Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Wielkopolska

Dystans całkowity:7739.55 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:320:41
Średnia prędkość:23.21 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:34231 m
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:135.78 km i 5h 56m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
167.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:820 m
Kalorie: kcal

Pętla z Jurkiem.

Niedziela, 17 czerwca 2018 • dodano: 14.07.2018 | Komentarze 2

Na Jurka zawsze można liczyć. Jadąc z nim kilometry i cała reszta nie ma znaczenia. Pierwszy od dawien dawna całodniowy wyjazd, zresetowałem głowę i nie wiem jakim cudem nie wpadłem pod tira. Pokręciliśmy się od Zbąszynka przez Świebodzin, Międzyrzecz, Pszczew do Prusimia. Później każdy w swoją stronę, ja skończyłem w Szamotułach. 



Dane wyjazdu:
90.40 km 0.00 km teren
03:53 h 23.28 km/h:
Maks. pr.:44.40 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:362 m
Kalorie: kcal

Przed siebie.

Niedziela, 11 marca 2018 • dodano: 11.03.2018 | Komentarze 7

Zanim ktoś się mnie zapyta czy nie chciałem dokręcić do stu kilometrów, napiszę odpowiedź. Chciałem ale nie miałem siły na więcej.

Piękna, wiosenna pogoda pięknie zgrała się z pierwszym od dawien dawna wolnym przed i popołudniem więc nie było się nad czym zastanawiać tylko wsiąść na rower i pojechać przed siebie. Tak też zrobiłem. Jako, że w terenie błoto nie pozwalało na wiele zostałem dzisiaj zmuszony do jazdy asfaltem. Pokręciłem się trochę na północ od Poznania, pojeździłem po wioskach i miasteczkach. Mnóstwo rowerzystów, mnóstwo spacerowiczów. Tereny doskonale mi znane, niczym mnie nie zaskoczyły.

Na poligonie, na wysokości Kościoła w Chojnicy, chciałem skrócić drogę do Złotkowa i zatrzymała mnie żandarmeria wojskowa. Krótko, stanowczo ale jednocześnie sympatycznie polecono mi zawrócić i udać się na ogólnodostępną drogę. Dla dobra mojego i grubości portfela, oznajmił mi rozmawiający ze mną żołnierz. Można pogadać a nie od razu karać? Można :)

Nogi bolą :)



Ulubione miejsce na poligonie.


Bobry w formie, w przeciwieństwie do mnie.


Trochę zimy wiosną.
Kategoria Wielkopolska, 75-100


Dane wyjazdu:
63.40 km 0.00 km teren
03:48 h 16.68 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:363 m
Kalorie: kcal

Błotna, złota polska jesień.

Sobota, 4 listopada 2017 • dodano: 05.11.2017 | Komentarze 8

Trasa.

Po prawie dwóch miesiącach znalazło się kilka godzin wolnego, który mogłem przeznaczyć tylko dla siebie. Wziąłem rower, spakowałem aparat i obrałem kurs na Puszczę Zielonkę. Chciałem pojeździć po lesie, pobyć sam na sam z przyrodą i nie zastanawiać się za dużo. 

Pierwszy raz odwiedziłem Kokoryczkowe Wzgórze w Radojewie i jestem pod wrażeniem. Ładne, klimatyczne miejsce, cisza, spokój.
 Jadąc wzdłuż Warty trafiłem na polowanie, cztery upolowane dziki leżały już na przyczepce, wypatroszone i gotowe na dalszą obróbkę. Nim dojechałem do Biedruska trochę czasu minęło, jechałem wolno aby napawać się przyrodą i piękną pogodą. Do Puszczy Zielonki wjechałem tuż za Trzaskowem i jeździłem po niej zupełnie bez celu, różnymi drogami, dróżkami i bezdrożami. Olbrzymie ilości błota, kałuże wielkości Śniardwy i koleiny jak kratery na księżycu dawały mi mnóstwo frajdy. Gdzieś w okolicy Rezerwatu Las Mieszany wpadłem w małe bagienko, głębokie na pół metra i z trudem wyciągnąłem z niego rower i siebie. W tym momencie wycieczka musiała obrać kurs powrotny, byłem totalnie przemoczony i czas było wracać. Woda chlupała w butach, spodnie całe w błotnej mazi i tak wesoło jechałem przez Kicin, Koziegłowy aż dojechałem a właściwie doczołgałem się na myjkę na Sobieskiego, gdzie wyprałem się sam i rower.

Już nie pamiętam kiedy byłem tak zmęczony i zadowolony jednocześnie. Roweru tak brudnego chyba nigdy nie miałem. Było super :)


Sztuczne ruiny na Kokoryczkowym Wzgórzu.


Pomnik przyrody na Kokoryczkowym Wzgórzu.


Nadwarciański Szlak Rowerowy.


Nadwarciański Szlak Rowerowy.


Puszcza Zielonka.


Puszcza Zielonka.


Puszcza Zielonka.


Puszcza Zielonka.


