Info
rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Wrzesień4 - 12
- 2018, Sierpień6 - 11
- 2018, Lipiec2 - 2
- 2018, Czerwiec2 - 2
- 2018, Maj1 - 0
- 2018, Kwiecień4 - 12
- 2018, Marzec9 - 23
- 2018, Luty2 - 0
- 2018, Styczeń4 - 8
- 2017, Grudzień5 - 2
- 2017, Listopad5 - 8
- 2017, Październik4 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień12 - 50
- 2017, Lipiec13 - 47
- 2017, Czerwiec11 - 50
- 2017, Maj11 - 29
- 2017, Kwiecień9 - 31
- 2017, Marzec8 - 32
- 2017, Luty8 - 61
- 2017, Styczeń9 - 43
- 2016, Grudzień4 - 11
- 2016, Listopad5 - 7
- 2016, Październik7 - 11
- 2016, Wrzesień11 - 15
- 2016, Sierpień1 - 2
- 2016, Lipiec12 - 49
- 2016, Czerwiec5 - 9
- 2016, Maj9 - 28
- 2016, Kwiecień14 - 54
- 2016, Marzec15 - 78
- 2016, Luty7 - 49
- 2016, Styczeń14 - 91
- 2015, Grudzień13 - 36
- 2015, Listopad18 - 28
- 2015, Październik21 - 45
- 2015, Wrzesień24 - 58
- 2015, Sierpień19 - 66
- 2015, Lipiec23 - 131
- 2015, Czerwiec21 - 65
- 2015, Maj22 - 99
- 2015, Kwiecień17 - 79
- 2015, Marzec22 - 76
- 2015, Luty19 - 141
- 2015, Styczeń23 - 116
- 2014, Grudzień19 - 108
- 2014, Listopad18 - 30
- 2014, Październik24 - 63
- 2014, Wrzesień33 - 71
- 2014, Sierpień16 - 43
- 2014, Lipiec20 - 55
- 2014, Czerwiec27 - 65
- 2014, Maj35 - 100
- 2014, Kwiecień24 - 29
- 2014, Marzec28 - 11
- 2014, Luty11 - 0
- 2014, Styczeń22 - 0
- 2013, Grudzień13 - 0
- 2013, Listopad6 - 0
- 2013, Październik27 - 4
- 2013, Wrzesień22 - 0
- 2013, Sierpień20 - 0
- 2013, Lipiec2 - 0
- 2013, Czerwiec21 - 1
- 2013, Maj28 - 0
- 2013, Kwiecień22 - 3
- 2013, Marzec11 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Wielkopolska
Dystans całkowity: | 7739.55 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 320:41 |
Średnia prędkość: | 23.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.00 km/h |
Suma podjazdów: | 34231 m |
Liczba aktywności: | 57 |
Średnio na aktywność: | 135.78 km i 5h 56m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
72.40 km
0.00 km teren
03:04 h
23.61 km/h:
Maks. pr.:46.20 km/h
Temperatura:-1.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:353 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Zimowo.
Niedziela, 17 stycznia 2016 • dodano: 17.01.2016 | Komentarze 6
Przeglądając prognozy pogody na dzisiejszy dzień, nigdzie nie natknąłem się na opady śniegu ani tym bardziej na śnieżycę. Jakież było moje zdziwienie gdy już za Suchym Lasem z nieba zaczęły sypać białe płatki a za Obornikami trafiłem na regularną zimę. Sceneria piękna ale mocno zaskakująca. Ale po kolei.
Wyjechałem trochę przed trzynastą i niemal od razu poczułem sporą zmianę w odczuwalnej temperaturze do dnia wczorajszego. Niby tu i tu było w okolicach minus jednego stopnia ale dzisiaj duża wilgotność powietrza zrobiła swoje, odczułem to mocno. Miała być prosta i bez żadnego kombinowania, szosowa trasa przez Oborniki, Murowaną i powrót przez poligon. Pierwszy śnieg złapał mnie już za Suchym Lasem i pojawiło się pierwsze zwątpienie co do słuszności jazdy w wiatrówce w takich warunkach. Co ma być to będzie, zakwitło w mej głowie, pojechałem dalej.
Kręciło się dobrze, wzrok skupiony nie dalej niż trzy metry przed kołem, śnieg zacinał niemal prosto w oczy. Poprawiło się właściwie dopiero za Zielątkowem. Za plecami przyświeciło nawet słoneczko, które nieśmiało podjęło walkę z chmurami i miękkim światłem oświetlało mi drogę. Coś pięknego. W Wargowie zdecydowałem się skręcić na Maniewo aby do Obornik dojechać, w końcu, przez Gołaszyn. Bez wątpienia to był strzał w dziesiątkę. Bardzo dobry asfalt, zero samochodów i ładne widoki po drodze. Od tej pory, jeśli do Obornik to tylko tą trasą.
Od mostu na Warcie w Obornikach wjechałem w inny świat. Drogi białe, śnieg dookoła i zimniej niż na drugim brzegu. Inny świat. DW 187 pomiędzy Obornikami a Murowaną nieodśnieżona, zalodzona, niebezpieczna. Samochody jechały a właściwie toczyły się moim tempem. O dziwo, nikt nie wyprzedzał na gazetę, wszyscy wolniutko z zachowaniem bezpiecznej odległości, wszystko tak jak być powinno w takich warunkach. Nie mam pojęcia dlaczego nie może być tak zawsze. W Uchorowie zdecydowałem się skręcić w las aby skrócić drogę i pojechać przez Starczanowo. Najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć.
Trzy kilometry pomiędzy Uchorowem a Starczanowem przejechałem w przepięknej, zimowej i leśnej scenerii. Biel dookoła, słońce przeciskające się pomiędzy drzewami, cisza i spokój. Pod kołami miałem lód ale przysypany świeżym śniegiem nie nastręczał specjalnych problemów. Mógłbym tak jechać i jechać, wprost wymarzone warunki dla miłośników przyrody. Piękne chwile.
W Starczanowie zacząłem już dokuczliwie odczuwać drętwienie palców u nóg. Dojechałem jakoś do Bolechowa i tam, na przystanku, byłem zmuszony się zatrzymać aby rozmasować stopy. Dobór butów na dzisiejszą przejażdżkę to był spory błąd i zapłaciłem za to w ostatniej godzinie jazdy. Przez poligon i Suchy Las przejechałem tak aby myśleć tylko o herbacie, obiedzie, o czymkolwiek tylko nie o bólu stóp. Było ciężko, a jeszcze gorzej gdy palce zaczęły tajać w domu. Kto jeździ na mrozie ten wie o czym piszę ;)
Niby blisko domu ale jakoś tak inaczej. Zimą znajome drogi wyglądają jak nowe, nowo odkryte. Przyjemna przejażdżka, miło spędzone niedzielne popołudnie. Od tego mam rower ;))
Pomiędzy Mściszewem a Gołaszynem.
Przed Obornikami.
Piękna, śnieżna zima w lasach pomiędzy Uchorowem a Starczanowem.
Kategoria 50-75, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
188.60 km
0.00 km teren
07:58 h
23.67 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:777 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Odwiedzić Babcię :)
Sobota, 12 września 2015 • dodano: 13.09.2015 | Komentarze 11
Moja Kochana Babcia ma już ponad 100 lat, w przeciągu których odwiedziłem ją rowerem tylko jeden raz. Jako, że zaczęła już drugie sto lat życia postanowiłem odwiedzić ją po raz drugi na dwóch kółkach :) Jako, że Jurek nigdy nie był w Drezdenku i jego okolicach zgraliśmy te dwa powody w jedność i pojechaliśmy razem w znane i nieznane.
Wskazówka godzinowa nie dopadła jeszcze siódemki na blacie gdy wsiadam na rower i udaję się w kierunku Buku. Do Swadzimia jadę DK92, o tej porze pustą i senną. Słońce powoli wychyla się za moimi plecami i wstaje nowy dzień. Zjazd w stronę Zakrzewa, droga techniczna wzdłuż S11 i po chwili jestem na nielubianej przeze mnie DW307, samochody zawsze jeżdżą tu szybko i niebezpiecznie. Nie inaczej jest i dzisiaj, więc do Buku jadę szybko, chcąc mieć ten odcinek już za sobą. U Jurka pod domem jestem o ósmej, krótka gadka szmatka i już we dwójkę wyruszamy w stronę Drezdenka.
Do Pniew jedziemy przed Duszniki, dobrej jakości asflat i w miarę pusta droga pozwala nam jechać obok siebie co wykorzystujemy na rozmowę, jedzie się dobrze również dzięki temu, że wiatr delikatnie ale jednak wieje nam w plecy. Za Pniewami wskakujemy na DK24 i ponad dwadzieścia kilometrów toczymy nierówną walkę z TIR-ami, których jest tutaj na pęczki, w przeciwieństwie do pobocza, które praktycznie nie występuje. Więc tak kręcimy z nogi na nogę, ze wzrokiem utkwionym w prawy koniec asfaltu, oby tylko dotrwać do zjazdu na Międzychód. W międzyczasie robimy przerwę w Kamionnej, pod pięknym gotyckim kościołem, który położony jest na wysokiej skarpie opadającej ku dolinie Kamionki. Piękne miejsce, piękne widoki.
Z krajówki zjeżdżamy w połowie drogi pomiędzy Kamionną a Gorzyniem i od razu świat nabiera weselszych barw, tzn. znika ruch, znikają ciężarówki. W Międzychodzie zakupy, Jurkowy fajostop i kilka kilometrów dalej zjeżdżamy nad piękne Jezioro Mierzyńskie. Tam cisza, spokój, drugie śniadanie. Woda pierwszej klasy czystości, nawet jakiś nurek szukał w tym jeziorze skarbów, chyba złotego pociągu ;) Posiedzieliśmy tutaj dobre kilkadziesiąt minut, warto było.
Odcinek pomiędzy Międzychodem a Drezdenkiem to piękna, leśna droga ale nudna i prosta. Samemu można się zanudzić, we dwójkę jedzie się raźniej. DWadzieścia kilka kilometrów mija szybko i dojeżdżamy do Drezdenka. Jako, że to moje rodzinne miasto a Jurek tu nigdy nie był, pokazuje mu to i owo, dodatkowo odwiedzam cmentarz, na którym pochowanych jest kilka bliskich mi osób.
Na Górzyska gdzie mieszka dużo mojej rodziny jedziemy nieco dookoła, chcę Jurkowi pokazać ładny podjazd od strony Dobiegniewa i wieżę widokową, której już niestety nie ma. Zenek się nią zaopiekował i wywiózł gdzieś indziej, ponoć w lepsze miejsce :) Jedziemy do domu mojej Babci, która jest niezmiernie zadowolona z mojej wizyty i ucieszona, że ma niespodziewanego gościa w osobie Jurka. Wypiliśmy kawę, powspominaliśmy stare czasy, był i wujek Stachu i Bogdan, była ciocia Jola, było wesoło :) Babcia ma już ponad sto lat ale jej pamięć i sprawność potrafi zadziwić do dzisiaj :) Wstępujemy jeszcze na obiad do cioci Hani, spędzamy u niej kilka chwil i ruszamy, niestety, w kierunku Gorzowa Wlkp. Mamy stamtąd pociąg do Poznania, czas nie jest z gumy więc musimy uciekać. Jeszcze tylko trochę jabłek i śliwek z babcinych drzew do plecaka i w drogę.
