Info
rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Wrzesień4 - 12
- 2018, Sierpień6 - 11
- 2018, Lipiec2 - 2
- 2018, Czerwiec2 - 2
- 2018, Maj1 - 0
- 2018, Kwiecień4 - 12
- 2018, Marzec9 - 23
- 2018, Luty2 - 0
- 2018, Styczeń4 - 8
- 2017, Grudzień5 - 2
- 2017, Listopad5 - 8
- 2017, Październik4 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień12 - 50
- 2017, Lipiec13 - 47
- 2017, Czerwiec11 - 50
- 2017, Maj11 - 29
- 2017, Kwiecień9 - 31
- 2017, Marzec8 - 32
- 2017, Luty8 - 61
- 2017, Styczeń9 - 43
- 2016, Grudzień4 - 11
- 2016, Listopad5 - 7
- 2016, Październik7 - 11
- 2016, Wrzesień11 - 15
- 2016, Sierpień1 - 2
- 2016, Lipiec12 - 49
- 2016, Czerwiec5 - 9
- 2016, Maj9 - 28
- 2016, Kwiecień14 - 54
- 2016, Marzec15 - 78
- 2016, Luty7 - 49
- 2016, Styczeń14 - 91
- 2015, Grudzień13 - 36
- 2015, Listopad18 - 28
- 2015, Październik21 - 45
- 2015, Wrzesień24 - 58
- 2015, Sierpień19 - 66
- 2015, Lipiec23 - 131
- 2015, Czerwiec21 - 65
- 2015, Maj22 - 99
- 2015, Kwiecień17 - 79
- 2015, Marzec22 - 76
- 2015, Luty19 - 141
- 2015, Styczeń23 - 116
- 2014, Grudzień19 - 108
- 2014, Listopad18 - 30
- 2014, Październik24 - 63
- 2014, Wrzesień33 - 71
- 2014, Sierpień16 - 43
- 2014, Lipiec20 - 55
- 2014, Czerwiec27 - 65
- 2014, Maj35 - 100
- 2014, Kwiecień24 - 29
- 2014, Marzec28 - 11
- 2014, Luty11 - 0
- 2014, Styczeń22 - 0
- 2013, Grudzień13 - 0
- 2013, Listopad6 - 0
- 2013, Październik27 - 4
- 2013, Wrzesień22 - 0
- 2013, Sierpień20 - 0
- 2013, Lipiec2 - 0
- 2013, Czerwiec21 - 1
- 2013, Maj28 - 0
- 2013, Kwiecień22 - 3
- 2013, Marzec11 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
25-50
Dystans całkowity: | 6438.95 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 243:55 |
Średnia prędkość: | 20.98 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.70 km/h |
Suma podjazdów: | 19886 m |
Liczba aktywności: | 174 |
Średnio na aktywność: | 37.01 km i 1h 47m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
30.40 km
0.00 km teren
01:38 h
18.61 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:8.8
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:175 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Popołudniowo.
Sobota, 8 października 2016 • dodano: 08.10.2016 | Komentarze 2
Nie jadłem w tym roku jeszcze ani jednej kani czy też sowy jak kto woli. Susza jaka była we wrześniu skutecznie pozbawiła je możliwości ukazania się mym oczom ale kilka ostatnich, deszczowych dni spowodowało, że pojechałem dzisiaj sprawdzić czy się pojawiły. Odpowiedź jest krótka. Nie.
Przejechałem się przez poligon, wróciłem przez Łysy Młyn i Morasko. Znów było nieco błota i terenu. Jesień powoli, powolutku zaczyna ukazywać swe kolory. Czuć ją w powietrzu ale na eksplozję barw jeszcze trzeba trochę poczekać.
Na więcej dzisiaj nie było czasu, dobre i tyle :)
Łysy młyn.
Łysy młyn.
Kukurydziane miasto.
Osiedla i bloki, betonowe uroki.
Przejechałem się przez poligon, wróciłem przez Łysy Młyn i Morasko. Znów było nieco błota i terenu. Jesień powoli, powolutku zaczyna ukazywać swe kolory. Czuć ją w powietrzu ale na eksplozję barw jeszcze trzeba trochę poczekać.
Na więcej dzisiaj nie było czasu, dobre i tyle :)
Łysy młyn.
Łysy młyn.
Kukurydziane miasto.
Osiedla i bloki, betonowe uroki.
Kategoria 25-50
Dane wyjazdu:
25.50 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Po miód.
Piątek, 7 października 2016 • dodano: 08.10.2016 | Komentarze 2
Przejechałem się do Złotkowa po miód. Od kilku lat kupuję go u tego samego pszczelarza, tradycja rzecz święta :) Tym razem kupiłem lipowy i gryczany, na zimowe dni jak znalazł :)
Po za tym pojeździłem dzisiaj po lesie, zaroślach, błocie, polnych drogach i tego typu atrakcjach. Uwielbiam jesień, to moja ulubiona pora roku na jazdę rowerem. Uwielbiam jej kolory i przede wszystkim zapach. To jak pachną ogniska, to jak pachnie ziemia po deszczu, zaorane pole. Po prostu to uwielbiam :)
Nie zabrałem ze sobą aparatu ale zrobiłem jedno zdjęcie komórką. Jakość fatalna ale przekaz jest najistotniejszy. DDR-y po poznańsku :)
Ktoś skorzysta? :)
Po za tym pojeździłem dzisiaj po lesie, zaroślach, błocie, polnych drogach i tego typu atrakcjach. Uwielbiam jesień, to moja ulubiona pora roku na jazdę rowerem. Uwielbiam jej kolory i przede wszystkim zapach. To jak pachną ogniska, to jak pachnie ziemia po deszczu, zaorane pole. Po prostu to uwielbiam :)
Nie zabrałem ze sobą aparatu ale zrobiłem jedno zdjęcie komórką. Jakość fatalna ale przekaz jest najistotniejszy. DDR-y po poznańsku :)
Ktoś skorzysta? :)
Kategoria 25-50
Dane wyjazdu:
42.50 km
0.00 km teren
03:06 h
13.71 km/h:
Maks. pr.:34.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:234 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
XVIII Rajd Rowerowy "Pieczona Pyra"
Niedziela, 2 października 2016 • dodano: 02.10.2016 | Komentarze 5
W zeszłym tygodniu okazało się, że z kalendarzem mi nie po drodze i po części czytanie ze zrozumieniem też chyba kuleje co poskutkowało tym, że pieczonych pyr nie było na obiad. Tym razem zadanie domowe odrobiłem na medal i z pełnym przekonaniem wyruszyliśmy we trójkę, rodzinnie na wzmiankowanego pieczonego kartofla. Na podobny pomysł do Naszego wpadło nieco ponad czterysta osób, więc wyszło na to, że dużo ludzi lubi tu ziemniaki.
