Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2017

Dystans całkowity:623.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:33:35
Średnia prędkość:18.00 km/h
Maksymalna prędkość:51.20 km/h
Suma podjazdów:3164 m
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:47.95 km i 2h 47m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
31.10 km 0.00 km teren
02:36 h 11.96 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:250 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień IX.

Poniedziałek, 3 lipca 2017 • dodano: 18.08.2017 | Komentarze 1

Od rana chmury bawią się ganianego ze słońcem. W sukurs i za sojusznika przyszedł im wiatr, który nie daje większych szans naszej największej gwieździe. Uciekamy do lasu aby było nieco łatwiej. Naiwniacy.

Na dobry początek

Dzisiejszą wycieczkę rozpoczynamy z Narola, do którego dojeżdżamy samochodem. Kilka pierwszych kilometrów to leniwa jazda bez większych atrakcji. Do tego miana aspiracje zgłasza źródło Tanwi w Łukawicy, jedno z wielu jakie ma ta rzeka, ale nam przypominało to śmierdzące i zgniłe bagno więc czym prędzej się od niego oddaliliśmy. Nie takie mamy wyobrażenia o rzecznych narodzinach.

W Woli Wielkiej robimy pierwszy przystanek. Grekokatolicka cerkiew Opieki Bogurodzicy, która tam stoi od bez mała dwustu pięćdziesięciu lat, przyciąga do siebie sosnowym zapachem i swoistą magią. Otoczona kamiennym ogrodzeniem i położona na niewielkim wyniesieniu terenu, powoli dokonuje swojego żywota. Od ponad dwudziestu lat jest nieużywana i niszczeje, smutnie wyglądając w przyszłość czekając na nieuniknione. Brak pieniędzy na remont czy chociażby podstawowe zabiegi konserwatorskie skazuje ją na ruinę i również z tego względu brak jest możliwości zwiedzania jej wnętrza. Na upartego można porozmawiać z sołtysem, który trzyma klucze do jej środka, ale nikt nie chce brać odpowiedzialności na siebie za ewentualne wypadki więc jedyne co pozostaje to pocałować klamkę. Wielka szkoda.


Cerkiew grekokatolicka Opieki Bogurodzicy, przemianowana na parafię Matki Bożej Śnieżnej w Woli Wielkiej.


Cerkiew grekokatolicka Opieki Bogurodzicy, przemianowana na parafię Matki Bożej Śnieżnej w Woli Wielkiej.

Dahany

Jedno z najbardziej malowniczych i ulubionych miejsc fotografów na Roztoczu. Wschody słońca nad Dahanami urzekają swym pięknem i przyciągają do siebie jak magnes wszystkich miłośników krajobrazu. Często można spotkać się z opinią, że ta okolica do złudzenia przypomina widoki znane z Bieszczad i jest swoistą ich miniaturą. Szarobure światło poniedziałkowego południa jakie towarzyszy Nam wizycie w tym otoczeniu nie może równać się z atmosferą wschodzącego dnia ale nie można mieć wszystkiego. Rozkładamy koc na skraju łąki w miejscu gdzie stały kiedyś zabudowania i tętniło życie Dahanów Pierwszych. Michaś z Mamą piknikują w najlepsze a ja odchodzę kilkaset metrów dalej i rozglądam się wokół szukając śladów przeszłości. Zdziczałe drzewa owocowe, bruśnieński krzyż, falujące łąki i cisza. Piękno zamknięte w ciszy. Oczy szeroko zamknięte, wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Człowiek przegrał z człowiekiem, wygrała natura.

Dahany spowite są historią o wypędzonych stąd Ukraińcach, naznaczone ludzkimi dramatami. Warto o tym pamiętać będąc tu w odwiedzinach. Przyroda odebrała tu ludziom co swoje ale o przeszłości nie wolno zapominać.


Dahany.

