Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
69.70 km 0.00 km teren
05:27 h 12.79 km/h:
Maks. pr.:57.80 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1150 m
Kalorie: kcal

Rudawy Janowickie i okolice. Dzień II.

Środa, 23 sierpnia 2017 • dodano: 15.10.2017 | Komentarze 6


Sztuka wyboru.

Pomysłów na dzisiejszy dzień miałem w głowie kilka, jeśli nie kilkanaście. Powiadają, że od przybytku głowa nie boli ale wolałbym mieć jedną porządną ideę niż tyle niepozbieranych myśli próbujących ułożyć się w sensowną całość. Zbyt duża ilość atrakcji, zbyt dużo rzeczy, które chciałbym pokazać Kochanej Małżonce powodowały mętlik w mojej głowie przez co nie mogłem zdecydować się gdzie dzisiaj pojedziemy i co będziemy robić. Nie do końca byłem przekonany jaką sumę przewyższeń mogę zaaplikować i kierując się zdrowym rozsądkiem postanowiłem, że będziemy na bieżąco ustalać drogę, wedle samopoczucia. Życie to sztuka wyboru, więc pierwszy akt rozpoczął się tuż za bramą wyjazdową z agroturystyki. W te czy we wte, oto jest pytanie. Ruszyliśmy więc pod wiatr, w prawo.


Bóbr w Trzcińsku.

Konserwa tyrolska.

Gdy o ósmej rano spacerowałem po Trzcińsku z reklamówką pełną wiktuałów z lokalnego sklepiku były ledwie cztery stopnie Celsjusza. Dobrze, że na plusie. Robiąc powtórkę z dnia wczorajszego zajechaliśmy do Łomnicy spacerowym tempem. Na więcej nie pozwalał nam silny wiatr, potęgujący rześkość poranka. Minęliśmy zamki i pałace i na rozstaju dróg pojawiła się na horyzoncie przełęcz Okraj, o której myślałem wcześniej. Tam pojedziemy na dzień dobry. Zerkając na mapę, która miała wskazać nam drogę do owej przełęczy, pojawiły się na niej domki tyrolskie w Mysłakowicach. Jadąc więc do Kowar nieco dookoła przejechaliśmy przez wieś, w której ukazać się nam miała namiastka alpejskiego klimatu ale mocno się rozczarowaliśmy. Kilka domów z charakterystycznymi elementami tyrolskiej zabudowy to zdecydowanie za mało aby specjalnie tam jechać. 


Dawna Karczma Sądowa w Wojanowie.

Niepełny gwiazdozbiór.

Kowary są tak skondensowane, że zasługują co najmniej na osobną wycieczkę. Dzisiaj stanęły na naszej drodze ku przełęczy i potraktowaliśmy je tylko jako przelotną znajomość. Rozsiadając się wygodnie na leżakach zdobiących kowarski rynek przy informacji turystycznej chłonęliśmy klimat miasteczka. Tuż obok zastanawialiśmy się gdzie umieszczą Nasze gwiazdki w Alei Gwiazd Polskiego Kolarstwa i właściwie dlaczego ich tam jeszcze niema. Cóż za ignoranci z osób odpowiedzialnych za to niedopatrzenie. Stwierdzając ten oczywisty fakt ruszyliśmy dalej. Jeszcze im pokażemy.


Rynek w Kowarach.


Aleja Gwiazd Polskiego Kolarstwa, gdzie jest moja?

Tam, wysoko.