Trzydzieści minut po dziesiątej lub pół godziny przed jedenastą czterysta i trochę rowerzystów ruszyło z Suchego Lasu do Zielątkowa. To Nasz pierwszy taki rajd, pierwsza taka impreza i w ogóle pierwsza przejażdżka w liczbie większej niż trzy sztuki, nasze sztuki. Patrząc na starcie na przekrój wiekowy i ogólnie na całość narodu można było mieć przekonanie, ba pewność, że owy rajd ma wzięcie od dawna. Siedemnaście lat tak już się kręci i dorobił się popularności. Czy zasłużonej? To miało się wyjaśnić kilkanaście kilometrów dalej.
Pierwszy postój kilometr za startem. Cała masa musiała zacząć jechać gęsiego, wszak droga przy poligonie więcej niż jednego rowerzysty na szerokość nie pomieści. Czekamy na swoją kolej, na końcu stawki. Kolejny postój przy wjeździe na poligon, dołącza tu kolejna grupa. Stoimy dobre 10 min. Michaś z zaciekawieniem ogląda współtowarzyszy, tyle nowych twarzy patrzy na niego. Jedziemy. Uff, w końcu to rajd rowerowy, więc jedziemy. Dwa kilometry dalej kolejny postój, dołącza kolejna ekipa. Czekając przy boisku w Złotkowie zniecierpliwienie zaczyna wychodzić na zewnątrz i zastanawiamy się z Agą czy nie pojechać swoją drogą na metę i tam poczekać na resztę. Koniec końców decydujemy się jechać z wszystkimi.
Od Złotkowa do Golęczewa jedziemy żółtym szlakiem. Szlak to piaszczysty ale w pięknej, leśnej scenerii. Wielu ludzi nie daje rady i prowadzi rowery, żadna ujma bo piachu jest naprawdę sporo. O dziwo mi z przyczepką jedzie się wyjątkowo dobrze, daje mi stabilizację na piachu. Tego się nie spodziewałem :)
W Golęczewie na Obornickiej eskorta policji, tego się nie spodziewaliśmy. Do Zielątkowa asfaltową drogą jedziemy już swoim tempem. Wyprzedzamy pewnie dobrze ponad sto osób i w końcu może poczuć, że jedziemy a nie się snujemy. Wiedzieliśmy, że będzie wolno i w ogóle ale gdy tylko pojawiła się możliwość to poczuliśmy choć przez chwilę wiatr we włosach ;)
Meta była na polanie nad Samicą. Świetne miejsce na tego typu imprezy. Na miejscu ognisko, akordeon i pyszne jedzenie. Żeby tylko wspomnieć grochówkę, pajdy ze smalcem, ogórasy kiszone, ciacho drożdżowe, rogaliki, kawa, herbata. I rzecz jasna - tytułowe pieczone pyry z ogniska z dodatkiem naszego przysmaku, gzika. Jedzenie naprawdę przepyszne, całość robiona przez miejscowe koło gospodyń wiejskich. Czy to chleb, czy smalec czy słodkości, wszystko robione samemu i na miejscowych składnikach. I za darmo, za trud pokonania tej trasy ;)) Znaczy się za trud przejechania tej trasy z taką ilością współrowerzystów ;)
Pojedliśmy, posiedzieliśmy, Michaś wyspany pobiegał przy ognisku, potańczył przy akordeonie i w swoim języku rozmawiał ze wszystkimi i z nikim. Było swojsko, naturalnie, rodzinnie i przyjaźnie. W tych czasach dla większości tego typu imprezy to tylko wieś na sali i wstyd przed znajomymi. Dla nas to było coś przyjemnego, rodzinny czas, rower i My. Jeśli będzie możliwość to za rok też pojedziemy, mamy to właściwie pod domem więc żal nie skorzystać. Trzeba żyć po swojemu i tak nam pasuje. Bo w życiu trzeba robić to co się lubi.
Korzystając z okazji sprawiłem, że znalezione przez Nas tydzień temu kluczyki do Mercedesa wróciły dzisiaj do właściciela. I to kolejny plus tego rajdu :)
Do domu wróciliśmy przez Sobotę i Pawłowice. Bez emocji, bez wrażeń. Po prostu przejechaliśmy ten odcinek i znaleźliśmy się w domu :)
:)
Start z Suchego Lasu.
Uzupełnianie straconych kalorii ;))
Czekamy w Złotkowie...
Na miejscu ognisko, akordeon i cała reszta :)
Tytułowa pieczona pyra. U Nas jada się z gzikiem więc i jego nie zabrakło :)
Warto było się przemęczyć ;))
Mniam.
I nikt nikomu nic nie ukradł :)
Trzydzieści minut po dziesiątej lub pół godziny przed jedenastą czterysta i trochę rowerzystów ruszyło z Suchego Lasu do Zielątkowa. To Nasz pierwszy taki rajd, pierwsza taka impreza i w ogóle pierwsza przejażdżka w liczbie większej niż trzy sztuki, nasze sztuki. Patrząc na starcie na przekrój wiekowy i ogólnie na całość narodu można było mieć przekonanie, ba pewność, że owy rajd ma wzięcie od dawna. Siedemnaście lat tak już się kręci i dorobił się popularności. Czy zasłużonej? To miało się wyjaśnić kilkanaście kilometrów dalej.
Pierwszy postój kilometr za startem. Cała masa musiała zacząć jechać gęsiego, wszak droga przy poligonie więcej niż jednego rowerzysty na szerokość nie pomieści. Czekamy na swoją kolej, na końcu stawki. Kolejny postój przy wjeździe na poligon, dołącza tu kolejna grupa. Stoimy dobre 10 min. Michaś z zaciekawieniem ogląda współtowarzyszy, tyle nowych twarzy patrzy na niego. Jedziemy. Uff, w końcu to rajd rowerowy, więc jedziemy. Dwa kilometry dalej kolejny postój, dołącza kolejna ekipa. Czekając przy boisku w Złotkowie zniecierpliwienie zaczyna wychodzić na zewnątrz i zastanawiamy się z Agą czy nie pojechać swoją drogą na metę i tam poczekać na resztę. Koniec końców decydujemy się jechać z wszystkimi.