Decydujemy, że do Gorzowa pojedziemy bocznymi drogami odpuszczając jazdę krajówką ze Strzelec Krajeńskich, gdyż wiem jaki potrafi być tam ruch i jak jest tam niebezpiecznie. Kierujemy się ze Zwierzynia na Santok, trafia się nam po drodze kilkukilometrowy odcinek szutrowej drogi wzdłuż kanału Polki, ogólnie nie najgorszy ale pod koniec mamy go już dość, trochę nami wytrzęsło, Jurka na szosie w szczególności...
W Santoku stajemy chwilę przy ujściu Noteci do Warty, podziwiając przyrodę a następnie piękną, asfaltową drogą wzdłuż Warty dojeżdżamy do Gorzowa. Mamy kilka chwil do odjazdu pociągu więc wstępujemy na kawę w MCD po czym udajemy się na dworzec. Tu okazuje się, że przez Zbąszynek nie pojedziemy z powodów bliżej nieokreślonych (jakaś komunikacja zastępcza czy coś), więc jedziemy do Poznania z przesiadką w Krzyżu, czyli też przez Drezdenko z którego niedawno przyjechaliśmy... Tak to już w pkp bywa, zero informacji na internecie, bądź tu mądry drogi kliencie usług kolejowych....
W Krzyżu mamy trochę czasu na przesiadkę, więc przenosząc rowery wysoką kładką na drugą stronę torów wydostajemy się na miasto i próbujemy coś zobaczyć. Okazuje się, że Krzyż ma do zaoferowania jedynie krzyż na drogę i nic więcej, więc wracamy po tej samej kładce na peron i wsiadamy do szynobusa i po godzinie jesteśmy w Poznaniu. Wysiadam na Woli i po kilku minutach jestem w domu, Jurek ma jeszcze przesiadkę i nieco później dojeżdża do Buku.
Koniec wycieczki :)
Zaliczone gminy: Zwierzyn (289), Santok(290), Gorzów Wielkopolski (291)
Wskazówka godzinowa nie dopadła jeszcze siódemki na blacie gdy wsiadam na rower i udaję się w kierunku Buku. Do Swadzimia jadę DK92, o tej porze pustą i senną. Słońce powoli wychyla się za moimi plecami i wstaje nowy dzień. Zjazd w stronę Zakrzewa, droga techniczna wzdłuż S11 i po chwili jestem na nielubianej przeze mnie DW307, samochody zawsze jeżdżą tu szybko i niebezpiecznie. Nie inaczej jest i dzisiaj, więc do Buku jadę szybko, chcąc mieć ten odcinek już za sobą. U Jurka pod domem jestem o ósmej, krótka gadka szmatka i już we dwójkę wyruszamy w stronę Drezdenka.
Do Pniew jedziemy przed Duszniki, dobrej jakości asflat i w miarę pusta droga pozwala nam jechać obok siebie co wykorzystujemy na rozmowę, jedzie się dobrze również dzięki temu, że wiatr delikatnie ale jednak wieje nam w plecy. Za Pniewami wskakujemy na DK24 i ponad dwadzieścia kilometrów toczymy nierówną walkę z TIR-ami, których jest tutaj na pęczki, w przeciwieństwie do pobocza, które praktycznie nie występuje. Więc tak kręcimy z nogi na nogę, ze wzrokiem utkwionym w prawy koniec asfaltu, oby tylko dotrwać do zjazdu na Międzychód. W międzyczasie robimy przerwę w Kamionnej, pod pięknym gotyckim kościołem, który położony jest na wysokiej skarpie opadającej ku dolinie Kamionki. Piękne miejsce, piękne widoki.
Z krajówki zjeżdżamy w połowie drogi pomiędzy Kamionną a Gorzyniem i od razu świat nabiera weselszych barw, tzn. znika ruch, znikają ciężarówki. W Międzychodzie zakupy, Jurkowy fajostop i kilka kilometrów dalej zjeżdżamy nad piękne Jezioro Mierzyńskie. Tam cisza, spokój, drugie śniadanie. Woda pierwszej klasy czystości, nawet jakiś nurek szukał w tym jeziorze skarbów, chyba złotego pociągu ;) Posiedzieliśmy tutaj dobre kilkadziesiąt minut, warto było.
Odcinek pomiędzy Międzychodem a Drezdenkiem to piękna, leśna droga ale nudna i prosta. Samemu można się zanudzić, we dwójkę jedzie się raźniej. DWadzieścia kilka kilometrów mija szybko i dojeżdżamy do Drezdenka. Jako, że to moje rodzinne miasto a Jurek tu nigdy nie był, pokazuje mu to i owo, dodatkowo odwiedzam cmentarz, na którym pochowanych jest kilka bliskich mi osób.
Na Górzyska gdzie mieszka dużo mojej rodziny jedziemy nieco dookoła, chcę Jurkowi pokazać ładny podjazd od strony Dobiegniewa i wieżę widokową, której już niestety nie ma. Zenek się nią zaopiekował i wywiózł gdzieś indziej, ponoć w lepsze miejsce :) Jedziemy do domu mojej Babci, która jest niezmiernie zadowolona z mojej wizyty i ucieszona, że ma niespodziewanego gościa w osobie Jurka. Wypiliśmy kawę, powspominaliśmy stare czasy, był i wujek Stachu i Bogdan, była ciocia Jola, było wesoło :) Babcia ma już ponad sto lat ale jej pamięć i sprawność potrafi zadziwić do dzisiaj :) Wstępujemy jeszcze na obiad do cioci Hani, spędzamy u niej kilka chwil i ruszamy, niestety, w kierunku Gorzowa Wlkp. Mamy stamtąd pociąg do Poznania, czas nie jest z gumy więc musimy uciekać. Jeszcze tylko trochę jabłek i śliwek z babcinych drzew do plecaka i w drogę.
Decydujemy, że do Gorzowa pojedziemy bocznymi drogami odpuszczając jazdę krajówką ze Strzelec Krajeńskich, gdyż wiem jaki potrafi być tam ruch i jak jest tam niebezpiecznie. Kierujemy się ze Zwierzynia na Santok, trafia się nam po drodze kilkukilometrowy odcinek szutrowej drogi wzdłuż kanału Polki, ogólnie nie najgorszy ale pod koniec mamy go już dość, trochę nami wytrzęsło, Jurka na szosie w szczególności...
W Santoku stajemy chwilę przy ujściu Noteci do Warty, podziwiając przyrodę a następnie piękną, asfaltową drogą wzdłuż Warty dojeżdżamy do Gorzowa. Mamy kilka chwil do odjazdu pociągu więc wstępujemy na kawę w MCD po czym udajemy się na dworzec. Tu okazuje się, że przez Zbąszynek nie pojedziemy z powodów bliżej nieokreślonych (jakaś komunikacja zastępcza czy coś), więc jedziemy do Poznania z przesiadką w Krzyżu, czyli też przez Drezdenko z którego niedawno przyjechaliśmy... Tak to już w pkp bywa, zero informacji na internecie, bądź tu mądry drogi kliencie usług kolejowych....
W Krzyżu mamy trochę czasu na przesiadkę, więc przenosząc rowery wysoką kładką na drugą stronę torów wydostajemy się na miasto i próbujemy coś zobaczyć. Okazuje się, że Krzyż ma do zaoferowania jedynie krzyż na drogę i nic więcej, więc wracamy po tej samej kładce na peron i wsiadamy do szynobusa i po godzinie jesteśmy w Poznaniu. Wysiadam na Woli i po kilku minutach jestem w domu, Jurek ma jeszcze przesiadkę i nieco później dojeżdża do Buku.
Koniec wycieczki :)
Zaliczone gminy: Zwierzyn (289), Santok(290), Gorzów Wielkopolski (291)
Moja Kochana Babcia Hela, ma już ponad 100 lat !!! :))
Jurek, krzyż i dolina Kamionki.
Piękny, gotycki kościół w Kamionnej.
Piękne Jezioro Mierzyńskie i zadumany Jurek na pomoście :)
Drezdenko.
Drezdenko.
Jedziemy na Górzyska więc musi być pod górkę :)))
Gdzieś pośrodku niczego, przy kanale Polki, dolina Noteci.
Gdzieś pośrodku niczego, przy kanale Polki, dolina Noteci.
Jurek, 23mm opon i taki szuter ;)))
Ujście Noteci do Warty w Santoku.
Edi, gorzowski bohater :)
Katedra w Gorzowie Wielkopolskim.
W oczekiwaniu na pociąg.
Kategoria 150-200, Lubuskie, Nowe gminy, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
172.90 km
0.00 km teren
06:32 h
26.46 km/h:
Maks. pr.:48.20 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:698 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Dwa koła i do Koła.
Środa, 29 lipca 2015 • dodano: 29.07.2015 | Komentarze 9
Pomysł na wycieczkę? Mapa do plecaka i w drogę. Ta, którą mam
jest poprzecierana i postrzępiona. Przetarła się najpierw na zlożeniach, nowe
pęknięcia i załamania tworzą swoją siatkę, żyją swoim życiem. Bywa, że dziury
na mapie pokrywają się z tymi w rzeczywistości, bywa że mieściny i miejscowości
powoli przestają na niej istnieć. Gdy biorę ją do ręki zastanawiam się jak
będzie tym razem, co zniknie a co się pojawi. Ciekawość od początku do końca.
Chłonę wzrokiem punkt na mapie, pakuję plecak i jadę. Ja, dwa koła i do Koła.
wschód
Do Swarzędza jest nijako. Jedne światła, drugie, ósme, dwudzieste, droga mleczna z kostki, tory jedne, drugie i prosta nudny odcinek. Samochody wokół, ja schowany pośród nich. Jadę ale myśli wyłączone, byle skręcić na Gowarzewo. Skręcam w prawo, skręcam po paru kilometrach w lewo i cisza oplata mnie czule. Kieruję się na wschód, na ten mityczny wchód a tu asfalt zamienia się w dywan, wiatr jedzie ze mną, może nie będzie tak źle. W Gułtowach łapię chwilę relaksu przy pięknym pałacu i jeszcze piękniejszym, szachulcowym kościele. Dywan zamienia się w wycieraczkę i mknę wśród drzew, po kamieniach, piachu, tańcząc wśród kałuż. W prześwicie pomiędzy kukurydzą a kukurydzą majaczy mi Września. Mijam fabryczne okolice, mijam miasto i ląduję gdzieś za torami.
to stawia na nogi
Dom za domem, dziura za dziurą, pies za psem, jadę gdzieśw stronę Wólki. Kilka razy ze zdumieniem odkrywa, że czas jednak może stanąć w miejscu, a nawet zagiąć się i zawrócić. Aleja lipowa mieni się w słońcu, piękno aż bije po oczach. Dla równowagi po czterech literach bije tarka, po której się przemieszczam. Ręce głośno stękają, szprychy cichutko zawodzą, miejsce w którym plecy kończą swą szlachetną nazwę zamilkło. Nie miało już siły się użalać. Więc jadę, stękam, czas odpocząć. W tym momencie na scenę wchodzi On. Pojawia się z krzaków, z pod lipy, z pola, sam nie wiem skąd, w każdym bądź razie jest. Pojawił się i stoi z wyciągniętą ręką, dzierżąc dumnie wiśniową nalewkę. Podzielić się chciałem z Panem, pan się napije, to stawia na nogi, mówi pewnych głosem. Nie lubię wiśniowej, więc odmawiam. Trunek niknie więc w czeluściach jego przełyku a butelka ukazuje swe puste oblicze. Chciałem dobrze, wyszło jak zawsze. Tymi słowami żegna się ze mną i niknie gdzieś w polu. Zrobiło mi się przykro.
deser
Wólka, Strzałkowo, Słupca. Cienin, Cienin, Cienin, Cienin. Sam nie wiem ile było tych Cieninów. Dwa, pięć, dziesięć. Nie wiem, mają rozmach. Gdzieś pomiędzy nimi jem krówki, czas najwyższy na deser. I właściwie do Goliny to tyle. Ciało jechało, ale ja płynąłem gdzieś obok w rytm Ziggyego. Dobrze mi z nim było.
