Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Wielkopolska

Dystans całkowity:7739.55 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:320:41
Średnia prędkość:23.21 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:34231 m
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:135.78 km i 5h 56m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
48.20 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:237 m
Kalorie: kcal

Rodzinne Zielątkowo.

Niedziela, 25 września 2016 • dodano: 25.09.2016 | Komentarze 6

Piękna, złota polska jesień i wolny dzień to dwa czynniki, które jeśli tylko wystąpią w parze powodują szybsze bicie serca i myśli gdzie by tu się wybrać z domu. Dzisiaj padło na niedalekie Zielątkowo i rodzinną, rowerową niedzielę. 

Przeglądając, przy porannej espresso, czeluście internetu rzuciło mi się w oczy, że jest dzisiaj organizowany rajd rowerowy "Pieczona pyra". Jak sama nazwa wskazuję, jedzie się po to aby tej pyry skosztować na mecie więc pomysł na wycieczkę nasunął się sam. Jedziemy do Zielątkowa, gdzie na miejscu powinniśmy spotkać tej rajd i uczestników. Drogę w głowie wyrysowałem w pięć sekund więc zaopatrzeni w przyczepkę i dobry humor jedziemy na północ. Całe dwadzieścia kilka kilometrów od domu. Prawdziwa wyprawa ;)))

Do i przez Suchy Las standardowa droga, Strzeszyńską i Muchomorową. Cicho tu i spokojnie, jak zawsze. Piękne domy i zadbana okolica, takie przedmieścia dużego miasta nam się podobają. Od Suchego do Złotnik jedziemy polną drogą wzdłuż torów, która wynagradza nam swoje nierówności dziko rosnącą jabłonią. Na próbę jemy jedno jabłko i po chwili mamy jakieś trzy kilogramy więcej bagażu w przyczepce. Pyszne owoce, dzikie i słodziutkie. No i darmowe co znacząco zwiększa ich wartość :D

Dalej Złotkowo, Sobota i krótki foto postój przed Golęczewem. Michaś śpi w najlepsze więc na zjeździe w stronę Doliny Samicy rozpędzam się do zawrotnych 45km/h, tak aby spało mu się jeszcze lepiej. To chyba mój nowy rekord z przyczepką, droga równa jak stół więc i bezpieczna. W Zielątkowie jesteśmy chwilę po dwunastej i okazuje się, że w pośpiechu przeczytałem złą datę z tym rajdem, będzie on za tydzień :)) Nic straconego, oglądniemy sobie działki budowlane i pobawimy się z Michasiem na placu zabaw :) W międzyczasie Aga znajduje leżące przy drodze kluczyki od Mercedesa, z przypiętym doń pendrivem. Nie wiemy co z nimi zrobić, więc wpadam na pomysł aby zagadać sołtysa ale niema nikogo w domu. Wiejski sklep to też dobre źródło informacji ale i on jest zamknięty. Klucze jadą więc z nami do domu, na pendrivie nie ma nic a ja teraz się głowię jak pomóc osobie, które je zgubiła. Chciałbym je zwrócić ale nie będę przecież jeździł po wiosce od domu do domu :) Na placu zabaw spędzam dłuższą chwilę i decydujemy się wracać do domu, tym razem przez Bytkowo i Rokietnicę.

Droga przez las okazuje się mocnym testem dla moich opon i przyczepki... Piach, piach i piach. Piękno leśnej scenerii wynagradza znój jazdy ale gdy wyjeżdżamy przy cmentarzu w Bytkowie na polną drogę czuję ulgę. Niby nieduży to był odcinek ale poczułem go w nogach.

Z Rokietnicy jedziemy przez Starzyny do Kiekrza gdzie fundujemy sobie kawę i lody. Michaś dumnie siedzi przy stole i spija nam mleko z macchiato. Jak tu takiemu małemu szkrabowi odmówić, no jak? :)

Do domu wracamy przez Strzeszynek i Strzeszyn. Pięknie wykorzystana niedziela, piękna pogoda i rodzinny czas. Oby było tak jak najczęściej :))



Jesiennie :)


Wycieczka rowerowa musi mieć teraz takie atrakcje :))


Piaskownica pomiędzy Golęczewem a Bytkowem.

Dane wyjazdu:
152.20 km 0.00 km teren
06:45 h 22.55 km/h:
Maks. pr.:40.10 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:593 m
Kalorie: kcal

Ziemia Leszczyńska.

Niedziela, 3 lipca 2016 • dodano: 05.07.2016 | Komentarze 3

Gdy dzwonisz do Jurka z pytaniem czy jedziemy i jaki wybieramy cel wycieczki, odpowiedź jest zawsze ta sama. Nie ważne gdzie, pewnie że jedziemy. Czysta retoryka:) Więc pojechaliśmy na Ziemię Leszczyńską. 

Jak zbiorę trochę weny i sił to wrzucę trochę słowa pisanego, na razie tylko mapa i zdjęcia. Już pierwsze kilometry tej wycieczki utwierdziły mnie w przekonaniu, że teraz będę chory więc jestem. Przeziębienie wygrało, nawet pisać nie mam za bardzo chęci :|


Zaliczone gminy: Krzemieniewo (328), Poniec (329), Bojanowo (330), Rydzyna (331)


Pamiątka po wczorajszej, wieczornej nawałnicy w Poznaniu. Tak wyglądało całe miasto...


