Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
43.90 km 0.00 km teren
03:32 h 12.42 km/h:
Maks. pr.:29.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:231 m
Kalorie: kcal

Borne Sulinowo - dzień 2.

Niedziela, 21 maja 2017 • dodano: 24.05.2017 | Komentarze 5

Drugi i ostatni dzień Naszego, krótkiego pobytu w Bornym Sulinowie wita Nas promieniami słońca, rześkim powietrzem i silnym wiatrem. Niebieskie niebo to jakże przyjemna odmiana w stosunku do wczorajszego dnia i nadzieja na to, że pogoda będzie tym razem będzie sprzyjać. Wczoraj był niebieski szlak, dzisiaj wybieramy czerwony. Poddany delikatnym modyfikacją to właśnie szlak "Nad jezioro Ciemino" będzie osią dzisiejszej wycieczki.



Pepesza

Zdania na temat Armii Radzieckiej i jej obecności na Naszych terenach są mocno podzielone. W Bornym Sulinowie część mieszkańców czerpie zyski z tego, że właśnie te miasto było ich garnizonem i tak długo pozostawało w tajemnicy. Nawiązania do obecności Rosjan na tych terenach są wszędzie ale podczas rozmów z mieszkańcami raczej jest więcej do nich niechęci niż można się tego spodziewać. Spotkany na początku dzisiejszego wyjazdu starszy Pan nie ukrywał swojej złości z tego, że więcej ludzi chce zobaczyć radziecki cmentarz wojskowy a o polskim nawet nie wspominają. Cóż, również i My chcieliśmy zobaczyć pomnik z pepeszą a o miejscu pochówku Naszych żołnierzy nawet nie wiedzieliśmy. Często bywa tak, że o swoich bohaterach nie pamiętamy... A skoro już zajechaliśmy tam gdzie jest pepesza to wspomnieć warto, że spoczywa tu trzysta sześćdziesiąt osób a sto czterdziestu sześciu  z nich to "niezwiestnyj sołdat". Tak było wygodniej dla propagandy...

Lekko i ciężko zarazem.


Grób Iwana Paddubnego na rosyjskim cmentarzu w Bornym Sulinowie.

Marzenie

Od trzeciego kilometra Naszej trasy czerwony szlak wjechał na teren byłego poligonu. Oznaczało to dla Nas nie tylko osłonę od porywistego wiatru, gdyż w większości są to tereny zalesione, ale praktycznie brak ruchu samochodowego, ciszę i spokój. Wprost wymarzone warunki do rodzinnego rowerowania. Korzystając z doskonałego asfaltu nie mieliśmy żadnych obaw aby Michaś mógł samemu przejechać dwa kilometry i cieszyć się wraz z Nami jazdą w takich okolicznościach przyrody. Te dwa tysiące metrów samodzielnej jazdy to dla niego spory wyczyn ale tak mu się podobała jazda całą szerokością drogi, zjeżdżanie z górki i pogoń za jedynym rowerzystą jaki nas minął, że nie sposób było go zatrzymać. Namiastkę jazdy po zamkniętym poligonie mamy w okolicach Poznania ale tutaj ruchu nie ma kompletnie, bo nie ma gdzie samochodem dojechać. Asfalt kończy się po kilku kilometrach a do najbliższej miejscowości prowadzi kilka następnych ale już szutrowej i piaszczystej drogi. Dla rowerzystów marzenie.


Uśmiech mówi sam za siebie.


Zdjęcie dzięki uprzejmości mijanej pary rowerzystów :)

Niespodzianka

Pomimo tego, że czerwony szlak uciekał w lewo zdecydowaliśmy się jechać do końca asfaltu, który pewnikiem miał skończyć się gdzieś niedługo. Dojechaliśmy nim aż do jeziora Kniewo i zaczęła się mała gehenna. Kolejne cztery kilometry prowadziło po resztkach asfaltu, dziurach, kamieniach, grysie, szutrze i wszystkim tym co skutecznie zwalnia jazdę z przyczepką do szalonych pięciu kilometrów na godzinę. Z pozytywów wymienić należy to, że nie było piasku. Cóż jednak z tego skoro to tylko śmiech przez łzy. Trzeba było jednak jechać szlakiem, który okazał się całkiem wygodną szutrową drogą przeciwpożarową, z którą połączyliśmy się tuż przed kolejną niespodzianką. Transwielkopolska Trasa Rowerowa (TTR) jest mi znana nie od dziś ale nie miałem pojęcia o tym, że zaczyna się w województwie pomorskim. Toteż wielkie było moje zdziwienie gdy przy leśniczówce Płytnica stanęliśmy pod tablicą, która oznajmiała, że właśnie w tym miejscu owy szlak się rozpoczyna. Podróże kształcą.


Diabelskie Pustacie.


Początek TTR.

Śpiący królewicz

Michał zasnął a ja widząc drogę po jakiej przyszło nam teraz jechać zastanawiałem się w duchu czy przez kolejne kilometry nie pobiję przez przypadek jakiegoś rekordu. Dziury jakie pojawiały się w nawierzchni zmuszały mnie do ekwilibrystyki z przyczepką, szukania możliwości przejazdu i zwalniania praktycznie do zera. Jechaliśmy tak i jechaliśmy. W sumie nie spieszyło się nam nigdzie ale taka jazda bywa mocno męcząca. Królewicz nie zważając na te przeszkody spał w najlepsze ale to mi przypadło w udziale manewrowanie zestawem tak aby Morfeusz trzymał go w objęciach jak najdłużej. Momentami nie było to możliwe i z kretesem przegrywałem walkę z nierównościami wpadając w coraz to większe dziury. Tak bywa gdy nie zna się drogi i jedzie przed siebie. Gdy szlak odbijał w prawo w stronę Jelonka, przegapiliśmy ten zjazd ale zreflektowaliśmy się w miarę szybko i zawróciliśmy. Gdy Naszym oczom ukazała się ścieżka, którą mieliśmy jechać, wybaczyliśmy sobie nawigacyjny błąd. Zarosła i była praktycznie niewidoczna, ale na szczęście tylko na odcinku około stu metrów. Niestety wystające korzenie, nieco piachu i głębokie kałuże nie ułatwiały zadania i tempo jazdy nie wzrosło prawie wcale. 


