Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Lubelskie

Dystans całkowity:463.10 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:31:55
Średnia prędkość:14.51 km/h
Maksymalna prędkość:51.20 km/h
Suma podjazdów:2986 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:38.59 km i 2h 39m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
25.60 km 0.00 km teren
01:30 h 17.07 km/h:
Maks. pr.:35.30 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:155 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień XIV.

Sobota, 8 lipca 2017 • dodano: 05.09.2017 | Komentarze 3


Smaki Roztocza

Wielokrotnie już podkreślałem, że ważną częścią naszych wyjazdów jest poszukiwanie regionalnych smaków i poznawanie miejscowej kuchni. Uwielbiamy próbować nowych rzeczy i jeśli tylko nadarza się taka okazja jedziemy tam gdzie możemy tego dokonać. XVIII Jarmark Galicyjski Smaki Roztocza w Narolu nie mógł przydarzyć się w lepszym terminie niż w czasie naszego urlopu. Będąc tak blisko nie mogło nas zabraknąć tego dnia na miejscowym rynku. Wszak tyle pyszności czekało na degustacje.

Menu

Dojazd rowerem z Suśca do Narola to formalność ale i czysta przyjemność zarazem. Mały ruch, świetnej jakości asfaltowa nawierzchnia, ładna pogoda i wiatr w plecy. Michał zasnął gdy tylko ruszyliśmy z miejsca, więc mogliśmy szybko i sprawnie dostać sie na miejsce.

Na Jarmark przyjechaliśmy w porze obiadowej przez co nasze kubki smakowe nieco zwariowały od feerii zapachów, które roznosiły się zewsząd. Na stoiskach koła gospodyń wiejskich prezentowały swoje wyroby, jedne lepsze od drugich. Lokalni wytwórcy zachęcali do swoich wyrobów, nie brakowało wędlin, ryb, przetworów, pieczywa, przypraw, serów i czego tylko dusza zapragnie. Na spragnionych czekały rzemieślnicze nalewki, wina, piwa i inne napitki. Słowem żyć, nie umierać.

Spróbowaliśmy wielu rzeczy ale jedna zasługuje co najmniej na medal. Ciasto "mech" Pań z Koła Gospodyń Wiejskich z Kowalówki rozłożyło nas na łopatki. Absolutnie genialny smak, przepyszne. Pisząc te słowa cieknie mi ślinka na samą myśl o tym specjale. A dodać muszę, że za słodkim nie przepadam.


XVIII Jarmark Galicyjski Smaki Roztocza w Narolu.

Dolce Vita

Pokręciliśmy się trochę po stoiskach, zjedliśmy obiad, zrobiliśmy zakupy i czas było wracać do Suśca. Tym razem pod wiatr ale kompletnie nie miało to dla nas znaczenia. Jechaliśmy wolno, wolniutko ciesząc się z możliwości bycia razem w tym pięknym zakątku Polski oraz wspaniałych wakacji. Nic więcej nam do szczęścia nie potrzeba. Może przydałoby się tylko nieco więcej "Mchu". Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i długo siedzieliśmy przy skrzącym się ogniu i akompaniamencie świerszczy. Magia Roztocza.


Dane wyjazdu:
51.80 km 0.00 km teren
03:51 h 13.45 km/h:
Maks. pr.:51.20 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:500 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień XII.

Czwartek, 6 lipca 2017 • dodano: 02.09.2017 | Komentarze 4


Jedna z wielu map, jakie zabraliśmy ze sobą jadąc na wschodnie rubieże Naszego kraju, wydaje się wyjątkowa. Wielokrotnie rozłożona i na powrót składana, zużyta choć nieużywana. Schemat, struktura, plan czy też oblicze gminy Horyniec - Zdrój przeniesione na papier niosło ze sobą dziwny ładunek emocji. Tereny nadgraniczne zawsze wydają się bramą do innego świata, czegoś zakazanego i pożądanego. Brutalnie przedzielone granicą, Roztocze Południowe stało przed Nami i pochłonęło Nas zanim je odwiedziliśmy. Dwunasty dzień Naszych wakacji zapowiadał się udanie.

Kontrola

- Dzień dobry, Straż Graniczna.- szybkie machnięcie odznaką i pojawiają się konkrety - skąd? dokąd? na długo? dlaczego akurat ten rejon? podoba się Wam u Nas? vw passata b5 na krakowskich numerach widzieliście po drodze?

Zatrzymaliśmy się kilometr za Werchratą, na szczycie wzniesienia górującego nad wioską od południa, chcąc zrobić zdjęcie. Zielona panda pojawiła się nie wiadomo skąd i pierwsza kontrola Straży Granicznej stała się faktem. Rutynowe pytania i czynności pogranicznika szybko zniknęły i prawdziwy powód rozmowy okazał się zgoła inny.

- Też mam synka, w podobnym wieku. Też jeżdżę rowerem i taka przyczepka wydaje się fantastyczną sprawą. Jaki to model, ile kosztuje, jak się sprawdza? Amortyzacja przydatna? Mały ma wygodnie? - sympatyczny mundurowy zaglądając do Michałka nadział się na jego przeszywające spojrzenie, które mówiło jedno. Czego ode mnie chcesz i dlaczego zaglądasz do mojego królestwa drogi panie? 

Porozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, pośmialiśmy się i  dostaliśmy sporo cennych informacji co do stanu dróg w regionie, atrakcji o których mało kto wie i gdzie można w okolicznych lasach pojeździć wygodniej niż na dziurawej drodze wojewódzkiej zmierzającej do Horyńca-Zdrój. Takich spotkań nigdy za wiele.

Jabłoń

- A wy gdzie? Nie jedźcie dalej bo zaraz po Was przyjadą, szybciej niż Wam się wydaje. Widzi Pan tę jabłonkę? Oni też Pana widzą. Tam jest kamera, na ciepło reaguje. Pogadajmy chwilę. - mijając ostatnie zabudowanie w wiosce gdzie kończy się asfalt i zaczyna się najpilniej strzeżona granica w Europie zostajemy wręcz zatrzymani głosem mieszkańca - Już nie pamiętam aby ktokolwiek obcy tu się pojawił. Na rowerach tym bardziej, o przyczepce nie wspominając.

Do Moczar przywiodła nas ciekawość. Powiadają, że to pierwsza droga do piekła ale z doświadczenia wiemy, że często można spotkać tam duszę, która z chęcią podzieli się z nami historią, której nigdzie indziej usłyszeć nie sposób. Starszy Pan, który w porę ostrzegł Nas o tym, że terra incognita powinna zostać takową, przynajmniej za jabłonią, po kilku minutach rozmowy zacząć snuć swoją opowieść. 

- Za lasem, kilometr stąd może nawet nie, mam znajomych. Do Kowali czy Dziewięcierza chodziłem jak do swoich, bo przecież to swoi. Dla Was inni, dla nas swoi. Teraz przez Hrebenne, stój Pan w kolejce jak dziad jakiś. Granica. Większej głupoty ludzie nie wymyślili. Moje owce są mądre, chodzą tylko do miedzy, paszportów nie mają. Kamer nastawiali, na motorach jeżdżą a kto ma im uciec to i tak przejdzie. Panie, nie takie numery tu odchodzą... Czy ciężko Nam się tu żyje? Zależy, z której strony się spojrzy. My patrzymy od tej dobrej to i dobrze się żyje. 

Żółta tablica na szarym słupku, stojąca niedaleko, właściwie na wyciągnięcie ręki, oznajmiała o zakazie przekraczania granicy. Tam, za lasem czekała na Naszego rozmówcę zimna już herbata, którą sporo lat temu zaparzył jego kolega czekając na odwiedziny. Ale wtedy pojawiły się kamery i herbata wystygła.


- Widzi Pan tę jabłonkę? - nasz rozmówca z Moczar.

Gryczane krzyże

Przepięknie rzeźbione krzyże nagrobne, wykonane w większości przez kamieniarzy z nieodległego Brusna, dogorywają na zaniedbanym cmentarzu w okolicach polskiego Dziewięcierza. Kunszt i maestria rzemieślników pracujących z kamieniem zachwyca do dzisiaj pomimo, że najstarsze z zachowanych nagrobków mają prawie dwieście lat. Tuż obok znajduje się cerekwisko, czyli pozostałość po dawnej cerkwi, które przyroda wzięła w swoje objęcia i zrobiła z niej piękną ruinę. Zestawiając to z niesamowitą wonią gryki, która oplotła okolicę otrzymujemy miejsce, w którym nie sposób było się nie zatrzymać. 


Zabytkowy cmentarz grekokatolicki w Dziewięcierzu.

Radruż

O cerkwii w Radrużu można mówić i pisać wiele. Jest wyjątkowa z wielu względów ale najważniejszym jest banalne stwierdzenie, że ma "to coś". Czy nazwiemy to klimatem, atmosferą czy też innym słowem jest nieważne. Najstarsza w Polsce, drewniana i zbudowana bez użycia choćby jednego gwoździa jest prawdziwym arcydziełem architektury sakralnej. Od dawna chciałem zobaczyć ją na żywo i byłem niezwykle rad gdy moje życzenie stało się faktem. Nie niepokojeni przez innych turystów, jako że byliśmy tam sami, mogliśmy w spokoju oddać się podziwianiu zabytku klasy zerowej, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Po kilkunastu minutach oddaliśmy się w ręce Pani przewodnik dzięki której wiele historii związanych z tym miejscem oraz całym Roztoczem stało się dla nas faktem. Prawdziwa skarbnica wiedzy i przemiła osoba, której niestety nie pamiętam imienia, podzieliła się z nami również utyskiwaniami na ministra kultury, urzędników i innych ludzi odpowiedzialnych za to, że dopiero od kilkunastu lat cerkiew została objęta należytą ochroną i nie popadnie w ruinę. Osiem złotych wydanych na zwiedzanie cerkwi nabrało sensu. Byliśmy w tym czasie jedynymi odwiedzającymi więc po raz kolejny udało się nam dowiedzieć i zobaczyć dużo więcej niż się tego spodziewaliśmy. Odbiór takich miejsc w gronie hordy turystów byłby pewnie zgoła inny. 


Cerkiew św. Paraskewy w Radruży. Wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.


Cerkiew św. Paraskewy w Radruży. Wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Standardowo

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy na trasie wycieczki nie trafili na piaszczysty odcinek drogi. Miast wrócić do Horyńca-Zdrój po śladzie wybraliśmy się dookoła i nasze koła po raz kolejny miały okazje zmierzyć się z ulubioną nawierzchnią. Poruszając się wzdłuż granicy mieliśmy chęć jechać przez Hutę Kryształową ale zaawansowane roboty drogowe, zmieniające szuter na asfaltowy dywanik zmusiły Nas do skrócenia drogi i brnięcie przez las. Piach zachrzęścił pod nami ale krajobraz i cisza wokół zrekompensowały te niewygody. Do zdrojowego miasta wjechaliśmy od strony zalewu, który zadbany i zagospodarowany zachęcał do postoju lecz wybraliśmy inne miejsce do planowanej przerwy.


Wschodnie rubieże, cisza, spokój i piach. Okolice Radruża.

