Info
rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Wrzesień4 - 12
- 2018, Sierpień6 - 11
- 2018, Lipiec2 - 2
- 2018, Czerwiec2 - 2
- 2018, Maj1 - 0
- 2018, Kwiecień4 - 12
- 2018, Marzec9 - 23
- 2018, Luty2 - 0
- 2018, Styczeń4 - 8
- 2017, Grudzień5 - 2
- 2017, Listopad5 - 8
- 2017, Październik4 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień12 - 50
- 2017, Lipiec13 - 47
- 2017, Czerwiec11 - 50
- 2017, Maj11 - 29
- 2017, Kwiecień9 - 31
- 2017, Marzec8 - 32
- 2017, Luty8 - 61
- 2017, Styczeń9 - 43
- 2016, Grudzień4 - 11
- 2016, Listopad5 - 7
- 2016, Październik7 - 11
- 2016, Wrzesień11 - 15
- 2016, Sierpień1 - 2
- 2016, Lipiec12 - 49
- 2016, Czerwiec5 - 9
- 2016, Maj9 - 28
- 2016, Kwiecień14 - 54
- 2016, Marzec15 - 78
- 2016, Luty7 - 49
- 2016, Styczeń14 - 91
- 2015, Grudzień13 - 36
- 2015, Listopad18 - 28
- 2015, Październik21 - 45
- 2015, Wrzesień24 - 58
- 2015, Sierpień19 - 66
- 2015, Lipiec23 - 131
- 2015, Czerwiec21 - 65
- 2015, Maj22 - 99
- 2015, Kwiecień17 - 79
- 2015, Marzec22 - 76
- 2015, Luty19 - 141
- 2015, Styczeń23 - 116
- 2014, Grudzień19 - 108
- 2014, Listopad18 - 30
- 2014, Październik24 - 63
- 2014, Wrzesień33 - 71
- 2014, Sierpień16 - 43
- 2014, Lipiec20 - 55
- 2014, Czerwiec27 - 65
- 2014, Maj35 - 100
- 2014, Kwiecień24 - 29
- 2014, Marzec28 - 11
- 2014, Luty11 - 0
- 2014, Styczeń22 - 0
- 2013, Grudzień13 - 0
- 2013, Listopad6 - 0
- 2013, Październik27 - 4
- 2013, Wrzesień22 - 0
- 2013, Sierpień20 - 0
- 2013, Lipiec2 - 0
- 2013, Czerwiec21 - 1
- 2013, Maj28 - 0
- 2013, Kwiecień22 - 3
- 2013, Marzec11 - 0
Dane wyjazdu:
23.70 km
0.00 km teren
01:45 h
13.54 km/h:
Maks. pr.:51.80 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:450 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Rudawy Janowickie i okolice. Dzień III.
Czwartek, 24 sierpnia 2017 • dodano: 16.10.2017 | Komentarze 4
Dwa dni jazdy po bliższych lub dalszych okolicach Rudaw Janowickich sprawiły, że ostatnie kilka godzin pobytu w tych przepięknych górach postanowiliśmy przeznaczyć na nie same. Zaproponowana przez Magdę pętla wydawała się idealna na dzisiaj więc nie kombinowałem za dużo i do mapnika trafił ten kawałek mapy, który idealnie pokrywał tę trasę. Uboga w dystans ale bogata w atrakcje droga zapowiadała się ciekawie a o to przecież w tym wszystkim chodzi. Cyferki z licznika są tylko suchą statystyką i nigdy nie będą dla nas ważne. Przyjemności z jazdy nie mierzy się w kilometrach.
Niespodziewany towarzysz
Nie lubię się wracać do domu ale chwilę po wyjeździe z agroturystyki musiałem do niej wrócić. Zapomniałem zapięcia do roweru, które dzisiaj było nam wyjątkowo potrzebne bo planowaliśmy zostawić nasze rumaki na dłużej bez opieki. Szkoda, że żyjemy w takich czasach, które zmuszają nas do tego aby zapinać rowery nawet w górach aby nie mieć obaw, że ktoś nam je ukradnie.