Od Złotkowa do Golęczewa jedziemy żółtym szlakiem. Szlak to piaszczysty ale w pięknej, leśnej scenerii. Wielu ludzi nie daje rady i prowadzi rowery, żadna ujma bo piachu jest naprawdę sporo. O dziwo mi z przyczepką jedzie się wyjątkowo dobrze, daje mi stabilizację na piachu. Tego się nie spodziewałem :)
W Golęczewie na Obornickiej eskorta policji, tego się nie spodziewaliśmy. Do Zielątkowa asfaltową drogą jedziemy już swoim tempem. Wyprzedzamy pewnie dobrze ponad sto osób i w końcu może poczuć, że jedziemy a nie się snujemy. Wiedzieliśmy, że będzie wolno i w ogóle ale gdy tylko pojawiła się możliwość to poczuliśmy choć przez chwilę wiatr we włosach ;)
Meta była na polanie nad Samicą. Świetne miejsce na tego typu imprezy. Na miejscu ognisko, akordeon i pyszne jedzenie. Żeby tylko wspomnieć grochówkę, pajdy ze smalcem, ogórasy kiszone, ciacho drożdżowe, rogaliki, kawa, herbata. I rzecz jasna - tytułowe pieczone pyry z ogniska z dodatkiem naszego przysmaku, gzika. Jedzenie naprawdę przepyszne, całość robiona przez miejscowe koło gospodyń wiejskich. Czy to chleb, czy smalec czy słodkości, wszystko robione samemu i na miejscowych składnikach. I za darmo, za trud pokonania tej trasy ;)) Znaczy się za trud przejechania tej trasy z taką ilością współrowerzystów ;)
Pojedliśmy, posiedzieliśmy, Michaś wyspany pobiegał przy ognisku, potańczył przy akordeonie i w swoim języku rozmawiał ze wszystkimi i z nikim. Było swojsko, naturalnie, rodzinnie i przyjaźnie. W tych czasach dla większości tego typu imprezy to tylko wieś na sali i wstyd przed znajomymi. Dla nas to było coś przyjemnego, rodzinny czas, rower i My. Jeśli będzie możliwość to za rok też pojedziemy, mamy to właściwie pod domem więc żal nie skorzystać. Trzeba żyć po swojemu i tak nam pasuje. Bo w życiu trzeba robić to co się lubi.
Korzystając z okazji sprawiłem, że znalezione przez Nas tydzień temu kluczyki do Mercedesa wróciły dzisiaj do właściciela. I to kolejny plus tego rajdu :)
Do domu wróciliśmy przez Sobotę i Pawłowice. Bez emocji, bez wrażeń. Po prostu przejechaliśmy ten odcinek i znaleźliśmy się w domu :)
:)
Start z Suchego Lasu.
Uzupełnianie straconych kalorii ;))
Czekamy w Złotkowie...
Na miejscu ognisko, akordeon i cała reszta :)
Tytułowa pieczona pyra. U Nas jada się z gzikiem więc i jego nie zabrakło :)
Warto było się przemęczyć ;))
Mniam.
I nikt nikomu nic nie ukradł :)
Kategoria 25-50, Wielkopolska, Z przyczepką
Dane wyjazdu:
48.20 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:237 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Rodzinne Zielątkowo.
Niedziela, 25 września 2016 • dodano: 25.09.2016 | Komentarze 6
Piękna, złota polska jesień i wolny dzień to dwa czynniki, które jeśli tylko wystąpią w parze powodują szybsze bicie serca i myśli gdzie by tu się wybrać z domu. Dzisiaj padło na niedalekie Zielątkowo i rodzinną, rowerową niedzielę.
Przeglądając, przy porannej espresso, czeluście internetu rzuciło mi się w oczy, że jest dzisiaj organizowany rajd rowerowy "Pieczona pyra". Jak sama nazwa wskazuję, jedzie się po to aby tej pyry skosztować na mecie więc pomysł na wycieczkę nasunął się sam. Jedziemy do Zielątkowa, gdzie na miejscu powinniśmy spotkać tej rajd i uczestników. Drogę w głowie wyrysowałem w pięć sekund więc zaopatrzeni w przyczepkę i dobry humor jedziemy na północ. Całe dwadzieścia kilka kilometrów od domu. Prawdziwa wyprawa ;)))
Do i przez Suchy Las standardowa droga, Strzeszyńską i Muchomorową. Cicho tu i spokojnie, jak zawsze. Piękne domy i zadbana okolica, takie przedmieścia dużego miasta nam się podobają. Od Suchego do Złotnik jedziemy polną drogą wzdłuż torów, która wynagradza nam swoje nierówności dziko rosnącą jabłonią. Na próbę jemy jedno jabłko i po chwili mamy jakieś trzy kilogramy więcej bagażu w przyczepce. Pyszne owoce, dzikie i słodziutkie. No i darmowe co znacząco zwiększa ich wartość :D
Dalej Złotkowo, Sobota i krótki foto postój przed Golęczewem. Michaś śpi w najlepsze więc na zjeździe w stronę Doliny Samicy rozpędzam się do zawrotnych 45km/h, tak aby spało mu się jeszcze lepiej. To chyba mój nowy rekord z przyczepką, droga równa jak stół więc i bezpieczna. W Zielątkowie jesteśmy chwilę po dwunastej i okazuje się, że w pośpiechu przeczytałem złą datę z tym rajdem, będzie on za tydzień :)) Nic straconego, oglądniemy sobie działki budowlane i pobawimy się z Michasiem na placu zabaw :) W międzyczasie Aga znajduje leżące przy drodze kluczyki od Mercedesa, z przypiętym doń pendrivem. Nie wiemy co z nimi zrobić, więc wpadam na pomysł aby zagadać sołtysa ale niema nikogo w domu. Wiejski sklep to też dobre źródło informacji ale i on jest zamknięty. Klucze jadą więc z nami do domu, na pendrivie nie ma nic a ja teraz się głowię jak pomóc osobie, które je zgubiła. Chciałbym je zwrócić ale nie będę przecież jeździł po wiosce od domu do domu :) Na placu zabaw spędzam dłuższą chwilę i decydujemy się wracać do domu, tym razem przez Bytkowo i Rokietnicę.
Droga przez las okazuje się mocnym testem dla moich opon i przyczepki... Piach, piach i piach. Piękno leśnej scenerii wynagradza znój jazdy ale gdy wyjeżdżamy przy cmentarzu w Bytkowie na polną drogę czuję ulgę. Niby nieduży to był odcinek ale poczułem go w nogach.
