Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
56.15 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:660 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 10.

Wtorek, 8 lipca 2014 • dodano: 21.07.2014 | Komentarze 7

Bez celu.

Kamienie i procenty. Mandre - Kośljun - Pag - Bosana - Kolan - Mandre.

Poranny rytuał gotowania kawy do konsystencji smoły, słodzenia jej dużą ilością cukru, siadania na tarasie i zastanawianiu się do robimy dzisiaj został wzbogacony o podziwianie kropli deszczu kalibru min. 9mm. Przedziwna jak na Chorwacja aura nam była jednak niestraszna, więc spokojnie delektując się kawką czekaliśmy aż przestanie padać aby w sumie bez żadnego celu wsiąść na rowery i tym razem zobaczyć co jest na prawo od domu i Pagu. Wyjeżdżaliśmy przy akompaniamencie grzmotów znad morza i towarzystwie czarnych chmur nad Velebitem. Co ma być to będzie, jedziemy. Plażowicze mają problem, my mamy niespożyte zapasy dobrego humoru i nasze dwa kółka. Pierwszy przystanek na trasie to urocze Simuni, które odwiedziłem wczoraj. Bardzo ładny port jachtowy schowany w ciasnej zatoczce, kilkadziesiąt domów osiadłych tarasowo nad morzem i piękna plaża z mnóstwem drzew wokół. Miejsce naprawdę bardzo ładne, zacziszne i klimatyczne. W Simuni mieści się też jeden z największych kempingów w całej Chorwacji, jest wielki i robi wrażenie swoją powierzchnią.
Simuni, Pag
Simuni, Pag © rmk
Simuni, Pag
Simuni, Pag © rmk

Po krótkiej wizycie, kierujemy się w stronę Pagu. Droga znana mi z wczorajszej przejażdżki, mozolny i nieciekawy podjazd. Jadąc dzisiaj razem z Agą, mogę poobserwować co wczoraj mijałem nie zwracając to co dookoła. Dochodzę do wniosku, że niewiele mnie ominęło a jadąc wolniejszym tempem droga dłuży mi się jeszcze bardziej. Ale towarzystwo mej Lubej rekompensuje mi te niedogodności, więc z uśmiechem jedziemy spokojnie do góry, nie przejmując się nawet wiejącym cały czas w twarz wiatrem. We dwójkę jeździ się nam super, czasem pociągnę Agę za sobą podrażniając nieco jej ambicję mocnym odjazdem, czasem to Aga mnie zaskoczy tym jak dobrze jeździ pod górki. Powoli, powolutku zaszczepiam bakcyla ;) Dotarcie na szczyt podjazdu zajmuje nam dłuższą chwilę, na nim samym bawim zaś krótko. Dwa zdjęcia i cofamy się nieco z trasą aby udać się w stronę Kośljun.Na przełęczy tuż przed i nad Pagiem
Na przełęczy tuż przed i nad Pagiem © rmk
Na przełęczy tuż przed i nad Pagiem
Na przełęczy tuż przed i nad Pagiem © rmk

Do tej miejscowości prowadzi długi, bo ponad sześciokilometrowy zjazd, ale wiatr w twarz nie pozwala w pełni cieszyć się z jazdy w dół. Nawierzchnia również pozostawia sporo do życzenia przez co zjeżdżamy dość długo i większość lewą stroną jezdni aby nie pogubić plomb w zębach. W Kośljun nie zabawiamy zbyt długo gdyż okazuje się, że ta wioska nie ma kompletnie nic ciekawego do zaoferowania więc bez żalu udajemy się dalej. Kiedyś był to ważny port łączący Pag z Dalmacją ale z jego dawnej świetności nie pozostało już nic.
Kośljun, Pag
Kośljun, Pag © rmk
Kośljun, Pag
Kośljun, Pag © rmk

Mało ciekawy profil wyspy, jaki nam się ukazuje po jej południowej stronie powoduje iż kierujemy się z powrotem na północ ale dookoła Sveti Vida, czyli przez Pag i wzdłuż paskiego zalewu. Do największego miasta na wyspie prowadzi z Kośljuna szutrowa ale dobrej jakości droga. W opisie na mapie była opisana jako składająca się z bardzo ostrych kamienie ale ktoś tu się ładnie postarał gdyż takowych na tym odcinku nie uświadczyliśmy. Po drodze do Pagu jechaliśmy wzdłuż solanek, w których miejscowi odzyskują z morskiej wody sól. Ich powierzchnia robi wrażenie, ciągną się na odcinku ponad pięciu kilometrów. Produkcja soli jest ważną częścią dziedzictwa Pagu i dlatego gospodarze zdecydowali o tym, żeby baseny solne stały się atrakcją turystyczną. Planowana jest odnowa linii kolejowych, którymi w przeszłości wywożono sól z basenów, w których się krystalizowała i była zbierana, do magazynów, tak aby przybywający tu turyści mogli podziwiać je z pokładu kolejki. Baseny solne od dawna stały się znakiem rozpoznawczym Pagu i znajdują się we wszystkich materiałach promocyjnych, a Pag często nazywany jest miastem soli.
Solanki w okolicach Pagu
Solanki w okolicach Pagu © rmk

Tuż przed samym miastem, na małym wzgórzu, napotkaliśmy ruiny Starego Gradu. Niegdyś było to duże i bogate miasto, do dzisiaj zachowały się jedynie fragmenty z jego zabudowy. Bardzo ładne miejsce w jeszcze ładniejszej okolicy.
Stari Grad, Pag
Stari Grad, Pag © rmk
Stari Grad, Pag
Stari Grad, Pag © rmk
Stari Grad, Pag
Stari Grad, Pag © rmk

Nie przepadamy za zwiedzaniem muzeów, za włóczeniem się po miastach w poszukiwaniu zabytków, wolimy naturę i cuda przez nia stworzone niż te powstałe z ręki człowieka. Toteż wizytę w Pagu ograniczyliśmy do przemknięcia przez stare miasto i zdecydowanie więcej czasu poświęciliśmy na chwile relaksu w nadmorskiej knajpce. Niestety na umiejętności kulinarne szefa tamtejszej kuchni lepiej spuścić zasłonę milczenia. Cóż, menu dnia nie mogło przecież obrodzić rarytasami ;) Tymczasem chmury się rozrzedziły i słońce pokazało swoją siłę. Temperatura skoczyła dobrze ponad trzydzieści stopni przez co dalsza droga odbywała się w iście upalnych warunkach.
Stare miasto w Pagu
Stare miasto w Pagu © rmk
Most spinający dwie części Pagu
Most spinający dwie części Pagu © rmk

Siedzący obok nas pewien starszy jegomość długo przyglądał się moim sakwom. W końcu podszedł i zaczął opowiadać, że też jeździ rowerem, razem z Żoną. Kawał świata zjeździł, pochodzi z Australii jego żona jest Holenderką i od wielu, wielu lat podróżuje na różne sposoby. Jednak to rowerem jeżdżą najwięcej. Bardzo sympatyczna rozmowa skończyła się tym, że wskazał nam najlepszą drogę do Mandre, którą wczoraj sami pokonywali. Przystaliśmy z chęcią na jego propozycję i wyjechaliśmy z miasta kierując się wzdłuż zalewu przepięknie poprowadzoną, szutrową drogą. Z jednej strony mieliśmy widok na urwiska Sveti Vida, potężne trzystumetrowe ściany, które schodziły prawie pionowo do morza. Z drugiej widok na Paski zalev, księżycowy krajobraz okolic Metajny i Velebit na stałym lądzie. Jazda tą trasą na długo zostanie w mej pamięci. Praktycznie brak ruchu, tylko my, przyroda i rower. Można tak jechać, jechać i chłonąć to wszystko całym sobą. Nawet nie dające chwili wytchnienia, prażące bezlitośnie słońce wydawało się jakieś takie przyjazne, choć skóra wręcz paliła.
Przepiękna droga wzdłuż paskiego zalewu
Przepiękna droga wzdłuż paskiego zalewu © rmk

Dojazd do głównej drogi prowadzącej do Kolan a następnie do Mandre był już nie lada wyzwaniem dla Agi. Ni stąd, ni z owąd prosto z plaży wyrosła konkretna ścianka, nachylenie kilkunastoprocentowe ale w całości podjechane co skutkowało tym iż mogłem tylko przetrzeć oczy ze zdumienia. Moja Żonka po tylu latach wciąż mnie zaskakuje ;) Do domu zajechaliśmy w blasku zachodzącego słońca, kończąc dzień pełen wrażeń kąpielą w cieplutkim Adriatyku. 