Puszcza Zielonka. Wpadłem tutaj po kolana i wyglądając jak błotna rzeźba wróciłem do Poznania :)
Kategoria 50-75, Wielkopolska


Dane wyjazdu:
184.70 km 0.00 km teren
07:55 h 23.33 km/h:
Maks. pr.:45.90 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:940 m
Kalorie: kcal

Północna Wielkopolska. Zarwany most na Gwdzie.

Piątek, 11 sierpnia 2017 • dodano: 12.09.2017 | Komentarze 7

Gdybym wrzucił opis tej wycieczki nazajutrz po przyjeździe do domu byłby pewnie mocno emocjonalny i barwny w to co mnie zastało na trasie i w drodze powrotnej. Wracając pociągiem z Okonka załapałem się na armagedon, który zmiótł z powierzchni ziemi ogromne połacie lasów na Kaszubach i okolicach. Potworna siła.
Na północ Wielkopolski wybierałem się od dawna. Interesował mnie tam jeden obiekt, który znajduje się w tych rejonach i to on był właściwym celem wycieczki. Cała reszta była tylko dodatkiem.

Z domu wyjechałem chwilę po ósmej rano. Pogoda była nijaka, niebo szaro sine, delikatna mgiełka i mżawka, która towarzyszyła mi przez pierwszych kilkanaście kilometrów. Pierwsze sto kilometrów było mi doskonale znane. Jeździłem już tą trasą wcześniej, nic szczególnego nie było po drodze więc mogłem skupić się po prostu na samej jeździe. Zatrzymałem się kilka razy aby zrobić pamiątkowe zdjęcia i poza tym ten odcinek minął bez większych historii. Jechałem w większość po asfalcie, czasem szutrem, czasem polnymi odcinkami. Jedynie pomiędzy Kąkolewicami a Ostrówkiem mijana przeze mnie Pani, prowadząc rower pomiędzy kałużami na leśnej drodze na moje dzień dobry odpowiedziała: - Gdzie ta dobra zmiana miły Panie? Od tylu lat dziury jak były tak są i pewnie jeszcze mnie przeżyją. Niech Pan uważa. - w politykę się bawię więc odpowiedziałem uśmiechem i pojechałem dalej. Faktycznie dziury były a asfaltu brakowało na tym odcinku pomimo iż na mapie było inaczej. I tak bywa.


I po żniwach. Okolice Murowanej Gośliny, pogoda nijaka.


- Gdzie ta dobra zmiana? Droga pomiędzy Kąkolewicami a Ostrówkiem, gmina Budzyń.


Jezioro Karczewnik w Chodzieży.


Most na Noteci za Milczem.

Nowe tereny zacząłem odkrywać za Śmiłowem, gdzie zrobiłem pierwszy tego dnia dłuższy postój. Blisko sto przejechanych kilometrów było dobrym pretekstem do odwiedzin wiejskiego sklepu i zakupu drugiego śniadania. Rozsiadłem się wygodnie na ławeczce ale nie było nikogo z kim mógłbym zamienić choćby pół słowa. Zjadłem więc w ciszy drożdżówkę popijając ją sokiem i pojechałem w dalszą drogę. W Zelgniewie kilkanaście metrów przede mną traktor przewoził baloty słomy na przyczepie i ułamała się w niej tylna ośka. Baloty rozsypały się po drodze a przyczepa zablokowała całą szerokość jezdni. Chwila moment i było już kilka osób chętnych do pomocy i raz dwa ułożyli słomę pod płotem jakiejś posesji ale przyczepa leżała rozwalona. Chwilę oglądałem te zajście i ruszyłem dalej. Dobrze, że nie jechałem tuż za traktorem, bo mogłoby być nieciekawie gdyby ten balot potoczył się na mnie...

Za Zelgniewem wjechałem na Pojezierze Wałeckie i Dolinę Gwdy i krajobraz zmienił się na lepsze. Pojawiły się pagórki i zrobiło się inaczej. Kilkanaście kilometrów jakie dzieliło mnie od Krajenki było naprawdę ładne i jechało się bardzo przyjemnie.


Za Zelgniewem.


Przed Maryńcem.

Krajenkę minąłem z przerwą na jedno zdjęcie mając nadzieję na obiad w Złotowie. Niestety mocno rozczarowałem się tamtejszą oferta gastronomiczną i musiałem zadowolić się tylko suszonymi owocami. Godzina czekania na posiłek w pizzerii nad jeziorem przekracza zdecydowanie moją cierpliwość a w rynku było mocno nijako. Samo zaś miasto było równie nijakie jak tamtejsze lokale z jedzeniem a dopełnieniem negatywnego odbioru były ichniejsze drogi dla rowerów. To trzeba zobaczyć samemu, żeby uwierzyć. Podobało mi się muzeum, te na rynku i te nad jeziorem. 


Młyn i dom Młynarza w Krajence.


Muzeum Ziemi Złotowskiej w Złotowie.


Kościół z 1800r. w Piecewie.