Sanacyjnie

Po sytym i smacznym obiedzie, który zjedliśmy w polecanej restauracji Hetman udaliśmy się do Parku Zdrojowego. Spodobał się on nam od pierwszej chwili. Czyściutki, estetyczny z drewnianymi alejkami, mnóstwem nasadzonych kwiatów i krzewów zachęcał to relaksu i odwiedzin. Dobrą godzinę spędziliśmy z Michasiem na ładnie wkomponowanym w całość placu zabaw, gdzie mógł wyszaleć się z rówieśnikami. Po zabawie przyszedł czas na dobrą kawę i deser i tu w sukurs przyszła nam Cafe Sanacja, znajdująca się tuż obok. Odrestaurowana i nawiązująca swym klimatem do przedwojennych lat i lwowskich kawiarni okazała się prawdziwą roztoczańską perełką. Można dostać tu takie cuda jak zielona kawa a serwowane desery są wprost obłędne. Możliwość degustacji zdrojowej wody, wprost ze znajdujących się poniżej odwiertów  jest dodatkowym atutem, choć dla nas wątpliwym. Zapach siarki wprost z kubka nie jest tym o czym marzymy.


Cafe Sanacja w Horyńcu-Zdroju otrzymuje od nas całą konstelację gwiazdek do kulinarnego przewodnika. Genialne desery i wspaniała kawa.

Kamienie, słońce i rozczarowanie

Pijąc kawę w klimatycznej Sanacji przeglądaliśmy mapę w poszukiwaniu ciekawostek. W oko wpadła nam Świątynia Słońca położona za Nowinami Horynieckimi i tam też postanowiliśmy się udać. Droga delikatnie zaczęła się piąć w górę a od samych Nowin rozpoczął się regularny podjazd. Ponad dwa kilometry dalej i sto metrów wyżej nastąpiło rozczarowanie. Świątynia okazała się kamieniem z dziurą, zupełnie niewartym wysiłku aby tu wjechać. Cóż, przynajmniej zjazd był szybki, łatwy i przyjemny. Sama wieś była pięknie położona, z rozległymi widokami na ukraińskie Roztocze. 

Premia górska

Zdobyte i łatwo oddane metry w górę w Nowinach Horynieckich okazały się mieć swój ciąg dalszy w kierunku Brusna. Zamknięta dla ruchu, leśna droga, okazała się mieć dobrej jakości asfaltową nawierzchnię ale i niespodziankę, która wyrosła nagle i niespodziewanie. Wiedziałem, że jest tu podjazd ale po tym jak za szlabanem wjechaliśmy na krótki i sztywny pagór oraz zjechaliśmy w dolinkę potoku Dublen wyrosła przed Nami ściana. Na górę Brusno właściwie wdrapałem się ciągnąc za sobą przyczepkę ze śpiącym Michasiem ale kosztowało mnie to mnóstwo sił i samozaparcia. Średnia prędkość oscylowała w granicach 6km/h i nie miała nic wspólnego z jazdą rowerem tylko mozolnym mieleniem, które zdawało się nie mieć końca. Na górze byłem usatysfakcjonowany swoją determinacją i ukontentowany widokiem. Piękna sprawa.


Podjazd pod górę Brusno. Dał się we znaki.

W dół

Górska premia nagrodziła Nas widokiem i prawie sześciokilometrowym zjazdem w kierunku Werchraty. Wygodna, asfaltowa droga dostępna tylko dla pracowników ALP oraz rowerzystów prowadziła praktycznie cały czas w dół przez co zmęczone nogi dostały zasłużony odpoczynek od kręcenia. Jechaliśmy tym odcinkiem dzięki podpowiedzi spotkanego na początku wycieczki pracownika straży granicznej za co w tym omencie byliśmy mu wdzięczni. Bezpieczna i pusta droga pośród lasów Rawskiego Roztocza była wisienką na torcie. Wiatr we włosach i uśmiech twarzy. Asfalt skończył się na chwilę przed wioską ale był to na tyle krótki odcinek, że praktycznie niezauważalny.

Na koniec

Wyjazd zakończyliśmy tam gdzie rozpoczęliśmy. Samochód wiernie na nas czekał pod kościołem w Werchracie a dzień zakończyliśmy na ławce pod miejscowym sklepem, racząc się oranżadą na miejscu. Jak to często bywa w takich przypadkach rozmowa nawiązuje się sama i po chwili jesteśmy w centrum wydarzeń w Werchracie. Klimat nie do podrobienia. Przed zapakowaniem rowerów na samochód jadę jeszcze samemu na wzniesienie górujące nad wsią od północy, pstrykam kilka zdjęć w blasku zachodzącego słońca i wycieczkę można uznać za zakończoną.


Werchrata w blasku zachodzącego słońca.

Okolice Horyńca-Zdrój Nas urzekły. Ciężko ubrać to w słowa ale mają w sobie przytoczone już wyżej "to coś". Ludzie, miejsca, atmosfera. Lasy, wzniesienia i pagórki. Jest wszystko. 


Dane wyjazdu:
18.00 km 0.00 km teren
01:14 h 14.59 km/h:
Maks. pr.:29.90 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:112 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień XI.

Środa, 5 lipca 2017 • dodano: 28.08.2017 | Komentarze 3


Jako, że nie samym rowerem żyje człowiek, na dzisiaj zaplanowaliśmy wizytę w Zamościu i odwiedziny tamtejszego Zoo. Michaś uwielbia zwierzęta więc miała to być dla niego nie lada atrakcja a dla Nas odskocznia od rowerowego Roztocza. 

Rozczarowanie

Zamojskie Zoo w internecie ma nad wyraz dobre opinie. Naszą wizytę możemy opisać krótko, rozczarowaliśmy się. Mało zwierząt, dużo wybiegów pustych bądź w remoncie, zoo wydające się zaniedbane i mało ciekawe. Ukoronowaniem bylejakości była motylarnia w której były raptem dwa motyle. Tak, dwa motyle. Michaś z zoo najbardziej polubiał place zabaw, a mini zoo, które miało być dla niego największą frajdą było tak żenujące, że szkoda klawiatury na jego opisywanie. Ogółem, byliśmy i więcej tam nie wrócimy. 

Zamojski torbacz.

Zamość

Po nieudanej wizycie w zoo zrobiliśmy długi spacer po zamojskiej starówce i jej okolicach. Odwiedziliśmy piękny park, zjedliśmy obiad i wypiliśmy kawę. To by było na tyle jeśli chodzi o Naszą wizytę w tym mieście. Bez żalu wróciliśmy do Suśca.

Pętelka

Miał być dzień bez roweru ale korzystając z pięknej pogody i zachodzącego słońca wybraliśmy się na krótką przejażdżkę w okolicy Suśca. Pojechaliśmy do Paar, wróciliśmy przez Rebizanty zahaczając po raz kolejny o Rezerwat Szumy nad Tanwią. Wizyta tam późnym popołudniem, w środku tygodnia pozwala na niespieszne delektowanie się tym miejscem. Tak też uczyniliśmy i po wizycie nad szumami wróciliśmy do domu. Wieczorem zaś ognisko, kiełbaski i dolce vita.


Dawno nie widziana pekaesowska kierownica.


Dane wyjazdu:
44.80 km 0.00 km teren
03:03 h 14.69 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:225 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień X.

Wtorek, 4 lipca 2017 • dodano: 28.08.2017 | Komentarze 6


Dobry PR w obecnych czasach to podstawa. Gmina Józefów chwali się i obwieszcza wszem i wobec, że jest rowerową stolicą Roztocza. Postanowiliśmy sprawdzić co mają do zaoferowania i odbić ślady Naszych opon na ich ziemi. Po wczorajszym, ciężkim dniu, dzisiaj miało być lekko, łatwo i przyjemnie.

Peleton

Dojazd z Suśca do Józefowa prowadzi najkrótszą drogą po śladzie Green Velo. Do Hamerni znaną już Nam drogą, dobrej jakości i z małym ruchem samochodowym. Natomiast od niej do Józefowa możemy cieszyć się jazdą po wydzielonej, asfaltowej i znakomitej drodze dla rowerów. Przy okazji jesteśmy świadkami tego jak nierozgarnięta młodzież z klubu kolarskiego z Tomaszowa Lubelskiego myli trening z wyścigiem i zajmuje całą drogę, zarówno dla aut jak i rowerów. Jadą przez chwile bardzo niebezpiecznie i trener musi mocno zdzierać gardło aby ustawić te cale towarzystwo. Kilkunastoosobowa grupa a dzień dobry ani cześć nie powiedział nikt. Cóż, widocznie tego w tym klubie nie uczą, choć może to my za dużo wymagamy...


Green Velo z Hamerni do Józefowa.

Kamieniołom

Po wizycie w kamieniołomie w Nowinach przyszedł czas na wyrobisko w Józefowie. Podobnie jak poprzednik ten również jest nieczynny choć ma dwa oblicza. Jedno oficjalne i potwierdzający jego zamknięcie, drugie z ludzką twarzą, które pozwala zobaczyć tu pracujących ludzi wydobywających tu biały piaskowiec na własny rachunek. Kamień w Józefowie pozyskiwano od stuleci i tradycje z tym związane są w mieście mocno widoczne. Obecnie kamieniołom przemianowano na atrakcję turystyczną, postawiono wieżę widokową i postanowiliśmy z tego skwapliwie skorzystać. Ze szczytu bezpłatnej, jeszcze, baszty można podziwiać rozległą panoramę Puszczy Solskiej jak i mieć wyrobisko jak na dłoni. Ze względu na silny wiatr nie zabawiliśmy na górze dłużej niż to było konieczne i razem z rowerami znaleźliśmy się po chwili na dnie kamieniołomu.

Tak duża dziura w ziemi i taka ilość kamieni, którymi można rzucać dla dwulatka stanowi wystarczający pretekst do tego aby poziom jego zadowolenia wskoczył na dawno nie widziany poziom. Pobawiliśmy się kamieniami, układaliśmy wieże i wygłupom nie było końca. Świetne miejsce do rodzinnej zabawy.


Kamieniołom w Józefowie.



Kamieniołom w Józefowie.

Fontanna

Na józefowskim rynku wpadła nam w oko ciekawa fontanna. Osiem naturalnej wielkości zwierząt występujących w okolicznych lasach składa się na piękny wizualny efekt a całości dopełniają płaskorzeźby z odciskami ich śladów, dzięki czemu to nie tylko dekoracja ale również edukacja. Ciekawe i ładne zarazem. Gdy dodamy do tego pyszne i wypiekane na miejscu ciasta, które można dostać w kawiarni tuż obok wizyta w tym miejscu staje się obowiązkowa. My skorzystaliśmy i możemy tylko polecać.



Plaża

Niewątpliwą atrakcją Józefowa jest nowo powstały zalew, który po zalaniu wodą wyrobiska po kopalni piasku stał się jedną z wizytówek miasta. Korzystając z okazji zrobiliśmy tutaj długą przerwę i oddaliśmy się błogiemu nicnierobieniu, leżąc na piasku. Właściwie to tylko piękniejsza część Naszej trójki bo ja z Michasiem objechaliśmy zalew na rowerach, wybudowaliśmy zamek z piasku, porozmawialiśmy z wędkarzami i turlaliśmy się z górki. Dla każdego coś miłego. Miejsce ma potencjał ale jest niewykorzystane. Jeden lokal gastronomiczny w dodatku nieczynny, brak toalet i brak stolików z choćby małym zadaszeniem psuje trochę odbiór tego miejsca. Było czysto i zadbanie ale tu potrzeba czegoś więcej.