Pogoda dzisiaj była nieodgadniona. Wyjeżdżając zabraliśmy ze sobą bluzy i kurtki przeciwdeszczowe, wracaliśmy prawie roznegliżowani. Mocno dało nam się to we znaki ale trasa sama w sobie była przepiękna. Kolejny raz Pag ukazał nam swoje piękno, potrafi zaskakiwać na każdym kroku.







Dane wyjazdu:
32.10 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:63.70 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:450 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 9.

Poniedziałek, 7 lipca 2014 • dodano: 21.07.2014 | Komentarze 2

Chcieć nie zawsze znaczy móc.

Kamienie i procenty. Mandre - Kolan - Pag - Simuni - Mandre

Z każdego miejsca na Pagu widoczny jest najwyższy z jego punktów jakim jest góra Sveti Vid. Od wschodniej strony obrywa się do morza trzystusetmetrową przepaścią ale od zachodniej prowadzi na nią znakowany szlak, który ma początek w miejscowości Kolan. Na mapie, którą otrzymałem w informacji turystycznej, było wyraźnie zaznaczone, że trasa ta jest przejezdna rowerem i określana jako pieszo-rowerowa więc jedynie kwestią czasu było to kiedy się tam wybiorę. 

Po wczorajszym dniu bez roweru dzisiaj zebrałem się w drogę dopiero późnym popołudniem a co za tym idzie czasu na jazdę nie miałem zbyt wiele. Chciałem wjechać na szczyt, posiedzieć tam trochę i wrócić do domu. Jednak plany musiałem zmienić szybciej niż myślałem. Wyjazd z Mandre i dwie wspominane już w poprzednich dniach porządne hopki szybko ustawiły tętno na rowerowym poziomie. Z Kolan do głównej drogi kolejny ośmioprocentowy podjazd i za chwilę staję przy oznakowanym początku szlaku na górę.
Początek, jak się później okazało, nieprzejezdnego szlaku na Sveti Vid
Początek, jak się później okazało, nieprzejezdnego szlaku na Sveti Vid © rmk

Asfalt znika, pojawia się całkiem dobrej jakościu, szutrowa droga więc raźno ruszam do przodu. Po około kilometrze zaczynają pojawiać się kamienie, droga zwęża się dość znacznie ale kręce dalej. Pięćset metrów od tego miejsca pierwszy raz muszę zejść z roweru. Podłoże przechodzi w kamienisto-kamieniste, jest wąsko, z jednej strony kamienny murek, z drugiej krzaki z bardzo ostrymi kolcami, które tną skórę jak skalpel. Trudno, mogę trochę poprowadzić. Dwie, trzy minuty marszu i znów moge trochę jechać. Nie trwa to długo, ledwie dwieście metrów. Znów kamienie, powtórka z przed chwili. Niezrażony zsiadam z roweru i prowadzę do góry.
Zaczyna być nieciekawie... Szlak na Sveti Vid, Pag
Zaczyna być nieciekawie... Szlak na Sveti Vid, Pag © rmk

Po chwili odsłania się widok na dość długi odcinek szlaku i mym oczom ukazuje się to czego zobaczyć nie chciałem. Szlak poprowadzony jest po kamieniach, ostrych skałach i wśród krzaków. Zostawiam rower, kawałek idę pieszo aby upewnić się namacalnie, że nic z tego nie będzie i ze spuszczoną głową wracam, biorę rower pod pachę i kieruję się z powrotem do domu. Z wjazdu na górę nici, szlak jest totalnie nieprzejezdny ani dla mojego roweru ani dla żadnego innego. Bardzo ale to bardzo uparty bądź zwariowany rowerzysta na fullu mógłby próbować ale szanse na powodzenie naprawdę marne. Niniejszym prostuje więc informacje z mapy i określam ten szlak jako tylko i wyłącznie pieszy. Kierując się do początku szlaku, do głównej drogi spotykam kolegę, który cały swój dobytek ma ze sobą. Niestety nie jest to szalony sakwiarz, który jedzie dookoła świata a żółw. U nas to zwierze, które trzyma się w akwariach, w tej części Europy żyją one na wolności i nie są czymś niezwykłym. Dla mnie to spora atrakcja, więc korzystam z okazji i robię mu prawdziwą sesję foto :)
Napotkany kolega :)
Napotkany kolega :) © rmk

Ciężko było pogodzić mi się z myślą, że z wjazdu na górę nic nie będzie więc szybka zmiana planów i po dotarciu do głównej drogi skręcam w lewo i kieruję się w stronę stolicy wyspy, miasta o takej samej nazwie czyli Pag. Prowadzi do niego świetnej jakości asfalt, stety lub niestety ciągle po górkę. Podjazd jest dość długi, lekko wkurzający. Nie lubię tego typu górek, preferuję większe nachylenie i wspinaczkę. Chcąc, niechcąc funduję sobie konkretny trening jadąc mocnym tempem mijając po drodze wielu szosowców, którzy nie potrafią ukryć zdziwienia, że objeżdża ich gość na crossowym rowerku. Cóż, czasem pozory mylą ;) Osiągając przełęcz tuż przed samym Pagiem, a właściwie nad nim, z przykrością stwierdzam, że nie dam rady zjechać do miasta, wrócić do góry i dalej do domu przed zmrokiem. Bardzo tego żałuję bo podjazd od strony miasta prezentuje się zgoła inaczej niż ten, którym przyjechałem do tego miejsca. 10% do góry z dwoma tylko zakrętami prezentuje się naprawdę zacnie. Zostawiam sobie ten podjazd na później i wracam do domu. Teraz już prawie non stop z górki, tempo dobrze ponad trzydzieści więc poraz kolejny objeżdżam kilku "zawodowców" i zachaczając po drodze o Simuni, dojeżdżam do domu zmęczony ale zadowolony. Na Sveti Vid nie wjechałem ale zaaplikowałem sobie mocny trening pod górkę i pokaźnie zwiększyłem pokłady endorfin w swoim organiźmie. 
Widok na miasto Pag z przełęczy tuż nad nim
Widok na miasto Pag z przełęczy tuż nad nim © rmk

Wczoraj dzień bez roweru, dzisiaj krótko ale intensywnie, widok z przełęczy na miasto Pag jest przepiękny i dla niego samego warto było spędzić te półtorej godziny na rowerze. Coraz bardziej mi się tu podoba :)



Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 8.

Niedziela, 6 lipca 2014 • dodano: 21.07.2014 | Komentarze 2

Dzisiaj okręgłe, rowerowe zero kilometrów. Dzień spędzony na plażowaniu w przepięknych okolicznościach przyrody. Bez wątpienia, Amerykanie zamiast na księżycu mogli równie dobrze lądować w tych okolicach ;)

Księżycowy Pag
Księżycowy Pag © rmk
Księżycowy Pag
Księżycowy Pag © rmk
Księżycowy Pag
Księżycowy Pag © rmk
Księżycowy Pag
Księżycowy Pag © rmk
Księżycowy Pag
Księżycowy Pag © rmkKsiężycowy Pag
Księżycowy Pag © rmkKsiężycowy Pag
Księżycowy Pag © rmk
Kategoria Chorwacja 2014.