Z Rokietnicy jedziemy przez Starzyny do Kiekrza gdzie fundujemy sobie kawę i lody. Michaś dumnie siedzi przy stole i spija nam mleko z macchiato. Jak tu takiemu małemu szkrabowi odmówić, no jak? :)
Do domu wracamy przez Strzeszynek i Strzeszyn. Pięknie wykorzystana niedziela, piękna pogoda i rodzinny czas. Oby było tak jak najczęściej :))
Przeglądając, przy porannej espresso, czeluście internetu rzuciło mi się w oczy, że jest dzisiaj organizowany rajd rowerowy "Pieczona pyra". Jak sama nazwa wskazuję, jedzie się po to aby tej pyry skosztować na mecie więc pomysł na wycieczkę nasunął się sam. Jedziemy do Zielątkowa, gdzie na miejscu powinniśmy spotkać tej rajd i uczestników. Drogę w głowie wyrysowałem w pięć sekund więc zaopatrzeni w przyczepkę i dobry humor jedziemy na północ. Całe dwadzieścia kilka kilometrów od domu. Prawdziwa wyprawa ;)))
Do i przez Suchy Las standardowa droga, Strzeszyńską i Muchomorową. Cicho tu i spokojnie, jak zawsze. Piękne domy i zadbana okolica, takie przedmieścia dużego miasta nam się podobają. Od Suchego do Złotnik jedziemy polną drogą wzdłuż torów, która wynagradza nam swoje nierówności dziko rosnącą jabłonią. Na próbę jemy jedno jabłko i po chwili mamy jakieś trzy kilogramy więcej bagażu w przyczepce. Pyszne owoce, dzikie i słodziutkie. No i darmowe co znacząco zwiększa ich wartość :D
Dalej Złotkowo, Sobota i krótki foto postój przed Golęczewem. Michaś śpi w najlepsze więc na zjeździe w stronę Doliny Samicy rozpędzam się do zawrotnych 45km/h, tak aby spało mu się jeszcze lepiej. To chyba mój nowy rekord z przyczepką, droga równa jak stół więc i bezpieczna. W Zielątkowie jesteśmy chwilę po dwunastej i okazuje się, że w pośpiechu przeczytałem złą datę z tym rajdem, będzie on za tydzień :)) Nic straconego, oglądniemy sobie działki budowlane i pobawimy się z Michasiem na placu zabaw :) W międzyczasie Aga znajduje leżące przy drodze kluczyki od Mercedesa, z przypiętym doń pendrivem. Nie wiemy co z nimi zrobić, więc wpadam na pomysł aby zagadać sołtysa ale niema nikogo w domu. Wiejski sklep to też dobre źródło informacji ale i on jest zamknięty. Klucze jadą więc z nami do domu, na pendrivie nie ma nic a ja teraz się głowię jak pomóc osobie, które je zgubiła. Chciałbym je zwrócić ale nie będę przecież jeździł po wiosce od domu do domu :) Na placu zabaw spędzam dłuższą chwilę i decydujemy się wracać do domu, tym razem przez Bytkowo i Rokietnicę.
Droga przez las okazuje się mocnym testem dla moich opon i przyczepki... Piach, piach i piach. Piękno leśnej scenerii wynagradza znój jazdy ale gdy wyjeżdżamy przy cmentarzu w Bytkowie na polną drogę czuję ulgę. Niby nieduży to był odcinek ale poczułem go w nogach.
Z Rokietnicy jedziemy przez Starzyny do Kiekrza gdzie fundujemy sobie kawę i lody. Michaś dumnie siedzi przy stole i spija nam mleko z macchiato. Jak tu takiemu małemu szkrabowi odmówić, no jak? :)
Do domu wracamy przez Strzeszynek i Strzeszyn. Pięknie wykorzystana niedziela, piękna pogoda i rodzinny czas. Oby było tak jak najczęściej :))
Jesiennie :)
Wycieczka rowerowa musi mieć teraz takie atrakcje :))
Piaskownica pomiędzy Golęczewem a Bytkowem.
Kategoria 25-50, Wielkopolska, Z przyczepką
Dane wyjazdu:
29.70 km
0.00 km teren
01:27 h
20.48 km/h:
Maks. pr.:44.40 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Awaria.
Niedziela, 17 lipca 2016 • dodano: 18.07.2016 | Komentarze 5
Miało być krótko i szybko, wyszło jeszcze krócej i niesamowicie długo...
Umówiłem się z Jurkiem w Lusówku aby wziąć lampkę i nie bacząc na silny wiatr ruszyłem na miejsce spotkania tuż po tym jak skończył się etap Tour de France. Waleczny Majka niestety nie wygrał etapu ale styl w jakim go przejechał budzi mój szacunek :)
W Lusówku zameldowałem się równo po godzinie jazdy i po krótkim oczekiwaniu przyjechał Jurek. Pogadaliśmy chwilę i czas było wracać. Nie wiedziałem, że jest możliwość przejechania wzdłuż jeziora do Lusowa więc jak tylko ujrzałem taką możliwość to tą ścieżką udałem się do domu. Droga sama w sobie bardzo urokliwa, wyjeżdżona i przyjemna. Problem powstał przed Lusowem gdy na ścieżce pojawił się tłuczeń i grys, którym wysypali ścieżkę. Idiotyzm projektantów i wykonawców trafił i tutaj...
Przed samą plażą w Lusowie, na tłuczniu, opona dobiła mi do obręczy i było po zawodach. Ściągnąłem koło, wyciągnąłem dętkę i okazało się, że nie ma co łatać. Była przecięta praktycznie w pół. Kilka chwil po tym jak dobrałem się do swojej dętki w moją stronę szedł rowerzysta i z daleka wiedziałem, że to kolejna ofiara tego pieprzonego tłucznia. Oddałem mu dwie łatki, pomogłem skleić, napompować i złożyć wszystko w całość. Do domu powinien dojechać, zostało mu osiem kilometrów więc był w miarę komfortowej sytuacji... Ja miałem 25km i jedyne co mi zostało to telefon do przyjaciela i wezwanie wozu technicznego ;))
Do domu wróciłem więc na pace busa, uziemiony przez brak zapasowej dętki... Dzięki Strupek za pomoc!
W poniedziałek miałem zaplanowaną długą, kilkunastogodzinną trasę ale po tym jak wróciłem do domu przed 22 odechciało mi się wszystkiego. Tak bywa :)
Jezioro Lusowskie.
Umówiłem się z Jurkiem w Lusówku aby wziąć lampkę i nie bacząc na silny wiatr ruszyłem na miejsce spotkania tuż po tym jak skończył się etap Tour de France. Waleczny Majka niestety nie wygrał etapu ale styl w jakim go przejechał budzi mój szacunek :)
W Lusówku zameldowałem się równo po godzinie jazdy i po krótkim oczekiwaniu przyjechał Jurek. Pogadaliśmy chwilę i czas było wracać. Nie wiedziałem, że jest możliwość przejechania wzdłuż jeziora do Lusowa więc jak tylko ujrzałem taką możliwość to tą ścieżką udałem się do domu. Droga sama w sobie bardzo urokliwa, wyjeżdżona i przyjemna. Problem powstał przed Lusowem gdy na ścieżce pojawił się tłuczeń i grys, którym wysypali ścieżkę. Idiotyzm projektantów i wykonawców trafił i tutaj...
