Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Lubelskie

Dystans całkowity:463.10 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:31:55
Średnia prędkość:14.51 km/h
Maksymalna prędkość:51.20 km/h
Suma podjazdów:2986 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:38.59 km i 2h 39m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
40.50 km 0.00 km teren
02:47 h 14.55 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:177 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień II.

Poniedziałek, 26 czerwca 2017 • dodano: 25.07.2017 | Komentarze 13


Szarosine ciężkie niebo, które przywitało Nas w poniedziałkowy poranek nie nastrajało optymistycznie. Rozłożona na stole mapa okolic Zwierzyńca, służąca jednocześnie za obrus, nie pomagała w spokojnym delektowaniu się śniadaniem nad Wieprzem. Zbyt dużo pomysłów przychodziło mi do głowy, zbyt dużo dróg krzyżowało się ze sobą tworząc w mej głowie labirynt wycieczek, który próbowałem przejść dostosowując trasę do zastanej aury. Deszcz, który wedle wszelkich znaków na niebie miał być dzisiaj Naszym towarzyszem, zawężał pole wyboru. Świadomi tego co może Nas spotkać na lessowym podłożu jaki najczęściej zalega w okolicach Zwierzyńca postawiliśmy dzisiaj na asfalt. Jedziemy w stronę Krasnobrodu. 

Biała Góra

Wokół Zwierzyńca jest kilka punktów widokowych, z których można podziwiać rozległe panoramy Roztocza Środkowego. Jednym z takich miejsc jest Biała Góra, która dumnie wypiętrza się zaraz za Roztoczańskim Centrum Naukowo - Edukacyjnym RPN. Znajdująca się na jej szczycie drewniana wieża widokowa tylko dodaje jej uroku i pozwala jednocześnie na wygodne obserwacje bliższej i dalszej okolicy. Tam też udaliśmy się na początku dzisiejszej wycieczki i nie mogliśmy wybrać lepiej. Przepiękne widoki jakie roztaczały się ze szczytu spowodowały, że musiała upłynąć dłuższa chwila zanim wróciliśmy na dół. Jeśli dodamy do tego stada krów i byków, które pasły się wokół oraz kilkanaście koników polskich dotrzymujących im towarzystwa to będziemy mieli obraz sielanki jaka Nas otaczała. Michaś pierwszy raz w życiu mógł karmić wolno chodzące konie i był tym faktem zachwycony. My objedliśmy się czerwonymi i czarnymi porzeczkami rosnącymi opodal, wszyscy zadowoleni. Miejsce te bardzo przypominało nam ukochane Bałkany, może dlatego tak dobrze się tu czuliśmy. 


Widok z Białej Góry w stronę Bukowej i Lasowej Góry. 


Biała Góra.



Rodzicielstwo

Pełni estetycznych doznań jakie zapewniła Nam wizyta na Białej Górze z zadowoleniem ruszyliśmy dalej, w kierunku Guciowa. Jadąc niespiesznie przez Roztoczański Park Narodowy, rozmawiając o wszystkim i o niczym w pewnym momencie zorientowaliśmy się, że nie wzięliśmy pieluch na zmianę. Jak ważny jest ten fakt w przypadku rodziców dwulatka, który jeszcze z nich nie wyrósł, przekonywać nikogo nie trzeba. Do wyboru mieliśmy dwa warianty, powrót do Zwierzyńca albo kupno zapasu gdzieś po drodze. Wygrał ten drugi ale sklep znaleźliśmy dopiero w Bondyrzu. Na miejscu okazało się, że płacić kartą nie sposób a gotówki mieliśmy śladowe ilości. Koniec końców udało się zrobić zakupy, pieluchy dostaliśmy na sztuki i mogliśmy jechać dalej. Dobrze, że Michaś wytrzymał.