Dane wyjazdu:
78.72 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:65.50 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:863 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 7.

Sobota, 5 lipca 2014 • dodano: 20.07.2014 | Komentarze 4

Jak najdalej od Mandre.

Kamienie i procenty. Mandre - Lun - Mandre.

Trzeci dzień na Pagu to idealny moment aby wybrać się na jeden z jego końców. Trasa wycieczki była prosta jak drut, gdyż przez wyspę z południa na północ biegnie tylko jedna droga, więc wybór celu dzisiejszej wycieczki ograniczał się tylko do tego czy jedziemy w prawo czy w lewo. Padło na lewo a główną atrakcją dnia miał być Ogród Oliwny w okolicach wsi Lun. Lekkie zachmurzenie, które towarzyszyło nam przez pierwsze kilkanaście kilometrów dawało nadzieję, że wyjazd będzie lekki, łatwy i przyjemny. Jednak, ku uciesze plażowiczów a naszemu zmartwieniu, na pozostałej części dystansu pogoda wróciła do normalnego, chorwackiego stanu. Ponad trzydzieści stopni w cieniu, brak chmur a co za tym idzie temperatura odczuwalna na paskiej patelni pewnie dużo ponad czterdzieści. W tej saunie przyszło nam zmierzyć się również z mocno pofałdowanym profilem wyspy co dla Agi było nie lada wyzwaniem. Ale po raz kolejny bez problemu dała radę, na koniec okraszając wyjazd poetyckimi epitetami dwunastoprocentowej ścianki, która jak wierny przyjaciel czekała na nas już przed samym Mandre ;)

Wyjazd z Mandre i dwa podjazdy na przywitanie się z trasą. Aga uśmiecha się od ucha do ucha, mieląc ze spokojem pod górkę. Pogoda sprzyja więc jedziemy w stronę Novaliji, dzieląc drogę z całą masą samochodów, które na szczęście kończą swą trasę właśnie w niej lub na jednej z pobliskich plaż. Bardzo duży ruch na trasie dojazdowej do tego miasta jest niczym przyjemnym i nawet przepiękne widoki po obu stronach drogi nie jest w stanie zrekompensować nam nerwów, które co chwile szargają nam kierowcy, mijając nas na przysłowiową gazetę. Przed miastem po raz pierwszy trafiamy na tablicę informującą o celu naszej przejażdżki, Ogrodach Oliwnych w Lun.
Ogrody oliwne w Lun, Pag
Ogrody oliwne w Lun, Pag © rmk

Po minięciu Novaliji ruch ustaje prawie kompletnie, przez co możemy jechać obok siebie i cieszyć się trasą, widokami i swoim towarzystwem :) Sielankę przerywa dość brutalnie słońce, które wyłania się zza chmur i uderza w nas z całą swoją mocą. Narzekanie zostawiliśmy jednak w Polsce, więc ciesząc się wakacjami, jedziemy dalej. Górka za górką, sunąc na północ, po prawej mamy spektakularny widok na wyrastające wprost z morza góry północnego Velebitu, po lewej na błękit Jadranu i okoliczne wysepki. Cisza i spokój dookoła sprawia, że kilometry ubywają powoli i leniwie.
Przydrożna kapliczka na Pagu
Przydrożna kapliczka na Pagu © rmk

Docierając do Lun zostawiamy na chwilę rowery pod jednym z drzew oliwnych i na pieszo idziemy połazić po ogrodzie oliwnym. Skoro to taka atrakcja, opisywana we wszystkich przewodnikach, to pewnie warto spędzić w niej trochę czasu. Ta myśl i ciekawość nieznanego pchają nas w nieznane. A te okazuje się dzikie i nieokiełznane. Oliwki owszem są, ale pośród wszystkiego innego. Garnków, gruzu, plastików wszelkiego rodzaju, kilku kanap, foteli, paru kołpaków, telewizora i innych śmieci. Do tego misternie tkane, pajęcze sieci, które są wszędzie a najbardziej lubią być na mej twarzy. Coś tu nie gra, prawda?  Ależ skąd, przecież jest ścieżka... Wracamy po swoich śladach, pakujemy się na rower i jedziemy dalej.
Coś tu jest nie tak Kochanie ;)
Coś tu jest nie tak, Kochanie ;) © rmk

Okazuje się, że to nie tutaj, to po drugiej stronie drogi. Czasem warto lepiej przyjrzeć się tablicom informacyjnym ;)) Postanawiamy najpierw zajechać na sam koniec wyspy, odpocząć od słońca, zjeść coś dobrego a następnie przystąpić do eksploracji właściwych ogrodów. Teraz już bez pudła ;)
Ogrody oliwne w Lun
Ogrody oliwne w Lun © rmk

W samym Lun nie ma zbyt wiele ciekawego do zobaczenia, pstrykamy kilka fotek, tak dla zasady i mocno z górki śmigamy prosto nad morze. 
Lun, Pag
Lun, Pag © rmk
Lun, Pag
Lun, Pag © rmk

Końcowym przystankiem na Pagu jest malutka osada Tovarnele. Po dotarciu do niej, jedziemy na małą sesję foto na sam koniec wyspy. Dalej jest już tylko morze. Na wyciągnięcie ręki jest Rab, Losinj, Cres i mniejsze wysepki. Piękny widok sprawia iż spędzamy tu trochę czasu.
Koniec Pagu. Widok na Rab i Velebit
Koniec Pagu. Widok na Rab i Velebit © rmk

Przed powrotem uzupełniamy kalorie przepysznymi palacinkami w miejscowej konobie i pijemy mocną kawkę. Za dużego wyboru lokalowego nie ma ale słońce tak grzeje, że każde miejsce z naleśnikami i cieniem jest na wagę złota. Nie chce nam się stąd ruszać...
Chcesz zjeść? Zwolnij bo przejedziesz kelnera ;)
Chcesz zjeść? Zwolnij bo przejedziesz kelnera ;) © rmk
Paliwo rowerzystów, palacinki :)
Paliwo rowerzystów, palacinki :) © rmk
Tovarnele, Pag
Tovarnele, Pag © rmk

Siedzenie rozleniwia więc gdy ruszając w drogę powrotną wyrasta przed nami, wprost z plaży, dwudziestoprocentowy podjazd mięśnie lekko protestują. Trochę mielenia korbą i na jego szczycie trafiamy na zjazd w kierunku prawdziwych ogrodów oliwnych.
Z plaży w góry ;) Tovarnele, Pag
Z plaży w góry ;) Tovarnele, Pag © rmk

Asfalt się kończy wraz z wjazdem w tę atrakcję, więc mamy przed sobą trochę kręcenia po ostrych jak brzytwa kamieniach i szutrach. Upał staje się nie do zniesienia przez co czujemy lekkie rozczarowanie tym co widzimy. Po części jest to spowodowane pogodą a po części tym, że oliwki owszem są i ładne ale w sumie wszędzie takie same. Po wizycie w ogrodzie czujemy bardziej ulgę, że to już koniec niż zachyt nad co miał do zaoferowania. I tak bywa...
Ogrody oliwne w Lun
Ogrody oliwne w Lun © rmk