Linia Mołotowa

Traktat o granicach i przyjaźni, czyli pakt Ribbentrop - Mołotow, który został podpisany po napaści na Polskę w 1939 r. zostawił po sobie porażający swoim ogromem system radzieckich umocnień wzdłuż całej granicy pomiędzy III Rzeszą a ZSSR. Powstało w sumie trzynaście rejonów umocnień, wśród nich Rawsko - Ruski Rejon Umocniony. W sumie na tym terenie jest ukrytych ponad sto dwadzieścia bunkrów i rożnego rodzaju obiektów wojskowych. Większość z nich, jeśli nie wszystkie, stoją otworem dla poszukiwaczy historii i przygód. Niechronione i niezabezpieczone mogą być jednak niebezpieczne. Wielopoziomowe schrony, czeluście do których łatwo wpaść, wszystko nadgryzione zębem czasu powoduje iż łatwo o wypadek. Ludzka ciekawość jest jednak silniejsza ale spora część z bunkrów kryje się za roślinnymi zasiekami, dobrze kamuflującymi je od rzeczywistości. Niektóre z nich można minąć niezauważone praktycznie się o nie ocierając.

Na zboczach Wielkiego Działu, drugiego pod względem wysokości wzniesienia na polskim Roztoczu (390,5 m n.p.m.), umieszczono Punkt Oporu Wielki Dział. Czternaście bunkrów i dwa obiekty techniczne składały się na ten system umocnień. Nie wiedząc co Nas czeka wybraliśmy niebieski szlak Po bunkrach Lini Mołotowa i podążając jego śladem chcieliśmy zdobyć ten szczyt, zwiedzając przy okazji kilka żelbetowych budynków. 


Początek niebieskiego szlaku Po bunkrach Lini Mołotowa.

O ile przez pierwsze kilkaset metrów jazda nie nastręczała większych trudności i można było podziwiać otaczający Nas piękny bukowy las to dalsza część trasy okazała się niebywale wymagająca. Przełożenia szybko się skończyły i zdobywanie kolejnych metrów w pionie w drodze na szczyt było niczym walka z niewidzialnym wrogiem. Swoje zrobiło natura miejscami zmuszając Nas do pchania rowerów pomiędzy drzewami i krzakami, które skutecznie zarastały szlak. W pewnym momencie moja nieuwaga doprowadziła do tego, że wjechałem na wystający korzeń i wywróciłem się razem z przyczepką, która wylądowała na boku. Na szczęście skończyło się na strachu, Michasiowi nic się nie stało ale nie powinno się to wydarzyć. Lekcja na przyszłość wyciągnięta, trzeba bardziej uważać w takich miejscach. Powoli i systematycznie pnąc się metr po metrze do góry w końcu znaleźliśmy się na szczycie Wielkiego Działu. Ciągnąc za sobą ponad trzydzieści kilogramów bagażu dostałem mocno w kość ale było warto. Choć nawet bez przyczepki ciężko byłoby tam wjechać z powodu miejscami lessowego podłoża i mnóstwa gałęzi na drodze. Rodzicom z dziećmi polecamy więc spacer, rowery niech zostaną i odpoczną u podnóża.


Na niebieskim szlaku Po bunkrach Lini Mołotowa, Wielki Dział.


Na szczycie Wielkiego Działu 390,5 m n.p.m. 

Zjazd w kierunku Starej Huty miał być lekki, łatwy i przyjemny. Było więc ciężko i mało przyjemnie, C'est la vie. Pod bunkrem Wielki Dział psuje się hamulec w Croozerze. Zablokowane lewe koło nie daje żadnych szans na dalszą jazdę i dłuższą chwilę spędzam na rozebraniu całości i zdemontowaniu hamulca. W dalszą drogę udajemy się bez niego i ze sporą stratą czasu. Wyjeżdżając z lasu trafiamy na istną piaskownicę. Prędkość spada do zera, trzeba pchać rowery. Nie tak miało to wyglądać. Gdy nasze koła dotykając utwardzonej nawierzchni w Starej Hucie kamień spada nam z serca z takim hukiem, że obawiamy się o stan mijanych wcześniej bunkrów. Mogły tego nie przetrwać.


Wielki Dział, jeden z bunkrów.


Krzyż bruśnieński przed Starą Hutą.

Odwrót

W Starej Hucie decydujemy się zmienić planowaną trasę wycieczki i zarządzamy powrót do Narola najkrótszą drogą. Mieliśmy jechać przez Łówczę aby zobaczyć tamtejszą cerkiew ale trudy wspinaczki na Wielki Dział i ilość czasu jaki poświęciliśmy aby tam się znaleźć dają się Nam mocno we znaki. Na dzisiaj wystarczy wrażeń, jesteśmy już mocno zmęczeni więc rozsądek wygrywa. Jeszcze tylko siedem kilometrów jazdy od Huty Złomy, pod silny wiatr i po fatalnej jakości asfalcie i jesteśmy w Narolu. Było ciężko.