Pstrąg

Po udanych zakupach odezwał się głód i chęć zabawy Michałka, który miał dość siedzenia w przyczepce więc skorzystaliśmy z tego, że tuż obok była restauracja serwująca pstrągi z własnej hodowli. Ładnie przygotowane miejsce, odrestaurowany młyn wodny na Wieprzu, własna wędzarnia i plac zabaw dla dzieci. Nic więcej w tej chwili nie potrzebowaliśmy. Pstrąg wędzony w temperaturze pięćdziesięciu stopni był jedną z najlepszych ryb jakie kiedykolwiek jadłem ale już ciasto rabarbarowe było kompletną pomyłką. Kawa również była bez wyrazu co sprawia, że oceniamy te miejsce raczej na minus, innych rzeczy nie zamawialiśmy, również ze względu na ceny, które zdecydowanie były za wysokie w stosunku do tego co widzieliśmy na innych talerzach.

Mieliśmy okazje zamienić kilka słów z właścicielem hodowli i dowiedzieliśmy się od Niego sporo ciekawych rzeczy o pstrągach i wszystkim co z nimi związane. Bardzo miły i sympatyczny Pan, opowiadał z dużą pasją, widać że zna się na tym co robi i potrafi o tym tak opowiadać aby zaciekawić słuchacza. 



Parking rowerowy w Hodowli Ryb Łososiowatych w Bondyrzu.

Guciów

Jadąc przed siebie, w poszukiwaniu sklepu, minęliśmy zagrodę w Guciowie. Z zewnątrz prezentowała się przyzwoicie więc, po odwiedzinach w Bondyrzu. wróciliśmy w te miejsce aby zobaczyć co ma do zaoferowania. Muzeum etnograficzno - przyrodnicze bo tak tytułuje się ten skansen okazało się dużym zawodem. W miejscowej restauracji zamawiając obiad i kawę, tę druga otrzymaliśmy jako pierwszą i zdążyła wystygnąć zanim zjedliśmy. Prosiliśmy aby naleśniki dla Michałka podać pierwsze, dostał ostatni. Jedzenie mocno średnie, zupa z pokrzyw miała ich tyle, że musieliśmy szukać ich wytężonym wzrokiem. Pisząc krótko, nie warto.

Skansen okazał się płatny i można było zwiedzać go tylko z przewodnikiem, odpuściliśmy. Trzy stare chałupy, które stały obok nie wydały się nam na tyle interesujące aby tracić czas na ich zwiedzanie. Czary goryczy przelał przyjazd autokaru z wycieczką w Warszawy i gdy kilkadziesiąt osób wypełzło na tak mały teren, zrobiło się tak nieprzyjemnie, że spakowaliśmy rzeczy i pojechaliśmy dalej. 

Przyjemnie było tylko przez pierwsze pięć minut, wtedy gdy byliśmy w skansenie właściwie sami i przewodnik grał leniwe melodie na pianinie w rogu restauracyjnej sali. Można było siedzieć i wsłuchiwać się w dźwięki, które mieszały się z zapachem starości drewna i ciszą tego miejsca. Wyjątkowo piękna scena.


Przewodnik grał tak jakby świat wokół nie istniał, Guciów.


Zupa z pokrzyw, prawie bez pokrzyw.


Zagroda w Guciowie.

Pływająco

Powiadają, że do trzech razy sztuka. Licząc na to, że tym razem atrakcja będzie warta odwiedzin, po niepowodzeniach w Bondyrzu i Guciowie, udaliśmy się do Obroczy. Nie mając żadnego doświadczenia ze spływem kajakowym z dwulatkiem na pokładzie mieliśmy sporo obaw jak to będzie ale pełni zapału i wrodzonego optymizmu wypożyczyliśmy kajak i z biegiem Wieprza udaliśmy się do Zwierzyńca. Rowery i przyczepkę zostawiliśmy pod czujnym okiem właścicielki kajaków i za dwie godziny mieliśmy ponownie dokonać wymiany sprzętu pływającego na jeżdżący. Ahoj przygodo.