Naszym największym problem w drodze powrotnej staje się gospodarowanie wodą do picia. Upał jest potworny, odczuwalna temperatura wychodzi ponad wszelkie normy więc wody ubywa w sprinterskim tempie. Źródeł po drodze brak, sklepów brak więc zaczyna być niewesoło. Z opresji ratuje nas, sprzedający przy drodze różne miejscowe alkohole, Chorwat. Nie, nie dał nam wina, rakiji czy innych napitków a wody z kranu. Nasza prośba właśnie o nią tak go poruszyła, że chciał abyśmy trochę u niego poczekali aż on ją w jakiś sposób schłodzi. Dobry z niego człowiek ale dla nas nawet zwykła kranówka była na wage złota więc po napełnieniu bidonów ruszyliśmy dalej. Jadąc i smażąc się w jednym spotkaliśmy na drodze naprawdę sporego węża. Żywy i bardzo szybki, napędził nam nieco stracha. Jak się później okazało, był to poskok, jadowity dziad który potrafi narobić problemów...
Jeden z paskich kościółków
Jedna z paskich cerkwi, gdzieś przy drodze Lun - Novalija © rmk

Mając już powoli dość temperatury zjechaliśmy z drogi do domu na plażę Ćistę, gdzie prawie wjechaliśmy rowerami do wody taką mieliśmy ochotę na kąpiel. Radość i ulga po wejściu do wody była niesamowita.
Oby do wody :) Plaża Ćista, Pag
Oby do wody :) Plaża Ćista, Pag © rmk
Oby do wody :) Plaża Ćista, Pag
Oby do wody :) Plaża Ćista, Pag © rmk
Plaża Ćista, Pag
Plaża Ćista, Pag © rmk
Plaża Ćista, Pag
Plaża Ćista, Pag © rmk

Po długiej kąpieli przyszedł czas na powrót, więc nieśpiesznie udaliśmy się do Mandre. Ukoronowaniem wycieczki był ostatni, 12%-owy, podjazd zaraz za Kolan, na którym minęliśmy dwóch rodaków na rowerach, którzy powoli przechodzili w stan hibernacji na tej hopce. Po naszemu przekazali nam co myślą o tym, że brak tu płaskiego. Ciężkie wakacje przed nimi ;)
Powrót już przy zachodzącym słońcu
Powrót już przy zachodzącym słońcu © rmk

Wycieczka bardzo udana, moja kochana pogromczyni kilometrów zaliczyła pierwszy wyjazd w takiej temperaturze i z tyloma hopkami po drodze a po przyjeździe nie rzucała we mnie inwektywami a dostałem nawet buziaka i pochwałę za ciekawą trasę. I takie wakacje to ja rozumiem ;)))

Dane wyjazdu:
40.80 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:62.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:595 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 6.

Piątek, 4 lipca 2014 • dodano: 18.07.2014 | Komentarze 2

Od zwątpienia do zachwytu.

Wyjeżdżając rano na krótką przejażdżkę nie do końca wiedziałem co mnie czeka. Miałem tylko poglądową mapę wyspy, a wczorajsza jazda samochodem to przekłamanie rzeczywistości bo podjazdów się w nim nie czuje, a kierując nim w nieznanym mi terenie nie skupiam się raczej na analizowaniu drogi pod kątem rowerowania. Ruszyłem więc z uśmiechem w kierunku Novaliji i już po 200m od domu zrozumiałem, że codzienna rozgrzewka będzie odbywać się od razu na porządnej hopce. Droga wyjazdowa z Mandre to 800m w górę ze średnim nachyleniem ok 7.3% więc na dzień dobry można porządnie się zasapać. Kawałek dalej kolejny kilometr podjazdu z nieco większym nachyleniem. Każdy więc wypad w stronę Paskiej Zatoki zawierał w sobie te dwie sympatyczne zmarszczki. 
Codziennie, na dzień dobry, dwa podjazdy na wyjeździe z Mandre
Codziennie, na dzień dobry, dwa podjazdy na wyjeździe z Mandre © rmk

Wszystkie asfaltowe drogi na wyspie są znakomitej jakości, przez co nie mogła dziwić ilość spotykanych przeze mnie na trasie szosowców. Zdecydowana większość chętnie wymieniała pozdrowienia, zapraszała do wspólnej jazdy. Miłe to bardzo i jakże inne od tego co jest praktykowane, niestety, u nas w kraju... Jechało mi się świetnie, na skrzyżowaniu przed Novaliją zawróciłem i zjechałem w głównej drogi na pierwszą z brzegu plażę. Co się później okazało, była to jedna z najbardziej znanych plaż w całej Chorwacji, znanej w kręgach imprezowiczów i to głównie z Wysp Brytyjskich. Zrće, bo tak nazywa się ta imprezownia, to miejsce o którym miejscowi mówią, że to nadmorska ambasada Wielkiej Brytanii i że żadne zasady tam nie obowiązują. Spędziłem tam kilka minut i po tym co zobaczyłem, wiem że nasze swojskie Mielno to ubogi krewny tego co można zastać tam. Kto lubi poszaleć przy house-owych, trance-owych czy technicznych dźwiękach i spędzać czas w potężnym tłumie nawalonych czym się da Angoli, niech da znać - podam dokładniejsze namiary :)
Plaża Zrće, Pag
Plaża Zrće, Pag © rmk

Dwa kilometry dalej, patrząc w kierunku najwyższego szczytu na wyspie i stolicy wyspy, zaczyna się prawdziwy eden dla miłośników plażowania. Plaża za plażą, jedna piękniejsza od drugiej, woda w całym Paskim Zalewie cieplutka, przezroczysta wręcz nierealna. Zajechałem na dwie z nich i choć nie przepadam za plażowaniem naprawdę nie mogłem przestać się zachwycać tym co widzę. Odwiedziłem Prnjicę i Ćistę i choć miałem ochotę na więcej, musiałem wracać do domu bo upał stawał się nie do zniesienia a poza tym obiecałem małżonce, że nie będzie mnie maksymalnie 2h.
Zjazd w kierunku plaży Čista
Zjazd w kierunku plaży Čista © rmk
Plaża Prnjica, Pag
Plaża Prnjica, Pag © rmk

Z Mandre, już we dwójkę, pojechaliśmy na jedną z najlepszych plaż na całej wyspie. Szutrową drogą, wśród wszechobecnych kamiennych murków i wiodących spokojny, wyspiarski, żywot owiec zajechaliśmy nad Girenicę. Przepiękne miejsce, plaża o długości ok. kilometra wśród drzew oliwnych a na niej oprócz nas cztery osoby. Tak można spędzać czas na plażowaniu :) Rower załadowałem sprzętem plażowym przez co wyglądałem jakbym wybrał się na conajmniej miesięczną wyprawę, nieco obawiałem się o jego stan na kamiennych drogach i ostrych szutrach ale twarda z niego sztuka. Jest jak wielbłąd :)
W okolicach Mandre, Pag
W okolicach Mandre, Pag © rmk
W okolicach Mandre, Pag
W okolicach Mandre, Pag © rmk

Późnym popołudniem powrót do Mandre i planowanie jutrzejszego dnia, już z dokładną mapą, którą dostałem za darmo w agencji turystycznej. Będzie ciekawie :)
Zachód słońca nad Mandre
Zachód słońca nad Mandre © rmk


Dane wyjazdu:
12.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:23.50 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 5.

Czwartek, 3 lipca 2014 • dodano: 18.07.2014 | Komentarze 0

O dwóch takich co pojechali na księżyc.