świat widziany oczami dziecka
Do promu prosto, dalej prosto, a jak się skończy asfalt to prosto. Właściwie to cały czas prosto, jak zobaczy pan prom to w lewo. Tak mnie instruują w Węglewie więc teraz tam się toczę. Piach pożera me opony i mnie razem z nimi. Znienacka patrzę na świat oczyma mojego Synka, leżę na plecach. Miękka ziemia, więc uśmiecham się tak jak On, choć raczej nie jest mi do śmiechu. Boli kolano, trudno, nie pierwszy raz. Na promie jestem sam i mam prywatny kurs. Wody mało, rzeka ledwo płynie.
las
Pomiędzy Ruminem a Starym Miastem wjeżdżam w las.Widzę piękne sosny, szukam w myślach ciekawego kadru i drugi raz ląduje dzisiaj na ziemi. Po raz kolejny piach mnie wciągnął. Te same kolano, ból się wzmaga. Stoję - boli, jadę - przestaje. Łańcuch wędruje wyżej, miękko, mięciutko zdobywam kolejne kilometry. Zatrzymuje się coś zjeść. Noga rozgrzana przestaje boleć, zerkam na mapę i decyduję się jechać dalej.
złota góra
Zainspirowany przez bobiko jadę zobaczyć wieżę widokową na Złotej Górze. Oznakowanie od strony Żychlina jest beznadziejne, ruszam na azymut. Leśna droga pnie się w górę, mielę młynkiem powolutku a nachylenie ciągle wzrasta. Kilkanaście metrów przed celem poddaje się i zsiadam z roweru. Koła kręciły się już w miejscu, nie te opony, nie ten bieżnik. Pod wieżą pot zalewa mi oczy, puls szaleje. Już dawno się tak nie zmęczyłem, jest dobrze. Widok z wieży powala z nóg. Konin, Licheń, Koło, Turek i piękne lasy na wyciągnięcie ręki. Żadne słowa, żadne zdjęcia nie oddadzą tego co widać. Miejsce z gatunku tych, które trzeba odwiedzić i przekonać się na własnej skórze jak tam jest.
na czas
Do Koła mam jeszcze trochę kilometrów, czas ubywa więc decyduję się na jazdę krajówką od Paprotni. Zaskakuje mnie na niej mały ruch, bardzo szerokie pobocze i ukształtowanie terenu. Pojawiają się przyjemne sympatyczne górki, wiatr pomaga, jedzie się świetnie. Mijam Kościelec, gdzie przystaję tylko na chwilę sfotografować remontowany obecnie pałacyk. Dbałość o detale podczas jego remontu jest na najwyższym poziomie, godna podziwu. W Kole jestem pół godziny przed odjazdem pociągu. Czekam na Elfa i w jego bardzo wygodnych ramionach wracam do domu.
to i tamto
Po dywanie, po piachu, po kamieniach, po błocie. Polami, lasami, łąkami, autostradą. Na mapie przybyło zmarszczek, w aparacie kadrów, w głowie wspomnień. Gdzie następnym razem? Wolę nie wiedzieć. Wezmę mapę, spojrzę na nią i pojadę tam gdzie mnie jeszcze nie było. Tak lubię najbardziej.
Zaliczone gminy: Golina (269), Rzgów (270), Stare Miasto (271), Krzymów (272), Kościelec (273), Koło - obszar wiejski (274), Koło - teren miejski (275)wschód
Do Swarzędza jest nijako. Jedne światła, drugie, ósme, dwudzieste, droga mleczna z kostki, tory jedne, drugie i prosta nudny odcinek. Samochody wokół, ja schowany pośród nich. Jadę ale myśli wyłączone, byle skręcić na Gowarzewo. Skręcam w prawo, skręcam po paru kilometrach w lewo i cisza oplata mnie czule. Kieruję się na wschód, na ten mityczny wchód a tu asfalt zamienia się w dywan, wiatr jedzie ze mną, może nie będzie tak źle. W Gułtowach łapię chwilę relaksu przy pięknym pałacu i jeszcze piękniejszym, szachulcowym kościele. Dywan zamienia się w wycieraczkę i mknę wśród drzew, po kamieniach, piachu, tańcząc wśród kałuż. W prześwicie pomiędzy kukurydzą a kukurydzą majaczy mi Września. Mijam fabryczne okolice, mijam miasto i ląduję gdzieś za torami.
to stawia na nogi
Dom za domem, dziura za dziurą, pies za psem, jadę gdzieśw stronę Wólki. Kilka razy ze zdumieniem odkrywa, że czas jednak może stanąć w miejscu, a nawet zagiąć się i zawrócić. Aleja lipowa mieni się w słońcu, piękno aż bije po oczach. Dla równowagi po czterech literach bije tarka, po której się przemieszczam. Ręce głośno stękają, szprychy cichutko zawodzą, miejsce w którym plecy kończą swą szlachetną nazwę zamilkło. Nie miało już siły się użalać. Więc jadę, stękam, czas odpocząć. W tym momencie na scenę wchodzi On. Pojawia się z krzaków, z pod lipy, z pola, sam nie wiem skąd, w każdym bądź razie jest. Pojawił się i stoi z wyciągniętą ręką, dzierżąc dumnie wiśniową nalewkę. Podzielić się chciałem z Panem, pan się napije, to stawia na nogi, mówi pewnych głosem. Nie lubię wiśniowej, więc odmawiam. Trunek niknie więc w czeluściach jego przełyku a butelka ukazuje swe puste oblicze. Chciałem dobrze, wyszło jak zawsze. Tymi słowami żegna się ze mną i niknie gdzieś w polu. Zrobiło mi się przykro.
deser
Wólka, Strzałkowo, Słupca. Cienin, Cienin, Cienin, Cienin. Sam nie wiem ile było tych Cieninów. Dwa, pięć, dziesięć. Nie wiem, mają rozmach. Gdzieś pomiędzy nimi jem krówki, czas najwyższy na deser. I właściwie do Goliny to tyle. Ciało jechało, ale ja płynąłem gdzieś obok w rytm Ziggyego. Dobrze mi z nim było.
świat widziany oczami dziecka
Do promu prosto, dalej prosto, a jak się skończy asfalt to prosto. Właściwie to cały czas prosto, jak zobaczy pan prom to w lewo. Tak mnie instruują w Węglewie więc teraz tam się toczę. Piach pożera me opony i mnie razem z nimi. Znienacka patrzę na świat oczyma mojego Synka, leżę na plecach. Miękka ziemia, więc uśmiecham się tak jak On, choć raczej nie jest mi do śmiechu. Boli kolano, trudno, nie pierwszy raz. Na promie jestem sam i mam prywatny kurs. Wody mało, rzeka ledwo płynie.
las
Pomiędzy Ruminem a Starym Miastem wjeżdżam w las.Widzę piękne sosny, szukam w myślach ciekawego kadru i drugi raz ląduje dzisiaj na ziemi. Po raz kolejny piach mnie wciągnął. Te same kolano, ból się wzmaga. Stoję - boli, jadę - przestaje. Łańcuch wędruje wyżej, miękko, mięciutko zdobywam kolejne kilometry. Zatrzymuje się coś zjeść. Noga rozgrzana przestaje boleć, zerkam na mapę i decyduję się jechać dalej.
złota góra
Zainspirowany przez bobiko jadę zobaczyć wieżę widokową na Złotej Górze. Oznakowanie od strony Żychlina jest beznadziejne, ruszam na azymut. Leśna droga pnie się w górę, mielę młynkiem powolutku a nachylenie ciągle wzrasta. Kilkanaście metrów przed celem poddaje się i zsiadam z roweru. Koła kręciły się już w miejscu, nie te opony, nie ten bieżnik. Pod wieżą pot zalewa mi oczy, puls szaleje. Już dawno się tak nie zmęczyłem, jest dobrze. Widok z wieży powala z nóg. Konin, Licheń, Koło, Turek i piękne lasy na wyciągnięcie ręki. Żadne słowa, żadne zdjęcia nie oddadzą tego co widać. Miejsce z gatunku tych, które trzeba odwiedzić i przekonać się na własnej skórze jak tam jest.
na czas
Do Koła mam jeszcze trochę kilometrów, czas ubywa więc decyduję się na jazdę krajówką od Paprotni. Zaskakuje mnie na niej mały ruch, bardzo szerokie pobocze i ukształtowanie terenu. Pojawiają się przyjemne sympatyczne górki, wiatr pomaga, jedzie się świetnie. Mijam Kościelec, gdzie przystaję tylko na chwilę sfotografować remontowany obecnie pałacyk. Dbałość o detale podczas jego remontu jest na najwyższym poziomie, godna podziwu. W Kole jestem pół godziny przed odjazdem pociągu. Czekam na Elfa i w jego bardzo wygodnych ramionach wracam do domu.
to i tamto
Po dywanie, po piachu, po kamieniach, po błocie. Polami, lasami, łąkami, autostradą. Na mapie przybyło zmarszczek, w aparacie kadrów, w głowie wspomnień. Gdzie następnym razem? Wolę nie wiedzieć. Wezmę mapę, spojrzę na nią i pojadę tam gdzie mnie jeszcze nie było. Tak lubię najbardziej.
Kościół pw.NMP Wniebowziętej w Czerlejnie, 1743r.
Kościół pw. św. Kaźmierza w Gułtowach, 1737r.
Barokowo - klasycystyczny pałac Krzyckich w Gułtowach.
Gułtowy - Stroszki.
Kościół pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Opatówku, XIVw.
Opatówko - Września.
Otoczna - Chwałkowice.
Kościół pw. św. Jadwigi Śląskiej w Stawie, 1780r.
Żniwa w pełni.
Już po drugiej stronie Warty, prom w Sławsku.
Widok na Konin z wieży widokowej na Złotej Górze.
Widok na Konin i Licheń z wieży widokowej na Złotej Górze.
Jest wysoko :) Wieża widokowa na Złotej Górze.
Wieża widokowa na Złotej Górze.
30-to metrowa wieża widokowa na Złotej Górze.
Zmieniając adres można wpaść w małe gówno.
Nie wiem czy tu jakaś Genowefa zagląda ale jeśli tak to serdecznie Cię pozdrawiam :)
DK 92 pomiędzy Koninem a Kołem.
Pałac Kreutz w Kościelcu.
Dworzec PKP w Kole.
Kategoria 150-200, Nowe gminy, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
310.20 km
0.00 km teren
13:13 h
23.47 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Temperatura:40.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1450 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Morskie opowieści.