Największa w Europie stadnina koni, Racot.


Największa w Europie stadnina koni, Racot.


Największa w Europie stadnina koni, Racot.


Jurek na włościach :)


Kanał Obry i jezioro Wojnowickie.


Pałac w Pawłowicach.


Rynek w Poniecu.


Rynek w Poniecu.


Koszmarek z Ponieca :)


Browar Bojanowo.


Browar Bojanowo.


Restauracja Centralna, centralnie na rynku w Bojanowie.


Rynek w Rydzynie.


Zamek w Rydzynie.


Zamek w Rydzynie.


Zamek w Rydzynie.


Nudziło mi się w pociągu to zacząłem bawić się aparatem i ogniskową ;)


Dane wyjazdu:
81.60 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:32.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:350 m
Kalorie: kcal

Dolina Baryczy - dzień 2.

Sobota, 7 maja 2016 • dodano: 22.05.2016 | Komentarze 6

Pełni wrażeń po wczorajszej, krótkiej, ale bogatej w atrakcje wycieczce, budzimy się rano pełni zapału na to co przyniesie nowy dzień w Dolinie Baryczy. Trochę trwa zanim ogarniamy się do wyjazdu ale nie ma co się śpieszyć. Kawy nie pije się w biegu, kawą trzeba się delektować. Tak też czynimy i w czasie gdy raczymy się kofeinowym nałogiem w mojej głowie zarysowuje się plan dzisiejszej trasy. Wybór pada na Moją Wolę i znajdujący się w niej pałac. Niesamowita budowla, która od dawna siedziała w moich myślach, w szufladzie zatytułowanej miejsca konieczne do odwiedzenia. Problemem wydawał się tylko dystans jaki dzielił ją od Wszewilków, blisko osiedemdziesiąt kilometrów w dwie strony, z przyczepką, to dużo. Wrodzony optymizm nie pozwolił za długo rozczulać się nad tym faktem i plan wszedł w fazę realizacji. Jedziemy.


Szybkie zakupy w pierwszym napotkanym sklepie, wizyta w cukierni i raz dwa wydostajemy się z Milicza. Do Duchowa jest delikatnie pod górkę i na początku swoją nikłą prędkość kładę na karb ukształtowania terenu i nie najlepszej nawierzchni ale gdy tylko wyjeżdżamy na otwarty teren szybko pojmuję o co chodzi. Wieje silny, wschodni wiatr a my jedziemy właśnie w tym kierunku. Cóż, przynajmniej z powrotem powinno być lżej. O ja naiwny, tyle razy już się na to nabierałem... W Duchowie zatrzymujemy się pod wiatrakiem, miejscową atrakcją. W Wielkopolsce takich mamy na pęczki, tutaj to wydarzenie. 

Wiatrak w Duchowie.

W Czatkowicach Michaś zaczyna głośno dopominać się o trochę wolności, więc robimy przerwę pośrodku wioski. Jest rzeczka, w okolicznych domach są kury, kaczki, szczekają wokół psy. Na ziemi mnóstwo kamyczków, patyków i nie wiadomo co jeszcze. Wszytko takie ciekawe, wszystko nowe. Michałek wniebowzięty a my zaczynamy odkrywać w sobie nieznane pokłady cierpliwości w tłumaczeniu Mu, że tego się nie je, tego też, no i jeszcze tego i tego. Jest wesoło.
Pit stop.


Henrykowice.


Drugi pit stop.


Domowy wiatrak w Wielgich Milickich.

Wjeżdżając do Możdżanowa wjeżdżamy do Wielkopolski i droga zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawia się asfalt równy jak stół i przyczepka sunie jak po szynach. Inna administracja, inny świat. Nigdy nie przestanie nas to zadziwiać. W samej wiosce oglądamy pierwszy napotkany dzisiaj dom ze wstawkami z rudy darniowej. Ładny, estetyczny i nietypowy. Do Mojej Woli postanawiamy jechać przez las korzystając z czarnego szlaku. Jak dobra była to decyzja przekonujemy się tuż po zjechaniu z asfaltu. Naszym oczom ukazuje się ładny, zadbany Dwór Myśliwski z ponad stuletnią historią. Robimy pamiątkowe zdjęcia i zanurzamy się w leśne ostępy.


Ściana ze wstawkami z rudy darniowej, Możdżanów.


Kolejny karp :)


Dwór Myśliwski w Możdżanowie.


Dwór Myśliwski w Możdżanowie.

Zaledwie kilkaset metrów dalej kolejna atrakcja. Trafiamy do leśniczówki, przy której znajduje się zagroda z dzikami. Są one oswojone i tylko czekają na to aby dać im coś do jedzenia. Stosujemy się jednak do informacji aby tego nie robić i tylko wzajemnie się obserwujemy. Jest potężny odyniec, jest locha z małymi dziczkami. Nasz synek zachwycony naśladuje ich odgłosy i tak o to, z chrumkania dzików przeistacza się to w jeden pisk. Świetne miejsce.


Dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo wielkie kły :)

Czarny szlak do Mojej Woli okazał się strzałem jak szóstka w totolotka. Piękna, wręcz niesamowita droga przecinająca las wręcz wbiła nas w siedzenie. Dopełnieniem całości było spotkanie oko w oko z orłem bielikiem, który siedział sobie spokojnie na gałęzi, jakieś dwadzieścia metrów od nas. Po tym jak wzbił się w powietrze aż zaniemówiliśmy, jego potężne skrzydła i majestat nas powalił. Niesamowita sprawa spotkać takie zwierzę na wolności, z wrażenia nie zrobiłem ani jednego zdjęcia tylko oglądałem go jak zamurowany.