Cztery intensywnie spędzone dni na wyspie Krk pozwoliły na zapoznanie się z nią na tyle, że kolejnego ranka byliśmy już spakowani i gotowi do drogi w inne miejsce. Codziennie pijąc rano kawę na tarasie mogliśmy wpatrywać się w leżącą o przysłowiowy rzut beretem wyspę Cres, której profil wyglądał na wybitnie pagórkowaty, w pewnym stopniu wręcz górzysty. Oczyma wyobraźni widziałem już siebie na podjazdach i zjazdach tego otoku ale prognozy pogody nie pozostawiały złudzeń co do tego, że zostawimy sobie ją na bliżej nieokreśloną przyszłość. W najbliższych dniach miało być pochmurnie i burzowo a nie taki był zamysł podróży w te rejony aby spędzać urlop w deszczu i bez słońca. No cóż, Chorwacja wysp ma mnóstwo więc jedziemy tam, gdzie słońca nie zabraknie.

Wzdłuż całego, chorwackiego wybrzeża poprowadzona jest Jadranska Magistrala, niesłychanie widokowa droga, która pełna jest serpentyn, zjazdów i podjazdów mocno dających się we znaki wszelkim jednostkom napędowym. I tym mechanicznym i tym napędzanych siłą ludzkich mięśni. Jeśli doda sie do tego potwornie silny wiatr, który Chorwaci nazywają Bura i który wieje z gór w kierunku morza mamy obraz tego, że odcinek 100km można samochodem jechać dobrze ponad 2h. Tak też było w naszym wypadku, trasa która wyglądała na krótką i przyjemną dłużyła się w nieskończoność. Minęliśmy po drodze sześciu sakwiarzy, którzy z pełnym ekwipunkiem zmagali się z podjazdami, z dużym ruchem i bardzo silnym wiatrem w twarz. Prawdziwy test rowerowej wytrzymałości. Jeśli komuś przyjdzie do głowy jazda rowerem wzdłuż wybrzeża po Jadranskiej Magistrali w sezonie turystycznym, niech te myśli schowa głęboko do szuflady. Ruch jest bardzo duży, podjazdy znaczne, upał doskwiera, koniec końców jazda przestaje być przyjemnością a zaczyna być utrapieniem. Nie polecam.

Fala sunące w głąb morza spowodowane są bardzo silnym wiatrem wiejącym wprost ze szczytów majestatycznego pasma Północnego Velebitu
Fala sunące w głąb morza spowodowane są bardzo silnym wiatrem wiejącym wprost ze szczytów majestatycznego pasma Północnego Velebitu © rmk

Naszym domem na najbliższe dni miała być jedna z najbardziej niesamowitych wysp na Adriatyku, określana często jako księżycowa i ponad wszystko kamienista. Wyspa pokryta jest suchą jak pieprz trawą i z dala niewidocznymi ziołami, wśród których króluje zawierająca więcej niż gdzie indziej olejków eterycznych, szałwia. Drzewa, o ile rosną, są niskie i szerokie, na całej wyspie brak naturalnych cieków wodnych. Pierwsze wrażenie po opuszczeniu promu jest takie, że wylądowało się na pustyni. Ale otok Pag, bo o nim mowa ma dużo więcej do zaoferowania niż tylko surowość swojego klimatu o czym przekonaliśmy się podczas naszego pobytu.
Jako miejsce wypadowe wybraliśmy sobie małą ale przyjemną wioskę, położoną na zachodnim brzegu Mandre. W późniejszym czasie okazało się to strzałem w sam środek tarczy. Kwaterę znaleźliśmy jeszcze szybciej niż poprzednio, krótka wymiana uprzejmości z gospodarzami, bagaże do apartamentu i wskakujemy na rower zobaczyć co i jak. Jadąc wzdłuż morza, dojechaliśmy do końca drogi zarówno z prawej jak i lewej strony osady, więc nie pozostało nam nic innego jak zalegnąć na plaży i oddać się słodkiemu nicnierobieniu. A wieczorem kolacyjka, rakija i spać. Jutro kolejny dzień wrażeń.

Okolice Mandre, wyspa Pag
Okolice Mandre, wyspa Pag © rmk

Witamy na Pagu, wyspie kamieni, pagórków i wszechobecnych owiec. 

Kategoria 0-25, Chorwacja 2014.


Dane wyjazdu:
64.17 km 0.00 km teren
03:20 h 19.25 km/h:
Maks. pr.:81.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1101 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 4.

Środa, 2 lipca 2014 • dodano: 17.07.2014 | Komentarze 4

Wyżej się nie da.

Kamienie i procenty, dzień 4. Punat - Kras - Dobrinj - Vrbnik - Punat - Veli Vrh - Punat

Wyjątkowo kapryśna, jak na chorwackie standardy, pogoda sprawiła iż pomysł z całodniowym kręceniu się po wyspie spalił na panewce. Patrząc więc rano, przy kawce, na mapę i studiując poziomice i ukształtowanie terenu nakreśliłem sobie trasę mocno pagórkowatą z zaliczeniem najwyższego dostępnego dla mojego roweru punktu na Krk-u. Wyszła piękna, najeżona procentami i atrakcjami przejażdżka. 
Widok na Punat i wyspę z Klasztorem Franciszkanów
Widok na Punat i wyspę z Klasztorem Franciszkanów. W oddali Veli Vrh, jeden z celów dzisiejszej wycieczki. © rmk

Na wyspie jest jedna droga rowerowa, biegnie ona od Malinskiej prawie do samego Punatu. Idealna nawierzchnia, dwa pasy, poprowadzona jest wzdłuż głównej drogi, praktycznie same ochy i achy. Czasami tylko budowniczowie zapomnieli, że rowerzysta napędza swój pojazd siłą własnych mięśni i samo w sobie to, że ścieżka biegnie w górę i w dół na całej swej długości to było dla nich za mało. Dodali coś od siebie i powstały takie kwiatki :)
Jedyna droga rowerowa na Krk-u. Z atrakcjami
Jedyna droga rowerowa na Krk-u. Z atrakcjami © rmk

Do momentu zjazdu z drogi rowerowej, aby udać się w kierunku Dobrinj, jechało się całkiem przyjemnie. Ciągle pod górkę ale nachylenie było przyjemne dla nóg, więc mogłem się porządnie rozgrzać. Sielanka skończyła się cztery kilometry przed Kras-em. Długi, żmudny i nieco wkurzający podjazd. To leciutko pod górę, to za chwilę kilkanaście procent i tak cały czas. Normalnie powinno mnie to cieszyć ale wtedy byłem tym mocno poirytowany. Taka mała chwila słabości. Gdy zajechałem do Krasu, oczom mym ukazała się droga, której nie było na mej mapie a która była świetnie oznaczona przez miejscowych i prowadziła do jakiegoś kamiennego wzgórza. Długo nie trzeba było mnie namawiać. Na początku szutrową, później kamienisto-kamienistą i odcinkami korzennymi drogą dojechałem prawie pod sam szczyt. Ostatnie metry były już nieprzejezdne więc z buta na górkę, fotka na pamiątkę i trochę odpoczynku z podziwianiem dookolnego widoku włącznie. Vela Gromaća, bo tak owa górka się nazywa, to spore skupisko kamieni, które wyrosło tu jak spod ziemi. Interesujące miejsce. Tą samą drogą wróciłem do wioski, która jak się okazało jest najwyżej położoną osadą na wyspie. Tym sposobem dowiedziałem się dlaczego tak się napociłem aby do niej dojechać :)
Nie sposób się zgubić. Kras, wyspa Krk
Nie sposób się zgubić. Kras, wyspa Krk © rmk
Vela Gromaća, Kras na wyspie Krk
Vela Gromaća, Kras na wyspie Krk © rmk