Michaś nad zalewem w Józefowie.

Czarno to widzę

Zbierając się do wyruszenia w dalszą drogę z niepokojem spoglądaliśmy w niebo. Co prawda prognozy na dzisiaj mówiły o możliwym deszczu ale nie o tej godzinie więc byliśmy dobrej myśli. Szukając w okolicy Józefowa atrakcji, które mogłyby Nas zainteresować trafiliśmy do Majdanu Nepryskiego. Zanim tam jednak dotarliśmy dobry kilometr jechaliśmy a raczej próbowaliśmy jechać po piasku, który wyścielał czarny szlak. Choć to zaledwie nieco ponad tysiąc metrów drogi to dało znać o sobie. Ciągnąc przyczepkę ten kilometr staje się dłuższy niż w rzeczywistości i urasta do rangi problemu.


Czarny i piaszczysty dukt pomiędzy Józefowem a Majdanem Nepryskim.

Królowa

Jesteśmy miłośnikami miodu. Uwielbiamy tą naturalną słodycz, uwielbiamy jego smak i zawsze stramy się przywieźć z podróży choćby jeden słoik tego specjału. Największą nagrodą jest dla Nas to, kiedy odkryjemy miód rzadko dostępny w innych regionach bądź występujący tylko tu gdzie obecnie przebywamy. Na Roztoczu takim miodem jest miód fasolowy ale jako, że przegapiliśmy jego zakup w okolicach Szczebrzeszyna, a tam właśnie on występuje, zdecydowaliśmy się na odwiedziny pszczelarza w okolicach Józefowa. To był strzał w dziesiątkę. O ile sam miód dostaliśmy tylko wielokwiatowy a więc najpopularniejszy, o tyle wizyta u tego Pana była bardzo owocna w wiedzę i poczucie humoru. Mieliśmy okazje przekonać się jak wygląda pszczela królowa i całą technologię związaną z pszczelarstwem. Prawdziwy pasjonat i człowiek z olbrzymim poczuciem humoru. 


Gdzie jest królowa?

Kamień

W Majdanie Nepryskim jedziemy do pracowni rzeźbiarskiej. Miejsce te jest licznie odwiedzane przez rowerzystów i turystów ale mało kto decyduje się na porozmawianie z właścicielem o jego pracy, o tajnikach tego zawodu i całej otoczce z tym związanej. Wiemy to od niego samego jako, że spotkaliśmy go przed pracownią i od słowa do słowa zostaliśmy uraczeni długą opowieścią o tym jak zaczynał i dlaczego robi to a nie co innego. Michaś spał w przyczepce więc mieliśmy możliwość swobodnej rozmowy, która naprawdę Nas wciągnęła. Dzięki temu, że byliśmy sami właściciel pokazał Nam cały warsztat, wytłumaczył co do czego służy i po co to wszystko. Pałeczkę po nim powoli będzie przejmował jego syn, który również włączył się do dyskusji i z dumą opowiadał, że daje radę w interesie. Teraz wiemy, że kamień oddycha i ile kosztują rzeźby, które wychodzą z tej pracowni w świat. Te największe idą do kościołów bądź w ich pobliże. A kosztują niemało. Kilkadziesiąt minut naszej rozmowy skończyło się wtedy gdy zaczęły na nas spadać pierwsze krople deszczu. Podziękowaliśmy za gościnę i ciekawą rozmowę i ruszyliśmy w kierunku Suśca.

Leje

Dwieście metrów dalej stanęliśmy pod lipą, ubraliśmy przeciwdeszczowe kurtki i patrząc w niebo szukaliśmy odpowiedzi na to czy jechać czy czekać. Szaro, buro i mokro nie dawało większych nadziei na szybkie rozwiązanie sprawy więc naciągnęliśmy jeszcze osłonę przeciwdeszczową na przyczepkę i w drogę. 

Ponad piętnaście kilometrów i dobrą godzinę jechaliśmy w niemiłosiernej ulewie. Lało jak z cebra ale było ciepło i chyba właśnie ten czynnik sprawił, że humory bardzo nam dopisywały. Jechaliśmy w akompaniamencie spadających kropel a uśmiech nie znikał Nam z twarzy. Bawiliśmy się jazdą, śmialiśmy sami do siebie a nieba nieprzerwanie spadały hektolitry wody. Michał spał, My jechaliśmy ciesząc się wakacjami. Wrodzony optymizm od czasu do czasu się przydaje. Jedynie aparat się zbuntował i nie chciał w tej scenerii pstryknąć nic ciekawego. 

Gdy dojechaliśmy do Suśca wyszło słońce. Czy ktoś się z nami bawi?

Szumy

Późnym popołudniem, właściwie wczesnym wieczorem wsiadłem jeszcze na chwilę na rower i pojechałem samemu na Szumy Nad Tanwią. Chciałem zobaczyć te miejsce w innym anturażu niż poprzednio. Opłacało się, bo byłem tam praktycznie sam, jeśli nie liczyć dwójki emerytów, który wpadli na podobny pomysł jak ja. Ze spokojem mogłem rozłożyć statyw, zrobić trzy zdjęcia i nacieszyć się widokiem. Teraz zrozumiałem dlaczego pisze się o tym rezerwacie tak dobrze i dlaczego uważany jest za tak piękne miejsce. 

Szumy nad Tanwią. 


Dane wyjazdu:
59.20 km 0.00 km teren
02:36 h 22.77 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:417 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień VIII.

Niedziela, 2 lipca 2017 • dodano: 12.08.2017 | Komentarze 2


Dziś nad światem zmienił ktoś nieba błękit w chmur atrament. Jakby pragnął deszczem swą opowieść snuć, pierwsza kropla na mą dłoń. Ludzie kryją się w zaułkach, gubiąc gdzieś po drodze sens deszczowych słów. Przemoknięte serca miast...

W całej Polsce na przemian pada i leje, przyszedł więc czas i na najbardziej nasłoneczniony region. Dwa poprzednie dni były przeplatane słońcem i burzami, dzisiaj lało od północy i pijąc poranną kawę na tarasie mogliśmy tylko przyglądać się jak kolejne litry wody spadają na ziemię. I co teraz?

Czartowe Pole

Przed południem atramentowe niebo nabrało wszystkich odcieni szarości i wlało w Nas nikłą nadzieję, że może nie spędzimy całego dnia w domu. Deszcz zamienił się w mżawkę i Michaś, który od rana paradował w kaloszach po pokoju, z radością oznajmił Nam, że to tylko trochę mokro już jest i idziemy na dwór. W taką aurę najlepiej do lasu, więc ubrani jak w październikową codzienność, podjechaliśmy samochodem do rezerwatu Czartowe Pole. Te wyjątkowe miejsce mieliśmy o przysłowiowy rzut beret od Suśca, więc ten wybór nasuwał się sam. Gdy zajechaliśmy na miejsce praktycznie przestało padać.

Rezerwat Czartowe Pole obejmuje nieco ponad 60ha terenu obejmującego dolinę rzeki Sopot. Na jego najcenniejszym przyrodniczo terenie utworzono rezerwat ścisły i poprowadzono przezeń ścieżkę dydaktyczną o długości około 1,4km. Szereg tablic informacyjnych ustawionych wzdłuż tej trasy pozwalił nam na zapoznanie się z wieloma istotnymi i ciekawymi faktami z życia okolicznej przyrody. Drewniane schody, pomosty czy poręcze znacznie ułatwiły poruszanie się po ścieżce i dodały uroku temu miejscu. Michał był zachwycony możliwością skakania po schodkach i przechodzenia nad rzeczką. Płynący wartkim strumieniem Sopot rozbijał się na licznych kaskadach tworząc atmosferę jak z leśnej bajki. Dodatkowym smaczkiem naszego spaceru była lekka mgiełka, która unosiła się wokół i była zapewne wynikiem wcześniejszych opadów. Ziemia szybko oddaje nadmiar wilgoci, żeby nie było jednak całkiem kolorowo dodać tez trzeba, że parno było jak w tropikach. Coś za coś.

Jak wiele miejsc na Rozotczu, również i te ma swoją legendę. Ponoć kiedyś stała tu karczma, w której można było wypić na krechę więc kupcy pili do nieprzytomności przed dniem targowym a wracając z niego, z pobliskiego Józefowa, okazywało się, że muszą wracać do domu z pustymi rękami bo w przeddzień przepili wszystko. Ich żony słysząc tłumaczenia o tym, gdzie podziały się pieniądze zarobione przez mężów mówiły: "To jakaś diabelska robota. Diabelskie czary ogłupiają naszych mężów w tej karczmie. Niech tą karczmę diabli wezmą!" Prośby zostały wysłuchane, pewnego dnia piorun uderzył w gospodę, rozstąpiła się ziemia i pochłonęła karczmę i całe towarzystwo. Nad rzeką została tylko pusta polana. Okoliczni mieszkańcy dobrze wiedzieli, że była to diabelska robota, że czarty porwały dla siebie doborową kompanię biesiadników. Zaczęto unikać tego miejsca w obawie przed jakimś nieszczęściem. I tak zostało Czartowe Pole. A wszystko przez żony ;)

Miejsce jest godne polecenia, można poczuć się jak w innej bajce. Natura w czystej postaci, szczególnie w takie dni jak dzisiejszy, gdy byliśmy tam praktycznie sami.


Czartowe Pole, Roztocze.


Czartowe Pole, Roztocze.

Szumy nad Tanwią.

Są takie miejsca, których jak ognia powinno się unikać w dni wolne od pracy. Jednym z nich są bez wątpienia Szumy na Tanwi, rezerwat, który jest uważany za jedną z największych atrakcji Roztocza. Z pełną premedytacją pojechaliśmy tam jednak od razu po wizycie nad Czartowym Polem aby przekonać się co tracą lub zyskują Ci, którzy przyjeżdżają tylko tutaj, w dodatku w weekend. Z naszej kwatery w Suścu mieliśmy tu raptem niecałe trzy kilometry więc mieliśmy możliwość przyjazdu tu w spokojniejszy dzień niż dzisiejszy i chcieliśmy to później wykorzystać. To co ujrzeliśmy na miejscu potwierdziło Nasze przypuszczenia. Gdyby środkiem zakopiańskich Krupówek zaczęłaby płynąć Tanew, mielibyśmy obraz tego jak było. Od mostku do mostku i ewakuacja, tak wyglądał nasz króciutki pobyt. A Czartowe Pole kawałek stąd stoi i czeka. I może niech tak zostanie.


Szumy nad Tanwią, Roztocze.