Mijając klimatyczny i osławiony kemping wspinaczkowy 9up, w drodze na Przełęcz Karpnicką, dołączył do nas nowy towarzysz wycieczki. Czworonożny, przyjazny, nieco kudłaty i machający ogonem tak, że baliśmy się o to kiedy mu odpadnie. Pomimo, że po stu metrach wspólnej jazdy zatrzymałem się aby stanowczo wybić mu z głowy pomysł wspólnej jazdy z obawy, że się zgubi, miał to w poważaniu i biegł za nami przez długi czas. Sam wjazd na przełęcz był bardzo przyjemny. Początek dość stromy, później równo w górę. Pogoda zapowiadała się wyśmienita więc nic dziwnego, że humory nam dopisywały.
Sokolik widziany od strony Przełęczy Karpnickiej.
Aga wjeżdża na Przełęcz Karpnicką a za nią nasz nowy towarzysz wycieczki, bezimienny czworonóg.
Szwajcarka
Osiągając przełęcz zjechaliśmy na niebieski szlak chcąc wjechać pod Szwajcarkę. Pięćset metrów dalej na chęciach się skończyło. Szlak zmienił się w ścianę nie do pokonania i zaliczyliśmy klasyczny spacer z rowerem pod pachą. Zachciało się kombinowania i wyszło tak jak zawsze. W schronisku zamówiliśmy kawę, rozsiedliśmy się wygodnie w cieniu rozłożystego dębu i podziwialiśmy urok Szwajcarki. Zabytkowy, urokliwy i drewniany budynek stoi tu już prawie dwieście lat i swoim tyrolskim stylem doskonale wpisuje się w otoczenie. Psiak, który dołączył do nas w Trzcińsku przybiegł razem z nami i w nagrodę dostał coś do jedzenia od biwakujących opodal turystów. Nie wiemy czy to porzucona psina, czy też miejscowa łazęga ale zrobiło nam się go szkoda.
Klimatyczne schronisko PTTK Szwajcarka w Górach Sokolich.
Pod krzyżem
Wypiliśmy kawę, spięliśmy rowery ze sobą, zostawiając je przy schronisku i niebieskim szlakiem poszliśmy spacerem na Krzyżną Górę. Pod drodze zatrzymaliśmy się na chwilę na Husyckich Skałach. Najwyższy szczyt Gór Sokolik zaoferował nam widoki znane nam już z pobliskiego Sokolika ale dla takich krajobrazów można wdrapać się na każdą górkę w okolicy i patrzeć bez końca. Na szczycie, pod krzyżem spotkaliśmy Dominikanina z grupą młodzieży. Ubrany w sutannę oprowadzał kilkoro podopiecznych z prowadzonej przez siebie grupy miłośników gór po Karkonoszach i Rudawach. Kilkanaście minut jakie spędziliśmy razem na szczycie utwierdziło nas w przekonaniu, że i w sutannie można być świetnym człowiekiem, z pasją i podejściem do młodzieży. Widać było, że tych kilkoro nastolatków poszłoby za nim w ogień. Super gość.
Na szczycie Krzyżnej Góry.
Słychać strzały
Dobrą godzinę zajął nam spacer i relaks na Krzyżnej Górze ale gdy wróciliśmy pod schronisko nasze rowery stały niewzruszone. Czy to zasługa ciężkiego u-locka, którego właśnie po to targałem ze sobą? Chciałbym wierzyć, że nie. Na Przełęcz Karpnicką wróciliśmy pomarańczowym szlakiem, którym wiodła szutrowa, normalna droga dojazdowa. Stroma, z niebezpiecznymi uskokami poprzecznymi odprowadzającymi wodę, ale przejezdna w odróżnieniu od niebieskiej mordęgi z drugiej strony. Odjeżdżaliśmy przy akompaniamencie potężnego huku, który spowodowały strzały z małej armatki stojącej przy ognisku. Dwójka pasjonatów historii odtwarzała przedstawienie dziecęcej wycieczce i pokazywała rozmaite rodzaje broni używanej w dawnych czasach. Gdy odpalili tę armatkę wystrzał był tak głośny, że dosłownie nas zatkało. Nigdy byśmy nie przypuszczali, że odrobina prochu potrafi tak wiele. Gdy panowie mówili dzieciom, że trzeba otworzyć usta przed wystrzałem aby nie pękły nam bębenki myśleliśmy, że to tylko taka zagrywka. Teraz wiemy, że trzeba otwierać i to najszerzej jak się da. Ognia!