Sobota, 4 lipca 2015 • dodano: 06.07.2015 | Komentarze 27
Kiedy rower zaszumi w głowie, cały świat
nabiera treści. Wtedy chętniej bikestats słucha morskich opowieści.
Nad morze pojechali we trójkę, zalegnąć na plaży w zachodzie słońca blasku. Pan pełen wigoru i z wąsem nad ustami, Pani Starsza z młodzieńczym uśmiechem i wieloma bagażami oraz Jegomość w sandałach ze skarpetkami. Jechali długo, nocą w księżyca blasku, rankiem oświeceni wschodu słońca pięknem i w południe smażąc swe lica i ciała w czterdziestostopniowym upale. Czy było warto? O to się ich nie pyta bo było wspaniale :)
Kto chce ten niechaj słucha, kto nie chce niech nie słucha. Jak balsam są dla ucha morskie opowieści.
Pan z wąsem lat kilka temu w wyobraźni swej nieokiełznanej ujrzał siebie z rowerem na plaży, piaskiem usypanej. Siedziało mu to w głowie od dawien dawna, aż powiedział że przyszedł ten czas, że jedziemy i basta. Więc spotkali się nocą, w metropolii Pamiątkowem zwanej, i pojechali w górę mapy wyruszając tuż przed północą. Księżyc w pełni z uznaniem przyglądał się temu jak jadą i postanowił umilać im trasę swą jasną poświatą.
Hej, ha! Kolejkę nalej! Hej, ha! Kielichy wznieśmy! To Zrobi doskonale morskim opowieściom.
Bez kawy nie ma zabawy, pomyśleli we trójkę zgodnie i na Orlenie w Czarnkowie rozsiedli się niezmiernie wygodnie. Siedząc, pijąc i podziwiając piękno dystrybutorów wiedzieli, że znacznie oddalą się dziś od swych domów. Dwa kółka poniosą ich tam gdzie mewy zawracają i gdzie zimą złowione dorsze, latem na plastikach turystom jako świeżynki podają. Kilka toastów z kofeiny dobrze im zrobiło i ruszyli na Wałcz, przed którym powoli jasno się już robiło. Kilka chwil porannych w kadrze zatrzymali i na kolejną kawę się udali. Pan z obsługi w depresji lub letargu się znajdował, Pani Starsza chciała go ratować ale się buntował. Bez żalu udali się do Czaplinka, po drodze mijając niezliczone drogowe wahadła, na których, o dziwo, średnia prędkość ani trochę im nie spadła. Działo się to dzięki temu, że kolorów nie znali i wszystkie światła jako zielone traktowali. Kierowcy w puszkach blaszanych stali i na korki klęli więc kilka razy ze złości tą trójkę rozjechać chcieli. Przyjemnie więc kilka razy mniej się zrobiło ale na rowerzystach wrażenia to nie zrobiło.
Niech drżą gitary struny, niech wiatr rower pieści. Gdy jedziemy pod banderą morskich opowieści.
W Czaplinku przymiarka nowej ramy, niestety na takiej wysokości wszyscy zbledli, więc wsiedli na swoje rumaki i kawałek za rynkiem nad jeziorem się rozsiedli. Walka o nałóg była tam zaciekła lecz niestety kobieta poległa. Następnym razem ten co jechał w sandałach i skarpetkach, będzie bardziej stanowczy i dramatycznie się to skończy. Palenie zabija i niech każdy to wie, Pan z wąsem też... Droga stu zakrętach wszystkim jako samo piękno się jawi i ucieleśnieniem jest rowerzystów marzeń ale nie tak było tym razem. Ruch samochodów był tak wielki i zaborczy, że z ulgą przyjęli Zdrojowy Połczyn. W październiku na tym odcinku jest pięknie, mówiła ta Pani, która w różu się lubuje, każdy kto tu wtedy przyjedzie tak samo to odczuje. Wrócimy więc na tę trasę gdy złota polska jesień nastanie, będzie pięknie i niech tak się stanie.
Może ktoś się będzie zżymał mówiąc, że to zdrożne wieści. Ale to jest właśnie klimat, morskich opowieści.
Za Przyrowem uciekli z przeładowanej trasy nad Bałtyk, wybrali znikomy ruch i lokalne trakty. Na tej drodze napotkali na Świdwiński Maraton Rowerowy, było śmiesznie i komicznie bo zrobili punkt odnowy. Wkręcili jednego szosowca, kilku innych nabrali, punkt kontrolny w stu procentach wypalił. Ciesząc się z braku samochodów na swej drodze w Rąbinie pomyliła się ta wesoła trójka dość srodze. Nie skręcili w lewo gdzieś we wiosce i pojechali na Tychówko wjeżdżając znów na drogę wojewódzką. Przepękali jakoś do Białogardu ruch jak na autostradzie i na tamtejszym rynku i pod Biedronką rozsiedli się jak na jakiejś estradzie. Posilili się nieco i płyny uzupełnili po czym do ostatecznego ataku na Bałtyk przystąpili. Karlino minęli zatrzymując się ledwo na dwa pstryki, prawie biegiem, by bo kilometrach dwudziestu zatrzymać się nad Parsęty brzegiem.
Jeździł raz rowerzysta, który żywił się wyłącznie w tubce mleczkiem. Jadał go do kabanosów i do zupy mlecznej.
A w rzece tej działy się cuda, były i pstrągi i nagie uda. Bo gorąco i w ogóle upał był taki, że kąpać się musiały nawet i ptaki. Niektórzy krzyczeli, niektórzy uwierzyć nie chcieli ale konkluzja z tego dla jednej osoby jest dość oczywista - Parsęta to rzeka bardzo czysta ;)
Kto chce ten niechaj słucha, kto nie chce niech nie słucha. Jak balsam są dla ucha morskie opowieści.
Pod tablicą z nazwą nadmorskiego miasta zrobili sobie fotkę i Pan na niebieskiej szosie pomyślał, że już basta. Lecz pozostałej dwójce nie w głowie było korzystanie z Kołobrzeskich uroków i miasta więc zaciągnęli go jeszcze do Sianożętów i dopiero tam powiedzieli, że na dzisiaj basta. Nocleg w sumie znalazł się sam, gdzieś na ulicy Kwiatowej więc do końca dnia był czas na plażowanie i osiągnięcie równowagi duchowej. Koniec, końców skończyło się to wszystko prawie ukrzyżowaniem ale tego już Wam nie opiszę, drodzy Panowie i Panie.
Wielkie podziękowania dla Oli i Jurka za towarzystwo. Bez Was to nie było by to samo. Krówka prawdę Wam powie ;))
Zaliczone gminy: Czaplinek (244), Połczyn-Zdrój (245), Rąbino (246), Bialogard - teren wiejski (247), Białogard - teren miejski (248), Karlino (249), Gościno (250), Dygowo (251), Kołobrzeg - teren wiejski (252)
Tam jedziemy :)
Pierwszy pit-stop
Gdzieś w okolicach Czarnkowa.
Bajera na Orlenie w Czarnkowie.
Dzień wstaje w okolicach Wałcza.
Krótka to była noc. Pierwsze promienie w okolicach Wałcza.
Groupon gdzieś pomiędzy wahadłami.
Różowa Starsza Pantera :)
Fabian Cancellara z Buku.
Rama nie w moim rozmiarze :) Czaplinek.
Czaplinek - Jezioro Drawsko.
Zamek Drahim w Starym Drawsku.
Migawka z przepięknej drogi stu zakrętów.
Połczyn-Zdrój.
Białogard.
Białogard.
Karlino.
Nad Parsętą, pomiędzy Ząbrowem a Pustarami.
Się bawią się w Parsęcie :)
U celu :)
Po trzystudziesięciu kilometrach taki relaks należy się jak psu buda :)
---
T
część 4 :)
Nad morze pojechali we trójkę, zalegnąć na plaży w zachodzie słońca blasku. Pan pełen wigoru i z wąsem nad ustami, Pani Starsza z młodzieńczym uśmiechem i wieloma bagażami oraz Jegomość w sandałach ze skarpetkami. Jechali długo, nocą w księżyca blasku, rankiem oświeceni wschodu słońca pięknem i w południe smażąc swe lica i ciała w czterdziestostopniowym upale. Czy było warto? O to się ich nie pyta bo było wspaniale :)
Kto chce ten niechaj słucha, kto nie chce niech nie słucha. Jak balsam są dla ucha morskie opowieści.
Pan z wąsem lat kilka temu w wyobraźni swej nieokiełznanej ujrzał siebie z rowerem na plaży, piaskiem usypanej. Siedziało mu to w głowie od dawien dawna, aż powiedział że przyszedł ten czas, że jedziemy i basta. Więc spotkali się nocą, w metropolii Pamiątkowem zwanej, i pojechali w górę mapy wyruszając tuż przed północą. Księżyc w pełni z uznaniem przyglądał się temu jak jadą i postanowił umilać im trasę swą jasną poświatą.
Hej, ha! Kolejkę nalej! Hej, ha! Kielichy wznieśmy! To Zrobi doskonale morskim opowieściom.
Bez kawy nie ma zabawy, pomyśleli we trójkę zgodnie i na Orlenie w Czarnkowie rozsiedli się niezmiernie wygodnie. Siedząc, pijąc i podziwiając piękno dystrybutorów wiedzieli, że znacznie oddalą się dziś od swych domów. Dwa kółka poniosą ich tam gdzie mewy zawracają i gdzie zimą złowione dorsze, latem na plastikach turystom jako świeżynki podają. Kilka toastów z kofeiny dobrze im zrobiło i ruszyli na Wałcz, przed którym powoli jasno się już robiło. Kilka chwil porannych w kadrze zatrzymali i na kolejną kawę się udali. Pan z obsługi w depresji lub letargu się znajdował, Pani Starsza chciała go ratować ale się buntował. Bez żalu udali się do Czaplinka, po drodze mijając niezliczone drogowe wahadła, na których, o dziwo, średnia prędkość ani trochę im nie spadła. Działo się to dzięki temu, że kolorów nie znali i wszystkie światła jako zielone traktowali. Kierowcy w puszkach blaszanych stali i na korki klęli więc kilka razy ze złości tą trójkę rozjechać chcieli. Przyjemnie więc kilka razy mniej się zrobiło ale na rowerzystach wrażenia to nie zrobiło.
Niech drżą gitary struny, niech wiatr rower pieści. Gdy jedziemy pod banderą morskich opowieści.
W Czaplinku przymiarka nowej ramy, niestety na takiej wysokości wszyscy zbledli, więc wsiedli na swoje rumaki i kawałek za rynkiem nad jeziorem się rozsiedli. Walka o nałóg była tam zaciekła lecz niestety kobieta poległa. Następnym razem ten co jechał w sandałach i skarpetkach, będzie bardziej stanowczy i dramatycznie się to skończy. Palenie zabija i niech każdy to wie, Pan z wąsem też... Droga stu zakrętach wszystkim jako samo piękno się jawi i ucieleśnieniem jest rowerzystów marzeń ale nie tak było tym razem. Ruch samochodów był tak wielki i zaborczy, że z ulgą przyjęli Zdrojowy Połczyn. W październiku na tym odcinku jest pięknie, mówiła ta Pani, która w różu się lubuje, każdy kto tu wtedy przyjedzie tak samo to odczuje. Wrócimy więc na tę trasę gdy złota polska jesień nastanie, będzie pięknie i niech tak się stanie.
