Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
89.90 km 0.00 km teren
05:14 h 17.18 km/h:
Maks. pr.:63.70 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1422 m
Kalorie: kcal

Na granicy. Dzień I.

Czwartek, 2 sierpnia 2018 • dodano: 08.08.2018 | Komentarze 3

Z dedykacją dla Kochanej Żonki, Rodziców i Teściów. Dziękuję.

Powiadają, że do trzech razy sztuka. Pewnie sporo w tym racji lecz z pewnością nie na początku sierpnia, nie w szczycie wakacyjnego szaleństwa potęgowanego żarem lejącym się z nieba. Późne popołudnie poprzedzające dzień wyjazdu też nie sprzyja takim ekscesom jak załatwianie noclegu. Po trzecim więc telefonie, przyszedł czas na czwarty, piąty, szósty... szesnasty. Tak, za szesnastym razem znalazłem nocleg na kilka dni w górach. Próbowałem w rozmaitych miejscach. Od Świeradowa po Kotlinę Kłodzką. Od najtańszych schronisk po hotele świecące gwiazdkami. Za szesnastym razem trafiłem do Niedamirowa, wsi na końcu świata zagubionej gdzieś pomiędzy Kowarami a Lubawką. Droga kończąca się u podnóży Rychorów, w których diabeł zwykł mawiać dobranoc, najbliższy sklep jedenaście kilometrów dalej. Wymarzone miejsce aby choć na chwilę zapomnieć o ostatnich poważnych problemach i wtopić się w otoczenie.

O okolicy pod kątem rowerowym wiedziałem tyle co nic. Jedynym pewnikiem wyjazdu było to, że chcę posiedzieć na trawie podziwiając krajobraz na miejsce docierając rowerem. Wypić Kofolę, zjeść smażony ser i nic nie robić. Nie planować, nie zastanawiać się, nie myśleć za dużo i po prostu być całym sobą w górach. Tylko tyle albo aż tyle. Dałem radę.

----------------------

Zdjęcia z wyjazdu są jakie są. Zaufałem mobilnej fotografii po raz pierwszy i ostatni. To nie dla mnie. Największa porażka całego wyjazdu...
----------------------

Jadąc samochodem do Niedamirowa, przez trzy godziny powtarzałem sobie w głowie abym nie przesadził już w pierwszy dzień. Oczyma wyobraźni widziałem siebie na wszystkich okolicznych górkach i  szczytach. Rozsądek toczył ciężkie boje z fantazją o to, kto ma lepsze argumenty. Na miejscu ostateczna bitwa, z której, o dziwo, zwycięsko wyszedł ten pierwszy. Spokojna pętla po pograniczu miała być wprowadzeniem do następnych dni. Miała.

Czy mi się to podobało, czy nie, pierwszy azymut musiałem obrać na Lubawkę aby dostać tam jedyną słuszną nawigację, w wersji papierowej. Po drodze zatrzymałem się na kilka dłuższych chwil nad zbiornikiem zaporowych Bukówka, korzystając z okazji do kąpieli. Trzydzieści trzy stopnie w cieniu jeńców nie bierze, więc trzeba było działać gdy tylko nadarzyła się taka możliwość. W Lubawce zaopatrzyłem się w mapę, kontemplując przy okazji brzydotę tego miasta. Cóż by nie napisać to i tak bym skłamał. Byłem, uciekłem, do teraz się trzęsę. Ale skocznie narciarską mają. 


Pierwsza zmarszczka wyjazdu. Podjazd na Szczepanów z Miszkowic. Widok na Rudawy Janowickie i Karkonosze.


Skocznia narciarska w Lubawce. Klimat jak na boiskach w B-klasie.