Green Velo w Hucie Złomy.

To była chyba najbardziej wymagająca wycieczka jaką przejechałem z przyczepką. Było naprawdę ciężko. Ukształtowanie terenu, silny wiatr, kiepska nawierzchnia, wszystko się na to złożyło. Z drugiej strony był to niezwykle ciekawy wyjazd, Roztocze Południowe wprost urzeka ciszą i klimatem. Nasze serca powoli zostają w tym regionie Polski...

Zaliczona gmina: Horyniec-Zdrój [396]


Dane wyjazdu:
59.20 km 0.00 km teren
02:36 h 22.77 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:417 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień VIII.

Niedziela, 2 lipca 2017 • dodano: 12.08.2017 | Komentarze 2


Dziś nad światem zmienił ktoś nieba błękit w chmur atrament. Jakby pragnął deszczem swą opowieść snuć, pierwsza kropla na mą dłoń. Ludzie kryją się w zaułkach, gubiąc gdzieś po drodze sens deszczowych słów. Przemoknięte serca miast...

W całej Polsce na przemian pada i leje, przyszedł więc czas i na najbardziej nasłoneczniony region. Dwa poprzednie dni były przeplatane słońcem i burzami, dzisiaj lało od północy i pijąc poranną kawę na tarasie mogliśmy tylko przyglądać się jak kolejne litry wody spadają na ziemię. I co teraz?

Czartowe Pole

Przed południem atramentowe niebo nabrało wszystkich odcieni szarości i wlało w Nas nikłą nadzieję, że może nie spędzimy całego dnia w domu. Deszcz zamienił się w mżawkę i Michaś, który od rana paradował w kaloszach po pokoju, z radością oznajmił Nam, że to tylko trochę mokro już jest i idziemy na dwór. W taką aurę najlepiej do lasu, więc ubrani jak w październikową codzienność, podjechaliśmy samochodem do rezerwatu Czartowe Pole. Te wyjątkowe miejsce mieliśmy o przysłowiowy rzut beret od Suśca, więc ten wybór nasuwał się sam. Gdy zajechaliśmy na miejsce praktycznie przestało padać.

Rezerwat Czartowe Pole obejmuje nieco ponad 60ha terenu obejmującego dolinę rzeki Sopot. Na jego najcenniejszym przyrodniczo terenie utworzono rezerwat ścisły i poprowadzono przezeń ścieżkę dydaktyczną o długości około 1,4km. Szereg tablic informacyjnych ustawionych wzdłuż tej trasy pozwalił nam na zapoznanie się z wieloma istotnymi i ciekawymi faktami z życia okolicznej przyrody. Drewniane schody, pomosty czy poręcze znacznie ułatwiły poruszanie się po ścieżce i dodały uroku temu miejscu. Michał był zachwycony możliwością skakania po schodkach i przechodzenia nad rzeczką. Płynący wartkim strumieniem Sopot rozbijał się na licznych kaskadach tworząc atmosferę jak z leśnej bajki. Dodatkowym smaczkiem naszego spaceru była lekka mgiełka, która unosiła się wokół i była zapewne wynikiem wcześniejszych opadów. Ziemia szybko oddaje nadmiar wilgoci, żeby nie było jednak całkiem kolorowo dodać tez trzeba, że parno było jak w tropikach. Coś za coś.

Jak wiele miejsc na Rozotczu, również i te ma swoją legendę. Ponoć kiedyś stała tu karczma, w której można było wypić na krechę więc kupcy pili do nieprzytomności przed dniem targowym a wracając z niego, z pobliskiego Józefowa, okazywało się, że muszą wracać do domu z pustymi rękami bo w przeddzień przepili wszystko. Ich żony słysząc tłumaczenia o tym, gdzie podziały się pieniądze zarobione przez mężów mówiły: "To jakaś diabelska robota. Diabelskie czary ogłupiają naszych mężów w tej karczmie. Niech tą karczmę diabli wezmą!" Prośby zostały wysłuchane, pewnego dnia piorun uderzył w gospodę, rozstąpiła się ziemia i pochłonęła karczmę i całe towarzystwo. Nad rzeką została tylko pusta polana. Okoliczni mieszkańcy dobrze wiedzieli, że była to diabelska robota, że czarty porwały dla siebie doborową kompanię biesiadników. Zaczęto unikać tego miejsca w obawie przed jakimś nieszczęściem. I tak zostało Czartowe Pole. A wszystko przez żony ;)

