Dzięki Jurek za wyjazd!

Piła tango.

Zaliczone gminy: Piła (147), Szydłowo (148), Wałcz - teren wiejski (149), Wałcz - teren miejski (150), Trzcianka (151)


Razem z Jurkiem na parkingu przed startem Gogola w Wałczu :) 


JoannaZygmunta :)


Josip :)


z3waza


zbych741


dave :)


Start mini.


Jurek na rynku w Wałczu :)


"centrum" Trzcianki :)


Ciężkie chmury nad Czarnkowem i nasza miejscówka na przetrwanie ulewy :)





Dane wyjazdu:
82.60 km 0.00 km teren
05:24 h 15.30 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:365 m
Kalorie: kcal

Dzień trzeci.

Czwartek, 20 czerwca 2013 • dodano: 24.06.2013 | Komentarze 1

Dąbki - Ustka.

Z dzieciakami w Jarosławcu
Z dzieciakami w Jarosławcu © rmk

Port w Ustce
Port w Ustce © rmk

Dane wyjazdu:
44.70 km 0.00 km teren
02:48 h 15.96 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Dzień drugi.

Środa, 19 czerwca 2013 • dodano: 24.06.2013 | Komentarze 0

Sarbinowo - Dąbki

Morze kwiatów :)
Morze kwiatów :) © rmk

Latarnia Morska w Dąbkach
Latarnia Morska w Dąbkach © rmk

Widok z Latarni Morskiej w Dąbkach
Widok z Latarni Morskiej w Dąbkach © rmk

Widok z Latarni Morskiej w Dąbkach
Widok z Latarni Morskiej w Dąbkach © rmk