Ciekawe ile osób w Polsce zapytanych o Dwunastu Apostołów odpowiedziałoby, że chodzi o Domy Tkaczy w Chełmsku Śląskim. Od dawna chciałem zobaczyć ten bezcenny zabytek architektury drewnianej. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że prawie cała wieś to jeden wielki zabytek objęty ochroną konserwatorską. Miód na me serce. Uwielbiam takie miejsca, gdzie życie toczy się jakby obok, gdzie czas płynie inaczej. Posiedziałem na ławce na rynku, porozmawiałem z dwoma mieszkańcami. Właściwie o niczym. O tym, że ten dom na rogu się zawalił i o tym, że gorąco dzisiaj. O tym, że masło drogie a piwo w sklepie ciepłe bo lodówki nie zawsze chodzą bo prąd drogi. Życie to nie je bajka.


Rynek w Chełmsku Śląskim i moi rozmówcy.


Dwunastu Apostołów czyli Domy Tkaczy w Chełmsku Śląskim.


Jeden z Domów Tkaczy w Chełmsku Śląskim.

Przełęcz Strażnicze Naroże, która wyrosła mi wprost pod koła zaraz za Chełmskiem Śląskim, spowodowała pustkę w moim bidonie. Po tak długiej przerwie od systematycznego jeżdżenia te sto pięćdziesiąt metrów w pionie czułem całym sobą. Tętno wpadło w rezonans, serce próbowało się wydostać z ciała ale widok z góry wynagrodził te katusze. Wartym odnotowania jest to, że podjazd jechałem po szwajcarskim serze a zjeżdżałem już po stole przez co mogłem oddać się odrobinie szaleństwa. Owady w zębach, łzy w oczach i wiatr w sandałach. Granica dwóch powiatów potrafi zdziałać cuda a urzędnicze interesy nie zawsze idą w parze z wygodą pospólstwa.


Piękna panorama z przełęczy Strażnicze Naroże, leżącej w paśmie Zaworów. Widok na Góry Krucze, Karkonosze ze Śnieżką na czele i Rudawy Janowickie.

Mieroszów przywitał mnie wieżą widokową, na którą wjechałem z językiem w szprychach. Posiedziałem na górze, zjadłem batona i zjechałem na rynek. Zaparkowałem siebie i swój pojazd w cieniu obleganej akacji i oddałem się nic nie robieniu. Nic nie trwa jednak wiecznie i dość szybko konwersacja znalazła mnie sama. Tym razem było już bardziej konkretnie, mój rozmówca żywnie był zainteresowany tym, czy nie mam w sobie ukrytych pokładów dobroci, które wspomogą go dwuzłotówką, bo w tym upale pić się chce. No cóż, nie pogadaliśmy zbyt długo. Rynek w Mieroszowie był tak brzydki, że aż ładny. Dwulicowa mieścina.


Krajobraz z wieży widokowej w Mieroszowie. Samo miasteczko i w tle Góry Stołowe.



W tym momencie opowieści zmieniłem kierunek i wjechałem do Czech. W Adrspachu, czyli najsłynniejszym z czeskich skalnych miast były tak dzikie tłumy, że szybko odstąpiłem od pomysłu aby nieco zagubić się w plątaninie szlaków i pochodzić trochę pomiędzy skałami. Jadąc leniwie przez tą wieś byłem świadkiem dantejskich scen podczas walki o miejsca parkingowe. Ludzi więcej niż byłem w stanie objąć wzrokiem. Przyjemność obcowania z przyrodą w takich okolicznościach jest dla mnie niepojęta. 



Pora obiadowa przyszła nagle i niespodziewanie a na jej drodze pojawił się podjazd przed Chvalecem. Kolejne metry w górę nawijały się powoli. Wjazd umilał mi piękny, świerkowy las, który pozwalał na chwile wytchnienia od sauny, która trwała w najlepsze w pozbawionych cienia miejscach. Na przełęczy chwila dla reporterów i rozpoczął się kapitalny zjazd, który skończył się właściwie w samym Trutnovie. 


Serpentyny na zjeździe do Chvalec. Niesamowita frajda i zabawa podczas zjazdu.