Wieprz okazał się trudnym przeciwnikiem. Bardzo kręte koryto i niski stan wody nie raz nie dwa zmuszał Nas, nie do wiosłowania, a do odpychania się od dna. Zwalone w poprzek rzeki drzewa dodawały jej uroku a w Nas wymuszały ciągłą koncentrację nad wybraniem optymalnej drogi spływu. Michał był zachwycony odmianą, nawet woda z rzeki smakowała mu do tego stopnia, że wolał ją niż swój sok do picia. Całość zakończyliśmy po dwóch i pół godzinie zmagań, zmęczeni ale z chęciami na jeszcze. Jako, że na Roztoczu rzek nie brakuje wiedzieliśmy, że jeszcze spróbujemy swoich sił gdzieś indziej. 


Kajakarz

Powrót

Ponad dwie godziny kajakarskich zmagań dało o sobie znać gdy wsiedliśmy z powrotem na rower i dlatego też do Zwierzyńca skróciliśmy drogę, jadąc przez las. Odległość może mniejsza ale czasowo na pewno wyszło dłużej o czym przekonaliśmy się po fakcie. Piachu było miejscami na tyle dużo, że wszelka radość z jazdy była tylko rzewnym wspomnieniem. Niebieski szlak z Obroczy ewidentnie nie sprzyja rowerzystom.

W samym Zwierzyńcu pokręciliśmy się trochę, jeżdżąc bez celu i oglądając te miasteczko z różnych perspektyw. W poniedziałkowe popołudnie było tak puste w porównaniu do dnia wczorajszego, że można było zastanawiać się czy to te samo miejsce. Zrobiliśmy zakupy na kolację i śniadanie i wróciliśmy do agroturystyki. 


Browar Zwierzyniec.


Willa Plenipotenta w Zwierzyńcu.

Zaliczone gmina: Adamów [powiat zamojski] (386)




Dane wyjazdu:
46.10 km 0.00 km teren
03:57 h 11.67 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:280 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień I.

Niedziela, 25 czerwca 2017 • dodano: 17.07.2017 | Komentarze 6


My i Oni.

- Spalili Nasze domy, spalili całe wioski. Ale naszych charakterów nie tknęła żadna pożoga, ona je tylko wzmocniła. Te domy są symbolem Naszej siły i pracowitości. Odbudowane po wojnie, dbamy o nie do dzisiaj. -
słowa te wypowiadane cicho i spokojnie ale jednocześnie pewnie i dumnie aż dźwięczały w ciszy niedzielnego poranka. Pani Genowefa, którą spotkaliśmy przed pięknym, drewnianym domem okazała się sąsiadką właścicielki, Pani Waleriany. - Nie jesteśmy takie stare, ledwie 88 i 95 lat. Jest we wiosce babka co ma lat 104. I ona jest stara, to fakt. - rozwiała wątpliwości młodsza z Pań. - Od lat, ludzie fotografują mój dom, nie wiem dlaczego. Stary już, drewniany. Są we wiosce ładniejsze, murowane, nowsze. Pan jest pierwszy, który chce zrobić zdjęcie nie jemu a Nam. To miłe. - wolno i jeszcze ciszej od sąsiadki powiedziała te słowa Pani Waleriana. - Stańmy tylko na tle kwiatów, one są ładne, jesteśmy z nich dumne. Całe życie są z nami. 

Wyjąłem aparat, skadrowałem, uwieczniłem chwilę na karcie pamięci. Obiecałem, że zdjęcie wywołam i wyślę na pamiątkę. Dla mnie takie chwile jak ta, takie rozmowy i tacy ludzie są najlepszą pamiątką z odwiedzanych miejsc. Tego nie zabierze mi nikt.