Miejsce jest godne polecenia, można poczuć się jak w innej bajce. Natura w czystej postaci, szczególnie w takie dni jak dzisiejszy, gdy byliśmy tam praktycznie sami.


Czartowe Pole, Roztocze.


Czartowe Pole, Roztocze.

Szumy nad Tanwią.

Są takie miejsca, których jak ognia powinno się unikać w dni wolne od pracy. Jednym z nich są bez wątpienia Szumy na Tanwi, rezerwat, który jest uważany za jedną z największych atrakcji Roztocza. Z pełną premedytacją pojechaliśmy tam jednak od razu po wizycie nad Czartowym Polem aby przekonać się co tracą lub zyskują Ci, którzy przyjeżdżają tylko tutaj, w dodatku w weekend. Z naszej kwatery w Suścu mieliśmy tu raptem niecałe trzy kilometry więc mieliśmy możliwość przyjazdu tu w spokojniejszy dzień niż dzisiejszy i chcieliśmy to później wykorzystać. To co ujrzeliśmy na miejscu potwierdziło Nasze przypuszczenia. Gdyby środkiem zakopiańskich Krupówek zaczęłaby płynąć Tanew, mielibyśmy obraz tego jak było. Od mostku do mostku i ewakuacja, tak wyglądał nasz króciutki pobyt. A Czartowe Pole kawałek stąd stoi i czeka. I może niech tak zostanie.


Szumy nad Tanwią, Roztocze.

Lekki jak piórko

Wróciliśmy do domu, zjedliśmy obiad i niebo znów się otworzyło. Michaś zasnął z mamusią a ja ubrałem się w rowerowe ciuchy, usiadłem na tarasie i zacząłem czekać na choćby najmniejsze przejaśnienie. Moje oczekiwanie nie trwało zbyt długo i przyszła upragniona w tym momencie mżawka. Jak dobrze wiadomo nie ma złej pogody na rower, są tylko źle ubrani rowerzyści i kierowany tą maksymą siedziałem już na siodełku i jechałem w stronę Tomaszowa Lubelskiego. Wydzielony pas drogi jak prowadzi od Suśca w stronę stolicy powiatu zapewnił mi komfortową trasę i pozwolił na szybką realizację celu. Jechało się wyjątkowo dobrzy i szybko, brak przyczepki spowodował, że czułem się o sto kilogramów lżejszy i dwieście kilometrów na godzinę szybszy. Chwila, moment i już stałem na "rynku" w Tomaszowie i robiłem zdjęcie. Szybko poszło.


Dom Strażaka, Cerkiew św. Mikołaja i dawna herbaciarnia w Tomaszowie Lubelskim.

Interwał

Korzystając z okazji i wolnego czasu chciałem pojechać do Bełżca. Najkrótszą drogą niecałe siedem kilometrów, kilkanaście minut jazdy. Jednak jazda rowerem po drogach krajowych to dla mnie totalne nieporozumienie, jeżdżę po nich tylko wtedy gdy nie mam już kompletnie innej możliwości, więc wybrałem spokojniejszy wariant, przez Podlesinę i Chyże. Uwielbiam jazdę po pagórkach i mógłbym w nieskończoność jeździć góra-dół ale tym razem te kilkanaście kilometrów dało mi się wyjątkowo we znaki. Kiepska nawierzchnia, wliczając w to gruntowe, dziurawe i błotniste drogi, bardzo silny wiatr wiejący prosto w twarz i śliski asfalt dały mi popalić. W Chyżach trafiłem na turniej sołectw i paradę zabytkowych motocykli i przez przypadek znalazłem się w centrum imprezy. Grzecznie odmówiłem poczęstunku o napitku nie wspominając, gdybym usiadł z nimi do stołu to pewnie powrót do domu wypadłby w okolicach jutrzejszego obiadu. Gościnność organizatorów godna najwyższego podziwu i zasługująca na pochwały. Tuż przed Bełżcem w oko wpadła mi wielka góra piachu, która wyrosła po mojej prawej stronie. Nie mogłem nie sprawdzić cóż to takiego i gdy wspiąłem się na szczyt rozpostarł się przede mną piękny widok południowego Roztocza. Byłem na terenie czynnej żwirowni, widok wart był pchania roweru pod górę.