Miejsce, którego odwiedziny były pretekstem do dzisiejszego wyjazdu było prawie sto pięćdziesiąt kilometrów od domu. Zerwany most kolejowy nad Gwdą wisi nad wodą, nienaturalnie wygięty jakby wołający o pomoc, która nigdy nie nadejdzie. Wysadzono go w 1945r. i tak już stoi od tamtej pory przypominając o latach minionych i tym co tu się działo. Detonacji dokonali wycofujący się Niemcy w obawie przed Rosjanami. Konstrukcja ta robi spore wrażenie i wpisuje się w niezwykle malowniczy region. Sama zaś Gwda płynie tu majestatycznie i spokojnie. Po tym co zobaczyłem, wycieczkę mogłem uznać za spełnioną.


Zarwany most kolejowy nad Gwdą. Okolice Jastrowia.

W Jastrowiu odwiedziłem jezioro miejskie i w mieście zjadłem obiad w bardzo dobrej restauracji, którą odwiedziła kiedyś ruda małpa i ponoć to dzięki niej dobrze tu teraz karmią. Nie wiem ile w tym prawdy ale dowiedziałem się o tym po fakcie i nie ma to dla mnie znaczenia, ważne że się najadłem. Z Jastrowia mogłem udać się do Poznania pociągiem ale jako, że pamiętam o tym aby dzień wolny święcić spojrzałem na rozkład i zdecydowałem się jechać następnym składem, z Okonka. Na jazdę pomiędzy tymi miasteczkami drogą krajową nie namówił by mnie nikt nigdy, więc z radością pojechałem lokalnym traktem przez Pniewo i Borucino. Mając duży zapas czasu do odjazdu pociągu jechałem tempem spacerowym ciesząc się z małego ruchu i ładnych krajobrazów. Po drodze minąłem olbrzymi plac, na który zwożono baloty słomy. Były tego tysiące, całe mnóstwo słomy, nigdy nie widziałem takiej ilości naraz. Niestety w tym momencie mój aparat zastrajkował i nie mam żadnego zdjęcia. Później okazało się, że ta słoma składowana jest na potrzeby równie wielkiej pieczarkarni, która znajdowała się w Borucinie.


Kościół w Pniewie.

Do Jastrowia przyjechałem ponad godzinę przed odjazdem pociągu. W tym miasteczku największą atrakcją jest przecinająca je droga krajowa numer jedenaście, więc nie wiedziałem co ze sobą począć. Pojechałem do lasu zobaczyć wieżę widokową, standardowo zamkniętą, porozmawiałem chwilę z handlarzem kurkami, zjadłem loda pod żabką i to by było na tyle. Dworzec pkp to klasyka lat minionych, siedząc tam przypominałem sobie jak to było gdy jeździło się pociągami z biletami w kształcie prostokątnych kartoników z dziurą pośrodku. Ale te lata lecą...


Kolorowy akcent w Jastrowiu. Chyba jedyny pozytyw z tego miasteczka.


Jastrowie wieża widokowa. Standardowo zamknięta.


Pkp Jastrowie. PRL pełną gębą.

Wracając do Poznania pociągiem za Piłą wpadliśmy w sam środek potężnej burzy, która przetaczała się wtedy w stronę Kaszub. Później okazało się, że cała Polska długo o niej mówiła. Jej siła była odczuwalna nawet w pociągu, coś strasznego. Trzy kilometry jakie dzieliły mnie od stacji Poznań Strzeszyn do domu jechałem w tak potężnej nawałnicy, że nigdy wcześniej nie dane mi było się tak bać na rowerze. Z nieba lało się tak jakbym stał pod wodospadem, Strzeszyńska zamieniła się w rwącą rzekę a wiatr wiał tak mocno, że sam nie wiem jak dojechałem do domu. Oby nigdy więcej się to nie przytrafiło. Armagedon.

Zaliczone gminy: Krajenka [414], Złotów - obszar wiejski [415], Złotów - teren miejski [416], Tarnówka [417], Jastrowie [418], Okonek [419]

Dane wyjazdu:
56.00 km 0.00 km teren
03:57 h 14.18 km/h:
Maks. pr.:30.70 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:260 m
Kalorie: kcal

Muzeum rolnictwa w Szreniawie, rodzinnie.

Środa, 9 sierpnia 2017 • dodano: 11.09.2017 | Komentarze 9

Atrakcji dla rodzin z dziećmi ponoć w Poznaniu i okolicach nie brakuje. Gdy jednak podczas ich poszukiwania ma się trzy warunki, które muszą zaistnieć, robi się już mało ciekawie. Komercja, tłum i kicz, tego nie lubimy i nie tolerujemy.

Muzeum Rolnictwa w Szreniawie nie jest ani komercyjne, ani tłumnie odwiedzane ani kiczowate. Idealne miejsce dla rodzin z dziećmi.
Jedyny problem jaki nas dzielił od tego miejsca to sam dojazd. Aby się tam dostać musieliśmy przejechać przez cały Poznań, z północy na południe. W tamtą stronę dodać do tego trzeba było Plewiska, w drodze powrotnej Luboń. Co to oznacza? DDR-ki różnego rodzaju, potworny hałas, ogromny ruch. W Plewiskach remont Grunwaldzkiej i syf dookoła, w Luboniu syf jest zawsze. Przyjemnie było tylko na Wartostradzie, gdyby tak było wszędzie... Tego, że wiało okrutnie nie ma co dodawać bo co drugi dzień tu wieje. I zawsze w twarz.