- Nas też chcieli spalić, udało się uciec. Pomyśleć, że wcześniej żyliśmy w zgodzie, razem, jak człowiek z człowiekiem. My, Niemcy, Żydzi i Ukraińce. Jedność, która stała się niczym. Ehhh.... - puenta, której wydźwięk rozniósł się po całym Roztoczu, padła z ust Pani Genowefy. Powiedziała to cicho i chyba do siebie ale jednocześnie słowa poleciały daleko, gdzieś nie wiadomo gdzie. 

Tak rozpoczęły się Nasze wakacje na Roztoczu. Pięćset metrów od naszej agroturystyki w Bagnie, dzielnicy Zwierzyńca, historia wzięła Nas w swoje objęcia i postanowiła powiedzieć dzień dobry. Mój dwuletni synek wesoło przyglądał się obu Paniom i nic nie rozumiał z Ich opowieści. Być może kiedyś wróci sam w te strony i wtedy pewnie nie będzie już Naszych rozmówczyń ale słowa pozostaną. I te zdjęcie.


Pani Genowefa i Waleriana z Turzyńca. 

Pierwsze wrażenie

Miłość od pierwszego wejrzenia istnieje, przynajmniej My tego doświadczyliśmy. Roztocze od pierwszych chwil Nas w sobie rozkochało. Pięknie zadbane domy, przystrzyżona trawa, kwitnące kwiaty, żadnego, choćby najmniejszego śmiecia wokół. Jadąc przez Turzyniec i Topólczę nie mogliśmy wyjść z zachwytu nad tym, jak mieszkańcy dbają o swoje obejścia. Niby nic a jednak tak wiele. Jeśli tak jest wszędzie w tym regionie kraju to możemy zostać tu na zawsze. Michaś zdecydowanie podzielał Nasze zdanie co chwilę głośno krzycząc jakie piękne kwiatki są wszędzie i jak mu się to podoba. Praktycznie zerowy ruch samochodów powodował, że mogliśmy bez obaw puścić go po drodze aby szlifował swoje biegowo-rowerowe umiejętności. Sielanka.


Okolice Kawęczynka.


Skarby dwa.

Less. Z nieba do piekła.

Less. Cztery litery, które większość z nas skojarzy pewnie z angielskim przysłówkiem a nie jego polskim znaczeniem. Tą żółtawą skałę osadową spotkać można w kilku miejscach w Polsce i jest ona odpowiedzialna za fantazyjne wąwozy, które dzięki niej powstają w miejscach jej występowania. Jednym z takich miejsc, jednym z bardziej znanych w kraju, są okolice Szczebrzeszyna. Tam też skierowaliśmy się aby przekonać się na własne oczy czy faktycznie warto zobaczyć jakie cuda potrafi zrobić woda w wyniku swojej erozyjnej działalności w lessowym terenie.

Upewniwszy się wcześniej, po rozmowie z mijanymi rowerzystami, że droga będzie przejezdna z przyczepką udaliśmy się kierunku Kawęczynka. Za wioską ujrzeliśmy piękny widok na Czubatkę, z którą wiąże się miejscowa legenda o tym, że to właśnie tutaj jest wejście do piekła. Las Cetnar i teren wokół Czubatej Góry nazwany został Piekiełkiem i utworzono tu rezerwat. Legenda legendą ale znajdujące się na zboczach tej góry oparzelisko jest faktem i powoduje, że często występuje tu poranna, gęsta mgła a zimą śnieg topnieje szybciej niż gdzie indziej. Wjechaliśmy więc w czeluście lasu, choć na początku musieliśmy oboje przenosić przyczepkę przez dwie wielkie kałuże. Jak widać do piekła tak prosto trafić nie sposób. 

Jadąc powoli przez las i mozolnie zdobywając wysokość w pewnym momencie wjechaliśmy w piękny wąwóz, w którym nachylenie i nawierzchnia wygrały ze mną i musiałem zejść z siodełka. Na szczycie chwila odpoczynku i udaliśmy się polną drogą w kierunku Szczebrzeszyna. Jak się okazało, nawierzchnia była tak fatalna, że spory kawałek prowadziłem zestaw, próbując ominąć dziury i kałuże. Z marnym skutkiem.


