Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
99.80 km 0.00 km teren
06:01 h 16.59 km/h:
Maks. pr.:67.10 km/h
Temperatura:37.8
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1550 m
Kalorie: kcal

Pogórze i Góry Kaczawskie.

Wtorek, 1 sierpnia 2017 • dodano: 09.09.2017 | Komentarze 6

Najgorętszy dzień w roku, temperatura ma przekroczyć trzydzieści pięć stopni Celsjusza w cieniu. O szóstej rano gdy piję poranną kawę i przygotowuję się do wyjazdu poranne wiadomości a radiu alarmują, że nie powinno się wychodzić na zewnątrz, pić dużo płynów i najlepiej oddać się nicnierobieniu. Afrykański żar ma oblepić całą Polskę ze szczególnym uwzględnieniem Dolnego Śląska. Tak się złożyło, że lubię gdy jest ciepło, lubię ten region naszego kraju i lubię robić rzeczy na przekór tym, którzy chcą decydować za nas. Dopiłem kawę, zapakowałem rower na samochód, mapę do mapnika i w drogę. Dzień wolny od obowiązków rodzinnych trzeba celebrować. Pogórze i Góry Kaczawskie są dzisiaj mym celem, będzie gorąco.


Złotoryja mówi dzień dobry

Rejon po którym zamierzałem dzisiaj jeździć wybrałem już dość dawno. Większość z tych terenów była mi kompletnie obca, a na zdjęciach i w relacjach, które przeczytałem dużo wcześniej, prezentowała się doprawdy zachęcająco. Rowerową eskapadę rozpocząłem w Złotoryi, w której zostawiłem samochód i ruszyłem na podbój tego co nieznane. O tym co mnie czeka przekonałem się praktycznie od razu, gdy tylko przyszło mi wjechać pod miejscowy ratusz. Płasko nie będzie, nawet rynek okazał się nachylony, co tylko dodawało mu uroku. Odnowione kamienice ładnie prezentowały się w porannym świetle będąc wdzięcznym tematem do fotografii. W tym momencie było już dwadzieścia siedem kresek na plusie, o godzinie ósmej dwadzieścia. 

Rynek w Złotoryi.

Skansen


O ile od pewnego czasu wiedziałem, że chcę odwiedzić ten region to szczegółowego planu wycieczki nie stworzyłem żadnego. Zaopatrzyłem się jedynie w mapę Góry i Pogórze Kaczawskie mojego ulubionego wydawnictwa Plan i na jej podstawie trasę tworzyłem na bieżąco. Skansen Górniczo-Hutniczy w Leszczynie wydawał się dobrym celem na rozprostowanie nóg i przypomnienie sobie jak jeździ się po pagórkach. Na miejsce dojechałem korzystając z czerwonego szlaku rowerowego z lekkimi modyfikacjami. Jedną z nich był zjazd do Wilokowa, w którym chciałem zwiedzić skansen ciągników, który jak się na miejscu okazało, nie istniał. W samej zaś wiosce zostałem zaskoczony po chwili drugi raz, tym razem brukowanym, kilkusetmetrowym podjazdem, sztywno wyprowadzającym mnie kilkadziesiąt metrów wyżej niż przed chwilą. Moje płuca zaprotestowały po raz pierwszy.

Wyjeżdżając z Wilkowa po chwili byłem już na miejscu, przy skansenie w Leszczynie. Szybki zjazd momentalnie pozbawił mnie wysokości i zaczął nabierać przypuszczeń graniczących z pewnością, że dzisiaj będzie nie tylko tropikalnie gorąco ale i interwałowo. Pod dwa bliźniacze piece przyjechałem o dwie godziny za wcześnie, jako że godziny otwarcia zaczynają się od jedenastej, więc zrobiłem tylko pamiątkowe zdjęcie, przeczytałem tablice informacyjne i ruszyłem dalej. 