Co do samego muzeum to jest naprawdę godne tego aby je odwiedzić. Jest największym tego typu obiektem w Europie i jedynym Państwowym. Historia Rolnictwa zebrana w jednym miejscu, muzeum ciągle się rozwija i zyskuje nowe eksponaty. Duży przekrój tego co można zobaczyć nie pozwala się nudzić zarówno dzieciakom jak i dorosłym. 

Po odwiedzinach w muzeum zajechaliśmy jeszcze do Mauzoleum Bierbaumów a zarazem na wieżę widokową. Byliśmy tam pierwszy raz i widok z góry pewnie by nas zachwycił ale wiało tak mocno, że byliśmy na szczycie pięć sekund. 


Kolejowy Klub Sportowy!


Prawie stuletnia lokomobila w muzeum Rolnictwa w Szreniawie.


Chleb wypieka się w piecu.


Piwo robi się tak.


Samolotami rozwozi się nawóz.


Lata się też przez ocean.


Ursusy wyglądały kiedyś tak.


W Szreniawie prawie jak w Pizie.


Po co kombajny mają zęby z przodu?


Widok z wieży Mauzoleum Bierbaumów.


Przy Wartostradzie toczy się życie.


Zatrzymaliśmy się na lody.


Dane wyjazdu:
134.50 km 0.00 km teren
04:26 h 30.34 km/h:
Maks. pr.:44.20 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:564 m
Kalorie: kcal

Inowrocław.

Niedziela, 2 kwietnia 2017 • dodano: 03.04.2017 | Komentarze 6

Miały być niedzielne burze ale na niebie nic ich nie zapowiadało więc dwunastą wsiadłem na rower i pojechałem przed siebie. Wyjazd skończyłem w Inowrocławiu. Dziwna to była wycieczka. Szybka, wiosenna, nieplanowana i kompletnie bez pomysłu na to gdzie jechać i jak dojechać tam gdzie miała się skończyć. Spontaniczne kręcenie z dziurawą oponą i wibracjami.



Do południa bawiłem się z Michasiem i z nadzieją patrzyłem za okno. Słońce było, chmury były ale deszczu ani tym bardziej burzy nic nie zapowiadało, poza pogodynkami oczywiście. Pakuję więc aparat, trochę daktyli z rodzynkami, wodę do picia, portfel i w drogę. Po chwili wracam się jeszcze po mapę, może się przydać bo sam nie wiem gdzie jechać i jak z stamtąd wrócić.

Bezwiednie udaję się w kierunku Gniezna, wiatr wieje w moją stronę jedzie się szybko i przyjemnie. Stara piątka przemianowana jest teraz w drogę gminną ale jej nawierzchnia jest świetna i można czerpać przyjemność z jazdy. Po nieco półtorej godzinie kręcenia siadam na gnieźnieńskim rynku, wyciągam suszone owoce i w promieniach słońca zastanawiam się co tu ze sobą począć. Wyciągam mapę i przypominam sobie o tym, że całkiem niedaleko mam miejsce, które zamierzałem już kiedyś odwiedzić ale do tego nie doszło. Mój wybór pada więc na Strzelno z jego romańskimi zabytkami. Kwestią podstawową staje się teraz ułożenie drogi tak aby nie jechać krajówką, która na tym odcinku jest fatalna. Po wyjeździe w stronę Trzemeszna okazuje się jednak, że ruch jest mały i mogę bez większych problemów te kilka kilometrów się przemęczyć. Cały czas jadę dość szybko, zmęczenia nie widać ani nie czuć, jest dobrze. Przed Trzemesznem wskakuję na chwilę na świetną, nową asfaltową DDR-kę, na którą wjazd jednak prowadzi przez podwójną linię ciągłą. Jak widać nie można zrobić idealnie wszystkiego, zawsze pod górkę...


Bazylika prymasowska Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Gnieźnie.

Od Trzemeszna do Strzelna jadę bocznymi drogami. Droga faluje, pojawiają się pagórki i jeziora. Niestety nawierzchnia pozostawia wiele do życzenia i zaczynam się obawiać o żywot opony, która od wczoraj jest dziurawa w trzech miejscach i przy szybszej jeździe czuję takie wibracje jakbym jechał z mocno scentrowanym kołem. Nie jest to ani przyjemne ani zbyt mądre ale co zrobić gdy pasja wygrywa z rozsądkiem. Obiecuję sobie, że po przyjeździe do domu opona idzie na śmietnik, dalej tak nie pociągnę. 


Okolice Trzemżalu.


Pomożecie? Pomożemy :)


Grunt to grunt.

Gdy cała trasa prowadzi asfaltem zawsze muszę coś dodać od siebie. Tym razem skracam drogę pomiędzy Szydłowem a Łosośnikami i trzy kilometry jadę a raczej pcham rower po piasku. Spacer umilają mi sarny, które przypatrują mi się z uwagą, wypoczywając w szczerym polu. Cóż to by była za wycieczka bez terenu?


Piach to piach.