Lekki jak piórko

Wróciliśmy do domu, zjedliśmy obiad i niebo znów się otworzyło. Michaś zasnął z mamusią a ja ubrałem się w rowerowe ciuchy, usiadłem na tarasie i zacząłem czekać na choćby najmniejsze przejaśnienie. Moje oczekiwanie nie trwało zbyt długo i przyszła upragniona w tym momencie mżawka. Jak dobrze wiadomo nie ma złej pogody na rower, są tylko źle ubrani rowerzyści i kierowany tą maksymą siedziałem już na siodełku i jechałem w stronę Tomaszowa Lubelskiego. Wydzielony pas drogi jak prowadzi od Suśca w stronę stolicy powiatu zapewnił mi komfortową trasę i pozwolił na szybką realizację celu. Jechało się wyjątkowo dobrzy i szybko, brak przyczepki spowodował, że czułem się o sto kilogramów lżejszy i dwieście kilometrów na godzinę szybszy. Chwila, moment i już stałem na "rynku" w Tomaszowie i robiłem zdjęcie. Szybko poszło.


Dom Strażaka, Cerkiew św. Mikołaja i dawna herbaciarnia w Tomaszowie Lubelskim.

Interwał

Korzystając z okazji i wolnego czasu chciałem pojechać do Bełżca. Najkrótszą drogą niecałe siedem kilometrów, kilkanaście minut jazdy. Jednak jazda rowerem po drogach krajowych to dla mnie totalne nieporozumienie, jeżdżę po nich tylko wtedy gdy nie mam już kompletnie innej możliwości, więc wybrałem spokojniejszy wariant, przez Podlesinę i Chyże. Uwielbiam jazdę po pagórkach i mógłbym w nieskończoność jeździć góra-dół ale tym razem te kilkanaście kilometrów dało mi się wyjątkowo we znaki. Kiepska nawierzchnia, wliczając w to gruntowe, dziurawe i błotniste drogi, bardzo silny wiatr wiejący prosto w twarz i śliski asfalt dały mi popalić. W Chyżach trafiłem na turniej sołectw i paradę zabytkowych motocykli i przez przypadek znalazłem się w centrum imprezy. Grzecznie odmówiłem poczęstunku o napitku nie wspominając, gdybym usiadł z nimi do stołu to pewnie powrót do domu wypadłby w okolicach jutrzejszego obiadu. Gościnność organizatorów godna najwyższego podziwu i zasługująca na pochwały. Tuż przed Bełżcem w oko wpadła mi wielka góra piachu, która wyrosła po mojej prawej stronie. Nie mogłem nie sprawdzić cóż to takiego i gdy wspiąłem się na szczyt rozpostarł się przede mną piękny widok południowego Roztocza. Byłem na terenie czynnej żwirowni, widok wart był pchania roweru pod górę.


Rabinówka.


Żwirownia, Zagóra.

Obóz zagłady w Bełżcu

O istnieniu niemieckiego nazistowskiego obozu zagłady w Bełżcu dowiedziałem się stosunkowo niedawno. Miejsca takie jak te przerażają mnie samym swym istnieniem, ciężko wyobrazić sobie powody dla jakich można dopuszczać się takich zbrodni jak ta. Nie zgadzam się z tezą, że to ludzie ludziom zgotowali ten los. Jak dla mnie to nie ludzie, to mordercy, zwierzęta.

To co działo się w tym obozie przechodzi moje wyobrażenia. Sześćset tysięcy zamordowanych ludzi. Niemcy, którzy dla cięcia kosztów wymyślili połączenie w Bełżcu stałej komory gazowej z silnikiem spalinowym jako źródłem trującego gazu.

Obecnie na terenie obozu wybudowano Muzeum Pamięci, filię Państwowego Muzeum na Majdanku. Przyjechałem tam samemu, bez dziecka, gdyż uważam że powinien odwiedzać takie miejsca dopiero jak będzie w pełni świadomy tego co tu się działo. Dla szacunku ludzi tu pomordowanych. Do środka nie wszedłem, spóźniłem się dwadzieścia minut i stałem za zamknięta bramą dłuższą chwilę. Straszne miejsce, straszna historia. Po co to wszystko?


Niemiecki nazistowski obóz zagłady w Bełżcu.

Żydowska Góra

Słońce powoli zaczęło układać się do snu co oznaczało dla mnie, że czas na powrót do Suśca. Wymyte całodniowymi opadami powietrze zrobiło się rześkie i przyjemne, promienie słońca zaczęły nabierać barw a wiatr przybierał na sile wiejąc z kierunku, w którym zamierzałem się udać. Czas mijał nieubłaganie ale gdy wjechałem na Żydowską Górę i ujrzałem przepiękny widok na Długi i Krągły Goraj oraz panoramę Wschodniego Roztocza nie mogłem się nie zatrzymać. Dziesięć minut później ruszyłem dalej.


Widok na Długi i Krągły Goraj z Żydowskiej Góry.

Żyj kolorowo

Od Brzezin do Lipska, z wyjątkiem krótkiego polnego odcinka pełnego błota i dziur, miałem komfortową drogę. Asfaltowa trasa poprowadzona środkiem lasu, cisza wokół, ja i rower. Dostępne jedynie dla pracowników ALP i rowerzystów wyasfaltowane dukty Roztocza są wyjątkowo wygodne. Nie omieszkałem i tym razem z tego skorzystać, szczególnie że równoległa szutrowa droga po całodniowych opadach wyglądała nieszczególnie.

Z Narola do Suśca wróciłem przez Paary. Czerwona gwiazdka na mapie zawsze przyciąga mnie do siebie jak magnes i  gdy tylko pojawiła się taka możliwość tak poprowadziłem drogę powrotną aby trafić prosto do niej. Punkt widokowy bo to oznacza ten symbol zlokalizowany był na wzniesieniu, tuż za Narolem Wsią. To co zastałem na miejscu odjęło mi mowę. Złota godzina weszła w swoją najpiękniejszą fazę a kolory zachodu słońca stawały się z każdą chwilą coraz bardziej nierealne. Z jednej strony widok na Roztocze Rawskie z drugiej na charakterystyczne pasy pól, jakich tu pełno. Coś pięknego.


Widok na Roztocze Południowe z okolic Paarów.


Charakterystyczne, roztoczańskie pola.

Dzień zaczął się deszczem i wszystko wskazywało na to, że rowery będą miały dzisiaj wolne. Pogoda okazała się jednak na tyle łaskawa, że późnym popołudniem mogłem trochę pojeździć ale największa w tym zasługa mojej Kochanej Żony, która dała mi trochę wolnego czasu. Dziękuję Kochanie :)

Zaliczone gminy: Tomaszów Lubelski - obszar wiejski [393], Tomaszów Lubelski - teren miejski [394], Bełżec [395]


Dane wyjazdu:
29.90 km 0.00 km teren
02:03 h 14.59 km/h:
Maks. pr.:37.90 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień VII

Sobota, 1 lipca 2017 • dodano: 09.08.2017 | Komentarze 5



Pierwszy lipca tego roku przywitał Nas typową, wakacyjną pogodą. Trzynaście czy czternaście kresek na plusie, ściana deszczu za oknem i szarość dnia to synonim aury panującej podczas kanikuły w Naszym pięknym kraju. Już starożytni Rzymianie wiedzieli, że gdy słońce znajdzie się w gwiazdozbiorze psa to większość Polaków bierze wolne w pracy i wypoczywa. Więc tego dnia pies schował się w budzie i słońce razem z łańcuchem wciągnął do siebie. Wszak to najlepszy przyjaciel człowieka.

Mokro

Padało od śniadania do drugiego śniadania, od drugiego śniadania do obiadu, od obiadu do podwieczorka. W przerwach, gdy nie padało, lało. Do godziny siedemnastej marzenie każdego urlopowicza stało się faktem. 

Kreatywność rodziców dwulatka, który energii ma więcej niż całe PGNiG razem wzięte, w czasie takiego dnia jak ten jest wystawiona na najwyższą próbę. My zabraliśmy Michasia do Tomaszowa Lubelskiego coby się pobawił z innymi szkrabami na placu zabaw, szumnie nazwanego Krainą Zabaw. Kraina pod dachem więc dla Nas idealna. Mały się wyszalał, wybiegał, Nasza kreatywność podskoczyła o jeden poziom a jeśli dodać do tego, że zabraliśmy Naszą pociechę dodatkowo na pizzę to już w ogóle mogliśmy się poczuć wyjątkowo. Wspaniali rodzice, nieprawdaż? Puszczam oczko.

Sucho

Wracając z krainy, gdzie trzeba płacić za zabawę, wyszło słońce. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, że trzeba nieco sypnąć groszem aby niebo się rozstąpiło to gotówka popłynęłaby już z samego rana. Podczas gdy w miejscu gdzie Królowa i jej poddani piją o tej godzinie herbatę, na Roztoczu My jako dumni przedstawiciele rodu z Pyrlandii szykowaliśmy naprędce rowery i przyczepkę do wyjazdu w niezbadane tereny. Późne popołudnie sprawiło, że Nasza odkrywcza misja nie mogła szaleć z czasem ale podjechać tu i ówdzie a i owszem. Mapa gminy Susiec ukazała Nam zalew a za zalewem kamieniołom. Nic więcej nie trzeba, jedziemy. Wprzódy pod górkę.


Hollywood na Roztoczu?


Wieża widokowa w Suścu.

Raz

Droga pomiędzy Suścem a Majdanem Sopockim, w wersji przez Józefówek i obie Ciotusze, to klasyka niczego ciekawego, z wyłączeniem wieży widokowej tuż za Suścem, ale to oczywista oczywistość. Jechaliśmy więc dobrym asfaltem usilnie rozglądając się na boki w poszukiwaniu czegoś co przykułoby uwagę ale nasze wysiłki spełzły na niczym. Ilość wyzwoleń migawki w mym aparacie na tym odcinku to jeden raz. Z tego wszystkiego chcieliśmy nazbierać jagód ale i one wzięły wolne w tym samym czasie co My i nie dane Nam było się spotkać. 


Dom w świetle zachodzącego słońca. Na skraju Ciotuszy Starej.

Zalew

Jeśli atrakcyjność danego miejsca wyrażałaby się za pomocą ilość plakatów, tablic, ulotek i tym podobnych rzeczy to zalew w Majdanie Sopockim mógłby śmiało stać w jednej linii z Las Vegas, Paryżem i innym Ciechocinkiem. Zanim tu trafiliśmy wiedzieliśmy, że wszystkie drogi prowadzą właśnie tutaj, że niejedna gwiazda muzyki chodnikowej marzy aby tu zagrać, że tu trzeba po prostu być. A jak wygląda rzeczywistość?

Sztuczny zbiornik, jaki utworzono na rzece Sopot, ma nieco ponad 16 ha i jest bardzo ładnie wkomponowany w otaczający go krajobraz. Niesamowite wrażenie zrobiło na Nas to jak zadbane jest jego otoczenie, czyściuteńka plaża, trawa wokół skoszona, nowy pomost i świetna droga rowerowa wzdłuż brzegów. Zapewne podczas upalnych dni jest tu mnóstwo osób i odbiór tego miejsca byłby zgoła inny ale gdy My byliśmy tam późnym popołudniem, po deszczowym dniu, po prostu Nam się tutaj podobało. Każdy może znaleźć nad zalewem coś dla siebie. Kajaki, rowery wodne, łódki, plaża, boiska do siatkówki, pomost. Dla wędkarzy ustronne miejsca, dla spacerowiczów ścieżki w sosnowym lesie. Zapraszamy bo warto.


Zalew w Majdanie Sopockim Drugim.