Przed samą plażą w Lusowie, na tłuczniu, opona dobiła mi do obręczy i było po zawodach. Ściągnąłem koło, wyciągnąłem dętkę i okazało się, że nie ma co łatać. Była przecięta praktycznie w pół. Kilka chwil po tym jak dobrałem się do swojej dętki w moją stronę szedł rowerzysta i z daleka wiedziałem, że to kolejna ofiara tego pieprzonego tłucznia. Oddałem mu dwie łatki, pomogłem skleić, napompować i złożyć wszystko w całość. Do domu powinien dojechać, zostało mu osiem kilometrów więc był w miarę komfortowej sytuacji... Ja miałem 25km i jedyne co mi zostało to telefon do przyjaciela i wezwanie wozu technicznego ;))
Do domu wróciłem więc na pace busa, uziemiony przez brak zapasowej dętki... Dzięki Strupek za pomoc!
W poniedziałek miałem zaplanowaną długą, kilkunastogodzinną trasę ale po tym jak wróciłem do domu przed 22 odechciało mi się wszystkiego. Tak bywa :)
Jezioro Lusowskie.
Kategoria 25-50
Dane wyjazdu:
44.90 km
0.00 km teren
01:46 h
25.42 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Poligon.
Sobota, 16 lipca 2016 • dodano: 18.07.2016 | Komentarze 2
Ostatnie dni to pogodowy koszmar, jedyny rower na jakim można by było się poruszać to wodny ;) Wykorzystałem ten czas i wyremontowałem szwagierce mieszkanie. Trzeba kolekcjonować dobre uczynki ;))
W sobotę wyskoczyłem na chwilę pojeździć, na więcej nie było niestety czasu. Musiałem być w domu bo raz, że remontowali mi dach to przyjechał do nas Tata i planowany całodniowy wyjazd nie miał szans powodzenia. Żeby było ciekawiej to miałem jechać do Bydgoszczy, do której chyba naprawdę nigdy nie dojadę :))))
Na poligonie zielono jak nigdy, opady zrobiły swoje i zieleń zrobiła się niesamowicie soczysta. Nogi trochę bolały ale tak być musiało.
Poligonowo.
Na poligonie zielono jak nigdy, opady zrobiły swoje i zieleń zrobiła się niesamowicie soczysta. Nogi trochę bolały ale tak być musiało.
Poligonowo.
Kategoria 25-50
Dane wyjazdu:
36.00 km
0.00 km teren
01:31 h
23.74 km/h:
Maks. pr.:43.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Powrót :)
Wtorek, 28 czerwca 2016 • dodano: 04.07.2016 | Komentarze 1
Po ponad miesiącu, w końcu, wróciłem do jazdy rowerem. Co prawda zdarzyło mi się na niego wsiąść kilka dni wcześniej ale dojazd do pracy to tylko formalność więc się nie liczy :)
Przejechane tylko trochę ponad trzydzieści kilometrów, droga znana do bólu ale czułem taką radość z jazdy jakbym kręcił gdzieś po Nowej Zelandii albo innej Boliwii. Wyjechałem późnym wieczorem, nie miałem czasu aby wyruszyć wcześniej ale dzięki temu mogłem jechać wraz z pięknie zachodzącym, czerwcowym słońcem. Fizycznie jestem słabiutki ale co mnie nie zabije to mnie wzmocni. W czwartek będę już bez szwów i nic nie stanie na przeszkodzie abym znów wrócił na właściwe tory :))
Wykonałem tradycyjną trasę do Rokietnicy, powrót przez Strzeszynek ze względu na to, że nie chciało mi się czekać na przejeździe na Psarskim ;) Nad jeziorem trochę nowego asfaltu na ścieżkach, szok :)
Rower jest lekiem na całe zło :)))
Przejechane tylko trochę ponad trzydzieści kilometrów, droga znana do bólu ale czułem taką radość z jazdy jakbym kręcił gdzieś po Nowej Zelandii albo innej Boliwii. Wyjechałem późnym wieczorem, nie miałem czasu aby wyruszyć wcześniej ale dzięki temu mogłem jechać wraz z pięknie zachodzącym, czerwcowym słońcem. Fizycznie jestem słabiutki ale co mnie nie zabije to mnie wzmocni. W czwartek będę już bez szwów i nic nie stanie na przeszkodzie abym znów wrócił na właściwe tory :))
Wykonałem tradycyjną trasę do Rokietnicy, powrót przez Strzeszynek ze względu na to, że nie chciało mi się czekać na przejeździe na Psarskim ;) Nad jeziorem trochę nowego asfaltu na ścieżkach, szok :)
Rower jest lekiem na całe zło :)))
Kategoria 25-50
Dane wyjazdu:
41.60 km
0.00 km teren
01:36 h
26.00 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:210 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Kurier niedzielny.
Niedziela, 22 maja 2016 • dodano: 25.05.2016 | Komentarze 1
Nie mam ostatnimi czasy kompletnie czasu na rower, nie mam czasu prawie na nic. Dużo rzeczy dzieje się naraz i wszystko trzeba naraz ogarnąć. No ale kto mówił, że będzie lekko? :)Połączyłem dzisiaj przyjemne z pożytecznym. Zrealizowałem dwie transakcje na olx-ie i po obie mogłem podjechać, późnym wieczorem. W końcu na rowerze, jechałem jak dzik :]
Znienacka.
Kategoria 25-50
Dane wyjazdu:
40.50 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:235 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Dolina Baryczy - dzień 3.
Niedziela, 8 maja 2016 • dodano: 23.05.2016 | Komentarze 6
Wczorajszy, ciężki i długi dzień dał się nam we znaki i dzisiaj ma być krócej, łatwiej i równiej. Przynajmniej taki jest plan i teoria. A ta jak wiadomo lubi rozmywać się z praktyką więc będzie jak będzie. Na tapetę bierzemy Ścieżkę Rowerową Trasą Dawnej Kolei Wąskotorowej. Celowo z dużych liter, ponieważ tak jest szumnie tytułowana na tablicach i w internecie. Sporo pieniędzy poszło na to z Unii a przy tego typu projektach przede wszystkim musi zgadzać się nazewnictwo i tablice. Więc tego przypilnowali. Jedziemy do Sułowa i w jego okolice.
Startujemy dzisiaj prosto z samochodu, który zostawiamy na parkingu przy milickim akwarium. Spowodowane jest to tym, że wracamy dzisiaj do Poznania i musieliśmy zwolnić kwaterę. Ściągamy więc rowery z bagażnika, rozkładamy przyczepkę i jedziemy z wiatrem w stronę Sułowa. Nigdzie się nam nie śpieszy, nie mamy żadnego celu, brak planu jest naszym planem. W zgrabnie opracowanym, kieszonkowym przewodniku po Dolinie Baryczy, który trafia w me ręce napisane jest że przed nami dwadzieścia kilometrów do Sułowa. W sam raz na dzisiaj.