Na rynku w Strzelnie spędzam dłuższą chwilę zastanawiając się dlaczego wybrałem akurat te miejsce. Dwie drogi krajowe jakie przecinają te miasto, tną również rynek, na którym spędzam cenne chwile swojego życia. Filozofia ogarnia mnie na kilka minut, podczas których zjadam dwa banany i wypijam ponad litr izotonika. Czas na romańskie zabytki, czyli to o czym kiedyś czytałem. Jadę na wzgórze św. Wojciecha i odbijam się od bramy kościoła. Zamknięty, przecież jest niedziela... No tak, tak być musiało... Robię foto i niepyszny jadę do Inowrocławia. Wybieram podwójną drogę krajową, coś czego nigdy wcześniej nie robiłem ale nie mam innej, sensownej opcji, poza tym pociąg do domu na mnie czekać nie będzie więc w drogę. Dwadzieścia ostatnich kilometrów jadę blisko 40km/h, ruch znośny ale i tak czuję się mocno niekomfortowo na takich drogach. 


Pomożecie? Pomożemy :)


Strzelno i jego romańskie cuda.


Romańskie cuda w Strzelnie.

Inowrocław przypomina mi śląskie miasta. Brzydki, zaniedbany, patologiczny. Wiadomo, są tężnie, uzdrowisko, wszystko na tip top. Ale gdy jedzie się rowerem od strony Strzelna i wjeżdża w stronę rynku to już nie jest tak kolorowo. Jest brzydko. Inowrocław jest brzydki. Obiad jem w sprawdzonym miejscu, w którym byłem już z Jurkiem. Dobre jedzenie i przede wszystkim nie robią najmniejszego problemu z wprowadzeniem roweru do środka co jest rzadkością. Polecam wszystkim Restauracje Róże, Fiołki i Aniołki, jest przy rynku. Jem obiad i jadę na dworzec. Opona już praktycznie nie nadaje się do jazdy więc własnie tutaj kończę niedzielną wycieczkę. Spontanicznie i z dogorywającym kołem, które żyło swoim życiem. Idealny zestaw na taki dzień jak ten.


Inowrocław.

Zaliczona gmina: Strzelno (350)


Dane wyjazdu:
45.30 km 0.00 km teren
03:59 h 11.37 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:350 m
Kalorie: kcal

Sierakowski Park Krajobrazowy, rodzinnie :)

Sobota, 1 kwietnia 2017 • dodano: 03.04.2017 | Komentarze 5

Sierakowski Park Krajobrazowy okazał się idealnym miejscem na pierwszokwietniową, rodzinną, rowerową wycieczkę. Przepiękne tereny, nieskazitelna przyroda, niezliczone jeziora, pagórki, lasy, cisza i grzejące słońce. Można chcieć więcej? Pewnie tak, ale po co?



Długo nie mieliśmy wspólnego, wolnego weekendu. Praca, obowiązki domowe, codzienność. Gdy tylko trafiła się okazja na rodzinny wyjazd nie zastanawialiśmy się ani chwili. Jedziemy w okolice Sierakowa, samochodem ale z rowerami i przyczepką. Prognoza pogody idealnie wstrzeliła się w nasz kalendarz i obdarzyła nas ponad dwudziestoma stopniami na plusie. Przez chwilę można było się zastanawiać czy to nie żart primaaprilisowy ale tym razem pogodynki sprawiły się na piątkę z plusem.

Wokół Sierakowa tras rowerowych jest bez liku, od wyboru do koloru. Nasz wybór padł na zachodnie krańce gminy i kombinacje szlaków. Jeździliśmy niebieskim "Szlakiem Dzikich Zakątków", trafił się zielony "Do stada", był też czarny "Rowerowy Szlak Stu Jezior". Ta kombinacja okazała się trafna, mogliśmy nacieszyć oko widokami, pojeździć po przepięknych lasach. Sosnowe mieszały się z bukowymi, graby, olsy i modrzewie też się trafiały. Nie byłbym sobą gdybym nie wspomniał o tym co uwielbiam najbardziej czyli o pagórkach. Ta część Wielkopolski to polodowcowy, rowerowy raj. Pagórki, górki, wymagające ścianki, po prostu naturalne piękno pofałdowanego krajobrazu, można się tylko zachwycać. Jezior nie zabraknie dla nikogo,tych z infrastrukturą i tych całkowicie dzikich, czekających na odkrycie. Można odpocząć w ciszy i naturze, można w gwarze i cywilizacji. 

Drogi na terenie Sierakowskiego Parku Krajobrazowego są wszelkiej maści. Od nowych, równych jak stół, asfaltowych dróg pomiędzy wsiami po totalnie nieprzejezdne, piaszczyste odcinki jakie zaserwowano nam pomiędzy Prusimiem a Chalinem. Wysypano tam bowiem tony piasku na dobrą gruntową drogę. Jaki był tego zamysł nie mam pojęcia ale na tym odcinku czekał nas spacer. Ciągnięcie roweru z przyczepką w takich warunkach to trening siłowy jakiego nie powstydziliby się najlepsi siłacze.