Ciężki odcinek, ilość dziur i przeszkód ciężka do przełknięcia.

Cywilizacja

Po dwudziestu kilometrach jazdy wśród lasów wyjechaliśmy w Jelonku. Zaczęliśmy rozglądać się za jakąś oberżą czy inną jadłodajnią, która pozwoliła by nam uzupełnić braki kofeiny w organizmie i poratowała kaloriami ale Nasze poszukiwania spełzły na niczym. Dobrze wyglądająca smażalnia ryb w Przejezierzu nie honorowała płatności kartą a z gotówką u Nas było kiepsko ale co najgorsze, jedyną słodkowodną rybą w menu był pstrąg. Kargulen, dorszy, łososi i innych było zatrzęsienie co przecież powinno być zrozumiałe, do morza jedyne sto kilkadziesiąt kilometrów a w niezliczonych, okolicznych jeziorach ryb brak. Wolny rynek. Zerkając na mapę postanowiliśmy zjeść swoje kanapki nad jeziorem w Cieminie i musieliśmy obejść się bez kawy. Gdy przystanęliśmy na chwilę przy pięknym kościele w Jeleniu Michał się obudził. 


Kościół rzymskokatolicki pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Jeleniu.


Pomiędzy Jeleniem a Ciemieniem.


Jezioro Ciemino.

Przyczepkom tu jechać nie kazano

O ile dziurawy odcinek na poligonie był męczący to kilka kilometrów od Ciemina do Krągów momentami dało mi się tak we znaki, że traciłem przyjemność z jazdy. O ile bez przyczepki można było manewrować pomiędzy korzeniami, kamieniami, koleinami i piachem to w zestawie była to ciągłe wymyślanie jak przejechać kolejne przeszkody aby nie uszkodzić przyczepki i zapewnić jakikolwiek komfort jej małemu pasażerowi. Zdecydowanie to był najgorszy odcinek drogi jaki przejechałem z przyczepką i największemu wrogowi jej nie polecę. Było, minęło i niech tak zostanie. Jedyną przyjemnością była spora ilość świerków, które wprost uwielbiam i mógłbym się na nie patrzeć godzinami. 


Ehh...

Wszystko co dobre, szybko się kończy

Do Bornego wracamy szosą prowadzącą z Krągów. Po różnych nieprzyjemnościach jakie zafundował nam dzisiaj czerwony szlak ten odcinek to prawdziwy Wersal. Równo, równiutko. Obiad, kawę i zasłużony deser jemy w polecanej nam Gospodzie u Ani i nie żałujemy tej decyzji. Pyszne, domowe jedzenie, wyśmienita kawa i na deser po lodowym pucharze. Na koniec wycieczki jedziemy jeszcze brzegiem jeziora Pile zachwycając się po raz kolejny Domem Oficera i Bornym Sulinowem jako całości. Dla każdego coś miłego. Rower, kajaki, grzyby, fortyfikacje, historia, polowania, spacery, lenistwo nad wodą. Wszystkiego pod dostatkiem. I przede wszystkim święty spokój. Jeśli moja kochana Żonka zaczyna podczas jazdy przebąkiwać o kupnie tu działki czy mieszkania to musi być to ciekawe miejsce. I zaiste takim jest.


Zasłużona nagroda po całodziennej jeździe.


Marina. Nam się podobała.

Dwa dni minęły niepostrzeżenie, czas wracać do domu. Choć krótki to pozwalający odrobinę się zrelaksować pobyt w Bornym Sulinowie dobiegł końca. Czy kiedyś tu wrócimy? Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam. Choć warto.

Zupełnie przypadkowo i niespodziewania wyszło Nam, że dzisiaj praktycznie nie jechaliśmy pod wiatr chociaż wiało naprawdę mocno. Mnogość lasów była Naszym sprzymierzeńcem, inaczej mogło być krucho... Najbardziej odsłonięty odcinek jechaliśmy z wiatrem, wtedy gdy Michaś jechał sam. Ktoś nad nami czuwał :)



Komentarze
Trollking
| 21:29 czwartek, 25 maja 2017 | linkuj Może i red is bad, ale teraz mamy oficjalną alternatywę: nazi są nasi :)
rmk
| 21:09 czwartek, 25 maja 2017 | linkuj Michuss - dokładnie. Tylko, że emerytur nie będzie ;))
Anka - bardzo ciekawe, jedźcie tam z Grigorem, będziecie mega zadowoleni :)
Tomek - red is bad ;)
Trollking
| 18:05 czwartek, 25 maja 2017 | linkuj Born to live in Borne Sulinowo? :)

Super wycieczka. Jak widać czerwony nie zawsze jest szybszy :)
anka88
| 17:05 czwartek, 25 maja 2017 | linkuj Bardzo fajna wycieczka. Ciekawe miejsce :)
michuss
| 06:29 czwartek, 25 maja 2017 | linkuj Tak, to jest świetne miejsce na spędzanie emerytury :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa dzaws
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]