Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Nowe gminy

Dystans całkowity:11611.31 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:516:25
Średnia prędkość:22.09 km/h
Maksymalna prędkość:73.40 km/h
Suma podjazdów:61998 m
Liczba aktywności:105
Średnio na aktywność:110.58 km i 5h 06m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
108.20 km 0.00 km teren
05:02 h 21.50 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:-0.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:445 m
Kalorie: kcal

We mgle, przed siebie.

Sobota, 13 lutego 2016 • dodano: 14.02.2016 | Komentarze 6

Najlepszym planem jest jego brak. Najlepszą drogą jest ta, która biegnie przed Tobą. Najlepsza pogoda to pogoda ducha. 

Kilka godzin wcześniej wybrałem w swoich przedpotopowym telefonie doskonale znany mi numer. Kilka zdań wystarczyło, jedziemy. Gdzie dokładnie to nie ważne. Ważne, że jedziemy. Start spod Jurka domu, meta nieznana. Tak lubię jeździć najbardziej, z ogólnym zamysłem ale bez precyzji. 

Sobotni poranek wita mnie mlekiem za oknem. Temperatura poniżej zera, widoczność prawie żadna. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że namówiłem Jurka na dzisiejszą wycieczkę ale z drugiej strony mówią, że nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani rowerzyści. Ważne, że nie pada choć stuprocentowa wilgoć w powietrzu robi swoje. Ale o tym przekonamy się później.

Drogi wojewódzkiej nr 307 bardzo ale to bardzo nie lubię. Jest wąska, niebezpieczna i bardzo ruchliwa. Z Buku do Nowego Tomyśla jedziemy więc alternatywą w postaci spokojnej drogi przez Kuślin i Wąsowo. Ruch w porównaniu do DW jest nieduży ale z powodu mgły jest trochę niebezpiecznie. Pierwszy przystanek robimy przy przepięknym pałacu w Wąsowie, w mlecznych klimatach jest tu tajemniczo. Jurek oprowadza mnie wewnątrz i grzejemy się trochę przy Jego kominku :)

W Nowym Tomyślu przysiadamy na ławce przy największym, wiklinowym koszu na świecie i raczymy się gorącą herbatą z termosu. Siedzimy chwilę nad mapą i kombinujemy, którą drogą jechać dalej. Wybór pada na Kuźnicę Zbąską, przed którą  mało brakowało a potrąciłby nas jakiś mały dostawczak. Skończyło się na pisku opon i prawie zawałowym tętnie nas obu. Idiotów na drogach nie brakuje...

Bez bruku nie ma wspólnej jazdy więc tradycji musiało stać się zadość i krótki odcinek po tej nawierzchni zaliczamy w lesie pomiędzy Kuźnicą a Nową Tuchorzą. W tej drugiej wiosce podziwiamy kilka starych, drewnianych domów. Ładnie zachowane, czyste obejścia, zapomniane ale klimatyczne miejsce.  Przed Babimostem zaczynam odczuwać już wszechobecną wilgoć, mgła nie odpuszcza ani trochę więc decydujemy się na kawę w tym mieście i coś ciepłego w jedynym czynnym barze, w promieniu ładnych kilkunastu kilometrów. Jedzenie takie sobie ale ważne, że ciepłe. A sam Babimost cichy, spokojny, senny, encyklopedyczna dziura. Wyjechało stąd wojsko, wyjechało stąd życie.

Patrząc na mapę i zegarek i korelując to z rozkładem pkp decydujemy się jechać do Sulechowa. Odcinek drogi pomiędzy Babimostem a Kargową to asfaltowa DDR-ka, wśród drzew i pagórków. Szkoda, że takich tras jest tak mało. Samą Kargową odwiedzamy po to, aby zobaczyć największy znaczek na świecie ale nasza próba spełza na niczym, szukamy nie tam gdzie trzeba a  wracać nam się nie uśmiecha tym bardziej, że czas goni.