Pomiędzy Możdżanowem a Moją Wolą.

Cel na dzisiaj czyli Pałac Myśliwski w Mojej Woli od pierwszego wrażenia nas zachwycił. Zdjęcia nie oddają jego niezwykłości, jego trzeba zobaczyć na żywo. Ponoć jest to jeden z dwóch takich pałaców w Europie a o jego niezwykłości i oryginalności świadczy fakt, że jego elewacja jest wykonana z drewna korkowego, który przyjechał aż z Portugalii. Stoi już ponad sto sześćdziesiąt lat i obecnie niszczeje, nie mogąc doczekać się remontu. Prawdziwa, kompletnie zapomniana i mało znana perełka. Niezmiernie się cieszę, że mogłem ją w końcu odwiedzić, do tego z rodzinką.


Leśniczówka w Mojej Woli.


Pałac Myśliwski w Mojej Woli.


Pałac w Mojej Woli.


Pałac w Mojej Woli.

Po Pałacu przyszedł czas na relaks i piknik. Na mapie wypatrzyłem jeziorko tuż za Moją Wolą i tam się udaliśmy aby odpocząć. Zalew Sośnie, bo tak był ten zbiornik zatytułowany, okazał się mieć dziką plażę z której skwapliwie skorzystaliśmy. Rozłożyliśmy koc, jedzenie i przez godzinę oddawaliśmy się urokom piknikowania. Michałek z radością przyjął fakt, że może do woli śmigać po piasku i zajął się obsypywaniem wszystkiego co wokół. Oczywiście rodziców w pierwszej kolejności :)


Plażing.

Najedzeni, zadowoleni wyznaczyliśmy drogę powrotną do domu. Od teraz miało być z wiatrem, wyszło jak zawsze czyli czasem wiało czasem nie, rowerowe życie. W Kuźnicy Cieszyckiej szumnie zapowiadano jakiś skansen pszczeli więc zjechaliśmy z trasy na chwilę i z podkulonym ogonem szybko na nią wróciliśmy. Kilka uli, pustka dookoła, ogólna lipa. Jadąc asfaltem kilometry leciały nudno i powoli dlatego za Kotlarką uśmiechem skręciliśmy w dwukolorowy szlak do Krośnic. Kilka kilometrów leśnej drogi, stawy wokół i ptasie śpiewy ponownie wzięły nas w swe objęcia i prowadziły do miasta. Czysta, rowerowa przyjemność.


Mini skansen w Kuźnicy Czeszyckiej.

Pomiędzy Kotlarką a Krośnicami.


Nie sposób się zgubić :)


Przy Czarnym Lesie.

W Krośnicach trafiamy do Parku Miejskiego, po drodze mijając spory park wodny i zadbany pałac. Te małe miasteczko może poszczycić się swoją własną kolejką wąskotorową, Jest to jedna z nielicznych, czynnych parkowych kolejek, ponad trzy kilometrowa trasa ma pięć stacyjek i przejażdżka nią stanowi świetną zabawę. My, niestety, nie skorzystaliśmy bo Michaś wolał poleżeć sobie na trawie i skorzystać z maminej obiadokolacji. Mleczko w takim otoczeniu musiało mu bardzo smakować, bowiem niedługo zasnął snem sprawiedliwym.


Dobra strategia i plan to podstawa. Od małego z mapą :)


Krośnicka Kolej Wąskotorowa.


Krośnicka Kolej Wąskotorowa.


Krośnicka Kolej Wąskotorowa.

Zrobiło się już późne popołudnie więc i my postanowiliśmy wrzucić coś na ząb, tym razem na ciepło i nasz wybór padł na stary młyn w Niesułowicach, do którego dojazd był małym koszmarkiem. Dwa kilometry z Wąbnic to piaszczysto - kamienista droga przez mękę. Wcześniej wjechaliśmy na najwyższe wzniesienie w okolicy czyli na Wiatraczne Wzgórze. Nieco poniżej niego, w końcu, uwieczniłem na foto jedno z wielu mijanych rzepakowych pól. Kolory natury są śliczne.


Dolina Baryczy widziana spod Wiatracznego Wzgórza.

Stary Młyn w Niesułowicach nie przypadł nam do gustu i zdecydowaliśmy się nadrobić kilka kilometrów, jadąc do odwiedzonej wczoraj restauracji w Grabownicy. Znów było pysznie, przyjemnie i do syta. Zrobiło się późno, słońce chowało się już za horyzontem więc czas było wracać do Wszewilków. Wybraliśmy drogę przez Milicz, w którym chcieliśmy przejechać się drogą wokół zalewu i zobaczyć piękny, szachulcowy kościół. Do domu wracamy solidnie zmęczeni i bardzo ale to bardzo zadowoleni. Wiatr dał się nam mocno we znaki, nawierzchnia dróg też ale odwiedzone dzisiaj miejsca były tego warte. Michał dzielnie zniósł ponad 80km jazdy i tylko przez chwilę, przed południem, był mały bunt przeciwko przyczepce. Kolejny rowerowy, rodzinny, dzień za nami. Oby było ich jak najwięcej.


Kościół Boboli w Miliczu.