Czternaście kilometrów dalej i sześćset metrów wyżej był Nasz cel, do końca niesprecyzowany ale jednak. Chcieliśmy zjeść knedliczki z pieczenią i ponoć był wybór na górze dlatego tam się udaliśmy. Droga raz gorsza, raz jeszcze bardziej, pięła się cały czas. Pierwsze pięć kilometrów, do skrzyżowania na Kowarskiej Przełęczy, przyjemność z jazdy zniwelował prawie do zera bardzo duży ruch pojazdów napędzanych baryłkami ropy i ich pochodnymi. Opuszczając tę drogę i kierując się ku knedliczkom nasze morale zdecydowanie wzrosło. Od czasu do czasu przystanek na coś słodkiego, od czasu do czasu zdjęcie i tak wjeżdżaliśmy ku górze zastanawiając się jak wjechało na szczyt te kilka rowerzystek, które właśnie Nas wyminęły mknąc w dół jakieś 70km/h. Niby nic dziwnego ale ich prędkość na pewno jeszcze nie dorównywała ilościom przeżytych wiosen, które szacowaliśmy na roczniki z lat czterdziestych ubiegłego stulecia. Pozazdrościć kondycji i fantazji.

Gdy dojechaliśmy na szczyt przełęczy mym oczom ukazał się uśmiech jakiego już dawno nie widziałem. Aga była zmęczona ale naprawdę szczęśliwa, że tu wjechała. Ja dodatkowo byłem bardzo z niej dumny, to Jej duży sukces i cieszyłem się wraz z nią, że mogliśmy być tu razem i dzielić się szczęściem. Chciałbym aby życie składało się tylko z takich momentów. Przełęcz Okraj zdobyta.

Jednak na szczycie nie było tak pięknie jak mogłoby się wydawać. Knedliczki owszem serwowali ale żadne z miejsc nie wzbudziło Naszego zaufania i tym samym postanowiliśmy nie wspierać czeskiej gospodarki, decydując się na odwrót i szybki zjazd w poszukiwaniu strawy na polskiej ziemi.


Raz.


Dwa.


Trzy. Wygrywasz Ty :)))

Grawitacja.

Wiatrówka zapięta pod szyję, czas zjeżdżać z przełęczy. Dosłownie i w przenośni. Przed nami ponad szesnaście kilometrów w dół, czas puścić wodze fantazji i klamek hamulca. Mijając zakręt za zakrętem szybko oddawaliśmy zdobyte niedawno metry wypatrując po drodze jakiejś jadłodajni. Mignął Zgorzelec, mignął Szarocin a kalorii jak nie było tak nie ma. Zjazd zakończyliśmy w Pisarzowicach, kilkanaście kilometrów świetnej zabawy nie nagrodzone jednak żadnym przybytkiem serwującym cokolwiek na ciepło. W Pisarzowicach był co prawda zajazd z restauracją ale kucharka wyjechała na chwilę do Kamiennej Góry i nie było dokładnie wiadomo ile ta chwila jej zajmie. Głodni i zmęczeni spojrzeliśmy po sobie i widzieliśmy, że ratunek przyjdzie dopiero w Miedziance. Za górami, za lasami...


Migawka ze zjazdu z przełęczy Okraj.

Relaks pod ścianą i sesja na górze

Potrzebowaliśmy chili odpoczynku i wyjeżdżając z Pisarzowic rozglądaliśmy się wkoło w poszukiwaniu kawałka łąki ale okazało się to trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Zdesperowani rozłożyliśmy się za skrzyżowaniem z drogą do kamieniołomu, z przepięknym widokiem na czekającą na nas przełęcz Rędzińską. W takich chwilach kawałek pobocza staje się wymarzonym miejscem do relaksu a czekoladowy batonik największym przyjacielem człowieka. Czas zatrzymał się tu i teraz.

Przełęcz Rędzińska miała być wymagająca, widokowa oraz spokojna i takową się okazała. Pięć kilometrów spokojnej jazdy średnio pięć i pół procent nachylenia ale im dalej tym coraz bardziej droga stawała dęba. Ostatni kilometr to już solidna górska wspinaczka, której trudy wynagradzają przepiękne, fantastyczne wręcz widoki. Jechaliśmy powoli, podjazd dał się we znaki mocno zmęczonej już Adze ale każdy pokonany metr w górę był wart wysiłku. Zafundowaliśmy sobie sesję na szczycie zgodnie twierdząc, że to miejsce jest godne tego aby do niego wrócić. Choć rowerem trzeba mieć sporo samozaparcia, szczególnie z drugiej strony, od Wieściszowic. Droga w tym kierunku wręcz leci w dół z czego przez chwilę skorzystaliśmy, ciesząc się jednocześnie że nie musieliśmy podjeżdżać właśnie od tej strony.