Może ktoś się będzie zżymał mówiąc, że to zdrożne wieści. Ale to jest właśnie klimat, morskich opowieści.
Za Przyrowem uciekli z przeładowanej trasy nad Bałtyk, wybrali znikomy ruch i lokalne trakty. Na tej drodze napotkali na Świdwiński Maraton Rowerowy, było śmiesznie i komicznie bo zrobili punkt odnowy. Wkręcili jednego szosowca, kilku innych nabrali, punkt kontrolny w stu procentach wypalił. Ciesząc się z braku samochodów na swej drodze w Rąbinie pomyliła się ta wesoła trójka dość srodze. Nie skręcili w lewo gdzieś we wiosce i pojechali na Tychówko wjeżdżając znów na drogę wojewódzką. Przepękali jakoś do Białogardu ruch jak na autostradzie i na tamtejszym rynku i pod Biedronką rozsiedli się jak na jakiejś estradzie. Posilili się nieco i płyny uzupełnili po czym do ostatecznego ataku na Bałtyk przystąpili. Karlino minęli zatrzymując się ledwo na dwa pstryki, prawie biegiem, by bo kilometrach dwudziestu zatrzymać się nad Parsęty brzegiem.
Jeździł raz rowerzysta, który żywił się wyłącznie w tubce mleczkiem. Jadał go do kabanosów i do zupy mlecznej.
A w rzece tej działy się cuda, były i pstrągi i nagie uda. Bo gorąco i w ogóle upał był taki, że kąpać się musiały nawet i ptaki. Niektórzy krzyczeli, niektórzy uwierzyć nie chcieli ale konkluzja z tego dla jednej osoby jest dość oczywista - Parsęta to rzeka bardzo czysta ;)
Kto chce ten niechaj słucha, kto nie chce niech nie słucha. Jak balsam są dla ucha morskie opowieści.
Pod tablicą z nazwą nadmorskiego miasta zrobili sobie fotkę i Pan na niebieskiej szosie pomyślał, że już basta. Lecz pozostałej dwójce nie w głowie było korzystanie z Kołobrzeskich uroków i miasta więc zaciągnęli go jeszcze do Sianożętów i dopiero tam powiedzieli, że na dzisiaj basta. Nocleg w sumie znalazł się sam, gdzieś na ulicy Kwiatowej więc do końca dnia był czas na plażowanie i osiągnięcie równowagi duchowej. Koniec, końców skończyło się to wszystko prawie ukrzyżowaniem ale tego już Wam nie opiszę, drodzy Panowie i Panie.
Wielkie podziękowania dla Oli i Jurka za towarzystwo. Bez Was to nie było by to samo. Krówka prawdę Wam powie ;))
Zaliczone gminy: Czaplinek (244), Połczyn-Zdrój (245), Rąbino (246), Bialogard - teren wiejski (247), Białogard - teren miejski (248), Karlino (249), Gościno (250), Dygowo (251), Kołobrzeg - teren wiejski (252)
Tam jedziemy :)
Pierwszy pit-stop
Gdzieś w okolicach Czarnkowa.
Bajera na Orlenie w Czarnkowie.
Dzień wstaje w okolicach Wałcza.
Krótka to była noc. Pierwsze promienie w okolicach Wałcza.
Groupon gdzieś pomiędzy wahadłami.
Różowa Starsza Pantera :)
Fabian Cancellara z Buku.
Rama nie w moim rozmiarze :) Czaplinek.
Czaplinek - Jezioro Drawsko.
Zamek Drahim w Starym Drawsku.
Migawka z przepięknej drogi stu zakrętów.
Połczyn-Zdrój.
Białogard.
Białogard.
Karlino.
Nad Parsętą, pomiędzy Ząbrowem a Pustarami.
Się bawią się w Parsęcie :)
U celu :)
Po trzystudziesięciu kilometrach taki relaks należy się jak psu buda :)
---
T
część 4 :)
Kategoria Nowe gminy, Wielkopolska, Zachodniopomorskie, >300
Dane wyjazdu:
284.60 km
0.00 km teren
11:01 h
25.83 km/h:
Maks. pr.:47.10 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1467 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Urodzinowa wycieczka po Wielkopolsce :)
Sobota, 13 czerwca 2015 • dodano: 13.06.2015 | Komentarze 14
Wstaję rano, patrzę na zegarek i moja głowa wraca z gracją na poduszkę. Zaspałem. Pociąg odjedzie dzisiaj beze mnie, plan wycieczki wkładam do szuflady zatytułowanej "kiedyś tam". Piętnaście minut później podejmuję walkę ze samym sobą i zwlekam się z łóżka, jem śniadanie, piję kawę i pakując papierową mapę do plecaka podejmuję decyzję, że skoro powiedziałem wczoraj, że dzisiaj będzie rowerowy dzień to takim być musi. Jeszcze tylko krótka walka z synkowym pampersem oraz jego zawartością i mogę ruszać w drogę. Jadę gdzieś na północ od domu, dzisiaj droga jest celem.
Uwielbiam mgłę. Jest wtedy tajemniczo i melancholijnie. Nie inaczej jest tego poranka. Spowiła ona wszystko w okół, widoczność nie przekracza stu metrów a wilgotność powietrza jest bliska stu procent. Do Obornik jadę poboczem krajowej jedenastki, jest szeroki i względnie bezpiecznie w sobotni poranek. Dalej, w kierunku Czarnkowa, mija mnie sporo samochodów zapakowanych sprzętem plażowym, większość na śląskich rejestracjach co nie jest dla mnie zaskoczeniem. Pomimo iż jest to droga wojewódzka to dla większości urlopowiczów jadących ze Śląska nad nasze piękne morze jest tą najczęściej wybieraną. Przed Połajewem czuję, że nie mam na głowie kasku. Nie wiem jak do tego doszło i dlaczego tak późno się zorientowałem ale stało się to faktem. Oby więcej się to mi nie przytrafiło.
W Hucie skręcam na Ujście i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znika mgła i temperatura momentalnie wzrasta z piętnastu do dwudziestu pięciu stopni. Mokre rzeczy schną błyskawicznie ale organizm trochę się buntuje i chwilę trwa zanim dostosowuje się do nowych warunków. Dziwne uczucie.
W Kruszewie zaciekawiły mnie trzy głazy przy miejscowym kościele i pałac z XIX wieku. O ile te pierwsze były dostępne bez problemu to pałac zarósł i tyle go widziałem. Wielka szkoda, mogłaby być z niego prawdziwa perełka. Pierwszy dłuższy postój funduję sobie w Ujściu, gdzie jem drugie śniadanie na szczycie wieży widokowej, skąd rozpościera się fantastyczny widok na dolinę Warty. Bez wątpienia piękne miejsce i ma w sobie na tyle uroku, że na pewno tu wrócę. Ujście , które leży na stoku Wysoczyzny Chodzieskiej i w którym Gwda uchodzi do Noteci, jest urokliwym miasteczkiem, niby nic ale mnie urzekło.
Od Ujścia kieruję się w kierunku Białośliwia. Droga jest pięknie poprowadzona wzdłuż doliny Noteci, wśród lasów i pagórków. Jej interwałowy charakter nieco daje mi się we znaki ale jest to pozytywne zmęczenie. Uwielbiam górki i pagórki więc czuję się tu jak u siebie. Super jakości asfalt, praktycznie brak ruchu i piękne widoki powodują, że kilometry lecą same a czas zawisa dla mnie w próżni. Nawet dwukilometrowy, piaszczysty odcinek drogi w okolicach Morzewa daje mi sporo radości. Jest dobrze :)
W Białośliwiu stromy zjazd kieruje mnie prosto do muzeum kolei wąskotorowej. Nie jest one tak zorganizowane jak te w Wenecji ale i tak ciekawe. Dzięki staraniom pasjonatów kolei wąskotorowej została otworzona Wyrzyska Kolej Powiatowa, Trollking byłby zachwycony ;)) Niestety na miejscu nie zastaję nikogo z kim mógłbym porozmawiać na jej temat więc zrobiwszy kilka zdjęć odzyskuje czterdzieści metrów w pionie, podjeżdżając z powrotem do górnej części tego miasteczka. Pod pięknym dębem, którego cień daje mi ukojenie przed palącym słońcem, robię sobie kilkuminutowy piknik, na którym kończę swoje zapasy kabanosów i jem ostatniego banana. Kalorie uzupełnione, energia odzyskana więc kieruję się w stronę Łobżenicy i tam planuję sobie kolejny postój, na którym zdecyduję co dalej zrobić z dzisiejszą trasą.
Najstarsze w Polsce Sanktuarium Maryjne, znajdujące się w Górce Klasztornej tuż przed Łobżenicą, jest dla mnie zbawieniem. Nie tyle duchowym co cielesnym. Znajduję tam źródełko, dzięki któremu piję sporo zimnej i pysznej wody oraz zmywam z siebie litry potu. Ta chwila ukojenia pozwala mi zapomnieć o tym, że temperatura z nic w świecie nie chce zejść poniżej poziomu trzydziestu dwóch kresek powyżej zera a słońce nie ma za czym się schować na niebie. A samo Sanktuarium jak wszystkie inne tego typu przybytki jest mocno nowoczesne. Nie spodobało mi się.
W Łobżenicy zerkając na mapę i przeliczając kilometry decyduję się wracać do domu. Nie chcę korzystać dzisiaj z pociągów, całość wycieczki ma być przejechana na dwóch kółkach, więc obieram kurs na Wągrowiec i dalej na Poznań. Droga do Wyrzyska mija szybko i sprawnie, problemy zaczynają się od mostu na Noteci w stronę Smogulca. Czuję, że odcina mi prąd, na podjeździe łańcuch spada z przodu na najmniejszą zębatkę z tyłu wędruję wysoko i kryzys staje się faktem. Kulam się jakoś do Gołańczy, stając co chwilę w cieniu przydrożnych drzew, licząc na to, że w tym mieście zjem coś co powoli mi odzyskać energię. Moje nadzieje spełzają jednak na niczym i zmuszony jest skorzystać z zakupów w jakimś wiejskim sklepiku.
Konsumując niespiesznie zakupioną bułkę poznaję się z Olafem, rowerzystą ze Szwecji, który przedwczoraj wyruszył z Gdańska w rowerową podróż życia. Jego celem jest Stambuł, jadąc przez Ukrainę, Mołdawię, Rumunię, Bułgarię i Grecję, ale powiedział, że jak już tam dojedzie i uwierzy w to, że dał radę to pojedzie dalej - dookoła świata! Niesamowicie pozytywny człowiek, niesamowita historia. Trzymam za niego kciuki aby mu się udało ale te kilkadziesiąt minut jakie z nim przegadałem pozwalają mi niemal w stu procentach wierzyć, że mu się uda. Połamania szprych Olaf :)
Przed Wągrowcem odbijam jeszcze kawałek w lewo aby odwiedzić Najstarszy Drewniany Kościół w Polsce w Tarnowie Pałuckim. Z zewnątrz nie wyróżnia się on niczym szczególnym, wewnątrz nie wiem jak jest, było zamknięte. Jak zawsze zresztą....