Akwarium w Miliczu.
Wieje nam przyjemnie w plecy, równiutka asfaltowa droga prowadzi nas cichutko więc jedzie się bardzo przyjemnie. Pomiędzy Kaszowem a Praczami asfalt jednak się kończy i pojawia się szuter. Przyznać jednak trzeba, że jest równy i dobrze ubity z małym, nieciekawym wyjątkiem w Postolinie. Są tam luźne, ostre kamyki co powoduje, że mocno zwalniamy. Zarówno z obawy przed rozcięciem opon jak i dla komfortu Michałka, który zadowolony śpiewa w przyczepce. Ten odcinek zdecydowanie wymaga poprawki.
Gdy po niecałych jedenastu kilometrach pojawia się przed nami dawna stacja kolejowa w Sułowie na naszych twarzach maluje się zdziwienie i konsternacja. Czy pojechaliśmy na skróty, czy coś pomyliliśmy? Miało być dwadzieścia kilometrów w jedną stronę a wychodzi na to, że to dystans w obie. Tego się nie spodziewaliśmy.
Stacja Kaszowo.
Pomiędzy Praczami a Sułowem.
Dawny budynek dworca w Sułowie.
Ekspozycja taboru kolejowego w Sułowie.
Czasu mamy jeszcze sporo, chęci jeszcze więcej więc powrót na tym etapie wycieczki nie wchodzi w grę. Najbliższe stawy i leśne drogi prowadzą do Rudy Sułowskiej i tam właśnie postanawiamy się udać. Trasa na mapie wygląda ok, oznaczenie również ale rzeczywistość ma dla nas inne wieści. Już pierwszy kilometr szlaku daje się we znaki, dużo błota, jeszcze więcej kałuż, z których kilku nie da się objechać i trzeba jechać na wprost nie wiedząc jak są głębokie. Za Łąkami popełniam błąd i skręcamy nie w tę drogę co trzeba, przez co ponad tysiąc metrów musimy na zmianę pchać i mielić młynkiem w leśnej piaskownicy. Rekompensatą jest przyroda, wszystko dookoła zieleni się wiosną i rozkwita pełnią barw. Taki urok jazdy tam, gdzie innych nie ma. Później okazuje się, że jechaliśmy konnym szlakiem co tłumaczy to po czym przyszło nam się poruszać.
Most na Baryczy w Łąkach.
Most na Baryczy w Łąkach.
Po leśnych perturbacjach wjeżdżamy na asfalt i po chwili jesteśmy już w Rudzie Sułowskiej. Naszą pierwszą myślą było aby zjeść tu obiad i trochę odpocząć ale tłumy ludzi i ceny jak na Batorym skutecznie zniechęciły nas do skorzystania z Gospody 8 Ryb. Pomimo, że jest to mocno wychwalane miejsce to stosunek tego co widzieliśmy do tego ile kazano by nam za to zapłacić wydał nam się żałosny. Świetnym miejscem okazało się za to minii zoo na terenie tego kompleksu. Były kozy, kucyki, konie, owce, gęsi i inne zwierzęta. Dla Michała rewelacja. Jest również mini skansen rybołówstwa, jest biuro zarządcy, wszystko z dawnej epoki. Fajne miejsce, bez udziwnień, po prostu sympatyczne. Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej - będąc w okolicy, warto zajrzeć i samemu się o tym przekonać.
Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.
Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.
Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.
Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.
Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.
Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.
Centrum Edukacji Turystycznej w Rudzie Sułowskiej.
Od strony Rudy Sułowskiej do Sułowa szlak jest już tak oznakowany, że nie sposób pomylić dróg. Wybieramy pomarańczowy i zaraz za stawami kolejna niespodzianka. Piachu po osie co oznacza kolejną zmianę trybu wycieczki z rowerowej na pieszą. Miejscami zamiast piachu jest gruz, miejscami żwir ale kompletnie nie ma jak po tym jechać. Nie zapamiętamy dojazdu do i z Rudy Sułowskiej najlepiej. Ciągłe przeszkody, jedna wielka porażka.
Staw Milicki w Rudzie Sułowskiej.
Od Łąk do Sułowa jedziemy drogą wojewódzką, na szczęście praktycznie bez ruchu samochodowego. Głód powoli zaczyna nam doskwierać ale w Sułowie można zapomnieć o jakiejkolwiek jadłodajni o czym przekonujemy się na własnej skórze. Decydując się wracać do Milicza napotykamy na reklamę jakiegoś baru nad Baryczą ale gdy tylko do niego dojeżdżamy odechciewa nam się jeść. Zapach frytury skutecznie odstraszyłby najbardziej głodnych rowerzystów. Okoliczne ośrodki wczasowe, relikty PRL-u i wczesnych lat 90-tych miały więcej uroku niż ta pseudo smażalnia ryb i wszelkich innych rzeczy, które da się utopić w oleju. Nie pozostaje nam nic innego jak obrać kurs powrotny i po swoich śladach wrócić do początku wycieczki i szukać czegoś do jedzenia w Miliczu. Po drodze zjeżdżamy jeszcze na chwilę do Praczy, tłukąc się trochę po bruku tak aby Michałek już od małego wiedział, że Paris-Roubaix to ciekawa sprawa ;)
Karp w Sułowie.
To były czasy :)
Figurka w Praczach.
Gdy kończymy wycieczkę i zarazem nasz trzydniowy wyjazd w Dolinę Baryczy, na niebie zbierają się ciemne chmury i delikatnie zaczyna kropić. To znak, że nie tylko nam jest smutno. Z pewnością Park Krajobrazowy Doliny Baryczy ma jeszcze wiele tajemnic przed nami i sporo ciekawych miejsc do odwiedzenia ale po tym co zobaczyliśmy jesteśmy niezmiernie zadowoleni i zauroczeni tymi okolicami. Przepiękna przyroda, możliwość obcowania z naturą i wszechobecna ptasi śpiew to wszystko to czego było nam potrzeba. Idealne miejsce na rodzinne rowerowe wycieczki. Jazda z przyczepką nie stanowi tutaj większego problemu, żeby trafić na ciężkie odcinki trzeba się postarać, nam to się udało ale po części sami tego chcieliśmy jadąc tam gdzie inni chodzą. Tak lubimy i mamy nadzieję, że nasz synek przejmie pałeczkę po nas. A jeśli nie, też będziemy szczęśliwi. Bo w życiu trzeba robić to co się lubi a nie to co robią inni :)
Kategoria 25-50, Dolnośląskie, Z przyczepką
Dane wyjazdu:
29.50 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:100 m
Kalorie: kcal
Rower:Kellys Saphix
Dolina Baryczy - dzień 1.