Wąwóz w Lesie Cetnar.

Fasola.

Bliższe i dalsze okolice Szczebrzeszyna to kraina fasoli. Jest uprawiana tutaj w wielkich ilościach i bardzo fotogeniczna. Równe rzędy stojących tyczek i zielone pędy, które je oplatają tworzą zgrabną całość z roztoczańskimi pagórkami. Na taki właśnie widok trafiamy zjeżdżając polną drogą w kierunku Szczebrzeszyna. Korzystam z okazji i krótką chwilę wpatruję się w nie jak zaczarowany. Piękny punkt widokowy jaki mam przed sobą hipnotyzuje. Po chili dziurawa, lessowa droga zamienia się w gładki jak stół, asfaltowy dywanik pośród pól i pagórków. Unijne pieniądze dotarły szerokim strumieniem na Roztocze i jak informuje tabliczka, stojąca obok, służą teraz za dofinansowanie dróg dojazdowych na pole uprawne. Rolnicy mają więc też swoje autostrady. My przy okazji też, dla Michała w przyczepce tak równa droga to prawdziwy wersal po dziurawym jak ser ostatnim odcinku. 



W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie.

Szczebrzeszyński językowy i ortograficzny łamaniec, to jeden ze sztandarów Naszego ojczystego języka. Ciekawostka, która została uczczona w tym miasteczku dwoma pomnikami tego sympatycznego owada. Jeden betonowy stojący przed urzędem miasta, drugi drewniany na jego obrzeżach, w pobliżu dawnego młyna. Jako, że pora nastała obiadowa postanawiamy zjeść w restauracji w Klemensowie. Dobre opinie jakie ma ten lokal nie okazuję się wystawione na wyrost i po pysznym obiedzie udajemy się w kierunku Zwierzyńca. Dodatkowo Michał miał możliwość pokarmić kozy w małej zagrodzie na terenie restauracji i skwapliwie z niej skorzystał. Super miejsce.


Restauracja w Klemensowie, gorąco polecamy.


Szczebrzeszyński chrząszcz. Gdzie ta trzcina?

Echo Wieprza.

Do Zwierzyńca wracamy przez Kawęczyn i Topólczę, w której postanawiamy wydłużyć wycieczkę i udać się na druga stronę rzeki Wieprz aby w ten sposób dojechać na miejsce. Czarny szlak szybko wyprowadza nas na nadrzeczne łąki, oznakowania brak ale mapa pozwala zorientować się w terenie i częściowo po trawie oraz bliżej nieznanych zaroślach dojeżdżamy do rzeki. Zaliczamy nawet krótką kąpiel ale lodowata woda nie pozwala na dłuższe moczenie nóg, jedziemy więc dalej. Szlakiem Green Velo, który z niezrozumiałych dla Nas powodów wiedzie wzdłuż ruchliwej drogi wojewódzkiej a nie drogą, którą tu przyjechaliśmy, dojeżdżamy do Zwierzyńca. Jest niedzielne popołudnie więc ludzi tłumy. Wokół zalewu i browaru ciężko przejechać. Pełni obaw jedziemy nad Stawy Echo poleżeć trochę na plaży ale na miejscu okazuje się, że ludzi jest już niedużo, więc możemy pobawić się z Michałem w piasku, pomoczyć nogi i zaliczyć błogie lenistwo. Michał z nieukrywanym zadowoleniem szaleje, pływa i karmi kaczki. Dzień dobiega końca, pakujemy rzeczy do przyczepki i wracamy do Bagna. Pierwsza wycieczka okazała się pełna wrażeń i atrakcji, zasypiamy szybko i głęboko. Zmęczeni ale zadowoleni.

Green Velo na odcinku od Szczebrzeszyna do Zwierzyńca.


Roztoczańskie klimaty.

Zaliczone gminy: Zwierzyniec (384), Szczebrzeszyn (385)