Bliźniacze piece wapienne w skansenie górniczo-hutniczym w Leszczynie. 

Rosocha

Korzystając z dobrze oznaczonego czerwonego szlaku udałem się na Rosochę. Nieco ponad trzy kilometry dalej i dwieście metrów wyżej znajdowały się ruiny dawnej, niemieckiej stacji radiolokacyjnej Rudiger 2 z okresu II-ej Wojny Światowej, praktycznie na samym szczycie wspomnianego przed chwilą wzniesienia. Prowadziła do niej częściowo szutrowa droga, przed szczytem wyłożona asfaltem. Podjazd w miarę równy, w środkowej części trzymający nachylenie bliskie dziewięciu procent na długości jednego kilometra. Widokowo obłędny, w dzisiejszej pogodzie wyciskający siódme poty. Gdy znalazłem się na samej górze stan budynku mnie rozczarował. Ruiny sa mocno zdewastowane i widać, że ten teren stanowi przyczółek dla niejednej patologii. Do woli mogłem zaś rozkoszować się widokami, które były wspaniałą nagrodą za trud wspinaczki. 


Podjazd na Rosochę od strony Leszczyny.


Widok na północ spod radiostacji Rudiger 2 stojącej tuż obok wzniesienia Rosocha (465m n.p.m.)
 
Uczta dla oczu

Zjeżdżając ze wzniesienia w kierunku Pomocna miałem cały czas przed sobą to co po co tu przyjechałem. Urzekający krajobraz pełen przepięknych gór. Towarzyszyły mi różnorakie pasma. Rudawy Janowickie, Karkonosze, Góry Wałbrzyskie, Kaczawskie, Izerskie. Prawdziwa uczta dla oczu, cieszyłem się sam do siebie. Znakomita widoczność, przepiękna pogoda i rower, chwilo trwaj.


Stanisławów.


Piękno samo w sobie. Widok z okolic Stanisławowa w kierunku Karkonoszy.

Zjazd

Za Pomocnem zastanawiałem się czy jechać polną drogą i wejść na Czartowską Skałę czy wybrać asfalt. Pustka w bidonie pomogła mi podjąć decyzję i udałem się szybszym wariantem w stronę Myślinowa aby kupić coś do picia. Zjeżdżając z drogi wojewódzkiej trafiłem na idealną nawierzchnię i świetny zjazd co zaowocowało tym, że zakupy zrobiłem dopiero w Myśliborzu, bowiem nie jest łatwo wyhamować z prędkości ponad 60km/h, gdy sklep wyskakuje znienacka. Trafiły mi się cztery kilometry w dół, wykorzystałem je jak tylko mogłem. Przednia zabawa została zakończona pod odnowionym neogotyckim pałacem w Myśliborzu. 



W to mi graj

Prawie trzydzieści kilometrów jazdy po asfalcie i ciągle rosnąca temperatura spowodowało, że zacząłem tęsknym okiem spoglądać na otaczające mnie lasy. Na mapie ukazały się Małe Organy Myśliborskie i nie zastanawiając się długo tam też pojechałem. Niby na wyciągnięcie ręki i blisko ale gdy tylko wjechałem na pieszy, leśny szlak a właściwie singiel, szybko przekonałem się, że łatwo nie będzie. Ze wsi wyjechałem po polnej drodze, jadąc na czuja. W dwóch miejscach musiałem prowadzić rower, korzenie i nachylenie terenu mnie pokonały. Gdy dotarłem na miejsce nie musiałem przekonywać samego siebie, że było warto się męczyć. Bazaltowe organy spodobały mi się od pierwszego wejrzenia, mają ponoć 30 mln lat. Mało popularne ale może i przez to mające swój urok. Trzeba trochę samozaparcia aby tu dotrzeć ale warto, przynajmniej dla mnie. Dodatkowo spod Rataja była przepiękny widok na równiny rozpościerające się od Jawora aż po Wrocław.