Piątek, 6 maja 2016 • dodano: 19.05.2016 | Komentarze 5
Szybki rzut oka na pogodę w najbliższy weekend spowodował, że decyzja została podjęta spontanicznie, w czwartek. Jedziemy na trzy dni na rowery. Tym razem jedynym problemem do rozwiązania było wybranie miejsca, które odwiedzimy. Miało być w miarę blisko Poznania, z nastawieniem na naturę i przyrodę, spokojnie i przyjaźnie dla naszego synka, który wozi się w przyczepce. Padło na Dolinę Baryczy, która wydawała się spełniać wszystkie wymagania. Po pracy podjechałem do apollo kupić mapę, w piątek przed południem spakowaliśmy manatki do samochodu i ruszyliśmy na południe. Spontanicznie, bez noclegu, bez planu ale najważniejsze, że całą rodzinką i w dobrych humorach. Przed nami krótki, trzydniowy wypad do największego w Polsce parku krajobrazowego.
Nocleg znajdujemy po pięciu minutach, w trzeciej z odwiedzonych kwater. Dwie pierwsze zajęte, trzecia wolna i jak najbardziej nam odpowiadająca. Najbliższe dwie noce spędzimy we Wszewilkach, wiosce tuż przed Miliczem. Mamy tu wszystko to czego nam potrzeba, czystko, schludnie i wszystko pod ręką. Szybkie rozpakowanie bagaży, przygotowanie rowerów do jazdy i przy kawie można przyjrzeć się dokładniej mapie aby wycisnąć z tego weekendu i okolic jak najwięcej. Wstępnie wiemy już co, gdzie i jak, więc można jechać. Sprawdzamy jeszcze czy w natłoku tego wszystkiego nie zapominamy zabrać Michałka do przyczepki i udajemy się do Milicza. Wreszcie razem na rowerach.
Dwa kilometry bruku, kilometr dziurawej, wyboistej i nieudolnie poprowadzonej DDR-ki w samym mieście i stajemy przed ruinami Zamku Kasztelańskiego. Rozkładam statyw, robimy zdjęcie, chowam statyw, jedziemy dalej. Ten schemat będzie nam towarzyszył przez cały wyjazd, tak to już bywa :) Tuż obok, w Parku Miejskim, robimy sobie też sesję pod zadbanym pałacem Malzantów, obecnie siedzibą Technikum Leśnego.
Przed ruinami Zamku Kasztelańskiego z XIVw., Milicz.
Pałac Malzantów w Miliczu.
Jadąc dalej, przez miasteczko, mamy wątpliwą przyjemność korzystania z miejscowej infrastruktury rowerowej. DDR-ki w samym mieście są tragiczne. Wyboiste z wysokimi krawężnikami, słupy na środku, zwężenia i tym podobne kwiatki są prawdziwym sprawdzianem dla rowerzysty z przyczepką. Nierzadko musiałem się praktycznie zatrzymywać aby przejechać na styk lub aby nie uszkodzić kół. Tragedia.
Dla kontrastu wjeżdżamy na drogę wręcz stworzoną dla rowerów. Szlak rowerowy z Sułowa, przez Milicz, do Grabownicy poprowadzony jest śladem dawnej kolei wąskotorowej, częściowo asfaltowy, częściowo szutrowy. Świetna infrastruktura, pomysłowa całość. Przy stacji Milicz Zamek oglądamy tabor kolejowy i ogromne akwarium, w którym pływają ryby milickich stawów. Z ogromnym zaciekawieniem Michałek ogląda Karpie, Szczupaka, Jesiotra i inne pływające zwierzątka. Wielka frajda dla maluchów i dorosłych. Pozujemy również przy pierwszym napotkanym kolorowym karpiu, jednym z wielu jakie napotkamy przez cały weekend. W końcu jesteśmy na karpiowej ziemi, a to nic innego jak szlak karpia. Zrobiło się kolorowo i przyjemnie ale czas jechać dalej.
Kolej na rower.
Kolorowy szlak karpia.
Jako, że jest już popołudnie nasz wybór pada na Grabownicę, w której chcemy odwiedzić wieżę widokową a prowadzi nas do niej wspomniany wcześniej szlak wąskotorówki. Za Miliczem wjeżdżamy w las i sceneria robi się niesamowita. Piękna, soczysta zieleń wokół i wszechobecne odgłosy ptaków. W Dolinie Baryczy żyje ich ponad 300 gatunków i ich doniosłe głosy na stałe wpisały się w tutejszy folklor. Doprawdy niesamowite wrażenie i nie ma co się dziwić że ten obszar został uznany jako Obszar Specjalnej Ochrony Ptaków w ramach programu Natura 2000. W Rudzie Milickiej zatrzymujemy się przy zabytkowym, drewnianym jazie na Prądni i z zaciekawieniem oglądamy myśl inżynierską z przełomu XIX i XXw. Jest to najwyższy z wszystkich jazów w całej Dolinie Baryczy. Michałek zasnął, szum wody skutecznie mu w tym pomógł.
Kolej na rower, w drodze do Grabownicy.
Prądnia w Rudzie Milickiej.
Zabytkowy jaz na Prądni w Rudzie Milickiej.
Kilka kilometrów dalej, w Grabownicy, postanawiamy wrzucić coś na ząb. Miejscowa restauracja zostaje nam polecona przez trójkę spotkanych rowerzystów, którzy rozkładają oznakowanie na jutrzejszy, okoliczny rajd. Zachęceni i głodni zajeżdżamy na miejsce i po przejrzeniu menu wiemy, że musi tu być smacznie. Mało potraw, powinno być świeżo. Nasze przypuszczenia spełniają się co do joty i gdy na nasz stół trafia pieczony sandacz i karp z miejscowych stawów, duszony w białym winie ślinka uszy trzęsą nam się galareta. Pyszne, naprawdę znakomite jedzenie, duże porcje i co ważne stosunek jakości do ceny jest wręcz fenomenalny. Gorąco wszystkim polecamy te miejsce, Restauracja Grabownica w Grabownicy. Michałek swój rosołek zjadł do samego końca więc On także przyłącza się do rekomendacji.
Pyszne, świeże jedzenie. GORĄCO POLECAMY!
Świeżutki, wypieczony sandacz z ziołami. Takie pyszności można tam dostać.
Nocleg znajdujemy po pięciu minutach, w trzeciej z odwiedzonych kwater. Dwie pierwsze zajęte, trzecia wolna i jak najbardziej nam odpowiadająca. Najbliższe dwie noce spędzimy we Wszewilkach, wiosce tuż przed Miliczem. Mamy tu wszystko to czego nam potrzeba, czystko, schludnie i wszystko pod ręką. Szybkie rozpakowanie bagaży, przygotowanie rowerów do jazdy i przy kawie można przyjrzeć się dokładniej mapie aby wycisnąć z tego weekendu i okolic jak najwięcej. Wstępnie wiemy już co, gdzie i jak, więc można jechać. Sprawdzamy jeszcze czy w natłoku tego wszystkiego nie zapominamy zabrać Michałka do przyczepki i udajemy się do Milicza. Wreszcie razem na rowerach.