Jedną z atrakcji miała być wizyta w Olandii w Prusimiu ale na miejscu spotkało nas rozczarowanie. Obsługa kręciła się wokół jakby miała wszystkich i wszystko w d..., w restauracji śmierdziało a teren wokół robił przykre wrażenie. Nie tak to sobie wyobrażałem. Podobna sytuacja miała miejsce w Chalinie. Mieści się tam Ośrodek Edukacji Przyrodniczej, zamknięty na cztery spusty, brudny wokół, zaniedbany i odpychający. Jeśli tak mamy być edukowani to przyszłości w tym nie widzę. 

Dużym problemem okazało się wypicie kawy. Aby tego dokonać musieliśmy zatoczyć pętlę i wrócić do Sierakowa, ponieważ w mijanych wioskach nie było gdzie jej kupić, żadna z mijanych agroturystyk takowej nie serwowała a o Olandii napisałem akapit wyżej. Koniec końców odwiedziliśmy Kuchnię ze Smakiem w Sierakowie i gorąco polecamy to miejsce. Pyszne jedzenie, duże porcje i przyzwoite ceny. Po obiedzie kawę postanowiliśmy jednak wypić nad jeziorem i usiąść na tarasie kawiarni ale jak się okazało można było uczynić to tylko do 16.00 bo później było wesele. My byliśmy o 16.30... I tak o to była to pierwsza od niepamiętnych czasów sobota bez kawy.

Nad jeziorem posiedzieliśmy dość długo dając Michasiowi zasłużony czas na zabawę. A tej było co nie miara, świeżo wysypany piasek na plaży to mnóstwo przyjemności. Mama dzielnie odpoczywała w blasku zachodzącego słońca leżąc wygodnie na kocu a tata dzielnie znosił wszystkie wygłupy swojego synka, zbierając siły na ostatnie kilkadziesiąt kilometrów drogi do domu, tym razem już za kierownicą samochodu. Podział ról w rodzinie musi być... ;-)


Niebieski Szlak Rowerowy "Szlak Dzikich Zakątków".


Pomiędzy Jeziorami Putnik a Śremskim. Trasa Rowerowego Szlaku Stu Jezior.


W lesie, liściastym lesie ;)


Przed Ławicą.


Pit stop na zabawę i drugie śniadanie, Ławica :)


Jezioro Ławickie.


Nie zawsze się jeździ, czasem się idzie. Konkretna ścianka pomiędzy Ławicą a Popowem.


Jezioro Młyńskie w Prusimiu.


Wśród pasożytów.


Ufo w Ośrodku Edukacji Przyrodniczej w Chalinie.


Hop do góry w stronę Śremu. Na szczycie okazało się, że nie było wcale tak hop, hop :)


Gdy się ciągnie za sobą ponad 40kg to nachylenie wzrasta niesamowicie ;))


Góra głazów i panorama na Puszczę Notecką.


Miłe zakończenie dnia, piaszczyste szaleństwa nad Jeziorem Jaroszewskim.




Dane wyjazdu:
100.60 km 0.00 km teren
04:25 h 22.78 km/h:
Maks. pr.:43.20 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:432 m
Kalorie: kcal

Pierwsze podrygi wiosny.

Poniedziałek, 27 lutego 2017 • dodano: 27.02.2017 | Komentarze 14

Aga wyjechała z Michałkiem do rodziców więc trafiło mi się wolne popołudnie, które mogłem wykorzystać na dłuższą jazdę. O 14.00 wyjeżdżam z domu, słońce pięknie przygrzewa, nic tylko jeździć i cieszyć się chwilą. Nie miałem kompletnie pomysłu na to gdzie się udać, więc pojechałem przed siebie. Trasę na bieżąco ustalałem w głowie nie bacząc na to gdzie zajadę, ile kilometrów będzie razem ani o której wrócę do domu. Już nie pamiętam kiedy mogłem sobie na to pozwolić. Wolność :)

Przez większość jazdy dawał mi się we znaki mocny wiatr, który w szczególności próbował mi utrudniać życie na otwartych przestrzeniach, pomiędzy polami, których dzisiaj na trasie nie brakowało. Niestety z góry stał na przegranej pozycji bo nic nie było w stanie odebrać mi radości z jazdy.

Jeśli chodzi o samą jazdę to na szybszą mnie na chwilę obecną nie stać. Muszę zgubić kilka kilogramów i swoje wykręcić aby móc pojeździć nieco dalej i więcej. Nie wspominając już o górach, które w tym roku są u mnie priorytetem.

Pomiędzy Trzcielinem a Joanką witałem się już ze św. Piotrem czy kimś tam innym, kto na mnie czeka po śmierci. Z naprzeciwka jechał ciągnik i w momencie jak się praktycznie mijaliśmy postanowiła go wyprzedzić kobieta jadąca nissanem micrą. Refleks pozwolił mi na lądowanie w rowie i zapamiętanie rejestracji ale niestety bez dwóch ostatnich cyfr... Nie powiem, żebym się nie przestraszył. Trochę potrwało zanim się pozbierałem i pojechałem dalej. Oszukałem przeznaczenie?