Dzień ma się ku końcowi. Zalew w Miliczu.

Zaliczone gminy: Sośnie (326), Krośnice (327)


Dane wyjazdu:
150.20 km 0.00 km teren
06:20 h 23.72 km/h:
Maks. pr.:48.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:700 m
Kalorie: kcal

Wietrzna kawa u Babci.

Sobota, 23 kwietnia 2016 • dodano: 24.04.2016 | Komentarze 9

Plany planami a życie i tak pisze swoje scenariusze.

O piątej rano zadzwonił budzik w komórce, po dwóch sekundach sprawnym ruchem ręki zrzuciłem ją z szafki i nastąpiła błoga cisza. Zasnąłem a wraz ze mną odjechał jeden pociąg, po kilkunastu minutach drugi. Oba w kierunku południowym, który miał być dzisiaj moją destynacją. Oba przed siódmą rano. Dobrze mi się spało.

Po ósmej moje nogi zwlokły się z łóżka, śniadanie i kawa i tak zeszło mi do dziesiątej. Co chwilę zerkałem za okno, prognozy nie pozostawiały złudzeń, miało padać i wiać z zachodu. Chorągiewki za oknem bez dwóch zdań potwierdzały tę tezę a chmury powoli ogarniały to co nad nami. Dzień wolny dniem świętym więc postanowiłem jednak zebrać się w sobie i wyjść pojeździć. Największą zagadką tego dnia było to jak poradzę sobie ze szwami na brzuchu, które od dwóch dni zdobią me ciało. Twardym trzeba być, powtarzałem sobie w duchu, zamykając za sobą drzwi i mocując sakwę na bagażniku. Jadę przed siebie, gdzie to wyjdzie w trasie.

Z domu wyjechałem za dziesięć jedenasta, późno, bardzo późno. Jadę do babci na kawę. Prosto, centralnie pod wiatr. Przede mną sto kilkadziesiąt kilometrów kręcenia z niewidzialnym przeciwnikiem. Jak zacznie boleć mnie rana, zawracam. Jak braknie mi sił, wsiadam w pociąg. Ale chęci mi na pewno nie zabraknie, tych miałem aż nadto. I to one dowiozły mnie do celu.

Jadąc do Wronek dojechałem z wrażeniem, że ciągnę przyczepkę i jadę po piachu. Klasyczna wietrzna orka, spory ruch samochodów i trochę deszczu. Czysta przyjemność :)

Od Wronek do samego Drezdenka liczyłem na choć trochę ulgi od podmuchów, ze względu na to, że wjechałem w samo serce Puszczy Noteckiej. Po raz kolejny przekonałem się, że jeśli ktoś umie liczyć, to powinien liczyć tylko na siebie. Momentami jadąc lasem, czułem się jakbym poruszał się w kominie. Wiatr całą swoją moc skierował właśnie tam gdzie jadę i spomiędzy drzew wpadał z impetem na drogę. Jak miło...

Droga przez Puszczę Notecką jest piękna, wręcz przepiękna! Ciągnące się w nieskończoność lasy, mnóstwo jezior wokół i cisza, wszechobecna cisza. Tematów do fotografowania, podziwiania jest tyle, że aż żal się nie zatrzymywać. Ale dzisiaj nie miałem czasu na zdjęcia, gonił mnie czas więc tylko kręciłem głową, to w prawo, to w lewo podziwiając wszystko wokół. Wrócę tu, na pewno tu wrócę :)

Były asfalty, były bruki, były piachy z gatunku tych nieprzejezdnych i trochę szutrów też się zdarzyło. 

Na Górzyska dojechałem naprawdę zmęczony. U Babci spędziłem półtorej godziny. Była kawa, był obiad i przede wszystkim byli też moi Rodzice. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się i czas było zbierać się na pociąg. Babcia na 102 urodziny zażyczyła sobie rower aby móc ze mną jeździć, tylko na nieco mniejszych dystansach, bo już ma trochę mniej sił niż kiedyś - to Jej słowa :))


Zaliczona gmina: Dobiegniew (312)


Moja Kochana Babcia. 101 lat i poczucie humoru jakiego można tylko pozazdrościć. Na 102 urodziny dostanie rower :)


Okolice Hamrzyska.


Serce Puszczy Noteckiej, okolice Piłki.


Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Karwinie, 1711r.


Widok za milion dolarów, widok z domu mojej Babci :)


Na koniec wyszło słońce, choć na chwilę :)

Dane wyjazdu:
92.70 km 0.00 km teren
04:31 h 20.52 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:500 m
Kalorie: kcal

Jaracz.

Sobota, 16 kwietnia 2016 • dodano: 16.04.2016 | Komentarze 9

Miało padać. Miało więc padało. Zaczęło wtedy gdy droga do domu migotała już za horyzontem. Deszcz zamienił się w regularną nawałnicę w momencie gdy byłem bezbronny. Wokół szczere pole i dramat. Pięć minut podczas, których matka natura całą swą mocą przypomniała jaki mamy właśnie miesiąc. Trzysta sekund, które ciągnęły się w nieskończoność. Ściana wody lecąca poziomo prosto we mnie.

Milion myśli, tysiąc planów, jeden rower a gdy przychodzi wolny dzień to ciężko podnieś powieki i ruszyć. Tak też było dzisiaj. Zaspałem na pociąg, tak sobie tłumaczę to, że o dziesiątej rano me ciało było jeszcze w domowych pieleszach. Wszystko było gotowe piątkowym wieczorem, najsłabszym elementem misternego planu okazałem się Ja. Starość nie radość...