Pomarańczowy szlak prowadzący ze Szwajcarki do Karpnik lub na przełęcz.
W lesie
Na przełęczy odbiliśmy na zielony szlak, który miał nam towarzyszyć przez dłuższy czas. Wjechaliśmy w las i bardzo dobrej jakości szutrówką jechaliśmy otoczeni przyrodą. Jedyną niedogodnością były częste, betonowe i szerokie kanały odprowadzające deszczówkę. Nierzadko trzeba było zwolnić do zera aby je przejechać. Droga cały czas prowadziła w górę, w miarę łagodnie i przewidywalnie. Dopiero przed Rozdrożem pod Jańską Górą zrobiło się stromo i trzeba było mocniej depnąć aby wjechać na górę. Pomimo, że jechaliśmy sercem lasu to na widoki nie mogliśmy narzekać. Z jednej strony Janowickie Garby, z drugiej teren stromo opadał. Niezliczone skałki wokół dopełniały całości przez co nie mogliśmy narzekać na nudę, wręcz przeciwnie. Rudawy stawały się coraz ładniejsze. Osiągając grzbiet Garbów zmieniliśmy nieco nawierzchnię i szutrem z dodatkiem kamieni zaczęła się jazda w dół, w Dolinę Janówki.
Ścianka tuż pod Rozdrożem pod Jańską Górą.
Zaczynamy zjazd z grzbietu Janowickich Garbów w Dolinę Janówki.
Piec i Skalny Most
Droga w Dolinę Janówki opadała stromo i trzeba było dużej koncentracji aby nie przestrzelić licznych zakrętów. Zadania nie zamierzała ułatwiać też natura, która wciąż kusiła nas widokami. Zatrzymaliśmy się pod Piecem, z którego jednak widoki były jedynie na dolinę ale sama skała jest ciekawa, szczególnie drogi wspinaczkowe poprowadzone na jej niemal pionowych zboczach. Stojący tuż obok Skalny Most zrobił na nas niemałe wrażenie. Gdy podeszliśmy pod jego ściany i mieliśmy nad sobą wiszące głazy czuliśmy się co najmniej nieswojo. Jak to nie jeszcze nie spadło, tego nie wiadomo. Zdecydowanie warto odwiedzić te miejsce.
Widok z Pieca na drogę prowadzącą Doliną Janówki i Skalny Most, stojący po prawej stronie.
Jak to jeszcze nie spadło? Skalny Most.
Zamek Bolczów
Tuż za Krowiarkami wpadliśmy na pomysł aby odwiedzić Zamek Bolczów i przy przydrożnej wiacie zostawiliśmy rowery. Wróciliśmy na zielony szlak i pół godziny później byliśmy pod murami. Szlak stromy ale widokowy i obfity w prawdziwki, które rosły tuż przy nim. Gdy stanęliśmy pod zamkiem nieco nas zamurowało. Spodziewaliśmy się nieciekawych ruin, kilku kamieni rozrzuconych tu i ówdzie a przed nami był prawdziwy zamek. Co prawda w ruinie ale dobrze zachowanej. Prawie siedem wieków historii i to, że został wybudowany na stromych skalnych urwiskach robi ogromne wrażenie. Siedząc na jego murach i oglądając go z góry naprawdę nie mogliśmy wyjść w podziwu, że tyle set lat temu ówcześni inżynierowie potrafili wybudować coś tak przemyślanego. Czapki z głów. Z zaciekawieniem przyglądaliśmy się również temu jak kręci się film w jego ruinach, co uskuteczniała grupa zapaleńców. Zapomnieliśmy spytać o tytuł a może byliśmy świadkami oscarowej produkcji. Kto wie, kto wie.
Zamek Bolczów z 1375r.
Dolina Janówki
Wąska, asfaltowa i stroma droga dostępna tylko dla ALP i rowerzystów prowadziła nas wzdłuż Janówki praktycznie od Skalnego Mostu. Cokolwiek bym nie napisał i tak nie odda tego klimatu jaki oferuje. Dolina Janówki jest po prostu piękna, miejsce urzekające pod każdym względem. Żywiczny zapach lasu, majestatyczne świerki, buki, skała za skałą i szum potoku. Nie do podrobienia i żadne pieniądze nie zastąpią tego co potrafi stworzyć natura. Bez wątpienia jedno z piękniejszych miejsc w jakich miałem przyjemność jazdy rowerem. Niestety aparat padł kompletnie gdy wracaliśmy z Bolczowa, telefon się rozładował i nie mamy żadnego zdjęcia. I chociażby z tego powodu trzeba tam wrócić.