Nagrodą za wysiłek i zmagania z wiatrem był przepiękny zachód słońca, który oglądałem z wieży widokowej na Osowej Górze. W takich kolorach to i Mosina wygląda jak z bajki. Do Poznania jechałem już nocą.

Pogoda wiosenna. Trzynaście stopni i słońce. Mogłoby już tak zostać.



Szejkowie z Kokoszczyna szukają szczęścia.


Po takiej nawierzchni nawet koła się cieszą jak jadą.


Kolorowa Mosina. Nawet Ona potrafi pięknie wyglądać :)
Kategoria Wielkopolska, 100-150


Dane wyjazdu:
75.20 km 0.00 km teren
04:26 h 16.96 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:493 m
Kalorie: kcal

Lodowa Puszcza Zielonka.

Niedziela, 29 stycznia 2017 • dodano: 29.01.2017 | Komentarze 9

Mógłbym dzisiaj pisać i pisać, wycieczka nieplanowana, niedaleko domu ale z mnóstwem wrażeń. W większości lodowych.

Bycie Tatą to piękne chwile spędzone ze swoim dzieckiem na zabawie, wygłupach i robieniu tego z czego wydawało mi się, że już dawno wyrosłem. Ale czasem ma się tego dość, przychodzą chwile zwątpienia i objawia się druga strona rodzicielstwa, ta mniej kolorowa, szara, bura i ponura jak smog nad Poznaniem. Wtedy czekasz, czekasz i czekasz. A gdy na horyzoncie pojawi się odrobina wolnego czasu i możesz ją przeznaczyć na swoje hobby, wtedy nic nie jest Ci w stanie przeszkodzić. Tak miałem dzisiaj.

Kilka godzin wolnej niedzieli, kilka godzin podczas których byłem tylko Ja i moja pasja. Rower.

Pojawiają się głosy, że to już koniec zimy, śniegu nie będzie, idzie delikatne ocieplenie. Trzeba korzystać więc póki jeszcze jest i wycisnąć z niej tyle ile się da. Dawno nie byłem w Puszczy Zielonce więc tam właśnie ustawiłem swój dzisiejszy azymut i około południa wyjechałem z domu. Zima w leśnych ostępach jest przepiękna, problem pojawia się tylko gdy temperatura oscyluje w okolicach zera przez kilka dni z rzędu i drogi zamieniają się wtedy w lodową pułapkę. Tak było rok temu, tak było też dzisiaj. Dziewiętnaście kilometrów jakie dzieli mnie od wspaniałego leśnego kompleksu Zielonki przejechałem szybko, w całości po suchych asfaltach. W teren wjechałem tuż za Trzaskowem. I świat się zmienił, nadeszła zima.

Dwadzieścia metrów dalej poczułem na sobie twardość lodowej skorupy, nawet nie wiem kiedy poleciałem na ziemię. Droga była tak oblodzona, że miałem problemy ze wstaniem. Mój wrodzony optymizm wygrywa zdecydowanie z rozsądkiem w takich sytuacjach, więc niezrażony ruszyłem dalej. Przejechałem po Puszczy nieco ponad dwadzieścia pięć kilometrów ale zajęło mi to prawie trzy godziny. Niektóre odcinki dróg były tak oblodzone, że nie sposób było jechać, ba nawet nie sposób było prowadzić roweru. Miejscami lód był wręcz przezroczysty, wręcz idealnie śliski. Ale słońce i przepiękny zimowy dzień powodowało, że nic nie mogło mi dzisiaj zepsuć dobrego humoru. Nawet druga wywrotka, po której pękł mi pedał i blokada amortyzatora, który i tak już od dawna jest sztywny. 

Hamowałem tylko nogami, jeździłem na jednej nodze, z rowerem w poprzek drogi, z tylnym kołem przed przednim i trzymając rower jedną ręką jadąc na dwóch nogach. Rowerowe łyżwiarstwo figurowe. Zabawa czy głupota? 

Do domu wróciłem przez poligon w blasku zachodzącego słońca. Pogoda była dzisiaj wspaniała, sceneria do zimowej jazdy przepiękna. Jestem bardzo ale to bardzo zmęczony, trasa w normalnych warunkach niezbyt wymagająca ale jazda po takiej nawierzchni jak dzisiaj spowodowała, że wszystkie mięśnie dostały porządny trening. Poziom endorfin osiągnął wysoki pułap i o to w tym wszystkim chodzi.

Dzięki Kochanie za te kilka godzin wolnego czasu :)



Zimowe impresje w Puszczy Zielonce.


Gra świateł.


Piękno samo w sobie.


Droga Zielonka - Dąbrówka Kościelna.


Lód niemal idealny.


Okolice Jeziora Miejskiego w Okońcu.


Nad poligonem niebo zapłonęło.


Brzozy też płonęły.