Na północ się dzisiaj wybrałem. Asfaltami, szutrami, leśnymi drogami i po piachach. Była piękna przyroda wokół, stara architektura i kwietniowa pogoda. Wszystko było.

W Jaraczu odwiedziłem muzeum młynarstwa. Trochę wcześniej posiedziałem nad Wełną, siedziałem i przypominałem sobie jak płynąc po niej kajakiem zatrzymałem się na zwalonym drzewie i zacząłem nabierać wody. Wspomnienia to najważniejsze co nam pozostaje.

W Wełnie sfotografowałem kościół z zewnątrz, wewnątrz dostać się nie sposób. Zaryglowane, zamknięte, zatrzaśnięte. 

W Parkowie oczom mym ukazał się kolejny kościół. Mimo, że nie z drewna to jednak wyjątkowy. Powstał na planie dwóch współśrodkowych kół. Podobno najbliższa świątynia o podobnym rzucie znajduje się dopiero w Rzymie. Czy to prawda, czy też pijar tego nie wie nikt. Ja też.

Słomowo przywitało mnie chłodno. Nie wiedzieć dlaczego temperatura spadła aż o dwa stopnie. Aby się rozgrzać oparłem swojego rumaka o przydrożne drzewo i z aparatem w ręce jąłem się przedzierać przez krzaki aby uwiecznić w kadrze zaniedbany pałacyk. Brzydki był z daleka, z bliska w sumie też. Na trzeźwo nie do przyjęcia.

Z Boguniewa do Studzieńca był taniec. To przednie, to tylne tańczyło. Ja tylko próbowałem niezdarnie złapać rytm ale kiepski ze mnie tancerz. Parkiet posypany piachem to ciężkie wyzwanie. Nie moje rytmy, nie moja muzyka ale czasem trzeba tak się bujać jak ci zagrają. Tak było i teraz.

Łoskoń Stary. Jakiś kilometr Kaszub. Na tym odcinku przeniosłem się na ubiegłoroczną Szwajcarię Kaszubską. No pięknie po prostu. Pagórkowato, zadbanie, klimatycznie. No pięknie po prostu. Wrócę tam.

A za Długa Gośliną zaczęło się to co zacząć musiało. Wcześniej już o tym w tym tekście wspomniano. Ale napisać warto raz jeszcze, przez te pięć minut do teraz mam dreszcze...



Słonecznie.


Piaszczyście.


Wełna.


Wełna.


Muzeum Młynarstwa w Jaraczu.


Kościół Podwyższenia Krzyża w Wełnie.


Parafia NMP Królowej Świata w Parkowie.


Pałac w Słomowie.


Piaszczyście, tanecznie.


Kościół św. Jakuba Apostoła w Budziszewku.


Kościół św. Marii Magdaleny w Długiej Goślinie. A w tle armagedon.
Kategoria 75-100, Wielkopolska


Dane wyjazdu:
108.20 km 0.00 km teren
05:02 h 21.50 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:-0.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:445 m
Kalorie: kcal

We mgle, przed siebie.

Sobota, 13 lutego 2016 • dodano: 14.02.2016 | Komentarze 6

Najlepszym planem jest jego brak. Najlepszą drogą jest ta, która biegnie przed Tobą. Najlepsza pogoda to pogoda ducha. 

Kilka godzin wcześniej wybrałem w swoich przedpotopowym telefonie doskonale znany mi numer. Kilka zdań wystarczyło, jedziemy. Gdzie dokładnie to nie ważne. Ważne, że jedziemy. Start spod Jurka domu, meta nieznana. Tak lubię jeździć najbardziej, z ogólnym zamysłem ale bez precyzji. 

Sobotni poranek wita mnie mlekiem za oknem. Temperatura poniżej zera, widoczność prawie żadna. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że namówiłem Jurka na dzisiejszą wycieczkę ale z drugiej strony mówią, że nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani rowerzyści. Ważne, że nie pada choć stuprocentowa wilgoć w powietrzu robi swoje. Ale o tym przekonamy się później.

Drogi wojewódzkiej nr 307 bardzo ale to bardzo nie lubię. Jest wąska, niebezpieczna i bardzo ruchliwa. Z Buku do Nowego Tomyśla jedziemy więc alternatywą w postaci spokojnej drogi przez Kuślin i Wąsowo. Ruch w porównaniu do DW jest nieduży ale z powodu mgły jest trochę niebezpiecznie. Pierwszy przystanek robimy przy przepięknym pałacu w Wąsowie, w mlecznych klimatach jest tu tajemniczo. Jurek oprowadza mnie wewnątrz i grzejemy się trochę przy Jego kominku :)

W Nowym Tomyślu przysiadamy na ławce przy największym, wiklinowym koszu na świecie i raczymy się gorącą herbatą z termosu. Siedzimy chwilę nad mapą i kombinujemy, którą drogą jechać dalej. Wybór pada na Kuźnicę Zbąską, przed którą  mało brakowało a potrąciłby nas jakiś mały dostawczak. Skończyło się na pisku opon i prawie zawałowym tętnie nas obu. Idiotów na drogach nie brakuje...