Z Myślibórza na Rataja wyprowadza mnie polna droga a właściwie jej brak.


Małe organy myśliborskie. Gdzie jest rower?


Widok spod Rataja na Jawor i równiny rozpościerające się aż po Wrocław.

Piękna i bestia

Miałem chęć jechać przez Bazaltową Górę ale nie mogłem znaleźć żadnej ścieżki, która poprowadziłaby mnie przez strumień i pole w jego kierunku więc żółtym szlakiem rowerowym pojechałem do Jakuszowej. Kamienisty, dziurawy, po prostu beznadziejny trakt przejechałem tempem pieszego. Cały czas pod górę, cały czas patrząc się na przednie koło aby nie wpaść w dziurę wielkości roweru.
Dotykając asfaltu we wsi poczułem ulgę. Zafundowałem sobie długi postój mocząc przy okazji nogi w potoku i relaksując się w cieniu pomnikowego dębu. 

Kilka kilometrów dalej, zatrzymałem się ponownie, tym razem pod restaurowanym pałacem w Kłonicach. Wyremontowana z pietyzmem elewacja ładnie komponowała się otoczeniem, ale leżące tuż obok zabudowania folwarczne wręcz prosiły o jakąkolwiek pomoc, niszczejąc w oczach. Może i na nie przyjdzie kiedyś pora.


Pałac w Kłonicach.

Radogost

Wprost spod pałacu chciałem pojechać na wieżę widokową znajdującą się na wzniesieniu Radogost. O ile do ostatnich zabudowań we wsi był asfalt to później dróg było kilka, wszystkie zarośnięte mniej lub bardziej. Wybrałem tę prowadzącą wprost pod górę i zapłaciłem za to wprowadzaniem roweru. Kilkunastoprocentowe nachylenie, mnóstwo meszek i sto metrów wyżej pojawiła się wieża widokowa. Przyjąłem ją jak zbawienie. Usiadłem pod nią i długo doprowadzałem tętno do stanu poniżej poziomu przedzawałowego. Widoki z góry po części zrekompensowały mi litry potu wylanego aby się tu dostać.


Widok z wieży widokowej na Radogoście.

Problem

Problem pojawił się po kilku minutach gdy oglądając panoramę zrozumiałem, że skończyło mi się picie. Słońce było już w zenicie a temperatura w cieniu była na poziomie 35 stopni. Nie chcąc wracać do Kłonic musiałem jechać czerwonym szlakiem pieszym do Grobli. Ciężki to był odcinek. Miejscami bardzo stromy zjazd, luźne kamienie, dużo dziur i błota w lesie. Dodatkowo wyłożyłem się po drodze w chaszcze pełne pokrzyw i mocno poczułem ich moc. 


Czerwony szlak pieszy pomiędzy Radogostem a Groblą.

Dobra dusza

W Grobli zatrzymałem się przed pierwszym domem i poprosiłem stojącą przed nim Panią o uzupełnienie bidonu i butelki wodą z kranu. Pani odpowiedziała mi uśmiechem, zabrała pojemniki i wróciła z napełnionymi. Dodatkowo przyniosła mi duży dzbanek zimnego kompotu i wielki kawałek przepysznego, drożdżowego ciasta. Powiedziała mi, żebym nie dziękował, to przecież nic takiego. Nie pytała o nic, tylko się uśmiechała. Wypiłem owocową lemoniadą, zjadłem domowy wypiek i grzecznie podziękowałem za tę oznakę gościnności. I jak tu się nie wzruszyć?


Pałac w Grobli. 