Vela Gromaća, Kras na wyspie Krk
Vela Gromaća, Kras na wyspie Krk © rmk

Kolejnym miejscem, które chciałem odwiedzić tego dnia było Dobrinj, najstarsza osada na Krk-u. Pierwsze wzmianki o tym miejscu datuje się już na tysięczny rok, było to ważne miejsce dla rozwoju głagolicy, najstarszego słowiańskiego pisma. W miasteczku można oglądać bogaty zbiór napisów i rękopisów głagolickich. Dla miłośników historii nie lada gratka. Dojazd do Dobrinj od strony Krasu to czysta frajda, świetny zjazd kończący się na przepięknym punkcie widokwym, już w samym centrum. Miny wyprzedzanych przeze mnie kierowców w samochodach były bezcenne. Czasem trzeba zaszaleć, rozsądek schować do sakwy i puścić hamulce... Jak się później okazało to nie był koniec wrażeń z szybką jazdą na dzisiaj :)
Zaczyna się jazda :) Zjazd w kierunku Dobrinj
Zaczyna się jazda :) Zjazd w kierunku Dobrinj © rmk
Widok na Dobrinj, w oddali Rijeka
Widok na Dobrinj, w oddali Rijeka © rmk
Widok z punktu widokowego w Dobrinj, W oddali Ćizići, a na końcu Rijeka
Widok z punktu widokowego w Dobrinj, W oddali Ćizići, a na końcu Rijeka © rmk
Drogowskaz w Dobrinj
Drogowskaz w Dobrinj © rmk
Dobrinj
Dobrinj © rmk

Z Dobrinj do Punatu udałem się drogą prowadzącą żyzną doliną, wśród ciągnących się przy trasie winorośli. Jak się później przekonałem, winogrona te przeistaczają się później w bardzo zacny trunek znany w całej Chorwacji. Jest to białe wino Zlathina z Vrbnika, nie jestem znawcą tego rodzaju napitków ale mi smakowało a przez smakoszy jest ono bardzo cenione. W każdym bądź razie droga wśród winnych krzewów była przyjemna, głównie w dół z jednym mocniejszym podjazdem zaraz za Vrbnikiem, który był mi jednak znany z dnia wczorajszego więc wiedziałem, czego się po nim spodziewać. Dodam, że mimo to, łatwo nie było ;)
Winorośla w okolicach Vrbnika
Winorośla w okolicach Vrbnika © rmk

Po dotarciu do domu, odstawiłem rower na chwil kilka i udałem się wraz z mą Lubą zobaczyć samochodem co jest takiego w Baśce, że ciągnie tam tylu turystów. Mieścina położona przepięknie, z trzech stron otoczona górami, od strony morza z widokiem na wyspę Rab oraz majestatyczne pasmo górskie północnego Velebitu ma wszelekie powody do tego aby pisano o niej w przewodnikach, że jest bajkowym miejscem. Tyle, że z wyłączeniem lipca i sierpnia... Tłumy takie jak na Krupówkach, na plaży ścisk jak w Łebie, ceny wyższe o ok. 30% od pozostałej części wyspy. Zajechaliśmy, zobaczyliśmy, pojechaliśmy z powrotem. Nie dla nas takie uciechy, ale chętnych nie brakuje. Chorwacja dla każdego znajdzie miejsce :) Bez żalu opuściliśmy zatłoczoną Baśkę na rzecz przepięknego Vrbnika, gdzie udaliśmy się w celu zażycia popularnego nad morzem smażenia skóry na słońcu i solanych kąpieli. W zatoczce, którą sobie upatrzyliśmy na te niecne cele, było oprócz nas może kilka osób. Okazało się, że nazwa tej plaży to Tiha Uvala czyli nie mniej ni więcej tylko cicha zatoczka, co dokładnie odpowiadało temu co tam zastaliśmy. Woda krystaliczna, acz dość zimna.Zatoczka w okolicach Vrbnika
Tiha Uvala, zatoczka w okolicach Vrbnika © rmk 

Gdy wróciliśmy do domu nadszedł czas na dokończenie tego co zaplanowałem sobie rano. Podjazd na przełęcz prowadzącą do Baśki, 3,4km i 341m w górę. Czyli średnio 10% bezkompromisowo poprowadzonej drogi w górę, prawie bez zakrętów. Pozdjazd poszedł mi wyjątkowo sprawnie, od samego początku narzuciłem sobie mocne tempo i bez oglądania się na nic mocno cisnąłem do przodu. Na szczycie przełęczy spotkałem Chorwata na fullu, który właśnie wybierał się na najwyższy szczyt wyspy drogą prowadzącą z miejsca do którego dopiero co wjechałem. Pogadaliśmy chwilę co i jak, powiedział mi że na moim rowerze jest to nieosiągalne ale mogę śmiało podjechać jeszcze sto metrów w górę, wąską, asfaltową drogą używaną przez hodowców owiec. Droga ta prowadziła do kapitalnego miejsca widokowego, nad Baśkę, więc nie zastanawiałem się ani chwili, przyjąłem propozycję że wjedziemy trochę razem a na rozstaju szlaków powiemy sobie "Bok" i pojedziemy w swoją stronę. Endorfiny tak mnie jednak pchały do przodu, że już po kilkunastu metrach mój chorwacki przewodnik został w tyle a ja parłem mocno do góry. Dwa kilometry drogi i sto metrów w górę pokonałem w ekspresowym jak dla mnie tempie i mogłem zacząć napawać swe oczy widokiem, jaki długo zostaje w pamięci. Tylko tyle i aż tyle. Mało osób tam dociera a miejsce bez wątpienia warte tego aby poświęcić mu odrobinę swego cennego czasu...
Pod Velim Vrhem, 442m n.p.m. Krk
Pod Velim Vrhem, 442m n.p.m. Krk © rmk
Pod Velim Vrhem, 442m n.p.m. Krk
Pod Velim Vrhem, 442m n.p.m. Krk © rmk
Pod Velim Vrhem, 442m n.p.m. Krk
Pod Velim Vrhem, 442m n.p.m. Krk © rmk

Zjazd do domu zajął mi kilka minut. Kilka minut wariackiej jazdy. Kawałek nawet nagrałem ale raczej nie nadaje się to do upublicznienia ;) Idealny asfalt, prawie pusta droga i te kilkaset metrów w dół pozwoliły mi na pokonanie bariery osiemdziesięciu kilometrów na godzinę na moim rowerku. Wrażenia niesamowite, bez porówania do czegoś innego. Istne szaleństwo ale co zrobić, ponoć po trzydziestce facet dopiero zaczyna myśleć co zrobi jak dorośnie ;) 81km/h tyle wybiło na liczniku :)
Szaleńczy zjazd z przełęczy
Szaleńczy zjazd z przełęczy © rmk

Wycisnąłem dzisiaj z trasy tyle metrów w górę ile się dało, z roweru wycisnąłem taką prędkość że przeraziłem się widząc wskazanie licznika, widziałem piękne miejsca a do tego spędziłem cały dzień na świeżym powietrzu. Zacząłem się zastanawiać czy to wszystko nie jest tylko snem :)

64km i 1101m w górę. Chcę tak koło domu :)




Dane wyjazdu:
53.50 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:64.70 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1019 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 3.

Wtorek, 1 lipca 2014 • dodano: 17.07.2014 | Komentarze 9

Dwie perełki.

Kamienie i procenty, dzień 3. Vrbnik i Stara Baśka.