Kategoria 75-100, Wielkopolska


Dane wyjazdu:
42.50 km 0.00 km teren
03:06 h 13.71 km/h:
Maks. pr.:34.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:234 m
Kalorie: kcal

XVIII Rajd Rowerowy "Pieczona Pyra"

Niedziela, 2 października 2016 • dodano: 02.10.2016 | Komentarze 5

W zeszłym tygodniu okazało się, że z kalendarzem mi nie po drodze i po części czytanie ze zrozumieniem też chyba kuleje co poskutkowało tym, że pieczonych pyr nie było na obiad. Tym razem zadanie domowe odrobiłem na medal i z pełnym przekonaniem wyruszyliśmy we trójkę, rodzinnie na wzmiankowanego pieczonego kartofla. Na podobny pomysł do Naszego wpadło nieco ponad czterysta osób, więc wyszło na to, że dużo ludzi lubi tu ziemniaki. 

Trzydzieści minut po dziesiątej lub pół godziny przed jedenastą czterysta i trochę rowerzystów ruszyło z Suchego Lasu do Zielątkowa. To Nasz pierwszy taki rajd, pierwsza taka impreza i w ogóle pierwsza przejażdżka w liczbie większej niż trzy sztuki, nasze sztuki. Patrząc na starcie na przekrój wiekowy i ogólnie na całość narodu można było mieć przekonanie, ba pewność, że owy rajd ma wzięcie od dawna. Siedemnaście lat tak już się kręci i dorobił się popularności. Czy zasłużonej? To miało się wyjaśnić kilkanaście kilometrów dalej. 

Pierwszy postój kilometr za startem. Cała masa musiała zacząć jechać gęsiego, wszak droga przy poligonie więcej niż jednego rowerzysty na szerokość nie pomieści. Czekamy na swoją kolej, na końcu stawki. Kolejny postój przy wjeździe na poligon, dołącza tu kolejna grupa. Stoimy dobre 10 min. Michaś z zaciekawieniem ogląda współtowarzyszy, tyle nowych twarzy patrzy na niego. Jedziemy. Uff, w końcu to rajd rowerowy, więc jedziemy. Dwa kilometry dalej kolejny postój, dołącza kolejna ekipa. Czekając przy boisku w Złotkowie zniecierpliwienie zaczyna wychodzić na zewnątrz i zastanawiamy się z Agą czy nie pojechać swoją drogą na metę i tam poczekać na resztę. Koniec końców decydujemy się jechać z wszystkimi. 

Od Złotkowa do Golęczewa jedziemy żółtym szlakiem. Szlak to piaszczysty ale w pięknej, leśnej scenerii. Wielu ludzi nie daje rady i prowadzi rowery, żadna ujma bo piachu jest naprawdę sporo. O dziwo mi z przyczepką jedzie się wyjątkowo dobrze, daje mi stabilizację na piachu. Tego się nie spodziewałem :)

W Golęczewie na Obornickiej eskorta policji, tego się nie spodziewaliśmy. Do Zielątkowa asfaltową drogą jedziemy już swoim tempem. Wyprzedzamy pewnie dobrze ponad sto osób i w końcu może poczuć, że jedziemy a nie się snujemy. Wiedzieliśmy, że będzie wolno i w ogóle ale gdy tylko pojawiła się możliwość to poczuliśmy choć przez chwilę wiatr we włosach ;)

Meta była na polanie nad Samicą. Świetne miejsce na tego typu imprezy. Na miejscu ognisko, akordeon i pyszne jedzenie. Żeby tylko wspomnieć grochówkę, pajdy ze smalcem, ogórasy kiszone, ciacho drożdżowe, rogaliki, kawa, herbata. I rzecz jasna - tytułowe pieczone pyry z ogniska z dodatkiem naszego przysmaku, gzika. Jedzenie naprawdę przepyszne, całość robiona przez miejscowe koło gospodyń wiejskich. Czy to chleb, czy smalec czy słodkości, wszystko robione samemu i na miejscowych składnikach. I za darmo, za trud pokonania tej trasy ;)) Znaczy się za trud przejechania tej trasy z taką ilością współrowerzystów ;)

Pojedliśmy, posiedzieliśmy, Michaś wyspany pobiegał przy ognisku, potańczył przy akordeonie i w swoim języku rozmawiał ze wszystkimi i z nikim. Było swojsko, naturalnie, rodzinnie i przyjaźnie. W tych czasach dla większości tego typu imprezy to tylko wieś na sali i wstyd przed znajomymi. Dla nas to było coś przyjemnego, rodzinny czas, rower i My. Jeśli będzie możliwość to za rok też pojedziemy, mamy to właściwie pod domem więc żal nie skorzystać. Trzeba żyć po swojemu i tak nam pasuje. Bo w życiu trzeba robić to co się lubi.

Korzystając z okazji sprawiłem, że znalezione przez Nas tydzień temu kluczyki do Mercedesa wróciły dzisiaj do właściciela. I to kolejny plus tego rajdu :)

Do domu wróciliśmy przez Sobotę i Pawłowice. Bez emocji, bez wrażeń. Po prostu przejechaliśmy ten odcinek i znaleźliśmy się w domu :)




:)


Start z Suchego Lasu.


Uzupełnianie straconych kalorii ;))


Czekamy w Złotkowie...


Na miejscu ognisko, akordeon i cała reszta :)


Tytułowa pieczona pyra. U Nas jada się z gzikiem więc i jego nie zabrakło :)


Warto było się przemęczyć ;))


Mniam.


I nikt nikomu nic nie ukradł :)