Podjazd na przełęcz Rędzińską od strony Pisarzowic. 


Przełęcz Rędzińska zdobyta.


Dla takich chwil warto jeździć rowerem.


W stronę Wieściszowic droga leci wręcz w dół. Wymarzona ściana dla miłośników podjazdów.

Za górami za lasami

Z wygodnej asfaltowej wstęgi, która ściągała nas w dół z prędkością światła zjechaliśmy szybko, kilometr za przełęczą skręcając na pomarańczowy szlak, prowadzący skrajem lasu wzdłuż masywu Wołka i Małego Wołka. Droga nie należała do łatwych, luźne kamienie, koleiny i miejscami spore nachylenie stanowiły sporą trudność dla niewprawionej w takiej jeździe Agi. Jednak wszechobecna cisza i otaczająca nas natura rekompensowała wszystkie niedogodności. Gdy wjechaliśmy na Halę Krzyżową dostaliśmy kolejną porcję krajobrazu, który wręcz onieśmiela swoją urodą. Góry Kaczawskie stały przed nami i uśmiechały się zachęcająco. 


Widok na Góry Kaczawskie z Hali Krzyżowej.

Po drodze.

Gdy dotknęliśmy kołami asfaltu w Mniszkowie po chwili byliśmy już kilometr dalej. Rudawy Janowickie są wręcz najeżone stromymi ściankami i tutaj trafiliśmy na jedną z nich, wyłożoną nowym asfaltem i zachęcającą do bicia własnych rekordów. W okolicach domu sołtysa zjechaliśmy jednak z wygodnego traktu i wbiliśmy się z teren. Ktoś radośnie nazwał ten odcinek szlakiem rowerowym a my jak po sznurku chcieliśmy nim dojechać do Miedzianki. Po drodze zaliczyliśmy nieprzejezdne kamienie, nieprzejezdne błoto, strumień płynący z wolna w poprzek drogi i oferujący wesołe brodzenie i kałuże głębokości Bajkału z obrzeżami wyłożonymi koleinami dorównującymi kraterom na marsie. Jedno przyznać jednak trzeba, dla widoków z drogi powtórzylibyśmy te dwa kilometry raz jeszcze. I jeszcze raz i kolejny. Jedynie nadajnik na Miedzianej Górze poszedłby w odstawkę.


Pomiędzy Mniszkowem a Miedzianką.

Kupferberg

Historię Miedzianki znakomicie opisał Filip Springer w swojej książce o takim właśnie tytule. To właśnie odwiedziny tej wsi były dla mnie głównym celem przyjazdu w ten rejon, czytałem o niej już dużo wcześniej i obiecałem sobie, że kiedyś muszę tu przyjechać. Wszystkim polecam lekturę reportażu powyższego autora, która właściwie wyczerpuje temat. Zamierzam wrócić tutaj samemu, pokręcić się po okolicy i porozmawiać z ludźmi na spokojnie. Miejsce z duszą, która ma swoje tajemnice. Uran zrobił tu swoje a przecież go tutaj nie było. 

W Miedziance doczekaliśmy się wreszcie obiadu. W nowo wybudowanym browarze, który ma kontynuować tradycje przedwojennego, jest wyśmienita restauracja z piękną panoramą Rudaw Janowickich. Serwowane tu jedzenie jest wyśmienite, ceny przyzwoite a miejscowe piwo po ciężkim dniu na rowerze smakuje wybornie. Siedząc na tarasie i grzejąc się w promieniach słońca spędziliśmy tu prawie dwie godziny. Ciężko było się przemóc i ruszyć dalej.


Historia jakich niewiele...


Miedzianka a raczej to co z niej pozostało.


Browar Miedzianka.


Browar Miedzianka.