Pytanie

Znad zalewu ruszyliśmy w kierunku Nowin. Już na początku okazało się, że szlak prowadzi przez sam środek Stanicy Harcerskiej, która była w pełni zamieszkana i właśnie sposobiła się do kolacji. Kilkunastu druhów i druhen darło się w niebogłosy i odliczało sekundy do nadejścia upragnionej strawy. Młodzi mundurowi biegali we wszystkich kierunkach nie patrząc na nic i na nikogo, na nas tym bardziej. Jechaliśmy wolniutko przez sam środek ich obozu, część z nich stała już posłusznie w szeregach, patrząc się w druhów jak w obrazek i nikt nie powiedział Nam dzień dobry, dobry wieczór, cześć czy pocałujcie Nas gdzieś tam na dole. Nic, zero reakcji. Czy tak zachowują się harcerze? Pytamy bo nie wiemy. 

Droga z Majdanu do Nowin jest szlakiem rowerowym koloru czerwonego i najkrótszym sposobem przemieszczenia się z punktu M do N. Będąc już w Nowinach zdaliśmy sobie sprawę, że najkrótszy zwykle znaczy najdłuższy. Pomimo, że szlak jest niezwykle urokliwy, prowadzi tuż obok meandrującego Sopotu i pośród malowniczego lasu to ścieżka jest w wielu miejscach zarośnięta, wąska i musieliśmy się mocno natrudzić aby przejechać nią rowerami, o przyczepce nawet nie wspominając. 


Szlak rowerowy pomiędzy Majdanem Sopockim Drugim a Nowinami.

Dobra Nowina

Asfalt w Nowinach przyjęliśmy z ulgą. Dzień zbliżał się ku końcowi a mieliśmy jeszcze w planach odwiedziny pobliskiego kamieniołomu. Cel naszej wycieczki ukazał się cztery kilometry dalej i z miejsca zrobił na Nas wrażenie. Ukryty w sosnowym lesie, na zboczu Krzyżowej Góry, jest aktualnie nieczynny i udostępniony dla turystów. Dawniej wydobywano w nim wapień mioceński, obecnie może stanowić świetną lekcją poglądową na temat geologii Roztocza. Dla niezainteresowanych budową skał utworzono wieżę widokową na szczycie wyrobiska, z której rozpościera się rozległa i przepiękna panorama Puszczy Solskiej. Trafiliśmy tam podczas zachodu słońca i ten spektakl tylko potęgował atmosferę miejsca. 

Dawniej w tym kamieniołomie pracowali żołnierze Armii Krajowej, którzy byli więźniami pobliskiego obozu z Błudka. Kilofami i łomami kruszyli kamień, pracując ponad swoje siły. Niedaleko stoi pomnik ku ich pamięci.


Rodzina w komplecie. Kamieniołom w Nowinach.


Przepiękny widok z wieży widokowej w kamieniołomie w Nowinach. 

Z kamieniołomu do Suśca wracaliśmy już w blasku świateł, powoli otulani przez mrok nocy. Dzień rozpoczęliśmy w deszczowej, ponurej aurze, zakończyliśmy w blasku zachodzącego słońca. Jest pięknie.


Dane wyjazdu:
46.00 km 0.00 km teren
03:00 h 15.33 km/h:
Maks. pr.:42.80 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:270 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień VI.

Piątek, 30 czerwca 2017 • dodano: 06.08.2017 | Komentarze 4


Ciągle pada! Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby. Mokre niebo się opuszcza coraz niżej, żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie. A My? A My jeździmy. Desperacko i na przekór wszystkim mokniemy, patrzymy w niebo, chwytamy w usta deszczu krople, patrzą na Nas rozpłaszczone twarze w oknie, to nic.

Ciągle pada! Nagle ogniem otworzyły się niebiosa, potem zaczął deszcz ulewny sieć z ukosa, liście klonu się zatrzęsły w wielkiej trwodze. A My? A My jeździmy i niestraszna Nam wichura ni ulewa, ani piorun, który trafił obok drzewa. Słuchamy wiatru, który wciąż inaczej śpiewa.


Miało padać i padało. Mieliśmy pojeździć i pojeździliśmy. W deszczowym rytmie.

Będąc gościem u siebie

Rozległy masyw Kamienicy, który góruje nad okolicami Suśca od jego południowej strony, stanowił kiedyś naturalną i formalną granicę. Polacy, którzy zamieszkiwali ten region od wieków stali się gośćmi na swoich włościach. Czasy zaborów jakie pochłonęły w niebyt Nasz kraj sprawiły, że Tanew płynąca u stóp tego wniesienia, stała się granicą pomiędzy zaborem rosyjskim i austriackim. Aby pamiętać o tych strasznych czasach postawiono w tym miejscu repliki posterunków granicznych, które jednak są mijane przez większość turystów bez żadnej refleksji, właściwie bez echa. Szkoda bo jak powszechnie wiadomo naród, który nie zna swej historii skazany jest na jej powtórne przeżycie. 


Dawna granica zaborów, rosyjskiego i austriackiego.

Tam, daleko

Widok z Kamienicy w kierunku południowym jest jednym z najrozleglejszych na całym Roztoczu. Bezkres Puszczy Solskiej i spojrzenie na Roztocze Południowe wystarczy aby zaparło dech w piersiach. Szczególnie, że aby się tu dostać to wprzódy trzeba pokonać niczego sobie podjazd, który w najlepszym momencie taktowany jest prawie na 13%. Jednak nagroda za wysiłek jest warta każdego obrotu korbą, tak mozolnie i powoli zdobywanego. 


Przepiękny widok ze wzgórza Kamienica.

To nie ludzie, to mordercy

Na szczycie Kamienicy stoi pomnik z piaskowca poświęcony żołnierzom Wojska Polskiego poległym na tych terenach na początku II Wojny Światowej oraz 126 mieszkańcom Huty Różanieckiej zamordowanym przez niemieckich faszystów podczas pacyfikacji wsi w czerwcu 1943 roku. O tym strasznej historii przypominają ruiny cerkwi unickiej pw. św. Mikołaja, która została spalona podczas eksterminacji mieszkańców. Gdy zrobiłem kilka zdjęć i sposobiliśmy się do ruszenia w dalszą drogę usłyszałem zza pleców głos starszego mężczyzny. Nie usłyszałem dokładnie co do mnie mówił, więc obróciłem się chcąc spytać o co chodzi, ale powiedział raz jeszcze, teraz głośniej i wyraźniej. - To nie ludzie, to mordercy. Mordercy. - minę miał zaciętą. Nie dodał nic więcej i poszedł dalej. Czy mówił o tym o czym myślałem pozostaje tylko w sferze domniemań. Nie zatrzymałem go, nie porozmawiałem. Jego słowa zbyt szumiały mi w głowie, ich wydźwięk był zbyt wymowny. Ludzie nie zapominają.


Ruiny cerkwi unickiej pw. św. Mikołaja z 1836r. w Hucie Różanieckiej.

Minus

Uzależnieni od kofeiny i zapachu świeżo mielonej kawy Nasze myśli kierowaliśmy ku Rudzie Rózanieckiej i tamtejszej restauracji, która zbierała dobre opinie i miała dostarczyć Nam ulubionego napoju, dodatkowo ciesząc oko pięknym położeniem. Jakież było Nasze zdziwienie gdy zajechaliśmy tam o jedenastej rano i pocałowaliśmy klamkę. Karczma była jeszcze zamknięta, brakowało godziny do otwarcia i jak na złość ni stąd ni zowąd na niebie rozgościła się burza. Poprosiliśmy kelnerkę o możliwość zrobienia kawy przed otwarciem i możliwość przeczekania burzy ale niestety sam właściciel powiedział, że nie ma takiej opcji i kilkanaście minut siedzieliśmy pod daszkiem, na dworze. Brak empatii i zrozumienia sprawił, że stawiamy grubą kreskę przy tym lokalu. Karczma Pod Szczęśliwym Karpiem ma minusa jak z Roztocza do Poznania. Ale miejsce jest pięknie położone, to przyznać musimy. 

Tylko My

Podrażnieni brakiem kawy i lekko zdziwieni pojawieniem się burzy, która powstała nie wiadomo z czego na następny cel obraliśmy Narol. Droga do niego miała być rowerowym edenem i takowym była. Ponad dziesięć kilometrów idealnego asfaltu, wąskiej trasy prowadzącej przez podkarpacką część Roztocza, wiodło przez las. Zamknięta dla ruchu samochodowego droga śmiało może stanowić przykład tego co można uważać za ideał. Powietrze, które stanowiło mieszankę zapachu lasu i rześkości burzy, cisza grająca w uszach najpiękniejszą melodię i My, rodzina. Mieliśmy to wszystko dla siebie, byliśmy tam sami. Bez zasięgu, bez cywilizacji ale razem. Tego nie da się kupić za żadne pieniądze.


Pomiędzy Rudą Różaniecką a Narolem. Rowerowy raj.


Pomiędzy Rudą Różaniecką a Narolem. Rowerowy raj.


Pomiędzy Rudą Różaniecką a Narolem. Rowerowy raj.


Rynek w Narolu.

U Rubina

Wizytę w Narolu mieliśmy zaplanowaną już przed wyjazdem na Roztocze. Kilka osób polecało Nam Bar U Rubina i jedzenie jakie się tam serwuje. Nie pozostało Nam nic innego jak przekonać się osobiście co z czym się je w tym zacnym miejscu. Zachwyceni pięknem drogi, która doprowadziła Nas do Narola ale też już dość głodni szybko odnaleźliśmy polecany lokal i chcąc zjeść tam obiad niechcący zostaliśmy na ponad dwie godziny. Jedzenie przepyszne, pierogi z serem przeniosły Nas w lata dzieciństwa. Swojski ser, śmietana i cala reszta spowodowały, że kubki smakowe oszalały. Jedzenie, jedzeniem ale sam właściciel jest osobą, dla której można tu przyjeżdżać. Przegadaliśmy z nim z godzinę, po pół minucie będąc już swoim. Klimat tego lokalu jest tym czego się szuka jeżdżąc po świecie, tego się nie podrobi, nie wyuczy. Jest specyficznie i niesamowicie zarazem. Wyjechaliśmy ciężsi o ponad dwa kilo wędlin, które jeszcze pachniały wędzeniem. Rubin wie co dobre i wie jak sprawić aby było dobre.

Gdy po godzinie powoli zbieraliśmy się do wyjścia z nieba spadła ściana deszczu. Ściana przez, którą było widać tylko następną. Do tego wiatr nabrał takiej mocy jak gdyby sposobił się do bicia wszelkich rekordów. To godzinne oberwanie chmury zamieniło okolicę w krajobraz nie do poznania o czym przekonaliśmy się gdy wyruszyliśmy już w drogę powrotną.


Bar u Rubina. Michałek i właściciel.