Rabinówka.


Żwirownia, Zagóra.

Obóz zagłady w Bełżcu

O istnieniu niemieckiego nazistowskiego obozu zagłady w Bełżcu dowiedziałem się stosunkowo niedawno. Miejsca takie jak te przerażają mnie samym swym istnieniem, ciężko wyobrazić sobie powody dla jakich można dopuszczać się takich zbrodni jak ta. Nie zgadzam się z tezą, że to ludzie ludziom zgotowali ten los. Jak dla mnie to nie ludzie, to mordercy, zwierzęta.

To co działo się w tym obozie przechodzi moje wyobrażenia. Sześćset tysięcy zamordowanych ludzi. Niemcy, którzy dla cięcia kosztów wymyślili połączenie w Bełżcu stałej komory gazowej z silnikiem spalinowym jako źródłem trującego gazu.

Obecnie na terenie obozu wybudowano Muzeum Pamięci, filię Państwowego Muzeum na Majdanku. Przyjechałem tam samemu, bez dziecka, gdyż uważam że powinien odwiedzać takie miejsca dopiero jak będzie w pełni świadomy tego co tu się działo. Dla szacunku ludzi tu pomordowanych. Do środka nie wszedłem, spóźniłem się dwadzieścia minut i stałem za zamknięta bramą dłuższą chwilę. Straszne miejsce, straszna historia. Po co to wszystko?


Niemiecki nazistowski obóz zagłady w Bełżcu.

Żydowska Góra

Słońce powoli zaczęło układać się do snu co oznaczało dla mnie, że czas na powrót do Suśca. Wymyte całodniowymi opadami powietrze zrobiło się rześkie i przyjemne, promienie słońca zaczęły nabierać barw a wiatr przybierał na sile wiejąc z kierunku, w którym zamierzałem się udać. Czas mijał nieubłaganie ale gdy wjechałem na Żydowską Górę i ujrzałem przepiękny widok na Długi i Krągły Goraj oraz panoramę Wschodniego Roztocza nie mogłem się nie zatrzymać. Dziesięć minut później ruszyłem dalej.


Widok na Długi i Krągły Goraj z Żydowskiej Góry.

Żyj kolorowo

Od Brzezin do Lipska, z wyjątkiem krótkiego polnego odcinka pełnego błota i dziur, miałem komfortową drogę. Asfaltowa trasa poprowadzona środkiem lasu, cisza wokół, ja i rower. Dostępne jedynie dla pracowników ALP i rowerzystów wyasfaltowane dukty Roztocza są wyjątkowo wygodne. Nie omieszkałem i tym razem z tego skorzystać, szczególnie że równoległa szutrowa droga po całodniowych opadach wyglądała nieszczególnie.

Z Narola do Suśca wróciłem przez Paary. Czerwona gwiazdka na mapie zawsze przyciąga mnie do siebie jak magnes i  gdy tylko pojawiła się taka możliwość tak poprowadziłem drogę powrotną aby trafić prosto do niej. Punkt widokowy bo to oznacza ten symbol zlokalizowany był na wzniesieniu, tuż za Narolem Wsią. To co zastałem na miejscu odjęło mi mowę. Złota godzina weszła w swoją najpiękniejszą fazę a kolory zachodu słońca stawały się z każdą chwilą coraz bardziej nierealne. Z jednej strony widok na Roztocze Rawskie z drugiej na charakterystyczne pasy pól, jakich tu pełno. Coś pięknego.


Widok na Roztocze Południowe z okolic Paarów.


Charakterystyczne, roztoczańskie pola.