W Wągrowcu funduje sobie pyszny sernik z lodami i piję kawkę nad jeziorem. Do domu niespełna sześćdziesiąt kilometrów ale wiedząc o tym, że wieczorem mają być burze nad Poznaniem, narzucam mocne tempo i już bez zatrzymania jadę prosto do siebie. Kręcąc korbą w szybkim, przyjaznym tempie liczę kilometry i wiedząc, że przejadę dzisiaj ich nieco ponad dwieście osiemdziesiąt przez chwilę nachodzi mnie myśl czy nie dokręcić do trzystu ale chyba już za stary jestem na takie pierdoły i ta idea tak szybko jak przyszła tak szybko wyparowała z mej głowy. Nie jeżdżę dla kilometrów, jeżdżę dla przyjemności.
Wykorzystałem dzisiejszy dzień tak jak mogłem. Jestem bardzo zadowolony z przejechanej trasy, sporo terenów w których nigdy wcześniej nie byłem, sporo krótkich ale męczących podjazdów, piękna pogoda - nic tylko się cieszyć. Było bardzo gorąco, brak kasku mi trochę doskwierał, złapałem kolarską opaleniznę ale uśmiech Żonki i Synka po przyjeździe do domu spowodował, że szybko o tym zapomniałem. Życie jest piękne :)
Uwielbiam mgłę. Jest wtedy tajemniczo i melancholijnie. Nie inaczej jest tego poranka. Spowiła ona wszystko w okół, widoczność nie przekracza stu metrów a wilgotność powietrza jest bliska stu procent. Do Obornik jadę poboczem krajowej jedenastki, jest szeroki i względnie bezpiecznie w sobotni poranek. Dalej, w kierunku Czarnkowa, mija mnie sporo samochodów zapakowanych sprzętem plażowym, większość na śląskich rejestracjach co nie jest dla mnie zaskoczeniem. Pomimo iż jest to droga wojewódzka to dla większości urlopowiczów jadących ze Śląska nad nasze piękne morze jest tą najczęściej wybieraną. Przed Połajewem czuję, że nie mam na głowie kasku. Nie wiem jak do tego doszło i dlaczego tak późno się zorientowałem ale stało się to faktem. Oby więcej się to mi nie przytrafiło.
W Hucie skręcam na Ujście i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znika mgła i temperatura momentalnie wzrasta z piętnastu do dwudziestu pięciu stopni. Mokre rzeczy schną błyskawicznie ale organizm trochę się buntuje i chwilę trwa zanim dostosowuje się do nowych warunków. Dziwne uczucie.
W Kruszewie zaciekawiły mnie trzy głazy przy miejscowym kościele i pałac z XIX wieku. O ile te pierwsze były dostępne bez problemu to pałac zarósł i tyle go widziałem. Wielka szkoda, mogłaby być z niego prawdziwa perełka. Pierwszy dłuższy postój funduję sobie w Ujściu, gdzie jem drugie śniadanie na szczycie wieży widokowej, skąd rozpościera się fantastyczny widok na dolinę Warty. Bez wątpienia piękne miejsce i ma w sobie na tyle uroku, że na pewno tu wrócę. Ujście , które leży na stoku Wysoczyzny Chodzieskiej i w którym Gwda uchodzi do Noteci, jest urokliwym miasteczkiem, niby nic ale mnie urzekło.
Od Ujścia kieruję się w kierunku Białośliwia. Droga jest pięknie poprowadzona wzdłuż doliny Noteci, wśród lasów i pagórków. Jej interwałowy charakter nieco daje mi się we znaki ale jest to pozytywne zmęczenie. Uwielbiam górki i pagórki więc czuję się tu jak u siebie. Super jakości asfalt, praktycznie brak ruchu i piękne widoki powodują, że kilometry lecą same a czas zawisa dla mnie w próżni. Nawet dwukilometrowy, piaszczysty odcinek drogi w okolicach Morzewa daje mi sporo radości. Jest dobrze :)
W Białośliwiu stromy zjazd kieruje mnie prosto do muzeum kolei wąskotorowej. Nie jest one tak zorganizowane jak te w Wenecji ale i tak ciekawe. Dzięki staraniom pasjonatów kolei wąskotorowej została otworzona Wyrzyska Kolej Powiatowa, Trollking byłby zachwycony ;)) Niestety na miejscu nie zastaję nikogo z kim mógłbym porozmawiać na jej temat więc zrobiwszy kilka zdjęć odzyskuje czterdzieści metrów w pionie, podjeżdżając z powrotem do górnej części tego miasteczka. Pod pięknym dębem, którego cień daje mi ukojenie przed palącym słońcem, robię sobie kilkuminutowy piknik, na którym kończę swoje zapasy kabanosów i jem ostatniego banana. Kalorie uzupełnione, energia odzyskana więc kieruję się w stronę Łobżenicy i tam planuję sobie kolejny postój, na którym zdecyduję co dalej zrobić z dzisiejszą trasą.
Najstarsze w Polsce Sanktuarium Maryjne, znajdujące się w Górce Klasztornej tuż przed Łobżenicą, jest dla mnie zbawieniem. Nie tyle duchowym co cielesnym. Znajduję tam źródełko, dzięki któremu piję sporo zimnej i pysznej wody oraz zmywam z siebie litry potu. Ta chwila ukojenia pozwala mi zapomnieć o tym, że temperatura z nic w świecie nie chce zejść poniżej poziomu trzydziestu dwóch kresek powyżej zera a słońce nie ma za czym się schować na niebie. A samo Sanktuarium jak wszystkie inne tego typu przybytki jest mocno nowoczesne. Nie spodobało mi się.
W Łobżenicy zerkając na mapę i przeliczając kilometry decyduję się wracać do domu. Nie chcę korzystać dzisiaj z pociągów, całość wycieczki ma być przejechana na dwóch kółkach, więc obieram kurs na Wągrowiec i dalej na Poznań. Droga do Wyrzyska mija szybko i sprawnie, problemy zaczynają się od mostu na Noteci w stronę Smogulca. Czuję, że odcina mi prąd, na podjeździe łańcuch spada z przodu na najmniejszą zębatkę z tyłu wędruję wysoko i kryzys staje się faktem. Kulam się jakoś do Gołańczy, stając co chwilę w cieniu przydrożnych drzew, licząc na to, że w tym mieście zjem coś co powoli mi odzyskać energię. Moje nadzieje spełzają jednak na niczym i zmuszony jest skorzystać z zakupów w jakimś wiejskim sklepiku.
Konsumując niespiesznie zakupioną bułkę poznaję się z Olafem, rowerzystą ze Szwecji, który przedwczoraj wyruszył z Gdańska w rowerową podróż życia. Jego celem jest Stambuł, jadąc przez Ukrainę, Mołdawię, Rumunię, Bułgarię i Grecję, ale powiedział, że jak już tam dojedzie i uwierzy w to, że dał radę to pojedzie dalej - dookoła świata! Niesamowicie pozytywny człowiek, niesamowita historia. Trzymam za niego kciuki aby mu się udało ale te kilkadziesiąt minut jakie z nim przegadałem pozwalają mi niemal w stu procentach wierzyć, że mu się uda. Połamania szprych Olaf :)
Przed Wągrowcem odbijam jeszcze kawałek w lewo aby odwiedzić Najstarszy Drewniany Kościół w Polsce w Tarnowie Pałuckim. Z zewnątrz nie wyróżnia się on niczym szczególnym, wewnątrz nie wiem jak jest, było zamknięte. Jak zawsze zresztą....
W Wągrowcu funduje sobie pyszny sernik z lodami i piję kawkę nad jeziorem. Do domu niespełna sześćdziesiąt kilometrów ale wiedząc o tym, że wieczorem mają być burze nad Poznaniem, narzucam mocne tempo i już bez zatrzymania jadę prosto do siebie. Kręcąc korbą w szybkim, przyjaznym tempie liczę kilometry i wiedząc, że przejadę dzisiaj ich nieco ponad dwieście osiemdziesiąt przez chwilę nachodzi mnie myśl czy nie dokręcić do trzystu ale chyba już za stary jestem na takie pierdoły i ta idea tak szybko jak przyszła tak szybko wyparowała z mej głowy. Nie jeżdżę dla kilometrów, jeżdżę dla przyjemności.
Wykorzystałem dzisiejszy dzień tak jak mogłem. Jestem bardzo zadowolony z przejechanej trasy, sporo terenów w których nigdy wcześniej nie byłem, sporo krótkich ale męczących podjazdów, piękna pogoda - nic tylko się cieszyć. Było bardzo gorąco, brak kasku mi trochę doskwierał, złapałem kolarską opaleniznę ale uśmiech Żonki i Synka po przyjeździe do domu spowodował, że szybko o tym zapomniałem. Życie jest piękne :)
Zaliczone gminy: Ujście (237), Kaczory (238), Miasteczko Krajeńskie (239), Białośliwie (240), Wysoka (241), Łobżenica (242), Wyrzysk (243)
Mglisty poranek.
Most nad Wartą w Obornikach.
Mgła nie odpuszcza.
A po mgle wychodzi słońce :)
Kruszewo.
Kruszewo - dzwon Gustava. Nic mi nie mówił, że taki ma :)
Zarośnięta perełka w Kruszewie...
Jabłonowo.
Gdzie jedziemy? Widok z wieży widokowej w Ujściu.
Kościół ewangelicki w Ujściu z 1851r.
Miasteczko Krajeńskie - pomnik ku czci poległych.
Miasteczko Krajeńskie.
Muzeum Kolei Wąskotorowej w Białośliwiu.
Muzeum Kolei Wąskotorowej w Białośliwiu.
Muzeum Kolei Wąskotorowej w Białośliwiu.
Muzeum Kolei Wąskotorowej w Białośliwiu.
Spichlerz "Wacek" w Białośliwiu.
Najstarsze w Polsce. Saktuarium Maryjne w Górce Klasztornej - 1079r.
Najstarsze w Polsce. Saktuarium Maryjne w Górce Klasztornej - 1079r.
Łobżenica.
DDR przed Osiekiem nad Notecią.
Jak na patelni.... Obszar Natura 2000 Dolina Środkowej Noteci.
Noteć w okolicach Żuławki.
Smogulec.
Najstarszy, drewniany kościół w Polsce - kościół Św.Mikołaja w Tarnowie Pałuckim 1373r.
Bifurkacja wągrowiecka - prawdziwy ewenement. Skrzyżowanie rzek Nielby i Wełny, każda płynie w swoją stronę :))
Bifurkacja wągrowiecka - prawdziwy ewenement. Skrzyżowanie rzek Nielby i Wełny, każda płynie w swoją stronę :))
Kategoria Nowe gminy, Wielkopolska, >200
Dane wyjazdu:
93.20 km
0.00 km teren
03:09 h
29.59 km/h:
Maks. pr.:45.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:350 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Po okolicy.
Sobota, 23 maja 2015 • dodano: 23.05.2015 | Komentarze 8
Nie ma możliwości aby pojeździć gdzieś dalej więc pojeździłem po okolicy, nieco szybciej i intensywniej niż na co dzień. Pierwszy raz jechałem tę pętle i na pewno nie ostatni. Dobrej jakości drogi, mały ruch, idealnie aby pokręcić niedaleko domu. Odcinek od Kaźmierza do Szamotuł kapitalny, praktycznie cały czas w szpalerze przydrożnych drzew, które teraz zielenią się tak intensywnie, że aż serducho się raduje :) Od Szamotuł do Obornik i dalej w kierunku Poznania w kolorze żółci rzepaku i towarzystwie tryliarda much, muszek i innych latających stworów. Wiatr momentami dawał się we znaki, ale było bardzo ale to bardzo przyjemnie. Pomimo, że miałem ze sobą aparat, nie zrobiłem ani jednego zdjęcia, nie miałem weny :)
Kategoria Wielkopolska, 75-100
Dane wyjazdu:
84.50 km
0.00 km teren
03:03 h
27.70 km/h:
Maks. pr.:41.30 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:363 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Szamotuły.