To nie prośba, to nakaz

Jadąc w kierunku Podlesina widzimy wszędzie połamane gałęzie, mnóstwo błota na drogach, wszechobecne kałuże wielkości Śniardwy i głębokości Bajkału. Potęga przyrody onieśmiela i daje do zrozumienia gdzie jest Nasze miejsce. Pałac w Narolu oglądamy zza płotu, teren prywatny i zamknięta brama skutecznie zniechęcają do wejścia. Od miasta droga cały czas prowadzi w górę i gdy oglądamy się za siebie chcąc pocieszyć się ile mamy za sobą Naszym oczom ukazujące się złowrogo wyglądające chmury. Nauczeni doświadczeniem mimowolnie przyspieszamy jazdę chcąc uciec przed nieuniknionym. Mijając Podlesiny i skręcając w stronę Maził wpadamy z deszczu pod rynnę. Za asfaltu w grunt, w kałuże opisane już powyżej i błoto nie do opisania. Prędkość w okolicach zera a burza nie zwalnia. Szukam na mapie przystanku, miejsca gdzie można się schować. Jest, jeszcze kawałek i będziemy. Mijając starą szkołę, piękny drewniany budynek zatrzymuje Nas starszy Pan. - Gdzie jedziecie w taką pogodę? Musicie się zatrzymać i schować pod dachem, to nie prośba to nakaz. Będzie burza, będzie lało. Widzicie co było przed chwilą, teraz będzie podobnie. Lata doświadczeń, ponad siedemdziesiąt wiosen na karku - nie sposób z takimi argumentami polemizować, więc chowamy się pod dachem świetlicy wiejskiej. Jeszcze przez chwilę, zanim nie zaczęło lać, rozmawiamy z Naszym aniołem stróżem, który opowiada Nam o pięknych domach stojących nieopodal. 

Podczas burzy nie byliśmy sami, towarzyszyła Nam trójka młodych chłopaków, ale ewidentnie byli zajęci sobą i nie skorzy do rozmowy. Na zewnątrz kolejne oberwanie chmury ale pod dachem sucho i bezpiecznie. Michaś skorzystał z okazji i szalał z wodą spadającą z rynny, każdy czas na zabawę jest dobry. Pół godziny później wyszło słońce i granat nieba przeprosił się z błękitem.


Piękna kasztanowa aleja z Narola do Podlesin. Po i przed burzą.


Piękny dom w Maziłach. Tuż po kolejnej tego dnia burzy.

Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą

Z Maził do Suśca prowadzi niebieski szlak, wygodny i dobrze utrzymany. Tak poinformował Nas Pan, z którym rozmawialiśmy przed burzą. Słowa te straciły jednak na wartości po tym jak niebo się otworzyło i postanowiło nieco zmoczyć ten teren. Pozostała Nam więc droga dookoła, przez Łosiniec. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, zobaczyliśmy przy okazji dawną, drewnianą cerkiew z XVIIIw., obecnie przemianowaną na kościół katolicki. Poza krótkim odcinkiem gruntowym, przed Wólką Łosiniecką, dobra asfaltowa nawierzchnia pozwalała na szybką jazdę co było nie bez znaczenia bo kolejne ciemne chmury obrały kierunek zgodny z Naszym. Mieliśmy chwilę zwątpienia gdy staliśmy pod kościołem i zastanawialiśmy się czy czekać czy jechać ale ostatnie krople tego dnia dopadły Nas już w samym Suścu. Wygraliśmy.


Kościół p.w. Opieki Św. Józefa i Św. Michała Archanioła w Łosińcu.

A My? A my jeździmy w strugach wody, ale z czołem podniesionym, żadna siła Nas nie zmusza i nie goni. Jedziemy niby zwiastun burzy z kwiatkiem w dłoni, o tak! 

Wieczorem ognisko i piękna pogoda. Czar Roztocza Nas pochłonął coraz bardziej.

Zaliczona gmina: Narol [392]

Dane wyjazdu:
33.90 km 0.00 km teren
02:05 h 16.27 km/h:
Maks. pr.:42.80 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:170 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień V.

Czwartek, 29 czerwca 2017 • dodano: 04.08.2017 | Komentarze 6


Cztery dni jeżdżenia po bliższych i dalszych okolicach Zwierzyńca spowodowały, że tereny te przestały być dla Nas tajemnicą i był to dobry moment na to aby spróbować czegoś innego. Podziękowaliśmy więc za gościnę w agroturystyce w Bagnie i po śniadaniu wyjechaliśmy samochodem do Suśca, który miał być Naszą bazą wypadową na kilka następnych dni. Niecałą godzinę później mogliśmy cieszyć się znalezionym noclegiem, jechaliśmy w ciemno i po raz kolejny był to dobry wybór. Gdy doprowadziliśmy do ładu i składu sprawy noclegowo - bagażowe mogliśmy zacząć się zastanawiać co będziemy robić dzisiejszego popołudnia. 

Nowe miejsce dawało ogrom możliwości wyboru tras ale dzisiaj jokera w talii miała pogoda i postanowiła go wykorzystać o czym można było przeczytać we wszystkich prognozach. Miało być burzowo, miało padać i być nieprzyjemnie. Wszystko to miało wydarzyć się po godzinie piętnastej więc mieliśmy sto osiemdziesiąt minut do wykorzystania. Tak brzmiała teoria ale jak to w życiu bywa praktyka rozjechała się z nią zupełnie.

Puszcza Solska

Ogromna Puszcza Solska, która znajduje się na południe od pasma Roztocza jest drugim co do wielkości kompleksem leśnym w Polsce i ustępuje tylko Borom Dolnośląskim. W okolicach Suśca wyodrębniono Park Krajobrazowy Puszczy Solskiej i właśnie tam zamierzaliśmy się udać aby pojeździć w cieniu potężnych sosen i napawać się zapachem żywicznego powietrza. Wielkie połacie lasów miały stanowić dzisiaj dodatkowo znakomitą ochronę przed wiatrem, który od rana przybierał na sile i w południe wiał już z prędkością mało przyjazną dla rowerzystów. Według mapy, trasa do Borowych Młynów, z powrotem przez Błudek, przebiegała po zamkniętej dla ruchu drodze co było kolejnym atutem. Nie było więc na co czekać tylko jechać aby zdążyć przed burzą.

Dziesięć kilometrów drogi jakie dzieli Susiec z Borowymi Młynami przejechaliśmy wolniej niż planowaliśmy. Pięknie poprowdzona trasa, przez sosnowy las okazała się bardzo wyboista. Częściowo miała dobrej jakości szutrową nawierzchnię ale były też wredne odcinki z resztkami asfaltu, po których nie dało jechać się szybciej niż kilka kilometrów na godzinę. Dziura na dziurze nie ułatwiała zadania i jadąc z przyczepką musiałem wykazać się sporą maestrią w pokonywaniu i wybieraniu optymalnej ścieżki. Wszystkie te niedogodności rekompensowała jednak cisza, która wespół z leśną wonią powodowała błogostan. Można było tak jechać i jechać, gdyby nie coraz ciemniejsze chmury, które z dużą prędkością przemykały nad Naszymi głowami. Michał spał a my zaczeliśmy się zastanawiać co robić dalej.


Bezmiar Puszczy Solskiej, droga z Suśca do Borowych Młynów.


Jeden z wielu szlaków przecinających Puszczę Solską.


Wejść nie można ale wjechać jak najbardziej

Burza

Gdy dojechaliśmy do przysiółka Borowe Młyny, który leży w samym sercu Puszczy Solskiej, mieliśmy dwie opcje do wyboru. Przeczekać nadchodzącą burzę w znajdującej się tam wiacie lub jechać do Błudka, w którym również takowa się znajdowała i liczyć na to że Nas nie zleje po drodze. Jako, że nie wiedzieliśmy czy jak zacznie padać to kiedy przestanie wybraliśmy dalszą jazdę. Nadchodząca szybkimi krokami burza nie dawała nam właściwie wyboru i ile sił w nogach zaczęliśmy kręcić w kierunku Błudka. Pojawienie się asfaltu, wyjątkowo dobrej jakości, znacznie przyspieszyło Naszą jazdę ale byliśmy bez szans i połowie drogi spadła na Nas ściana deszczu. Lało krótko ale intensywnie, Michaś obudził się przestraszony nagłym bębnieniem kropel o jego bezpieczne schronienie, jakim była przyczepka i płaczem dał do zrozumienia, że w deszczu spać nie zamierza. Deszcz jak szybko przyszedł tak szybko odszedł w zapomnienie i zrobiło się parno jak w tropikach. Kolejne grzmoty, które słyszeliśmy za plecami dały nam jasno do zrozumienia, że jednak trzeba szukać wiaty, bo następna burza mogła być dużo konkretniejsza od tej. Schronienie znaleźliśmy pod wiatą przed kamieniołomem w Nowinach gdzie spędziliśmy dobre pół godziny przeczekując deszcz. Nadmienić warto, że była dopiero czternasta a więc godzinę szybciej niż miało być...


Pomiędzy jedną burzą a drugą. Droga z Borowych Młynów do Błudka.

Nawałnica

Siedząc pod wiatą zastanawialiśmy się co począć. Do Suśca kilka kilometrów dobrą drogą, można jechać w miarę szybko, ale pędzące chmury nie dawały wielkiej nadziei na to, że dotrzemy tam o suchej nitce. Wprost przeciwnie, można było tylko kombinować jak to zrobić aby zmoknąć jak najmniej. Wyczekaliśmy moment gdy deszcz zamienił się w delikatną mżawkę i postanowiliśmy ruszyć jak najszybciej. Wiatr w plecy był Naszym sprzymierzeńcem ale pchał w tym samym kierunku również ciężkie, ołowiane cumulusy. Trzy kilometry dalej przegraliśmy walkę. Spadła z nieba taka nawałnica, że widoczność spadła do kilku metrów, a krople deszczu były wielkości orzechów. Zabrakło Nam sto metrów do najbliższego przystanku w Oseredku i właśnie ta jedna dziesiąta kilometra spowodowała, że wyglądaliśmy jakbyśmy wykąpali się w jeziorze, w ubraniach. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że przekonaliśmy się o wodoodporności toreb Ortlieba oraz przyczepki, Michaś był przestraszony ale suchutki. Chowając się pod przystankiem mogliśmy tylko obserwować furię przyrody jaka rozpętała się wokół. Bezpieczni ale przemoknięci spędziliśmy tam kolejne pół godziny. Przygoda nabierała rumieńców.


Kompletnie zmoknięci ale już bezpieczni mogliśmy tylko przyglądać się temu co zaserwowała Nam pogoda.

Muzeum Pożarnictwa

Milion litrów wody później zaczęło się przejaśniać na horyzoncie. Kilkaset metrów od Nas znajdowało się Muzeum Pożarnictwa, które postanowiliśmy odwiedzić i trochę się tam ogrzać. Wszak nawałnica zmieniła się w deszcz i można było jechać. Droga zamieniła się w rzekę więc jechaliśmy chodnikiem i po chwili byliśmy w gościnnych strażackich, progach. Rowery stanęły pod dachem a My mogliśmy do woli oglądać ekspozycje i czuć się jak w domu. Byliśmy jedynymi odwiedzającymi co przy tej pogodzie dziwić nie powinno. Michaś był wniebowzięty, biegał, szalał, bawił się w strażaka i gasił wyimaginowane pożary. Na pytanie miejscowego przewodnika "co robią strażacy?" z dumą odpowiedział, że "palą ogień". Mina pytającego bezcenna.