Na koniec
Z Janowic Wielkich do Trzcińska wróciliśmy prawą stroną Bobru, powtarzając wczorajszą drogę. Jechaliśmy tempem spacerującego człowieka chcąc aby czas zatrzymał się w miejscu. Rudawy Janowickie i ich okolice są niesamowite. Zabytki, atrakcje dla każdego i przyroda, która zniewala. Wiele rzeczy zostało nam do zobaczenia, zbyt wiele aby tu nie wrócić. Mam nadzieję, że nastąpi to szybciej niż później i ze sprawnym aparatem. Rudawy skradły Nasze serca.
Na osobny akapit zasługuje agroturystyka Sokolik w Trzcińsku, w której gościnnych progach mieliśmy okazję przebywać. Niesamowicie sympatyczni właściciele, przepyszne domowe ciasto i kawa sprawiły, że czuliśmy się tam jak w domu. Miejsce do którego naprawdę warto wrócić. Pani Iza i Pan Roman są wspaniali.
Niespodziewany towarzysz
Nie lubię się wracać do domu ale chwilę po wyjeździe z agroturystyki musiałem do niej wrócić. Zapomniałem zapięcia do roweru, które dzisiaj było nam wyjątkowo potrzebne bo planowaliśmy zostawić nasze rumaki na dłużej bez opieki. Szkoda, że żyjemy w takich czasach, które zmuszają nas do tego aby zapinać rowery nawet w górach aby nie mieć obaw, że ktoś nam je ukradnie.
Mijając klimatyczny i osławiony kemping wspinaczkowy 9up, w drodze na Przełęcz Karpnicką, dołączył do nas nowy towarzysz wycieczki. Czworonożny, przyjazny, nieco kudłaty i machający ogonem tak, że baliśmy się o to kiedy mu odpadnie. Pomimo, że po stu metrach wspólnej jazdy zatrzymałem się aby stanowczo wybić mu z głowy pomysł wspólnej jazdy z obawy, że się zgubi, miał to w poważaniu i biegł za nami przez długi czas. Sam wjazd na przełęcz był bardzo przyjemny. Początek dość stromy, później równo w górę. Pogoda zapowiadała się wyśmienita więc nic dziwnego, że humory nam dopisywały.
Sokolik widziany od strony Przełęczy Karpnickiej.
Aga wjeżdża na Przełęcz Karpnicką a za nią nasz nowy towarzysz wycieczki, bezimienny czworonóg.
Szwajcarka
Osiągając przełęcz zjechaliśmy na niebieski szlak chcąc wjechać pod Szwajcarkę. Pięćset metrów dalej na chęciach się skończyło. Szlak zmienił się w ścianę nie do pokonania i zaliczyliśmy klasyczny spacer z rowerem pod pachą. Zachciało się kombinowania i wyszło tak jak zawsze. W schronisku zamówiliśmy kawę, rozsiedliśmy się wygodnie w cieniu rozłożystego dębu i podziwialiśmy urok Szwajcarki. Zabytkowy, urokliwy i drewniany budynek stoi tu już prawie dwieście lat i swoim tyrolskim stylem doskonale wpisuje się w otoczenie. Psiak, który dołączył do nas w Trzcińsku przybiegł razem z nami i w nagrodę dostał coś do jedzenia od biwakujących opodal turystów. Nie wiemy czy to porzucona psina, czy też miejscowa łazęga ale zrobiło nam się go szkoda.
Klimatyczne schronisko PTTK Szwajcarka w Górach Sokolich.
Pod krzyżem
Wypiliśmy kawę, spięliśmy rowery ze sobą, zostawiając je przy schronisku i niebieskim szlakiem poszliśmy spacerem na Krzyżną Górę. Pod drodze zatrzymaliśmy się na chwilę na Husyckich Skałach. Najwyższy szczyt Gór Sokolik zaoferował nam widoki znane nam już z pobliskiego Sokolika ale dla takich krajobrazów można wdrapać się na każdą górkę w okolicy i patrzeć bez końca. Na szczycie, pod krzyżem spotkaliśmy Dominikanina z grupą młodzieży. Ubrany w sutannę oprowadzał kilkoro podopiecznych z prowadzonej przez siebie grupy miłośników gór po Karkonoszach i Rudawach. Kilkanaście minut jakie spędziliśmy razem na szczycie utwierdziło nas w przekonaniu, że i w sutannie można być świetnym człowiekiem, z pasją i podejściem do młodzieży. Widać było, że tych kilkoro nastolatków poszłoby za nim w ogień. Super gość.