Bez bruku nie ma wspólnej jazdy więc tradycji musiało stać się zadość i krótki odcinek po tej nawierzchni zaliczamy w lesie pomiędzy Kuźnicą a Nową Tuchorzą. W tej drugiej wiosce podziwiamy kilka starych, drewnianych domów. Ładnie zachowane, czyste obejścia, zapomniane ale klimatyczne miejsce.  Przed Babimostem zaczynam odczuwać już wszechobecną wilgoć, mgła nie odpuszcza ani trochę więc decydujemy się na kawę w tym mieście i coś ciepłego w jedynym czynnym barze, w promieniu ładnych kilkunastu kilometrów. Jedzenie takie sobie ale ważne, że ciepłe. A sam Babimost cichy, spokojny, senny, encyklopedyczna dziura. Wyjechało stąd wojsko, wyjechało stąd życie.

Patrząc na mapę i zegarek i korelując to z rozkładem pkp decydujemy się jechać do Sulechowa. Odcinek drogi pomiędzy Babimostem a Kargową to asfaltowa DDR-ka, wśród drzew i pagórków. Szkoda, że takich tras jest tak mało. Samą Kargową odwiedzamy po to, aby zobaczyć największy znaczek na świecie ale nasza próba spełza na niczym, szukamy nie tam gdzie trzeba a  wracać nam się nie uśmiecha tym bardziej, że czas goni.

Ostatnie kilometry to jazda drogą krajową. Innej opcji tutaj niema, jedziemy przyklejeni do pobocza, załapujemy się nawet na odcinkowy pomiar prędkości ale z naszą formą nie mamy co liczyć na fotkę z dostawą do domu ;) Po drodze korzystamy jeszcze z okazji i grzejemy się przy ognisku, które rozpalili rolnicy, paląc gałęzie z okolicznych topól. Ogień ma moc przyciągania, naturalne ciepło powoduje, że ciężko się zebrać i jechać dalej. Ale jakoś do domu trzeba wrócić, więc jeszcze kilka kilometrów, trochę kręcenia po brzydkim Sulechowie i meldujemy się na stacji. Stamtąd już pociągiem, wracamy do Buku.

Ciężkie warunki, wszechobecna wilgoć, mgła i cały czas poniżej zera. W takich okolicznościach przyrody przejechaliśmy razem trochę ponad sto kilometrów co dzisiaj miało drugo a może i trzeciorzędne znacznie. Liczyła się tylko przyjemność i radość z jazdy. Równie dobrze mogło obejść się bez licznika. Cieszę się, że mogłem pojeździć w towarzystwie, kaski z głów dla Jurka, że mu się chciało i że ze mną pojechał. Mieć TAKIEGO znajomego to skarb :)



Zaliczone gminy: Siedlec (299), Babimost (300), Kargowa (301), Sulechów (302)


We mgle.


Mgliste Wąsowo.


Jezioro Kuźnickie.


Taki mały, taki duży.


Klimatyczna Nowa Tuchorza.


Odlot w Babimoście.


Jurek się suszy.


Sulechów.





Dane wyjazdu:
113.30 km 0.00 km teren
04:39 h 24.37 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:486 m
Kalorie: kcal

Opowieść o wilku, którego nie było.

Sobota, 6 lutego 2016 • dodano: 06.02.2016 | Komentarze 9

Wilk nie jest zwierzęciem ziejącym nienawiścią, ani też nie jest maskotką do przytulania, nie jest ani niebezpieczny, ani sympatyczny. Jest po prostu jednym z wielu interesujących gatunków prześladowanych przez człowieka od stuleci, który potrzebuje miejsca do życia". (-) D. Mech, International Wolf Center

Właściwie tytuł wpisu powinien brzmieć "Opowieść o wilku, którego nie było... dane mi zobaczyć". Bo wilk był, nawet kilka ale zamknięte i nie do oglądania. Tak po prawdzie tytuł jest mylący jeszcze z jednego powodu, mianowicie opowieści nie będzie. Zostawię ją na na czas przyszły, na czas gdy dane mi będzie owe wilki pooglądać z bliska. Zadzwonię tylko wcześniej upewnić się, że można przyjechać i nie odbić się od bramy wjazdowej jak uczyniłem to dzisiaj. Gawędy o wilku więc nie będzie, ale coś w zamian napisać trzeba.

Cóż więc było, gdy wilków nie było?

Był wiatr. Silny, porywisty i niezdecydowany. Gdy doszedł już do porozumienia sam ze sobą, zaczął wiać w moją stronę. Wtedy zrobiło się ciężko, bardzo ciężko. Wzrok wtulony w bieżnik i błagalnie omiatający go swym spojrzeniem. 

Było też miejsce, którego na pewno tutaj, w tym miejscu i na tej stronie nie opisywałem. Mowa o Pałacu w Zielonej Górze. Więc teraz wzmiankuję, że byłem i odwiedziłem te miejsce. W sumie, w końcu, bo kilka razy przejeżdżałem już obok ale nie było mi dane obejrzeć z bliska. Największym jego atutem jest położenie, wysoko na brzegu skarpy, stromo opadającej ku płynącej obok Warcie. Architektonicznie szału nie ma, ale za to park piękny wokół się rozpościera, jest gdzie pospacerować bo rowerem nie wolno. Ale ja po nim jeździłem, wolno, bo wolno ale mi wolno.