Dwa kilometry bruku, kilometr dziurawej, wyboistej i nieudolnie poprowadzonej DDR-ki w samym mieście i stajemy przed ruinami Zamku Kasztelańskiego. Rozkładam statyw, robimy zdjęcie, chowam statyw, jedziemy dalej. Ten schemat będzie nam towarzyszył przez cały wyjazd, tak to już bywa :) Tuż obok, w Parku Miejskim, robimy sobie też sesję pod zadbanym pałacem Malzantów, obecnie siedzibą Technikum Leśnego.
Przed ruinami Zamku Kasztelańskiego z XIVw., Milicz.
Pałac Malzantów w Miliczu.
Jadąc dalej, przez miasteczko, mamy wątpliwą przyjemność korzystania z miejscowej infrastruktury rowerowej. DDR-ki w samym mieście są tragiczne. Wyboiste z wysokimi krawężnikami, słupy na środku, zwężenia i tym podobne kwiatki są prawdziwym sprawdzianem dla rowerzysty z przyczepką. Nierzadko musiałem się praktycznie zatrzymywać aby przejechać na styk lub aby nie uszkodzić kół. Tragedia.
Dla kontrastu wjeżdżamy na drogę wręcz stworzoną dla rowerów. Szlak rowerowy z Sułowa, przez Milicz, do Grabownicy poprowadzony jest śladem dawnej kolei wąskotorowej, częściowo asfaltowy, częściowo szutrowy. Świetna infrastruktura, pomysłowa całość. Przy stacji Milicz Zamek oglądamy tabor kolejowy i ogromne akwarium, w którym pływają ryby milickich stawów. Z ogromnym zaciekawieniem Michałek ogląda Karpie, Szczupaka, Jesiotra i inne pływające zwierzątka. Wielka frajda dla maluchów i dorosłych. Pozujemy również przy pierwszym napotkanym kolorowym karpiu, jednym z wielu jakie napotkamy przez cały weekend. W końcu jesteśmy na karpiowej ziemi, a to nic innego jak szlak karpia. Zrobiło się kolorowo i przyjemnie ale czas jechać dalej.
Kolej na rower.
Kolorowy szlak karpia.
Jako, że jest już popołudnie nasz wybór pada na Grabownicę, w której chcemy odwiedzić wieżę widokową a prowadzi nas do niej wspomniany wcześniej szlak wąskotorówki. Za Miliczem wjeżdżamy w las i sceneria robi się niesamowita. Piękna, soczysta zieleń wokół i wszechobecne odgłosy ptaków. W Dolinie Baryczy żyje ich ponad 300 gatunków i ich doniosłe głosy na stałe wpisały się w tutejszy folklor. Doprawdy niesamowite wrażenie i nie ma co się dziwić że ten obszar został uznany jako Obszar Specjalnej Ochrony Ptaków w ramach programu Natura 2000. W Rudzie Milickiej zatrzymujemy się przy zabytkowym, drewnianym jazie na Prądni i z zaciekawieniem oglądamy myśl inżynierską z przełomu XIX i XXw. Jest to najwyższy z wszystkich jazów w całej Dolinie Baryczy. Michałek zasnął, szum wody skutecznie mu w tym pomógł.
Kolej na rower, w drodze do Grabownicy.
Prądnia w Rudzie Milickiej.
Zabytkowy jaz na Prądni w Rudzie Milickiej.
Kilka kilometrów dalej, w Grabownicy, postanawiamy wrzucić coś na ząb. Miejscowa restauracja zostaje nam polecona przez trójkę spotkanych rowerzystów, którzy rozkładają oznakowanie na jutrzejszy, okoliczny rajd. Zachęceni i głodni zajeżdżamy na miejsce i po przejrzeniu menu wiemy, że musi tu być smacznie. Mało potraw, powinno być świeżo. Nasze przypuszczenia spełniają się co do joty i gdy na nasz stół trafia pieczony sandacz i karp z miejscowych stawów, duszony w białym winie ślinka uszy trzęsą nam się galareta. Pyszne, naprawdę znakomite jedzenie, duże porcje i co ważne stosunek jakości do ceny jest wręcz fenomenalny. Gorąco wszystkim polecamy te miejsce, Restauracja Grabownica w Grabownicy. Michałek swój rosołek zjadł do samego końca więc On także przyłącza się do rekomendacji.
Pyszne, świeże jedzenie. GORĄCO POLECAMY!
Świeżutki, wypieczony sandacz z ziołami. Takie pyszności można tam dostać.
Karpik, kolejna pyszność.
Najedzeni, zadowoleni i wypoczęci pojechaliśmy popatrzeć na stawy z góry, korzystając z wieży widokowej. Szkoda, że nie mieliśmy ze sobą lornetki ani zooma bo ptaków za dużo się nie naoglądaliśmy ale staw Grabownica w złotej godzinie prezentował się okazale. Matka natura potrafi tworzyć obrazy, które zapamiętuje się na długo.
Staw Grabownica, jeden z wielu w kompleksie Stawów Milickich, widziany z wieży widokowej.
Przy wieży widokowej w Grabownicy.
Hodujemy karpie na święta.
Do Wszewilków wracamy ponownie zajeżdżając do Rudy Milickiej, z której do Nowego Grodziska poprowadzona jest droga po grobli. Zachodzące słońce, jeziora po obu stronach, szpaler drzew i krzewów tworzą prawdziwe cudo. Jesteśmy absolutnie zauroczeni tym miejscem, tą drogą. Nawet kostka z której jest ona wykonana, jest równa i przyjemna do jazdy. Jest pięknie.
Przepiękna grobla pomiędzy Rudą Milicką a Nowym Grodziskiem.
Za Nowym Grodziskiem zjeżdżamy jeszcze na zielony szlak, trochę wyboisty ale widokowo warty tego, aby się przemęczyć. Jedziemy wzdłuż Stawu Gadzinowego Dużego, słońce oświeca nas niesamowitym, złotym kolorem, ptaki wtórują mu swym śpiewem. Jesteśmy otuleni naturą, razem, we trójkę na rowerowej wycieczce. Te chwile mogłyby trwać wiecznie.
Staw Gadzinowy.
Złota Dolina Baryczy.
Zaliczona gmina: Milicz (325)
Kategoria 25-50, Dolnośląskie, Nowe gminy, Z przyczepką