Poziomice na mapie nie pozostawiają złudzeń. Dzisiaj będzie mocno pod górkę ale nagrodą za wysiłek będą dwie perełki osadzone na wyspie. Vrbnik i Stara Baśka to wg mnie dwa miejsca, których nie można pominąć będąc na Krk-u. Przepięknie położone, zachwycające krajobrazami i wprost urzekające. Żadne zdjęcia i opisy nie oddadzą piękna tych miejsc, trzeba zobaczyć je na własne oczy i przekonać się o tym osobiście. O ile samochodem można dotrzeć tam bez większego problemu, kręcąc nieco kierownicą na serpentynach i piłując nieco drugi i trzeci bieg o tyle dotrzeć tam rowerem z Punatu to sprawa wymagająca nieco zapału i mocniejszego naciskania na pedały. Procenty dwucyfrowe, trasa mocno pagórkowata i wystawiona na słońce. Ale przecież to stanowi o całym jej uroku :)

Do Vrbnika pojechałem sam, na rozgrzewkę od razu hopka od 5 do 10%, tętno mocno w górę, za chwilę zjazd do morza i kawałek płaskiego. Od ronda 1,6km non stop do góry, średnie nachylenie 8,6%. W końcu podjazd o jakim można tylko pomarzyć w Wielkopolsce. Dalej, do Vrbnika, czysta frajda ze zjazdu, przekraczanie dozwolonej prędkości i tym podobne chwile radości rowerzysty ze stolicy płaskiej Wielkopolski :) Jak wspominałem we wstępie, Vrbnik to prawdziwa perełka. Magiczne miasteczko położone na 49-metrowej skale, której wschodni brzeg stromo opada do morza, a zachodni jest zakończony rozległą, zieloną doliną. Co to oznacza dla rowerzysty nie muszę chyba dodawać :) Podjazdy takie, że przednie koło odrywa się od podłoża, zjazdy takie, że czuć swąd palonych klocków. Kręcąc się po miasteczku nie mogłem nacieszyć oczu widokami. Przepiękne miejsce. Vrbnik to również raj dla płetwonurków, jest tu sporo podwodnych jaskiń, do których otwory wejściowe położone są kilkanaście metrów pod wodą. Zainteresowanym polecam, ponoć genialna sprawa. Chciałbym kiedyś tego spróbować, może się uda w przyszłości. 


Vrbnik, perełka na wyspie Krk.

Vrbnik, perełka na wyspie Krk.

Vrbnik, perełka na wyspie Krk.

Vrbnik, perełka na wyspie Krk.

Vrbnik, perełka na wyspie Krk.

Vrbnik, perełka na wyspie Krk.

Vrbnik, perełka na wyspie Krk.

Vrbnik, perełka na wyspie Krk.


Pokręcona oliwka przy drodze do Vrbnika.

Wróciłem do domu, wypiłem kawkę i już razem z Agą ruszyliśmy do Starej Baśki zażyć relaksu na plaży. Jednak przed tym czekał nas spory podjazd, szczególnie dla Agi było to już wyzwanie. Prawie cztery kilometry ciągłej jazdy pod górę, nachylenie miejscami przekraczające dziesięć procent, do tego słońce sprawiało iż przejechane metry ubywały w dość wolnym tempie. Gdy dojechaliśmy do końca podjazdu naszym oczom ukazał się tak piękny widok, że trochę czasu minęło zanim ruszyliśmy szaleńczym zjazdem w dół. O ile od strony Punatu podjazd był długi i w miarę łagodny, o tyle od strony Starej Baśki była to już typowa ścianka, średnio 11% na odcinku ok. 2km. Dla mnie frajda, ale mej Lubej uśmiech nieco znikł z twarzy :)
Ciekawostka geograficzna po drodze, 45 równoleżnik
Ciekawostka geograficzna po drodze, 45 równoleżnik © rmk

Podjazd na przełęcz przed Starą Baśką, Krk.

Zdjęcie dzięki uprzejmości pewnej Pani z Niemiec, która usilnie chciała abyśmy mieli fotkę razem na podjeździe. Jak widać są i dobrzy ludzie w Niemczech ;)))

Znikający punkt. Droga z przełęczy do Starej Baśki, Krk. 

Cel osiągnięty :) Stara Baśka, Krk.

Sama Stara Baśka jest położona wysoko nad wodą, toteż jazda po niej i zejścia na plaże również stanowiły nie lada gratkę a zarazem wyzwanie. Widoki oszałamiające, plaże cudowne, ludzi prawie wcale. Wioska położona jest na końcu drogi, za nią nie ma nic oprócz klifów, miejsce wręcz bajkowe. Jeśli chodzi o plażowanie, dla mnie zdecydowanie numer jeden na całej wyspie. 

Stara Baśka, Krk.

Moje paliwo :)

Rowerowa lodówka turystyczna. Wszelkie prawa zastrzeżone :)

Plażing w Starej Baśce, Krk.

W górę i w dół, Stara Baśka, Krk.
W górę i w dół. Stara Baśka, Krk
W górę i w dół. Stara Baśka, Krk © rmk

Po kilku leniwych godzinach spędzonych na plażowaniu czas wracać do domu. Dla mnie stety, dla Agi niestety, jedyna droga prowadząca do Punatu to ta, którą przyjechaliśmy. Chcąc, niechcąc trzeba było mozolnie wspinać się na te dwieście metrów n.p.m. Powoli, na młynku, ale moja Dzielna Żonka wdrapała się na samą górę. I jestem z niej bardzo dumny, co niniejszym oświadczam wszem i wobec :) Tam naprawdę jest co podjeżdżać, jeśli doda się do tego zmęczenie plażowaniem ( :) ) i wysoką temperaturę ma się obraz całości. Piękna droga, widoki jeszcze piękniejsze!
Podjazd na przełęcz za Starą Baśką, Krk
Podjazd na przełęcz za Starą Baśką, Krk © rmk
Dwie najjaśniejsze gwiazdy naszego układu słonecznego spotkały się na jednej przełęczy :))
Dwie najjaśniejsze gwiazdy naszego układu słonecznego spotkały się na jednej przełęczy :)) © rmk

Łącznie ponad kilometr do góry na stosunkowo krótkim dystansie, przepiękne widoki, piękna pogoda i ciepła, morska woda na ukojenie zmęczonych mięśni. Dla takich dni warto żyć, warto jeździć rowerem. A wieczorem zimny Staropramen nad morzem, czy można chcieć więcej? :)









Dane wyjazdu:
43.90 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:55.20 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:597 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 2.

Poniedziałek, 30 czerwca 2014 • dodano: 17.07.2014 | Komentarze 6

Pierwsze procenty na wyspie.

Kamienie i procenty. Dzień 2.

Swoje "dobro jutro Hrvatska" mówimy około południa, co pewnie jest językowym lapsusem, ale dla nas to właśnie okolice godziny dwunastej były wczesnym rankiem tego dnia. Porządnie się wyspaliśmy, zapakowaliśmy sakwę i wzdłuż morza ruszyliśmy zobaczyć co wyspa ma nam, rowerowego i nie tylko, do zaoferowania.

Niecałe sześć kilometrów od domu przekonaliśmy się, że będziemy mieli dwóch nieodłącznych towarzyszy naszych przejażdżek. Nie, nie chodzi o słońce i morze a o kamienie i procenty. Te pierwsze to w Chorwacji rzecz tak naturalna jak woda w morzu, zarówno te mniejsze i te większe stanowią jeden z głównych elementów krajobrazu. Piasku nie ma prawie wcale, żwir gdzieś tam czasem się pojawi, ale kamienie są we wszystkich możliwych odmianach. A procenty? Rzekłbym, że jest ich tyle samo co kamieni. I wbrew pozorom nie piszę o tych zawartych w zacnych chorwackich winach i tutejszych mocniejszych trunkach a tych które na swej drodze spotyka co chwilę każdy kto musi gdzieś się przemieścić. Czy to z plaży do domu, czy to z domu do pracy, czy to rowerem po okolicy. Drogi najczęściej są tak poprowadzone aby maksymalnie skrócić kilometraż i dystans do pokanania z punktu A do B, co wiąże się z tym że nachylenia rzędu 20 czy 30% nie są czymś nadzwyczajnym. I tak jest wszędzie, jedynym wyjątkiem są oczywiście autostrady, ale i tam potrafi być w okolicach 10%. Dla większości odwiedzających ten kraj jest to udręka i powód do narzekań, dla mnie wręcz odwrotnie. Kocham góry, podjazdy są dla mnie ukoronowaniem tego co lubię w jeździe rowerem najbardziej, cząstka rowerowego edenu jest pewnie gdzieś w tamtych okolicach. Więc stąd tytułowe kamienie i procenty, dwóch wiernych towarzyszy chorwackich wojaży :)