Były też drogi. Całe sto trzynaście kilometrów dróg. Asfaltowych, dziurawych, połatanych, leśnych, błotnych, piaszczystych i bruk też był. Na nich samochody. Kulturalne, chamskie, szybkie i jeszcze szybsze, trąbiące i te, które koniecznie muszą się zmieścić na jednym pasie, gdy ja jadę w ich kierunku. Takie też były i wtedy było nieciekawie. 

Był też zachód słońca. Na koniec, pod domem zaświeciło takim pięknem, że stałem pół godziny gdzieś na polu i oglądałem ten spektakl. I to było najpiękniejsze. Natura jest przepiękna, wtedy gdy w nią nie ingerujemy.

Słyszałem kiedyś, jedząc śniadanie w pięknych okolicznościach przyrody, jak wyją wilki na wolności. To był jeden z najbardziej ekscytujących momentów we wszystkich moich podróżach. Teraz chciałbym je zobaczyć. I dlatego pojadę do Stobnicy raz jeszcze. Kiedyś mi się uda, zobaczę je z bliska.




Piękny witraż na Obrzyckim ratuszu. Okno te jest starsze od samego budynku, ma ponad 600 lat i sprowadzono je tutaj z Portugalii :)


Pałac w Zielonejgórze. Obecnie własność Uniwersytetu - Dom Pracy Twórczej.


Miały być wilki ale odbiłem się od bramy...


Piękno natury.


Kolory natury.








Kategoria Wielkopolska, 100-150


Dane wyjazdu:
75.50 km 0.00 km teren
03:30 h 21.57 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:4.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:342 m
Kalorie: kcal

Rogalińskie dęby.

Piątek, 5 lutego 2016 • dodano: 05.02.2016 | Komentarze 7

Na początku był chaos. Z chaosu powstał plan aby pojechać tam i przywieźć stamtąd miód, bo w domowym słoiku ukazało się dno. Jednak nieokiełznana pazerność miodnej pani spowodowała, że plan trzeba było zmienić aby nie wrócić do domu z niczym. Padło na nadwarciańskie łąki i stojące tam dęby. Przywiozłem trochę kadrów i niniejszym oświadczam, że to były pięknie wykorzystane trzy godziny.

Przebijanie się przez miasto i wylot Starołęcką w kierunku na Rogalin wszyscy znają. Dla ścisłości napiszę, że to koszmar. Więcej pozostawiam wyobraźni. Za to droga przez las, od Wiórka do Rogalinka, to cud i orzeszki. Miód miał być w Rogalinie. 

A i owszem był, ale za 35zł słoik i to wielokwiatowego badziewia. Słodko i stanowczo przekazałem szanownej Pani sprzedawczyni co myślę o takiej cenie i dosiadłem swego rumaka obierając kurs na łąki. A tam raj. Cisza, wszechobecna cisza. I dęby, mnóstwo dębów. Stoją te pomniki od lat, od setek lat i czekają na swój koniec. Dumne, majestatyczne, potężne. Magiczne miejsce dla wszystkich miłośników przyrody. Na zdjęcia to nie był dobry czas ale pstryknąłem kilka kadrów, dla potomności.

Nasyciwszy się widokami rzuciłem jeszcze okiem na najdrożej wystawiony na sprzedaż dom w Polsce. Przepiękna rezydencja pana od biedronek. Jedyne 50 mln Euro i jest Wasza, są chętni?




Rogalińskie dęby.


Rogalińskie dęby.


Rogalińskie dęby.


Rogalińskie dęby.


Rogalińskie dęby.


Rogalińskie dęby.


Najdroższy dom w Polsce i wychodek. Dla kontrastu ;)
Kategoria 75-100, Wielkopolska


Dane wyjazdu:
62.80 km 0.00 km teren
03:25 h 18.38 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:417 m
Kalorie: kcal

Lodowa Puszcza Zielonka.

Sobota, 23 stycznia 2016 • dodano: 23.01.2016 | Komentarze 18

Coś nie mogę się wybrać do tej Bydgoszczy. Co sobie zaplanuje wyjazd właśnie do tego miasta to zawsze stanie coś na przeszkodzie. Dzisiaj barierą nie do przeskoczenia okazał się mróz, który zatrzymał się rano na minus dziesięciu stopniach i skutecznie wybił mi z głowy długą, szosową trasę. Jako, że szkoda było tracić wolnego dnia, wybrałem plan B. Iście szatański bo dobrze wiedziałem co mnie czeka. Jazda figurowa po Puszczy Zielonce a raczej jej lodowej skorupie. 

Do Trzaskowa najkrótszą możliwą drogą, przez Radojewo i Biedrusko. Mróz szczypał mocno ale wysoka kadencja pozwoliła mi na utrzymywanie ciepłoty ciała na dobrym poziomie. Dokuczliwy był wiatr, słaby ale wyczuwalny i na odkrytym terenie momentalnie powodował, że odczuwalna temperatura leciała na łeb, na szyję. W Potaszach wjechałem już w las i zaczęła się zabawa. Drogi kompletnie zalodzone, niebezpieczne ale przy dobrym balansie i umiejętnym wyszukiwaniu odpowiedniego toru jazdy jechałem dość sprawnie. W Pławnie skręciłem na Zielonkę i poziom trudności wzrósł jeszcze bardziej. Pojawiły się koleiny, pokryte zbitym śniegiem i lodem. Ponad cztery kilometry wolnej jazdy, z nogi na nogę i obserwowaniem każdego metra drogi. 