Wtorek, 19 maja 2015 • dodano: 19.05.2015 | Komentarze 5
Po pracy pojechałem do Szamotuł aby zrobić zdjęcie z dedykacją dla mojej Kochanej Żonki :)
Teoria i praktyka mówi, że zakwasy najlepiej likwiduje wysiłek fizyczny więc nie oszczędzałem się zbytnio, boczny wiatr też postanowił dołożyć swojego do tego aby je zlikwidować.
Wracając do domu, gdzieś za Pamiątkowem chcąc włączyć światła, bo już się ściemniało, zorientowałem się że zgubiłem tylne oświetlenie - mactronic wally. Co najdziwniejsze, odpadło mi pół światła, ta czerwona część - jakim cudem mogło to odpaść??? Razem z nią zgubiłem dwa Eneloopy. Bezsensowna strata pieniędzy, bardzo tego nie lubię :|
Teoria i praktyka mówi, że zakwasy najlepiej likwiduje wysiłek fizyczny więc nie oszczędzałem się zbytnio, boczny wiatr też postanowił dołożyć swojego do tego aby je zlikwidować.
Wracając do domu, gdzieś za Pamiątkowem chcąc włączyć światła, bo już się ściemniało, zorientowałem się że zgubiłem tylne oświetlenie - mactronic wally. Co najdziwniejsze, odpadło mi pół światła, ta czerwona część - jakim cudem mogło to odpaść??? Razem z nią zgubiłem dwa Eneloopy. Bezsensowna strata pieniędzy, bardzo tego nie lubię :|
Już niedługo, Kochanie :))
Kategoria 75-100, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
185.00 km
0.00 km teren
06:42 h
27.61 km/h:
Maks. pr.:49.70 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:768 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Ostrów Wielkopolski.
Niedziela, 19 kwietnia 2015 • dodano: 20.04.2015 | Komentarze 8
Nie wysiedziałem w domu zbyt długo. Przeziębienie najlepiej leczy się będąc na świeżym powietrzu, więc wsiadłem na rower i przejechałem się do Ostrowa Wielkopolskiego. I już mi lepiej :)Jutro napiszę coś więcej :)
Zaliczone gminy: Pogorzela (221), Koźmin Wielkopolski (222), Rozdrażew (223), Krotoszyn (224), Raszków (225), Ostrów Wielkopolski - teren wiejski (226), Ostrów Wielkopolski (227)
Kadzewo. Zaraz po zrobieniu tego zdjęcia wykazałem się umiejętnościami sprinterskimi i akrobatycznymi. Psy nie lubią fotografów ;) Szczególnie te obronne ;)
Nazwa tej wioski nijak ma się do nawierzchni drogi jaka przez nią przebiega ;)
Galeria sztuki i rzeźby w Siedmiorogach Pierwszych. Miejsce mnie totalnie zamurowało. Trzeba to wszystko zobaczyć samemu aby próbować ogarnąć zamysł właściciela.
Galeria sztuki i rzeźby w Siedmiorogach Pierwszych. Miejsce mnie totalnie zamurowało. Trzeba to wszystko zobaczyć samemu aby próbować ogarnąć zamysł właściciela.
Pałac hr. Stolberg-Wernigerode w Borzęciczkach. Obecnie ośrodek szkolno - wychowawczy.
Rynek w Koźminie Wielkopolskim.
Rynek w Krotoszynie.
Rynek w Krotoszynie.
Rynek w Ostrowie Wielkopolskim.
Konkatedra pw. św. Stanisława Biskupa w Ostrowie Wielkopolskim.
Kategoria 150-200, Nowe gminy, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
185.10 km
0.00 km teren
08:05 h
22.90 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:700 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Inowrocław.
Sobota, 11 kwietnia 2015 • dodano: 12.04.2015 | Komentarze 12
Pewnego pięknego, kwietniowego dnia wylądowaliśmy z Jurkiem w Inowrocławiu.Nie mam weny na słowo pisane, pewnie uzupełnię wpis wieczorem, więc na razie będzie wizualnie :)
Zaliczone gminy: Orchowo (214), Wilczyn (215), Skulsk (216), Jeziora Wielkie (217), Kruszwica (218), Inowrocław - teren wiejski (219), Inowrocław - teren miejski (220)
Bazylika prymasowska Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Gnieźnie. Jurek walczy z brukiem ;)
Wieża ciśnień w Trzemesznie.
Drewniany kościół Wszystkich Świętych (1789r.) w Orchowie.
Suszewo - zajechaliśmy na koniec świata i koniec drogi więc czas odpocząć ;)
Gdzie diabeł nie może, tam Jurka na szosie pośle ;)) I niech nikt nie mówi i nie pisze, że się nie da ;))
Jak Krzysztof Kolumb, z tym że na dwóch kółkach ;))
Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Skulsku.
Drewniany Spichlerz w Rzeszynku (XVIIw.)
Drewniany kościół Św.Anny w Kościeszkach (1776r.)
Mysia Wieża w Kruszwicy.
Mysia Wieża w Kruszwicy.
Tężnie w Inowrocławiu.
Jurek jako zadumany kuracjusz ;))
Tężnie w Inowrocławiu.
Tężnie w Inowrocławiu.
Park Solankowy w Inowrocławiu, w głębi pijalnia wód.
Jurek i zimna Jadzia.
Kategoria 150-200, Kujawsko - Pomorskie, Nowe gminy, Wielkopolska
Dane wyjazdu:
167.80 km
0.00 km teren
06:16 h
26.78 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:634 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Przystankowym szlakiem.
Sobota, 28 marca 2015 • dodano: 29.03.2015 | Komentarze 7
Przystanek gdzieś za Wrześnią. Rozglądam się wokół i w kilka chwil wiem już kto kogo lubi, kto jest wrogiem i jaki klub tu rządzi. Podobnie jak ludzie pierwotni w jaskiniach tak okoliczni mieszkańcy i bywalcy tego miejsca znaczą ściany czym popadnie aby został po nich jakiś ślad. Chwile dłużą się w nieskończoność, dla urozmaicenia poczytałbym rozkład jazdy ale nic tu nie jeździ od dawien dawna, po tabliczce zostało już tylko wspomnienie. Trochę znudzony zaczynam studiować swoją podręczną mapę i szukam na niej zaznaczonych miejsc takich jak te. Wiem, że ich nie znajdę ale muszę się czymś zająć. Nieco bezradny siedzę na jedynej ocalałej desce spośród czterech, które składały się kiedyś na ławkę i czekam aż przestanie padać. Będę mógł wtedy kontynuować to co zacząłem kilkadziesiąt kilometrów wcześniej, optymistycznie zakładając że w taki dzień jak dzisiejszy da się coś w ogóle zaplanować. Przysłowiowe w marcu jak w garncu stało się faktem a ja chroniąc się przed kaprysami marcowej pogody szukam ukojenia w zapomnianej budzie gdzieś w samym środku niczego. Miło się zaczyna dzisiejsza, rowerowa wycieczka.
Droga krajowa numer 92 na odcinku z Poznania do Wrześni jest dość nieprzyjemna. Przez większą część dystansu dzielącego oba miasta przebiega bez pobocza, ale sobotni poranek rekompensuje to małym ruchem. Korzystając z tego, że wieje mi delikatnie w plecy, jadę cały czas ponad 30km/h, chcąc jak najszybciej zjechać na mniej uczęszczane trakty. Po 66km od domu zjeżdżam w końcu z krajówki i udaje się w kierunku Nowej Wsi Królewskiej, gdzie zaplanowałem pierwszy przystanek przy pięknym, drewnianym kościele. Robię kilka zdjęć, próbuję dostać się do środka ale niestety drzwi zamknięte są na amen. Bardzo lubię drewnianą architekturę sakralną, lecz przeważnie jest mi dane podziwiać ją tylko z zewnątrz, przeważnie tego typu kościółki są zamknięte i nie inaczej było tym razem. Zbierając się w dalszą trasę oglądam się za siebie i zauważam to czego widzieć nie chciałem. Czarne chmury zbliżają się do mnie wielkimi krokami, pozostaje mi tylko jechać przed siebie i przy pierwszych oznakach deszczu chować się gdzieś pod dachem. Tym razem udaje mi się to niemalże perfekcyjnie. Moim schronieniem zostaje zapomniany, brzydki i zniszczony przystanek gdzieś wśród pól.
Po przymusowym postoju ruszam w kierunku Ciążenia mijając po drodze kolejny drewniany kościół, tym razem w Zieleniecu. Tym razem nie tak okazały jak poprzedni, więc tylko jedno szybkie zdjęcie i jadę dalej. W Samorzewie widzę stojący na wzgórzu stary wiatrak ale nie znajduję do niego dojazdu, ciasna zabudowa gospodarcza dookoła niego skutecznie uniemożliwiła mi dostanie się pod niego. Mógłbym spróbować przejechać przez czyjeś podwórze ale nie chciałem ryzykować spotkania z nadgorliwym psem więc zrezygnowany przejechałem przez wieś i po chwili byłem już w Ciążeniu. Prezentujący rokokowy styl Pałac Biskupi z 1758r. znajdujący się w tej wsi zrobił na mnie duże wrażenie. Zadbany, pięknie położony na wysokiej skarpie nad Wartą, jest idealnym przykładem tego, że Wielkopolska kryje w sobie mnóstwo perełek. Obecnie przemianowany na Dom Pracy Twórczej UAM w Poznaniu kryje w sobie największy w Polsce i jeden z największych w Europie zbiór literatury masońskiej. Zaspokoiwszy swoją ciekawość i nasyciwszy swoje oko tym miejscem chciałem szybko przemieścić się do Lądu ale po zaledwie jednym kilometrze jazdy musiałem szybko schować się pod wiatą przystankową. Z nieba lunęło szybko i gwałtownie. Deszcz zmienił się w grad i po raz pierwszy tego dnia zacząłem się zastanawiać czy nie skrócić wycieczki do najbliższej stacji pkp i w spokoju nie wrócić do domu. Na szczęście kilka suszonych daktyli szybko wybiło mi ten pomysł z głowy i po kilku minutach ruszam dalej w zaplanowanym wcześniej kierunku.
Zabytkowy zespół klasztorny w Lądzie, dawne Opactwo Cystersów od kilku lat uznawany jest za pomnik historii. Jego historia jest długa i burzliwa. Z najstarszych obiektów, datowanych na XIIw. nie zostało właściwie nic ale to co stoi tam obecnie jest i tak warte tego aby te miejsce odwiedzić. Kościół pw. NMP i Św. Mikołaja robi wielkie wrażenie a piękne położenie, tuż nad meandrami Warty dopełnia całości. Co prawda nie jest to zabytek tej klasy co Opactwo w Lubiążu, które odwiedziłem całkiem niedawno, ale jeśli ktoś lubi takie miejsca to bez wątpienia powinien tu przyjechać. Dla mnie był to główny cel dzisiejszej wycieczki.