Dzień zaczął się deszczem i wszystko wskazywało na to, że rowery będą miały dzisiaj wolne. Pogoda okazała się jednak na tyle łaskawa, że późnym popołudniem mogłem trochę pojeździć ale największa w tym zasługa mojej Kochanej Żony, która dała mi trochę wolnego czasu. Dziękuję Kochanie :)

Zaliczone gminy: Tomaszów Lubelski - obszar wiejski [393], Tomaszów Lubelski - teren miejski [394], Bełżec [395]


Dane wyjazdu:
29.90 km 0.00 km teren
02:03 h 14.59 km/h:
Maks. pr.:37.90 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: kcal

Magiczne Roztocze - dzień VII

Sobota, 1 lipca 2017 • dodano: 09.08.2017 | Komentarze 5



Pierwszy lipca tego roku przywitał Nas typową, wakacyjną pogodą. Trzynaście czy czternaście kresek na plusie, ściana deszczu za oknem i szarość dnia to synonim aury panującej podczas kanikuły w Naszym pięknym kraju. Już starożytni Rzymianie wiedzieli, że gdy słońce znajdzie się w gwiazdozbiorze psa to większość Polaków bierze wolne w pracy i wypoczywa. Więc tego dnia pies schował się w budzie i słońce razem z łańcuchem wciągnął do siebie. Wszak to najlepszy przyjaciel człowieka.

Mokro

Padało od śniadania do drugiego śniadania, od drugiego śniadania do obiadu, od obiadu do podwieczorka. W przerwach, gdy nie padało, lało. Do godziny siedemnastej marzenie każdego urlopowicza stało się faktem. 

Kreatywność rodziców dwulatka, który energii ma więcej niż całe PGNiG razem wzięte, w czasie takiego dnia jak ten jest wystawiona na najwyższą próbę. My zabraliśmy Michasia do Tomaszowa Lubelskiego coby się pobawił z innymi szkrabami na placu zabaw, szumnie nazwanego Krainą Zabaw. Kraina pod dachem więc dla Nas idealna. Mały się wyszalał, wybiegał, Nasza kreatywność podskoczyła o jeden poziom a jeśli dodać do tego, że zabraliśmy Naszą pociechę dodatkowo na pizzę to już w ogóle mogliśmy się poczuć wyjątkowo. Wspaniali rodzice, nieprawdaż? Puszczam oczko.

Sucho

Wracając z krainy, gdzie trzeba płacić za zabawę, wyszło słońce. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, że trzeba nieco sypnąć groszem aby niebo się rozstąpiło to gotówka popłynęłaby już z samego rana. Podczas gdy w miejscu gdzie Królowa i jej poddani piją o tej godzinie herbatę, na Roztoczu My jako dumni przedstawiciele rodu z Pyrlandii szykowaliśmy naprędce rowery i przyczepkę do wyjazdu w niezbadane tereny. Późne popołudnie sprawiło, że Nasza odkrywcza misja nie mogła szaleć z czasem ale podjechać tu i ówdzie a i owszem. Mapa gminy Susiec ukazała Nam zalew a za zalewem kamieniołom. Nic więcej nie trzeba, jedziemy. Wprzódy pod górkę.


Hollywood na Roztoczu?


Wieża widokowa w Suścu.

Raz

Droga pomiędzy Suścem a Majdanem Sopockim, w wersji przez Józefówek i obie Ciotusze, to klasyka niczego ciekawego, z wyłączeniem wieży widokowej tuż za Suścem, ale to oczywista oczywistość. Jechaliśmy więc dobrym asfaltem usilnie rozglądając się na boki w poszukiwaniu czegoś co przykułoby uwagę ale nasze wysiłki spełzły na niczym. Ilość wyzwoleń migawki w mym aparacie na tym odcinku to jeden raz. Z tego wszystkiego chcieliśmy nazbierać jagód ale i one wzięły wolne w tym samym czasie co My i nie dane Nam było się spotkać. 


Dom w świetle zachodzącego słońca. Na skraju Ciotuszy Starej.

Zalew

Jeśli atrakcyjność danego miejsca wyrażałaby się za pomocą ilość plakatów, tablic, ulotek i tym podobnych rzeczy to zalew w Majdanie Sopockim mógłby śmiało stać w jednej linii z Las Vegas, Paryżem i innym Ciechocinkiem. Zanim tu trafiliśmy wiedzieliśmy, że wszystkie drogi prowadzą właśnie tutaj, że niejedna gwiazda muzyki chodnikowej marzy aby tu zagrać, że tu trzeba po prostu być. A jak wygląda rzeczywistość?