Wstążka

Najedzeni, zrelaksowani i wypoczęci mogliśmy wracać do Trzcińska. Lekko, łatwo i przyjemnie. Do Janowic nie trzeba było kręcić korbą w ogóle, grawitacja zrobiła swoje. Jadąc prawą stroną Bobru poczuliśmy się trochę jak w bajce. Wąziutka asfaltowa dróżka prowadziła zakosami wzdłuż rzeki odsłaniając coraz to ładniejsze widoki. Słońce powoli udające się na zasłużony nocny odpoczynek dodawało uroku i te kilka kilometrów drogi spięło nam piękną klamrą dzisiejszą wycieczkę.


Sielanka z widokiem na Sokolik.

Puenta.

Zachodzące powoli słońce wydobyło z nas dodatkowe pokłady energii i chwilę po tym jak odstawiliśmy rowery w agroturystyce, byliśmy już na niebieskim szlaku prowadzącym na Sokolik. Zafundowaliśmy sobie spacer na ten piękny szczyt i platformę widokową znajdującą się na górze aby podziwiać z niej koniec dnia. Jakieś czterdzieści minut później siedzieliśmy na górze delektując się tym co mogliśmy zobaczyć. Byliśmy tam sami, nie licząc wspinaczy okupujących wszystkie skałki, których nie brakuje w okolicy. Wyjątkowe chwile, wyjątkowe miejsce. Do Trzcińska wracaliśmy w świetle czołówki, która rozświetlała nam drogę. Mała przygoda na koniec wspaniałego dnia. Jako bonus przynieśliśmy ze sobą trzy prawdziwki.


Zachód słońca z Sokolika. Widok na Karkonosze.


Na Sokoliku praca wre, przez zachodem trzeba skończyć.


Słońce coraz niżej.


Za chwil kilka zrobi się ciemno.

Zaliczone gminy: Kowary [423], Kamienna Góra - obszar wiejski [424]



Komentarze
lipciu71
| 06:37 piątek, 20 października 2017 | linkuj Jak będzie kiedyś montowany jakiś wypad w tamte strony, daj znać. Może uda się zgrać wolny czas.

Browar inspiracją i celem :)
rmk
| 09:01 poniedziałek, 16 października 2017 | linkuj Ania - dzięki za miłe słowa :)
Grigor - jeśli tak jest to się cieszymy :) Również i My czerpiemy z bs-a sporo inspiracji, dużo z nich zapisanych jest na przyszłość :)
Malarz - z tymi Paniami mogło być tak, że rowery wraz z nimi wjechały busem na przełęcz, widzieliśmy takie numery tam. Choć z drugiej strony super by było gdyby Twoja teoria była faktem :)
Tomek - Rudawy są super, następnym razem pojeździmy po nich dokładniej, terenowo, bo dopiero w ich sercu jest ukryte ich piękno :) Choć ścianki są takie, że czasem przełożeń brakuje ;) "Farma Lalek" już namierzona i trafia na półkę do przeczytania :)
Trollking
| 19:49 niedziela, 15 października 2017 | linkuj Moje, moje, moje... ukochane Rudawy :) cieszę się, że się podobały!

Twojej żonie już gratulowałem (prawie) osobiście, ale przekaż raz jeszcze ukłony za Okraj :)

A co do Kowar to polecam bardzo fajny kryminał Wojtka Chmielarza "Farma lalek". Po przeczytaniu zapamiętasz to miasteczko na długo, choć w książce nazywa się ono inaczej, a i tak wszyscy wiedzą, że to właśnie to :)
malarz
| 19:36 niedziela, 15 października 2017 | linkuj Mieliście fantastyczne widoki :)
A pędzące w dół panie być może są rowerzystkami od wielu, wielu lat, wszak rowerowanie to zdrowy sposób na życie...
grigor86
| 19:17 niedziela, 15 października 2017 | linkuj Wiesz, że Wasze wycieczki są dla niektórych inspiracją?
anka88
| 18:09 niedziela, 15 października 2017 | linkuj Dla takich chwil warto żyć :) Świetne te Wasze wycieczki.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa enera
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]