Samo muzeum powstało dzięki inicjatywie miejscowego strażaka, pana Jana Łasochy.  Przez ponad pięćdziesiąt lat był naczelnikiem miejscowej OSP i przez ten czas zbierał wszystko co związane z pożarnictwem. Po wielu latach do jego zainteresowań zaczęły przyłączać się inne osoby i dzięki ich wsparciu powstało te wyjątkowe miejsce. Wyjątkowe dlatego, że powstało w wyniku pasji jednego człowieka, który zaraził nią innych. Miejsce te powinno być wzorem do tego, jak powinny wyglądać takie muzea. Będąc w okolicy naprawdę warto tu zajrzeć, zarówno dzieci jak i dorośli będą zachwyceni.

Podziękowaliśmy za gościnę pracownikowi muzeum, rozmawiając jeszcze na wyjściu z sołtysem, który przywiózł właśnie stary dzwon pożarowy i przekazał go jako eksponat opowiadając Nam jego zagmatwaną i ciekawą historię. Dzięki temu, że ludzie przywożą tu różnego rodzaju rzeczy związane ze strażą pożarną muzeum żyje swoim życiem i ciągle się rozrasta.


Muzeum Pożarnictwa w Oseredku.


Muzeum Pożarnictwa w Oseredku.


Muzeum Pożarnictwa w Oseredku.


Muzeum Pożarnictwa w Oseredku.

Wszystko dobre co się dobrze kończy

W muzeum byliśmy na tyle długo, że na dworze przestało już padać a przebłyski słońca dawały nadzieję na to, że to już koniec pogodowych atrakcji na dzisiaj. Gdy dojechaliśmy na miejsce Naszego noclegu zrobiło się naprawdę ładnie i tylko majaczące w oddali burzowe chmury pohukiwały jeszcze cichutko dając znać, że jeszcze przed chwilą dzieliły tu i rządziły. Przebraliśmy się w suche rzeczy, zjedliśmy obiadokolację i na zakończenie dnia podjechaliśmy jeszcze na wieżę widokową górującą nad Suścem. Front odszedł w zapomnienie a piękny zachód słońca, jaki mogliśmy obserwować z wieży był wspaniałym zwieńczeniem tego obfitującego w atrakcje dnia.


I po burzy.


Zakończenie dnia w blasku pięknego zachodu słońca, widzianego z wieży widokowej w Suścu.

Susiec przywitał Nas z hukiem. Dosłownie i w przenośni. Już wiemy, że będzie tu ciekawie.
 
Zaliczone gminy: Susiec [389], Obsza [390], Łukowa [391]

Dane wyjazdu:
23.60 km 0.00 km teren
02:24 h 9.83 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:250 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień IV.

Środa, 28 czerwca 2017 • dodano: 03.08.2017 | Komentarze 5


Żyj swoim życiem

Dzisiejszy dzień miał być z zasady leniwy. Trochę jazdy po okolicy, bez żadnego planu i bez większych atrakcji. Pogoda miała być nie wiadomo jaka, każda pogodynka żyła własnym życiem i nie wiadomo było co z tym fantem począć. Życie napisało jednak dla Nas swój scenariusz na to aby ta środa nie była po prostu dniem straconym. Po śniadaniu i w trakcie obowiązkowej porannej kawy wpadliśmy na pomysł aby podjechać autem do Krasnobrodu i pojeździć trochę rowerami po tej gminie. Wyszło słońce, zrobiło się gorąco i wietrznie, więc chcieliśmy uciec trochę do lasu aby tam czerpać radość z jazdy. Okolice Krasnobrodu wylądowały więc w mapniku, rowery na bagażniku i po krótkiej jeździe samochodem można było rozpocząć wycieczkę z parkingu położonego przy zalewie. Gorące powietrze wręcz oblepiło Nas swoimi mackami, więc nie było co się zastanawiać tylko udać się w kierunku zielonych plam na mapie.

Trzy razy na nie.

Klasztor w Krasnobrodzie na wszystkich folderach poświęconych temu miastu jawi się jako perełka. Stojąc pod nim nie sposób było wyrobić sobie opinii, ponieważ fasadę szczelnie owijało rusztowanie, za którym trwała renowacja. Zerknęliśmy do zagrody z ptakami, szumnie nazywanej ptaszarnią i po raz drugi tego dnia ogarnęło Nas rozczarowanie. Brudne, zaniedbane i niemile pachnące miejsce. Jeśli pawie mają jakiś wyraz twarzy to te wyglądały na wyjątkowo smutne. Dobrze, że Michaś spał w tym czasie i nie widział tego przygnębiającego widoku. Od małego wpajają nam, że do trzech razy sztuka więc zgodnie z tym czego nas uczyli udaliśmy się do ścieżki edukacyjnej o dinozaurach, która była i tak po drodze do Świętego Rocha, który był kolejny na liście do odwiedzenia. Ścieżka okazała się prężnie działającą zagrodą czy też Parkiem Jurajskim jak brzmiała tablica, płatną i zamkniętą w czasie gdy tam się pojawiliśmy. Nie tego się spodziewaliśmy więc szybko i bez żalu ruszyliśmy dalej. Chociaż tu minąłem się z prawdą, szybko nie ruszyliśmy bo piachu było po kolana. Od dwóch kilometrów zresztą.

Las

Tony piachu i lepkie, gorące powietrze skutecznie zniechęciły Nas do wspinania się w kierunku kaplicy Św. Rocha. Mówili, że to kawałek Japonii na Roztoczu ale nie przemówiło to do Nas na tyle, żeby zostawić rowery i pójść samemu się przekonać. Sen Michała przeważył szalę i pojechaliśmy dalej. Znów mijam się z prawdą. Nie pojechaliśmy a zaczęliśmy mozolne człapanie pod górę. Stroma ścianka jaka wyrosła przed Nami została wyłożona betonowymi płytami w tak nieszczęsny sposób, że stwarzały wrażenie dużych schodów. Pomiędzy każdym stopniem był dołek w który wpadały koła przez co komfort jazdy był co najwyżej żaden. Długi i wyjątkowo wredny odcinek. 

Gdy osiągnęliśmy kulminację wzniesienia zaczęła się przyjemniejsza część wycieczki. Długi i miejscami zwariowany zjazd szybko odstawił w zapomnienie kiepski początek dnia. Pomimo, że termometr wskazywał dobrze ponad trzydzieści kresek powyżej zera, w lesie nie odczuwało się upału, było rześko i przyjemnie. Świerkowe i bukowe knieje dawały przyjazny cień a dobrej jakości szutrowa droga pozwalała cieszyć się jazdą. Tuż przed wyjazdem z lasu, w Hutkach, spotkaliśmy kilkunastoosobową wycieczkę z rafinerii w Gdańsku. Sygnowana logiem Lotosu ekipa prezentowała się niczym kolarski peleton i obdarowała Nas chóralnym pozdrowieniem. Miło.


Las w okolicach Świętego Rocha, Krasnobród.


Stroma, betonowa ściana w okolicach Świętego Rocha, Krasnobród.


W końcu prawdziwie wakacyjna temperatura :)

Plażing

Plażing, modne słowo gdy mówimy o wakacjach. Gdy wyjechaliśmy z lasu i trafiliśmy nad zalew w Krasnobrodzie daliśmy trochę relaksu zmęczonym nogom i z radością zalegliśmy na plaży. Michaś jak proca wystrzelił w kierunku wody i przez dłuższy czas naszym głównym zajęciem było nicnierobienie o ile przy dwulatku można o czymś takim w ogóle wspomnieć. W każdym bądź razie plażing był, odchaczyć można. Ten błogi stan postanowiła przerwać aura, która postanowiła dać znać o sobie i w krótkim czasie zebrało się całe mnóstwo chmur, które zwiastowały rychłe nadejście burzy. Spakowaliśmy więc dobytek do auta i głodni ruszyliśmy w poszukiwaniu obiadu. W międzyczasie zawitaliśmy jeszcze na wieży widokowej, która góruje nad Krasnobrodem i zapewnia niesamowite widoki. Zdecydowanie polecamy pokonać kilkadziesiąt schodów w ścianie dawnego kamieniołomu i wspiąć się później na wieżę, naprawdę warto. 


Zalew w Krasnobrodzie. W tle widoczna wieża widokowa.


Widok z wieży widokowej w Krasnobrodzie na miasto i pagórki Roztocza Środkowego.

La Majella

Osobny akapit popełnię aby polecić miejsce w którym jedliśmy obiad. Jednym z powodów dla których lubimy odwiedzać nowe miejsca jest regionalne jedzenie i takich punktów szukamy na trasie Naszych wycieczek. Tym razem mieliśmy jednak chęć na delikatną kuchnię a w takową znakomicie wpisuje się Nasza ulubiona czyli włoska. Jakież było Nasze zdziwienie gdy okazało się, że niedaleko Krasnobrodu, w Bondyrzu, jest La Majella, która zbierała świetne opinie w internecie. Postanowiliśmy sprawdzić jak jest naprawdę i pojechaliśmy.

Rewelacja. Maestria. Tak dobrego włoskiego jedzenia nie jedliśmy w żadnym innym miejscu w Polsce a jesteśmy pod tym względem wymagający :) Dodatkkowym atutem są przesympatyczni właściciele, dzięki którym można poczuć się jak w słonecznej Italii. POLECAMY !!! http://www.lamajella.pl/


Aglio Olio e Peperoncino z La Majelli. Poezja smaku.

Późne popołudnie

Na burzę się zbierało, ciemne chmury zasnuły okolicę, więc wróciliśmy do Naszej agroturystyki w Zwierzyńcu i nastąpił zwrot o 180 stopni. Wyszło słońce, zrobiło się bardzo przyjemnie więc postanowiliśmy wykorzystać ten prezent i pojeździć jeszcze trochę po okolicy. Na mapie rzucił się Nam w oczy wąwóz nad Topólczą, który prowadził do cmentarza na wzniesieniu nad wioską. Krótka trasa, dobra droga, ruch żaden, piękna pogoda, jedziemy. Michał do kościoła w Topólczy, przy którym zaczyna się wąwóz, dojechał sam na swoim rowerku. Te trzy kilometry były więc rodzinnym prologiem do krótkiego ale bardzo intensywnego wjazdu wąwozem na pagórek.


Dom w Turzyńcu.


Dom w Topólczy.

Dom z widokiem

Podjazd wąwozem okazał się próbą charakteru. Im wyżej tym stromiej, ani chwili odpoczynku i upierdliwe meszki powodowały, że wjechać było naprawdę ciężko. Przyczepka zdawała się ważyć coraz to więcej i więcej i gdy wjechaliśmy na szczyt oczy zalane miałem potem. Krótka ale naprawdę wymagająca droga poprowadzona w pięknym lessowym wąwozie skończyła się przy bramie cmentarza. Doprawdy trudno wyobrazić sobie piękniejsze miejsce na ostatnie pożegnanie i pochówek niż te. Widoki ze szczytu były przepiękne i cisza wokół tylko potęgowała te wrażenie. 


Podjeżdżając nie było szans na zdjęcie, więc pstryk był na zjeździe.


Przepiękny widok spod cmentarza unickiego w Topólczy. W oddali Szczebrzeszyn.

Dzień zakończyliśmy oranżadą na miejscu pod wiejskim sklepikiem i rozmową z mieszkańcami. Tu czas płynie inaczej, tu żyje się lepiej.


Dane wyjazdu:
43.70 km 0.00 km teren
03:25 h 12.79 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:21.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:280 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień III.