Sztuczny zbiornik, jaki utworzono na rzece Sopot, ma nieco ponad 16 ha i jest bardzo ładnie wkomponowany w otaczający go krajobraz. Niesamowite wrażenie zrobiło na Nas to jak zadbane jest jego otoczenie, czyściuteńka plaża, trawa wokół skoszona, nowy pomost i świetna droga rowerowa wzdłuż brzegów. Zapewne podczas upalnych dni jest tu mnóstwo osób i odbiór tego miejsca byłby zgoła inny ale gdy My byliśmy tam późnym popołudniem, po deszczowym dniu, po prostu Nam się tutaj podobało. Każdy może znaleźć nad zalewem coś dla siebie. Kajaki, rowery wodne, łódki, plaża, boiska do siatkówki, pomost. Dla wędkarzy ustronne miejsca, dla spacerowiczów ścieżki w sosnowym lesie. Zapraszamy bo warto.


Zalew w Majdanie Sopockim Drugim.

Pytanie

Znad zalewu ruszyliśmy w kierunku Nowin. Już na początku okazało się, że szlak prowadzi przez sam środek Stanicy Harcerskiej, która była w pełni zamieszkana i właśnie sposobiła się do kolacji. Kilkunastu druhów i druhen darło się w niebogłosy i odliczało sekundy do nadejścia upragnionej strawy. Młodzi mundurowi biegali we wszystkich kierunkach nie patrząc na nic i na nikogo, na nas tym bardziej. Jechaliśmy wolniutko przez sam środek ich obozu, część z nich stała już posłusznie w szeregach, patrząc się w druhów jak w obrazek i nikt nie powiedział Nam dzień dobry, dobry wieczór, cześć czy pocałujcie Nas gdzieś tam na dole. Nic, zero reakcji. Czy tak zachowują się harcerze? Pytamy bo nie wiemy. 

Droga z Majdanu do Nowin jest szlakiem rowerowym koloru czerwonego i najkrótszym sposobem przemieszczenia się z punktu M do N. Będąc już w Nowinach zdaliśmy sobie sprawę, że najkrótszy zwykle znaczy najdłuższy. Pomimo, że szlak jest niezwykle urokliwy, prowadzi tuż obok meandrującego Sopotu i pośród malowniczego lasu to ścieżka jest w wielu miejscach zarośnięta, wąska i musieliśmy się mocno natrudzić aby przejechać nią rowerami, o przyczepce nawet nie wspominając. 


Szlak rowerowy pomiędzy Majdanem Sopockim Drugim a Nowinami.

Dobra Nowina

Asfalt w Nowinach przyjęliśmy z ulgą. Dzień zbliżał się ku końcowi a mieliśmy jeszcze w planach odwiedziny pobliskiego kamieniołomu. Cel naszej wycieczki ukazał się cztery kilometry dalej i z miejsca zrobił na Nas wrażenie. Ukryty w sosnowym lesie, na zboczu Krzyżowej Góry, jest aktualnie nieczynny i udostępniony dla turystów. Dawniej wydobywano w nim wapień mioceński, obecnie może stanowić świetną lekcją poglądową na temat geologii Roztocza. Dla niezainteresowanych budową skał utworzono wieżę widokową na szczycie wyrobiska, z której rozpościera się rozległa i przepiękna panorama Puszczy Solskiej. Trafiliśmy tam podczas zachodu słońca i ten spektakl tylko potęgował atmosferę miejsca. 

Dawniej w tym kamieniołomie pracowali żołnierze Armii Krajowej, którzy byli więźniami pobliskiego obozu z Błudka. Kilofami i łomami kruszyli kamień, pracując ponad swoje siły. Niedaleko stoi pomnik ku ich pamięci.


Rodzina w komplecie. Kamieniołom w Nowinach.


Przepiękny widok z wieży widokowej w kamieniołomie w Nowinach. 

Z kamieniołomu do Suśca wracaliśmy już w blasku świateł, powoli otulani przez mrok nocy. Dzień rozpoczęliśmy w deszczowej, ponurej aurze, zakończyliśmy w blasku zachodzącego słońca. Jest pięknie.