Żar tropików

W Jastrowcu zatrzymałem się aby kupić coś do przegryzienia i zasięgnąć języka gdzie można w okolicy zjeść obiad. Gdy usiadłem na zacienionej ławce pod sklepem poczułem jak gorąco się zrobiło. Powietrze było wręcz lepkie i nie do oddychania. Termometr wskazywał w tym momencie 37.8 stopnia w cieniu! Ogarnęło mnie zmęczenie i spędziłem tu ponad pół godziny racząc się zimną oranżadą, lodem i bananami. Porozmawiałem też z Panią ekspedientką jako, że klientów o tej porze dnia było zaledwie dwóch i czasu na rozmowę było sporo. Okazało się, że od obiadu dzieli mnie nieco ponad pięć kilometrów rozgrzanego jak piec asfaltu. Smolista nawierzchnia miejscami zaczęła nawijać się na opony, świadcząc o tym co tu się działo. Cóż robić, musiałem po prostu się zmusić i pojechać do Dobkowa, do najbliższej restauracji. Wylądowałem w dobrym miejscu, dobrze karmili. Zaś sam Dobków okazał się muzeum bez murów, generalnie świetnym miejscem, z pomysłem na siebie i okolicę. Oby tego było więcej.

 Zimna helena nie jest zła.


Obiad, klasyka z młodości. Zsiadłe mleko smakowało jak zsiadłe mleko. W tych czasach nie jest to takie oczywiste.


Ekomuzeum rzemiosła w Dobkowie.

No to hop

Po obiedzie przyszedł czas na kawę i w towarzystwie podwójnego espresso analizowałem mapę. Wybór padł na przełęcz Widok. W Wojeciechowie pierwsza w prawo i hop, do góry. Dziesięć kilometrów podjazdu przede mną, słońce z całą mocą próbuje odwieźć mnie od tego pomysłu ale stoi na straconej pozycji. Pamiątkowe zdjęcie w Wojcieszowie i jadę na Kapellę. Po drodze zatrzymuję się jeszcze w Podgórkach przy wieży widokowej ale zamknięte drzwi nie pozwalają na zwiedzanie. Niekończący się podjazd w końcu wyprowadza mnie na przełęcz i wspinaczka dobiega końca. Ciężko, oj ciężko...


Wojcieszów widziany z serpentyn wiodących ku przełęczy Kapella.


Podgórki, wieża widokowa i kościół z XVIIIw. 

Kapella

Na przełęczy Kapella spotkałem szosowca z Legnicy, który przyjechał tutaj na chwilę, popatrzeć sobie na góry. Usiedliśmy więc we dwójkę w cieniu i rozmawiając o rowerowych, mało istotnych rzeczach napawaliśmy się pięknym widokiem. Kolega poczęstował mnie snickersem z termosu, świetny patent na to aby nie wozić batonów w płynie, w który niechybnie zamieniły by się po pięciu sekundach w taki dzień jak dzisiaj. Krajobraz rozpościerający się z tego miejsca jest z gatunku tych, na które można się patrzeć godzinami. My tyle czasu nie mieliśmy i po piętnastu minutach rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. 


Widok z przełęczy Kapella na Karkonosze, ze Śnieżką w centrum uwagi.

Ściana

Mój wybór drogi powrotnej do Złotoryi mógł być tylko jeden. W zeszłym roku byłem w tych okolicach i poznałem niesamowity podjazd z Lubiechowej na przełęcz, biegnący po zboczach Okola. Tędy też zjechałem dzisiaj do Świerzawy. Zjazd przed Lubiechową jest tak karkołomny, że puszczenie tu hamulców na chwilę powoduje przyspieszenie jak w F16. Nie wiem ile dokładnie jest tu procent nachylenia ale to prawdziwa ściana. Istne szaleństwo.

Powrót

W Świerzawie chciałem obejrzeć unikalne polichromie jakie znajdują się w kościele św. Jana i św. Katarzyny ale niestety było zamknięte. Świątynia z początków XIIIw. zrobiła na mnie spore wrażenie z zewnątrz, kamienna architektura sprzed tylu lat doprawdy onieśmiela rozmachem. Nieco dalej odwiedziłem jedną z większych atrakcji okolicy, jaką są  Organy Wielisławskie. Niestety ale nastąpiło rozczarowanie, zdecydowanie bardziej odpowiadały mi te, które widziałem w okolicy Myśliborza. 