Stolicą wyspy KRK jest miasto o takiej samej nazwie, jedno z najstarszych i największe na całym otoku. Zabytki? A i owszem, są w dużej ilości ale nie oszałamiają, zresztą nigdy nie były, nie będą i nie są dla nas celem wycieczek. Miasto ładne, lecz dla nas jego największycm atutem jest jego położenie a nie to co ma do pokazania od swojej "dawnej" strony. Pokręcilismy się trochę po starym mieście, po typowej plątaninie wąskich i klimatycznych uliczek, przeciskając się z rowerami pomiędzy nieprzebranym tłumem urlopowiczów, pstrykających fotki wszystkiemu co się rusza i stoi, a jakże. Nieco tym zmęczeni, znaleźliśmy uroczą knajpkę, nieco poza starówką ale nad samym morzem, serwującą przepyszne kalmary i równie dobrą kawę, która na Bałkanach ma status dobra narodowego. Nie ma kawy, nie ma życia :) Pijąc kawę przeczekaliśmy również potężną burzę, która zebrała się nad KRK-iem i przyniosła sporo ożywczego powietrza, wprost idealnego do jazdy rowerem. 


Stare Miasto, Krk.

Klasztor Franciszkanów z XIII w, Krk.

Plątanina uliczek na Starym Mieście, Krk.

Plątanina uliczek na Starym Mieście, Krk.

Grad Krk.

Grad Krk.

Potężna burza, która przeszła nad miastem. Grad Krk.

Potężna burza, która przeszła nad miastem. Grad Krk.

Burzowe chmury nad Krk-iem.

Wyjazd z miasta w kierunku wioski o jakże wymownej nazwie "Vrh", co po polsku oznacza szczyt, mocno dał popalić. Kilkunastoprocentowe nachylenie asfaltu bezkompromisowo wiodło w górę, dając chwilami odpocząć na krótkich odcinkach płaskiego o profilu marnych 4 czy 5% :) Sam Vrh i okolice to taka Chorwacja, jaką jest naprawdę. Bez zgiełku, tłumów, pomieszania języka niemiecko-czesko-słowcko-polskiego, bez pośpiechu. Spokojne, leniwe wioski, oliwki, owce. Swojskie "dobar dan, kako si" i naturalny, niewymuszony uśmiech na twarzach mieszkańców. Bezcenne.


Piękna szutrowa droga, wzdłuż gajów oliwnych, Vrh.

Vrh jak to Vrh, leży na szczcie więc teraz czekało na nas nieco jazdy w dół. Korzystając z prawa ciążenia, na zjazdach wystarczyło puścić klamki hamulców i składać ciało na zakrętach w odpowiednią stronę. Świetnej jakości asflat dopełnił całości i można było korzystać z frajdy zjeżdżania do woli. Do Lakmartin, wioski zagubionej pośrodku niczego, znów nieco pod górę a poźniej już tylko w dół, do samego Punatu. Lakmartin, malutka i rozpadająca sie powoli osada, była szczególnie urocza. Taka mała, jakby przeniesiona w czasie plama na mapie. Właśnie takie miejsca lubię odwiedzać rowerem najbardziej. 


Lakmartin, zagubiona, leżąca zdala od turystycznego zgiełku, nieco zapomniana wioska.

Lakmartin, zagubiona, leżąca zdala od turystycznego zgiełku, nieco zapomniana wioska.

Lakmartin, zagubiona, leżąca zdala od turystycznego zgiełku, nieco zapomniana wioska.

Lakmartin, zagubiona, leżąca zdala od turystycznego zgiełku, nieco zapomniana wioska.


Widok na Marinę w Punat z miasteczka Kornić. Piękny zjazd, można było wjechać prosto do morza :)


Kościółek św.Donata (Sv. Donat) z IX wieku. Jeden z najcenniejszych zabytków starochorwackiego budownictwa. Tuż przy plaży :)

Korzystając z tego, że im bliżej późnego popołudnia tym bardziej pogoda nam sprzyjała, dzień zakończyliśmy na plaży, dając odpocząć naszym mięśniom w ciepłej, słonej wodzie lazurowego Jadranu.

Plażowanie :)

Promenda w Punacie.

Kalmary z rusztu, pyszna kawa, piękne hopki, dzień spędzony na świeżym powietrzu a na koniec kąpiel w czystej jak łza i ciepłej wodzie Adriatyku. Wakacje zaczęły się na całego :)

Dane wyjazdu:
16.39 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:35.50 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:120 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 1.

Niedziela, 29 czerwca 2014 • dodano: 16.07.2014 | Komentarze 4

W krainie kamieni i procentów.

Pomysłów na wakacje było mnóstwo, zarówno tych z pogranicza snu i jawy jak i tych bardziej przyziemnych. Pomysł zabrania ze sobą rowerów był jednak jednym z wiodących i koniec końców, decyzja zapadła. Jedziemy na Bałkany czterema kółkami z parą dwóch kółek na pokładzie. Gdzie dokładnie? Pytanie, którego nie zadaje nam się przed podróżą. Przed siebie, tak po prostu. Tym sposobem trafiliśmy do kraju doskonale nam znanego, ale tym razem w nieco innej odmianie. 

Kraj zotych plaż, gdzie lazur wody łączy się z błękitem nieba w sąsiedztwie majestatycznych gór. Kraj, w którym starożytne zabytki sąsiadują z przepiękną przyrodą, kraj w którym każdy miłośnik wina i znakomitej kuchni odnajdzie cząstkę siebie. Kraj, który ma różne oblicza, potrafi zaskoczyć na każdym kroku, jeśli tylko otworzymy się na coś więcej niż turystykę w negatywnym tego słowa znaczeniu. Taka jest właśnie Chorwacja, kraj w którym postanowiliśmy, wraz z Agą, spędzić kilkanaście, nie do końca, leniwych dni.

Ravni? Rabac? A może Labin, Pula? Jadąc w kierunku Istrii, na której jest mnóstwo świetnych tras do jazdy na rowerze, trafiliśmy na wyspę Krk. I tak właśnie wygląda nasze planowanie :) Dlaczego właśnie tutaj? Bo tu nas nie było, a patrząc na nią z wysoko poprowadzonej autostrady wyspa oferowała pagórkowaty krajobraz i wyglądała bardzo zachęcająco. Tym sposobem na cztery dni naszym miejscem wypadowym stała się przyjemna, nadmorska, mieścina Punat. 

Znalezienie miejsca do spania zajęło nam chwilę, magiczna sentencja "Imate li slobodnih sobe, apartmani?" zadziałała po niecałych 30 minutach i po krótkim ogarnięciu maneli, nieśpiesznym tempem ruszyliśmy pojeździć po miasteczku. Labirynt małych uliczek z kamiennymi domami ma swój urok. Kręcąc się tu i ówdzie po okolicy, ładną promenadą trafiliśmy do jednego z najlepiej wyposażonych i największych portów jachtowych na Adriatyku. Marina w Punacie naprawdę robi wrażenie, piękne jachty i cała otoczka z nimi związana potrafi oczarować. Pomoczyliśmy nogi, posiedzieliśmy na plaży i dzień dobiegł końca. Czas odpocząć i porządnie sie wyspać po kilkunastogodzinnej podróży :)

Kamienie i procenty. Dzień 1.


Kategoria 0-25, Chorwacja 2014.