Wtorek, 27 czerwca 2017 • dodano: 28.07.2017 | Komentarze 6


W prawo, w lewo...

Mam słabość do drewnianej architektury sakralnej. Uwielbiam zwiedzać, oglądać i czuć zapach starych, kilkusetletnich kościołów z drewna. Woń palonych świec, ścian przesiąkniętych wiarą i podłóg, na których odciśnięte są ślady kilku pokoleń zawsze nastraja mnie melancholią i zadumą. Uwielbiam takie miejsca, uwielbiam ich ciszę i to, że mówią przez nie wieki. Na Roztoczu mamy te szczęście, że czy zerkniemy w prawo, czy popatrzymy w lewo to tego rodzaju uniesień Nam nie zabraknie. Tym razem spojrzeliśmy na południe i tam się skierowaliśmy. Trzysta lat historii zamkniętej w modrzewiu wydawało się dobrym celem.

Poziomice

Wyraźnie wypiętrzające się przed Nami pagórki otaczające Sochy i Szozdy były idealną, poranną, przystawką. Podjazd na szczyt Lasowej Góry, choć niezbyt stromy, był długi i rozgrzał Nas na tyle, że chłód przedpołudnia odszedł w zapomnienie. Kilkadziesiąt kilogramów jakie ciągnie się za sobą zmusza do innego postrzegania poziomic na mapie ale radość z jazdy w pofałdowanym terenie rośnie proporcjonalnie do trudności. Każdy metr w górę jest dla mnie rowerową drogą do nieba i droga przez Sochy takową była. Widoki wynagradzały trud podjazdu a słodkie wiśnie, które rosły tuż obok były słodką nagrodą za dotarcie w te miejsce. Dla takich chwil warto się zmęczyć. Zjeżdżając do Szozd musiałem mocno zaciskać klamki hamulców aby nie wystrzelić jak z procy. Nachylenie i nowy dywan wylany z asfaltu zachęcały do bicia rekordów ale bycie tatą zobowiązuje. Pędzić nie będziemy.


Było więcej... Droga w Sochach w kierunku Szozd.


Z górki na pazurki.

Trwoga

Droga z Tereszpola do Górecka Starego prowadziła przez las i miała idealną, asfaltową nawierzchnię. Co za tym idzie stwarzała również idealne warunki do tego aby kierowcy samochodów budzili wszystkie swoje konie spod maski i próbowali wycisnąć z nich tyle ile fabryka dała. Minęło Nas kilka bardzo szybko jadących aut ale wszystkie jechały szeroko, bezpiecznie i nie dawały Nam najmniejszego powodu abyśmy czuli się nieswojo na tym odcinku. Czar prysł gdy postanowiły wyprzedzić Nas dwa autobusy. Nie dość, że na pewno jechały dużo szybciej niż dozwolone sześćdziesiąt to jeszcze minęły Nas na tyle blisko, że pęd powietrza zepchnął mnie na pobocze. Nigdy wcześniej nie wystraszyłem się tak bardzo jak wtedy. Dłuższą chwilę trwało zanim pozbierałem myśli. Dodać trzeba, że oba autobusy były wypełnione dziećmi a z naprzeciwka jechało auto, które musiało ostro hamować aby nie doszło do tragedii. Było blisko...

Szum

Tuż za Góreckiem Kościelnym zjechaliśmy do lasu, jako że zapraszał Nas do siebie Rezerwat Szum. Niecałe dwa kilometry rzeki Szum, dopływu Tanwi, objęto ochroną ze względu na występujące na tym terenie rzadkie rośliny oraz zwierzęta. Przez rezerwat poprowadzono ścieżkę dydaktyczną i to właśnie ona sprawiła, że postanowiliśmy zobaczyć co te miejsce ma do zaoferowania. Bór sosnowy jaki porastał wierzchowinę rezerwatu roztaczał wokół przepiękny, żywiczny zapach i powodował, że nie sposób było ominąć tego miejsca. Gdybyśmy wiedzieli co czeka Nas później odpuścilibyśmy wizytę z rowerami. Ale tymczasem...

Pierwsze kilkaset metrów było lekkie łatwe i przyjemne. Szeroka, wygodna ścieżka prowadziła lekko w dół i z przyjemnością można było nią jechać, nawet Michaś na swoim biegowym rowerku mógł bez większych przeszkód jechać przed siebie. Problemy zaczęły się gdy zjechaliśmy do rzeczki. Nagle pojawiły się korzenie, progi, dziury, kałuże, błoto, schodki, ścianki i inne umilacze czasu. Szybko przekonaliśmy się, że jazda rowerem jest tutaj niemożliwa a ciągnięcie przyczepki w tych warunkach jest wyczynem. Ale jako, że wracać nie lubimy i ciągle liczyliśmy, że za zakrętem będzie lepiej, że będzie to miało sens, parliśmy naprzód. Korzeń za korzeniem, ścianka za ścianką, przenoska za przenoską. Sto metrów przed końcem daliśmy za wygraną i wyszliśmy na skróty, na drogę. Jak się później okazało ominęliśmy zaporę i jezioro. Zmęczenie fizyczne i psychiczne dało jednak o sobie znać i zapomniałem zupełnie o tym miejscu.

Sam rezerwat jest zdecydowanie wart odwiedzin, ale Nasze zmagania mocno zniekształciły Nam odbiór jego piękna więc opuściliśmy je z dużym niedosytem. Cóż, za błędy trzeba płacić.


Miłe złego początki... Rezerwat Szum i początek końca drogi przejezdnej dla rowerów.


 Prowadzenie, wpychanie, przenoszenie. Rezerwat Szum.


Rzeka Szum i rezerwat na niej utworzony.


Wielka stopa? Ślad wielkości mojej dłoni, świeży i doskonale odbity. Cóż to może być za zwierze?

Strawa

W rezerwacie zeszło Nam dużo dłużej niż planowaliśmy. Zmęczeni i trochę zdenerwowani faktem, że sami jesteśmy sobie winni, musieliśmy szybko odreagować. Najlepiej relaksuje się przy dobrej kawie i deserze więc w poszukiwaniu tych dwóch magicznych składników udaliśmy się do Górecka Kościelnego i trafiliśmy najlepiej jak mogliśmy. Karczma nad Szumem zaserwowała Nam rewelacyjną kawę i jeszcze lepszą szarlotkę z lodami. Dopełnieniem relaksu był duży plac zabaw, na którym mógł wyszaleć się Nasz pełen wigoru synek a My mogliśmy w spokoju delektować się odpoczynkiem. Przy okazji odbyliśmy dłuższą rozmowę z sympatyczną parą z Biłgoraja, która opowiedziała Nam sporo ciekawostek o Roztoczu i okolicach. Takich informacji nie dostanie się w żadnym z przewodników i takie rozmowy jak ta są prawdziwą skarbnicą wiedzy. Jak się później okazało nie było to Nasze ostatnie spotkanie. 


Karczma nad Szumem w Górecku Kościelnym - rewelacyjna kawa i przepyszna szarlotka z lodami.

Modrzew, dąb i inni

Główna cel dzisiejszej wycieczki stał przed Nami i robił wrażenie swoją wielkością. Zapach modrzewia, jego faktura i kolor od zawsze są jednym z moich ulubionych ale tym razem czułem się zawiedziony. Jego otoczenie i wygląd nie spodobały mi się ani trochę. Wydał mi się za nowy, bez duszy, bez wiary. Nie tego się spodziewałem i bez żalu pojechaliśmy dalej. Zrobiłem jedno pamiątkowe zdjęcie wewnątrz kościoła i to by było na tyle.


Kościół pw. św. Stanisława, Górecko Kościelne.

Zupełnie inne odczucia wywarła na Nas kapliczka na wodzie, którą postawiono nad rzeką Szum. Piękne położenie, prostota formy i górujące nad nią pomnikowe dęby powodowały, że miejsce te nabierało wyjątkowego uroku. W te miejsce zdecydowanie warto przyjechać. Przy kapliczce zlokalizowane jest źródełko z wodą, która podobno ma właściwości lecznicze i pomaga na choroby stawów.


Kapliczka "na wodzie" w Górecku Kościelnym.

Strade bianche 

Wydostać się z Górecka Kościelnego łatwym nie jest, przynajmniej jeśli chcemy trzymać się szlaku na Józefów. Piach po piasty szybko wybił Nam z głowy jazdę rowerem i zmusił do ich prowadzenia, co momentami też było utrudnione. Pogłoski o piaskownicy na jakiej zagnieździła się Puszcza Solska nie okazały się kłamliwe i odczuliśmy to w mięśniach. Na szczęście na horyzoncie pojawiła się nowo powstała, szutrowa droga do Brzezin i tym właśnie traktem udaliśmy się w drogę powrotną do Zwierzyńca. Biała wstęga jaka przecinała pola przywodziła na myśl włoskie Strade Bianche i jadąc niespiesznym tempem można było poczuć się jak na Półwyspie Apenińskim. Z wrażenia nie zrobiłem żadnego zdjęcia, szkoda.

Florianka 

Powrót do Zwierzyńca mieliśmy przez serce Roztoczańskiego Parku Narodowego. Świetnej jakości szutrowa droga została poprowadzona z Górecka Starego przez Floriankę i kończy się przy zwierzynieckich stawach echo. Jest zamknięta dla ruchu samochodowego i może być stawiana za wzór tego jak powinna wyglądać leśna droga dla rowerów. Kilka kilometrów idealnie ubitego szutrowego podłoża sprawia, że jedzie się wyjątkowo przyjemnie a okalające Nas bory Parku Narodowego sprawiają, że zachwytom nie ma końca. Jedynym ale sporym minusem są znaki, które informujące o tym, że przebiega tędy szlak GreenVelo. Jest ich cała masa, są rozstawione za często, zupełnie bez potrzeby i psują te miejsce. We Floriance, która leży w sercu tego dziewiczego terenu założono hodowlę koników polskich a w zabudowaniach dawnego folwarku znajduje się obecnie Izba Leśna RPN. Atrakcji co nie miara i wszystkie je Michaś postanowił przespać. Cisza jaka panowała wokół i szum opon toczących się po szutrowym dywanie skutecznie uśpiły go na dłuższy czas i obudził się dopiero gdy dotarliśmy do agroturystyki. Na miejsce zajechaliśmy późnym popołudniem, fizycznie zmęczeni ale po raz kolejny zachwyceni tym czym Roztocze Nas obdarzyło. 


Droga do Zwierzyńca z Górecka Starego.


Droga do Zwierzyńca z Górecka Starego.


Izba Leśna we Floriance.

Zamość

Po obiadokolacji naszła Nas jeszcze ochota na to aby odwiedzić Zamość. Wszem i wobec można dowiedzieć się, że to prawdziwa perła renesansu i że być w tych terenach i nie odwiedzić tego miasta to grzech. Pojechaliśmy więc samochodem, zjedliśmy lody na rynku, zrobiliśmy sobie długi spacer wokół fortyfikacji i pooglądaliśmy kamienice. Za krótko tam jednak byliśmy aby wydawać jakiekolwiek opinie. Jedno przyznać jednak trzeba, lody mają pyszne.


Zamość.

Zaliczone gmina: Tereszpol (387), Józefów (388)