Kościół św. Jana i św. Katarzyny w Świerzawie.

Złotoryja

Od Świerzawy do Złotoryi jechałem drogą wojewódzką. Umiarkowany ruch, dobra nawierzchnia i spora część trasy biegnąca w zacienionych miejscach sprawiła, że droga minęła szybko i przyjemnie. Przed Złotoryją skręciłem jeszcze do Jerzmanic-Zdrój aby oglądnąć Krucze Skały. Te skały zbudowane z piaskowca robią spore wrażenie gdy się pod nimi stoi i są też popularnym miejscem dla miłośników wspinaczki skałkowej. Do miasta wjechałem polną drogą, zaliczając ostatnią tego dnia ściankę, pod którą musiałem prowadzić rower, nachylenie mnie pokonało.

Pogórze i Góry Kaczawskie okazały się przepięknym regionem, w który kiedyś na pewno wrócę. Najgorętszy dzień roku dał mi się we znaki, wypiłem ponad osiem litrów płynów. Trasę w wielu momentach mogłem poprowadzić inaczej ale jak na jazdę bez planu wyszło nadzwyczaj dobrze. Jestem zadowolony.


Krucze skały pod Złotoryją.


Złotoryja, pomnik Władysław Reymonta.

Zaliczone gminy: Złotoryja - teren miejski [408], Złotoryja - obszar wiejski [409], Męcinka [410], Paszowice [411], Bolków [412], Wojcieszów [413]



Komentarze
rmk
| 15:16 wtorek, 12 września 2017 | linkuj Oj, dzikie to one na pewno już nie jest :)
Trollking
| 19:34 poniedziałek, 11 września 2017 | linkuj Widocznie to komercha robi z fajnych miejsc... kiedyś było to dzikie miejsce, gdzie jeździłem z ojcem na zbieranie agatów i innych kamieni szlachetnych... :/
rmk
| 16:01 poniedziałek, 11 września 2017 | linkuj Malarz - dzięki :))
Sebek - Dolnośląskie w kategorii atrakcja/kilometr kwadratowy bije wszystkie inne regiony na głowę. Gdzie się nie spojrzysz to jest coś ciekawego :)
Tomek - przy Wielisławskich był syf, pełno puszek i reklamówek. Chyba to mnie najbardziej zniechęciło. Ale za to później jechałem kawałek piękną polną drogą wzdłuż Kaczawy :) Ten kościół już z zewnątrz daje radę a te polichromie w necie są opisywane jako piękne. Szkoda, że zamknięte jest na amen, co zrobić.
Trollking
| 20:13 niedziela, 10 września 2017 | linkuj O, w końcu coś "mojego", czego nie znam - dzięki :) Do Złotoryi za czasów bycia gówniarzem mnie nigdy nie ciągnęło, a potem już nie było okazji. Nie widziałem więc Organów Myśliborskich, choć dziwię się, że te Wielisławskie Ci się nie podobały - jak na moje prezentują się godnie :)

Kościół w Świerzawie ma swój klimat, ale jest ZAWSZE zamknięty. Do tematu podchodziłem kilka razy, z takim samym skutkiem jak Ty :) Za to dokładnie wiem, z którego miejsca robiłeś zdjęcie, bo aż szkoda tych murów.

Super relacja. Choć mi zimno na wspomnienie tych upałów :)
sebekfireman
| 07:33 niedziela, 10 września 2017 | linkuj Bardzo fajny rejon pod względem widoków i atrakcji. Będę musiał się tam wybrać bo spodobała mi się Twoja wycieczka
malarz
| 04:52 niedziela, 10 września 2017 | linkuj Piękna wycieczka rowerowa w niesamowitym upale!
Fotografie zapierają dech w piersiach :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa eczes
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]