Jadąc przez Nadwarciański Park Krajobrazowy podziwiam piękno przyrody i liczne starorzecza. Będę musiał tu wrócić, piękne miejsce, piękne tereny. Będąc w Zagórowie zerkam na mapę i swoim zwyczajem chcąc skrócić drogę tak nawiguję, że ląduję gdzieś w lesie, tłukąc się po piasku. Nie byłbym sobą gdybym nie przekombinował, nie mogło być inaczej i tym razem. Po paru kilometrach wyjeżdżam w polu, widzę zabudowania więc jest cywilizacja, jest dobrze. Do Gizałek, już po asflacie, dojeżdżam nieco zmęczony. Robię przerwę na stacji paliw gdzie ucinam dłuższą pogawędkę z miejscowym amatorem trunków wszelakich. Sympatyczny Pan długo nie może się nadziwić skąd i dokąd jadę. Pije za moje zdrowie i życzy mi powodzenia w dalszej jeździe. Nie wiem na ile to było szczere, ale po kilku kilometrach znów łapie mnie deszcz i kolejny zapomniany przystanek staje się moim sprzymierzeńcem na kilka minut.
Od Grabu, gdzie na chwilę zatrzymuje się podziwiając remontowany pałac z początku XIXw., do Czermina jadę przy ciągłym akompaniamencie spadających kropel deszczu. Podejmuję jedyną rozsądną decyzję w tych warunkach i decyduję się ciąć plan wycieczki i skończyć ją w Pleszewie. Na dokładkę jadę jeszcze tylko do Chocza, aby odwiedzić te miasteczko leżące nad Prosną i wykorzystać jakoś czas, który pozostał mi do najbliższego pociągu. Przed Broniszewicami deszcz zmienia się w ulewę, ulewa w grad a ja studiuję kolejne hieroglify na kolejnym napotkanym przystanku. Jestem mokry ale uśmiechnięty, sam nie wiem dlaczego.
Dojeżdżam do Pleszewa i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestaje padać i wychodzi słońce. Jeżdżę trochę po mieście, nadrabiam to czego nie widziałem tydzień wcześniej i jadę na dworzec. Z dużym niedosytem ale jednak zadowolony wsiadam do pociągu i patrząc się przez okno na zachodzące słońce zastanawiam się co chciało mi przez to powiedzieć, że się pokazało. Lepiej późno nic wcale?
Zaliczone gminy: Lądek (209), Zagórów (210), Gizałki (211), Czermin (212), Chocz (213)
Kościół św. Andrzeja w Nowej Wsi Królewskiej 1550r.
Kościół św. Mikołaja w Zieliniecu, XVIIIw.
Późnobarokowy Pałac Biskupi w Ciążeniu 1760r.
Późnobarokowy Pałac Biskupi w Ciążeniu 1760r.
Późnobarokowy Pałac Biskupi w Ciążeniu 1760r.
Późnobarokowy Pałac Biskupi w Ciążeniu 1760r.
Opactwo Cystersów w Lądzie.
Opactwo Cystersów w Lądzie.
Opactwo Cystersów w Lądzie.
Opactwo Cystersów w Lądzie.
Gdzieś pośród lasów.
Gdzieś pośród lasów.
Klasycystyczny pałac w Grabie.
Kościół św. Jakuba Apostoła w Czerminie, XVIIIw.
Jeden z wielu odwiedzonych dzisiaj przystanków. Centra kultury, miejsca spotkań i schronienie dla rowerzystów. Tuż po ulewie i gradobiciu...
Chocz.
Rynek i ratusz w Pleszewie.
Już w pociągu, trochę witaminy D na koniec dnia...
Droga krajowa numer 92 na odcinku z Poznania do Wrześni jest dość nieprzyjemna. Przez większą część dystansu dzielącego oba miasta przebiega bez pobocza, ale sobotni poranek rekompensuje to małym ruchem. Korzystając z tego, że wieje mi delikatnie w plecy, jadę cały czas ponad 30km/h, chcąc jak najszybciej zjechać na mniej uczęszczane trakty. Po 66km od domu zjeżdżam w końcu z krajówki i udaje się w kierunku Nowej Wsi Królewskiej, gdzie zaplanowałem pierwszy przystanek przy pięknym, drewnianym kościele. Robię kilka zdjęć, próbuję dostać się do środka ale niestety drzwi zamknięte są na amen. Bardzo lubię drewnianą architekturę sakralną, lecz przeważnie jest mi dane podziwiać ją tylko z zewnątrz, przeważnie tego typu kościółki są zamknięte i nie inaczej było tym razem. Zbierając się w dalszą trasę oglądam się za siebie i zauważam to czego widzieć nie chciałem. Czarne chmury zbliżają się do mnie wielkimi krokami, pozostaje mi tylko jechać przed siebie i przy pierwszych oznakach deszczu chować się gdzieś pod dachem. Tym razem udaje mi się to niemalże perfekcyjnie. Moim schronieniem zostaje zapomniany, brzydki i zniszczony przystanek gdzieś wśród pól.
Po przymusowym postoju ruszam w kierunku Ciążenia mijając po drodze kolejny drewniany kościół, tym razem w Zieleniecu. Tym razem nie tak okazały jak poprzedni, więc tylko jedno szybkie zdjęcie i jadę dalej. W Samorzewie widzę stojący na wzgórzu stary wiatrak ale nie znajduję do niego dojazdu, ciasna zabudowa gospodarcza dookoła niego skutecznie uniemożliwiła mi dostanie się pod niego. Mógłbym spróbować przejechać przez czyjeś podwórze ale nie chciałem ryzykować spotkania z nadgorliwym psem więc zrezygnowany przejechałem przez wieś i po chwili byłem już w Ciążeniu. Prezentujący rokokowy styl Pałac Biskupi z 1758r. znajdujący się w tej wsi zrobił na mnie duże wrażenie. Zadbany, pięknie położony na wysokiej skarpie nad Wartą, jest idealnym przykładem tego, że Wielkopolska kryje w sobie mnóstwo perełek. Obecnie przemianowany na Dom Pracy Twórczej UAM w Poznaniu kryje w sobie największy w Polsce i jeden z największych w Europie zbiór literatury masońskiej. Zaspokoiwszy swoją ciekawość i nasyciwszy swoje oko tym miejscem chciałem szybko przemieścić się do Lądu ale po zaledwie jednym kilometrze jazdy musiałem szybko schować się pod wiatą przystankową. Z nieba lunęło szybko i gwałtownie. Deszcz zmienił się w grad i po raz pierwszy tego dnia zacząłem się zastanawiać czy nie skrócić wycieczki do najbliższej stacji pkp i w spokoju nie wrócić do domu. Na szczęście kilka suszonych daktyli szybko wybiło mi ten pomysł z głowy i po kilku minutach ruszam dalej w zaplanowanym wcześniej kierunku.
Zabytkowy zespół klasztorny w Lądzie, dawne Opactwo Cystersów od kilku lat uznawany jest za pomnik historii. Jego historia jest długa i burzliwa. Z najstarszych obiektów, datowanych na XIIw. nie zostało właściwie nic ale to co stoi tam obecnie jest i tak warte tego aby te miejsce odwiedzić. Kościół pw. NMP i Św. Mikołaja robi wielkie wrażenie a piękne położenie, tuż nad meandrami Warty dopełnia całości. Co prawda nie jest to zabytek tej klasy co Opactwo w Lubiążu, które odwiedziłem całkiem niedawno, ale jeśli ktoś lubi takie miejsca to bez wątpienia powinien tu przyjechać. Dla mnie był to główny cel dzisiejszej wycieczki.
Jadąc przez Nadwarciański Park Krajobrazowy podziwiam piękno przyrody i liczne starorzecza. Będę musiał tu wrócić, piękne miejsce, piękne tereny. Będąc w Zagórowie zerkam na mapę i swoim zwyczajem chcąc skrócić drogę tak nawiguję, że ląduję gdzieś w lesie, tłukąc się po piasku. Nie byłbym sobą gdybym nie przekombinował, nie mogło być inaczej i tym razem. Po paru kilometrach wyjeżdżam w polu, widzę zabudowania więc jest cywilizacja, jest dobrze. Do Gizałek, już po asflacie, dojeżdżam nieco zmęczony. Robię przerwę na stacji paliw gdzie ucinam dłuższą pogawędkę z miejscowym amatorem trunków wszelakich. Sympatyczny Pan długo nie może się nadziwić skąd i dokąd jadę. Pije za moje zdrowie i życzy mi powodzenia w dalszej jeździe. Nie wiem na ile to było szczere, ale po kilku kilometrach znów łapie mnie deszcz i kolejny zapomniany przystanek staje się moim sprzymierzeńcem na kilka minut.
Od Grabu, gdzie na chwilę zatrzymuje się podziwiając remontowany pałac z początku XIXw., do Czermina jadę przy ciągłym akompaniamencie spadających kropel deszczu. Podejmuję jedyną rozsądną decyzję w tych warunkach i decyduję się ciąć plan wycieczki i skończyć ją w Pleszewie. Na dokładkę jadę jeszcze tylko do Chocza, aby odwiedzić te miasteczko leżące nad Prosną i wykorzystać jakoś czas, który pozostał mi do najbliższego pociągu. Przed Broniszewicami deszcz zmienia się w ulewę, ulewa w grad a ja studiuję kolejne hieroglify na kolejnym napotkanym przystanku. Jestem mokry ale uśmiechnięty, sam nie wiem dlaczego.
Dojeżdżam do Pleszewa i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestaje padać i wychodzi słońce. Jeżdżę trochę po mieście, nadrabiam to czego nie widziałem tydzień wcześniej i jadę na dworzec. Z dużym niedosytem ale jednak zadowolony wsiadam do pociągu i patrząc się przez okno na zachodzące słońce zastanawiam się co chciało mi przez to powiedzieć, że się pokazało. Lepiej późno nic wcale?
Zaliczone gminy: Lądek (209), Zagórów (210), Gizałki (211), Czermin (212), Chocz (213)
Kościół św. Andrzeja w Nowej Wsi Królewskiej 1550r.
Kościół św. Mikołaja w Zieliniecu, XVIIIw.
Późnobarokowy Pałac Biskupi w Ciążeniu 1760r.
Późnobarokowy Pałac Biskupi w Ciążeniu 1760r.
Późnobarokowy Pałac Biskupi w Ciążeniu 1760r.
Późnobarokowy Pałac Biskupi w Ciążeniu 1760r.
Opactwo Cystersów w Lądzie.
Opactwo Cystersów w Lądzie.
Opactwo Cystersów w Lądzie.
Opactwo Cystersów w Lądzie.
Gdzieś pośród lasów.
Gdzieś pośród lasów.
Klasycystyczny pałac w Grabie.
Kościół św. Jakuba Apostoła w Czerminie, XVIIIw.
Jeden z wielu odwiedzonych dzisiaj przystanków. Centra kultury, miejsca spotkań i schronienie dla rowerzystów. Tuż po ulewie i gradobiciu...
Chocz.
Rynek i ratusz w Pleszewie.
Już w pociągu, trochę witaminy D na koniec dnia...
Kategoria 150-200, Wielkopolska, Nowe gminy