Na szczycie Krzyżnej Góry.
Słychać strzały
Dobrą godzinę zajął nam spacer i relaks na Krzyżnej Górze ale gdy wróciliśmy pod schronisko nasze rowery stały niewzruszone. Czy to zasługa ciężkiego u-locka, którego właśnie po to targałem ze sobą? Chciałbym wierzyć, że nie. Na Przełęcz Karpnicką wróciliśmy pomarańczowym szlakiem, którym wiodła szutrowa, normalna droga dojazdowa. Stroma, z niebezpiecznymi uskokami poprzecznymi odprowadzającymi wodę, ale przejezdna w odróżnieniu od niebieskiej mordęgi z drugiej strony. Odjeżdżaliśmy przy akompaniamencie potężnego huku, który spowodowały strzały z małej armatki stojącej przy ognisku. Dwójka pasjonatów historii odtwarzała przedstawienie dziecęcej wycieczce i pokazywała rozmaite rodzaje broni używanej w dawnych czasach. Gdy odpalili tę armatkę wystrzał był tak głośny, że dosłownie nas zatkało. Nigdy byśmy nie przypuszczali, że odrobina prochu potrafi tak wiele. Gdy panowie mówili dzieciom, że trzeba otworzyć usta przed wystrzałem aby nie pękły nam bębenki myśleliśmy, że to tylko taka zagrywka. Teraz wiemy, że trzeba otwierać i to najszerzej jak się da. Ognia!
Pomarańczowy szlak prowadzący ze Szwajcarki do Karpnik lub na przełęcz.
W lesie
Na przełęczy odbiliśmy na zielony szlak, który miał nam towarzyszyć przez dłuższy czas. Wjechaliśmy w las i bardzo dobrej jakości szutrówką jechaliśmy otoczeni przyrodą. Jedyną niedogodnością były częste, betonowe i szerokie kanały odprowadzające deszczówkę. Nierzadko trzeba było zwolnić do zera aby je przejechać. Droga cały czas prowadziła w górę, w miarę łagodnie i przewidywalnie. Dopiero przed Rozdrożem pod Jańską Górą zrobiło się stromo i trzeba było mocniej depnąć aby wjechać na górę. Pomimo, że jechaliśmy sercem lasu to na widoki nie mogliśmy narzekać. Z jednej strony Janowickie Garby, z drugiej teren stromo opadał. Niezliczone skałki wokół dopełniały całości przez co nie mogliśmy narzekać na nudę, wręcz przeciwnie. Rudawy stawały się coraz ładniejsze. Osiągając grzbiet Garbów zmieniliśmy nieco nawierzchnię i szutrem z dodatkiem kamieni zaczęła się jazda w dół, w Dolinę Janówki.
Ścianka tuż pod Rozdrożem pod Jańską Górą.
Zaczynamy zjazd z grzbietu Janowickich Garbów w Dolinę Janówki.
Piec i Skalny Most
Droga w Dolinę Janówki opadała stromo i trzeba było dużej koncentracji aby nie przestrzelić licznych zakrętów. Zadania nie zamierzała ułatwiać też natura, która wciąż kusiła nas widokami. Zatrzymaliśmy się pod Piecem, z którego jednak widoki były jedynie na dolinę ale sama skała jest ciekawa, szczególnie drogi wspinaczkowe poprowadzone na jej niemal pionowych zboczach. Stojący tuż obok Skalny Most zrobił na nas niemałe wrażenie. Gdy podeszliśmy pod jego ściany i mieliśmy nad sobą wiszące głazy czuliśmy się co najmniej nieswojo. Jak to nie jeszcze nie spadło, tego nie wiadomo. Zdecydowanie warto odwiedzić te miejsce.
Widok z Pieca na drogę prowadzącą Doliną Janówki i Skalny Most, stojący po prawej stronie.