W Zielonce zasłużony postój. Przejechałem niecałe trzydzieści kilometrów ale tak mi się dały one we znaki, że gorąca herbata z termosu i ciabatta z boczkiem na tamtejszym przystanku smakowały jak w restauracji z trzema gwiazdkami Michelina. Przy okazji rozmasowałem trochę stopy, z którymi ostatnio nie mogę sobie poradzić przy jeździe na mrozie, marzną mi dość szybko i ciężko mi je zmusić do współpracy. Nie wiem czym to jest spowodowane ale coś muszę z tym zrobić.

Do domu postanowiłem wrócić niebieskim szlakiem, odbijając na końcu na Dziewiczą Górę. Droga cały czas skuta lodem, raz po raz poprzecinana głębokimi koleinami, kamieniami i patykami. Jechało się ciężko ale przyjemnie zarazem. Byłem sam ze sobą, nikogo wokół, las, przyroda. Lubię takie warunki, lubię się zmęczyć przebywając na łonie natury. Dwa razy uciekło mi przednie koło i ratowałem się podpórką, gleba była blisko. W okolicach Mielna za wcześnie skręciłem i zamiast po ścieżce, pojechałem po przecince, istny survival.

Na Dziewiczą Górę wjechałem czerwonym szlakiem bez żadnego przystanku i podpórki co przy tych warunkach i moich oponach uważam za duży sukces. Tętno co prawda wskoczyło pewnie na poziom zawałowy ale satysfakcja ogromna. Zjazd na hamulcach aby w całości znaleźć się na dole. Gdy dojechałem już do asfaltu zaczął prószyć śnieg i w jego towarzystwie wróciłem do domu.

Jestem zmęczony jak po dwustu kilometrach. To była naprawdę wymagająca i trudna jazda. Mocno dałem sobie w kość i jestem z tego powodu niezmiernie zadowolony. Bydgoszcz nie ucieknie a zima się skończy i okazji do jazdy w takich warunkach nie będzie przez długi czas. Było warto :)




Lodowa skorupa i moje dzielne opony. Jak się chce to wszystko staje się możliwe :)


Lodowa Puszcza Zielonka.


Lodowa Puszcza Zielonka.


Gdyby ktoś miał wątpliwości kto rozdaje karty w Puszczy ;)


Kategoria 50-75, Wielkopolska


Dane wyjazdu:
51.20 km 0.00 km teren
02:49 h 18.18 km/h:
Maks. pr.:32.30 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:285 m
Kalorie: kcal

Poznańskie fortyfikacje.

Czwartek, 21 stycznia 2016 • dodano: 21.01.2016 | Komentarze 6

Poznańskie fortyfikacje istnieją już ponad 1000 lat – ich historia sięga czasów średniowiecza. W pierwszej połowie XIX wieku powstała potężna twierdza poligonalna. Później, po zjednoczeniu Niemiec, umocnienia rozbudowano w nowoczesnym systemie fortowym. W latach 1876–1886 wokół miasta zbudowano 9 fortów głównych (nr I – IX) i 3 mniejsze forty pośrednie (IVa, VIa i IXa). W latach 1887–1890 pierścień fortyfikacji rozbudowano o kolejne 6 fortów pośrednich nowego typu (Ia, IIa, IIIa, Va, VIIa i VIIIa) oraz kilkadziesiąt schronów dla piechoty, dla artylerzystów i do składowania amunicji. Fortyfikacje były rozbudowywane i modernizowane aż do wybuchu I wojny światowej i w końcu stworzyły skomplikowany system umocnień, zajmujący ogromny obszar o średnicy prawie dziesięciu kilometrów.

Zrobiłem dzisiaj mały wstęp do całodniowej wycieczki po poznańskich fortyfikacjach jaką zaplanowałem już dawno. Dlaczego całodniowej? Samo objechanie wszystkich fortów, które wchodzą w skład zewnętrznego pierścienia fortyfikacji pruskich na terenie Poznania zajęło mi dzisiaj prawie cztery godziny wraz ze zrobieniem jednego zdjęcia w każdym z tych miejsc. Nic nie zwiedziałem, nie oglądałem - po prostu chciałem zobaczyć ogólnie jak to się prezentuje. Teraz już wiem, że trzeba przeznaczyć na to cały dzień, wraz z Cytadelą.

Wyjechałem o czternastej, wróciłem o osiemnastej. Zimno, przenikliwy wiatr powodował, że odczuwalna temperatura była pewnie w okolicach minus siedmiu, ośmiu stopni. Do tego cała masa lodu, kolein i innego dziadostwa spowodowała, że prędkość była mocno ograniczona. Przydała się herbata w termosie.

Mapa i zdjęcia każdego z fortów poniżej, w kolejności odwiedzonych w dniu dzisiejszym :)




Fort VI Thietzen.


Fort VIA Stockhausen.


Fort VII Colomb.


Fort VIIA Strotha.


Fort VIII Grolman.


Fort VIIIA Rohr.


Fort IX Brűneck.


Fort IXA Witzleben.


Fort I Röder.


Fort Ia Boyen.


Fort II Stűllpnagel.


Fort IIA Thűmen.


Fort IIIA Prittwitz. (Obecnie mieści się w nim Krematorium...)


Fort IV Hake.


Fort IVA Waldersee.


Fort V Waldersee.


Fort VA Bonin.

Kategoria 50-75, Wielkopolska