Trutnov przywitał mnie niespecjalnie. Kilka kilometrów przejazdu przez jego przedmieścia było przedłużoną wersją Lubawki. Nijaki, szaro-bury klimat okazał się jednak zasłoną dymną przed malowniczym centrum tej miejscowości. Pocztówkowy rynek, położony na wzniesieniu zatarł pierwsze wrażenie i w jego pobliżu przysiadłem na chwilę aby uzupełnić braki w kaloriach i płynach. Browar Krakonoš przyszedł mi w sukurs i wziął mnie w swe objęcia. Przyszedł czas na smażony sir i jego nieodłącznego towarzysza w stanie płynnym. Takich Czech nie sposób nie cenić.


Rynek w Trutnovie.


Smażony sir i jedyny słuszny Krakonoš w Trutnovie. 

Wracając w stronę Niedamirowa popełniłem nawigacyjny błąd i podążyłem niebieskim szlakiem, który przez dwa kilometry wspólnej znajomości, zabrał mi tyle energii, że momentalnie zapomniałem o minionym obiedzie i po raz kolejny ujrzałem dno w bidonie. Trudna technicznie droga przez las i dwucyfrowe nachylenia wyssały ze mnie resztki energii. Za Trutnovem wróciłem na asfalt i rozpocząłem mozolny wjazd na przełęcz przed Žacléřem. Sześć kilometrów ciągnęło się w nieskończoność a brak wody nie dodawał optymizmu. Sklepów po drodze nie było, mieszkańcy pochowani w domach, źródła wyschły. Droga przez mękę. Na przełęcz wjechałem siłą woli i czym prędzej zjechałem do Žacléřu w poszukiwaniu jakiegokolwiek płynu. Otwarty konzum przyjąłem z ulgą. Dwa litry soku i wody wypite w pięć minut niech świadczy o tym jak bardzo mi tego brakowało. Ze zmęczenia nie odwiedziłem atrakcji, która miała być głównym celem dzisiejszego dnia. Twierdza Stachelberg nie ucieknie.



Widok z przełęczy pomiędzy Truntovem a Žacléřem. 


Ze względu na zmęczenie tym razem tylko pamiątkowe ujęcie, na zwiedzanie przyjdzie jeszcze czas. Twierdza Stachelberg.


Widok z przełęczy na Žacléř, malowniczo położone miasteczko tuż przy polsko-czeskiej granicy.

Do Niedamirowa przyjechałem w świetle zachodzącego słońca. Pierwszy dzień za mną. Niespełna tysiąc pięćset metrów przewyższeń zrobiło swoje w kooperacji z bezlitosnym upałem przez co zostawiłem na trasie dużo więcej siebie niż myślałem. Zasnąłem snem sprawiedliwym.



Zaliczone gminy: Lubawka (429), Mieroszów (430).


Komentarze
Gozdzik
| 06:25 piątek, 10 sierpnia 2018 | linkuj Bardzo fajny, ciekawy i wciągający opis :-). Panoramy ... ojjjj te widoki........
malarz
| 19:01 środa, 8 sierpnia 2018 | linkuj Przepiękna panorama z przełęczy Strażnicze Naroże! :)

Doczekaliśmy czasów walki o miejsca parkingowe. "O tempora, o mores!"
Trollking
| 18:50 środa, 8 sierpnia 2018 | linkuj Oj tak, te domki w Chełmsku to taki kawałek piękna wewnątrz smutnego dolnośląskiego małomiasteczkowego syfu :) Nie wiem czy byłeś w środku, pamiętam, że kiedyś można było nabyć ciekawe rękodzieło.

Okolice mało znane, ale widokowo ciekawe. Jeśli czytałeś "Trylogię husycką" Sapkowskiego, pewnie trafiłeś na kilka wspomnianych w niej miejsc :)

Nie jest źle z tymi fotami, jak na telefon oczywiście. Zresztą jakoś mi znany :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ytuma
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]