Jak to jeszcze nie spadło? Skalny Most.
Zamek Bolczów
Tuż za Krowiarkami wpadliśmy na pomysł aby odwiedzić Zamek Bolczów i przy przydrożnej wiacie zostawiliśmy rowery. Wróciliśmy na zielony szlak i pół godziny później byliśmy pod murami. Szlak stromy ale widokowy i obfity w prawdziwki, które rosły tuż przy nim. Gdy stanęliśmy pod zamkiem nieco nas zamurowało. Spodziewaliśmy się nieciekawych ruin, kilku kamieni rozrzuconych tu i ówdzie a przed nami był prawdziwy zamek. Co prawda w ruinie ale dobrze zachowanej. Prawie siedem wieków historii i to, że został wybudowany na stromych skalnych urwiskach robi ogromne wrażenie. Siedząc na jego murach i oglądając go z góry naprawdę nie mogliśmy wyjść w podziwu, że tyle set lat temu ówcześni inżynierowie potrafili wybudować coś tak przemyślanego. Czapki z głów. Z zaciekawieniem przyglądaliśmy się również temu jak kręci się film w jego ruinach, co uskuteczniała grupa zapaleńców. Zapomnieliśmy spytać o tytuł a może byliśmy świadkami oscarowej produkcji. Kto wie, kto wie.
Zamek Bolczów z 1375r.
Dolina Janówki
Wąska, asfaltowa i stroma droga dostępna tylko dla ALP i rowerzystów prowadziła nas wzdłuż Janówki praktycznie od Skalnego Mostu. Cokolwiek bym nie napisał i tak nie odda tego klimatu jaki oferuje. Dolina Janówki jest po prostu piękna, miejsce urzekające pod każdym względem. Żywiczny zapach lasu, majestatyczne świerki, buki, skała za skałą i szum potoku. Nie do podrobienia i żadne pieniądze nie zastąpią tego co potrafi stworzyć natura. Bez wątpienia jedno z piękniejszych miejsc w jakich miałem przyjemność jazdy rowerem. Niestety aparat padł kompletnie gdy wracaliśmy z Bolczowa, telefon się rozładował i nie mamy żadnego zdjęcia. I chociażby z tego powodu trzeba tam wrócić.
Na koniec
Z Janowic Wielkich do Trzcińska wróciliśmy prawą stroną Bobru, powtarzając wczorajszą drogę. Jechaliśmy tempem spacerującego człowieka chcąc aby czas zatrzymał się w miejscu. Rudawy Janowickie i ich okolice są niesamowite. Zabytki, atrakcje dla każdego i przyroda, która zniewala. Wiele rzeczy zostało nam do zobaczenia, zbyt wiele aby tu nie wrócić. Mam nadzieję, że nastąpi to szybciej niż później i ze sprawnym aparatem. Rudawy skradły Nasze serca.
Na osobny akapit zasługuje agroturystyka Sokolik w Trzcińsku, w której gościnnych progach mieliśmy okazję przebywać. Niesamowicie sympatyczni właściciele, przepyszne domowe ciasto i kawa sprawiły, że czuliśmy się tam jak w domu. Miejsce do którego naprawdę warto wrócić. Pani Iza i Pan Roman są wspaniali.
Kategoria 0-25, Dolnośląskie, Nowe gminy, Rudawy Janowickie
Komentarze
lipciu71 | 06:45 piątek, 20 października 2017 | linkuj
Cieszmy się, że mamy takie czasy, kiedy pierwszy lepszy Iwan z pepeszą nie wyszarpie nam roweru spod tyłka na ulicy ;-)
malarz | 04:16 wtorek, 17 października 2017 | linkuj
Piękne krajobrazy i ruiny kamiennego zamku Bolczów :)
Trollking | 20:25 poniedziałek, 16 października 2017 | linkuj
Oj, szkoda, że ten aparat trzasnął, z chęcią bym pooglądał te foty. Pech nad pechami :/
Ale i tak super relacja, a ja się cieszę, że się podobał ten kierunek wyprawy :)
Ale i tak super relacja, a ja się cieszę, że się podobał ten kierunek wyprawy :)
grigor86 | 19:30 poniedziałek, 16 października 2017 | linkuj
Jakże odmienny świat, od tego który znamy na co dzień.
Komentuj