Ostatnie kilometry to jazda drogą krajową. Innej opcji tutaj niema, jedziemy przyklejeni do pobocza, załapujemy się nawet na odcinkowy pomiar prędkości ale z naszą formą nie mamy co liczyć na fotkę z dostawą do domu ;) Po drodze korzystamy jeszcze z okazji i grzejemy się przy ognisku, które rozpalili rolnicy, paląc gałęzie z okolicznych topól. Ogień ma moc przyciągania, naturalne ciepło powoduje, że ciężko się zebrać i jechać dalej. Ale jakoś do domu trzeba wrócić, więc jeszcze kilka kilometrów, trochę kręcenia po brzydkim Sulechowie i meldujemy się na stacji. Stamtąd już pociągiem, wracamy do Buku.

Ciężkie warunki, wszechobecna wilgoć, mgła i cały czas poniżej zera. W takich okolicznościach przyrody przejechaliśmy razem trochę ponad sto kilometrów co dzisiaj miało drugo a może i trzeciorzędne znacznie. Liczyła się tylko przyjemność i radość z jazdy. Równie dobrze mogło obejść się bez licznika. Cieszę się, że mogłem pojeździć w towarzystwie, kaski z głów dla Jurka, że mu się chciało i że ze mną pojechał. Mieć TAKIEGO znajomego to skarb :)



Zaliczone gminy: Siedlec (299), Babimost (300), Kargowa (301), Sulechów (302)


We mgle.


Mgliste Wąsowo.


Jezioro Kuźnickie.


Taki mały, taki duży.


Klimatyczna Nowa Tuchorza.


Odlot w Babimoście.


Jurek się suszy.


Sulechów.





Dane wyjazdu:
104.50 km 0.00 km teren
04:15 h 24.59 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:613 m
Kalorie: kcal

Czerwieńsk.

Poniedziałek, 28 grudnia 2015 • dodano: 28.12.2015 | Komentarze 5

Czerwieńsk na rowerze miałem w planach od dawna. Nic tam ciekawego nie ma, ale na dwóch kółkach tam nie byłem więc trzeba było w końcu nadrobić zaległości. 

Zanim się zebrałem, ogarnąłem to i owo na zegarku wybiło prawie południe. Do przejechania miałem plus minus sto kilometrów a do zmierzchu cztery godziny. To właśnie godzina zachodu słońca była moim wyznacznikiem dzisiejszej jazdy, ponieważ mój Prox Dual wyzionął ducha i obecnie nie mam przedniego oświetlenia. Wiatr wiał dużo słabiej niż w poprzednich dniach ale na trasie był odczuwalny, dobrze że tym razem pierwsza część dystansu była pod a druga z nim. Było lżej :)

Do Zielonej zajechałem, bez zbędnego kombinowania, najprostszą drogą. Stara DK3 to teraz dobrej jakości droga rowerowa więc trzeba korzystać jak jest okazja :) Nowa Sól, Niedoradz, Racula i już byłem w Zielonej Górze. Przez miasto przejechałem raz dwa, znam je na wylot, a że czas gonił to nie zatrzymywałem się wcale. Łężyca, Wysokie (piękny zjazd :) i w końcu Czerwieńsk. Tam jedna fotka na pamiątkę i krótkie namyślanie się którędy wrócić do Bytomia. Droga w głowie ułożona więc można wracać.

Przylep, ul.Zjednoczenia, Jaskółcza ciągle pod górkę. Ale już w stronę Jędrzychowa mogłem odpocząć w trakcie jazdy. Non stop z górki, wiatr delikatnie w placy. Słońce powoli wchodziło w złotą godzinę, kolory na niebie nabierały blasku a czas nieubłaganie płynął więc każda minuta była na wagę złota. Krótki postój zrobiłem tylko raz, w Zatoniu, aby sfotografować pięknie oświetlone zachodzącym słońcem, ruiny pałacu. Następnie Studzieniec, Lubieszów, Nowa Sól i ostatnie dziesięć kilometrów już w szarówce do Bytomia. 

Mało kiedy jeżdżę z tak małą ilością postojów ale dzisiaj tak wypadło i jestem z tego zadowolony. Dzisiaj droga była celem i było świetnie. Piękna pogoda, pagórki, cóż można chcieć więcej :)


Zaliczona gmina: Czerwieńsk (298)



Nic ciekawszego w Czerwieńsku do pamiątkowego foto nie było w tym czasie ;)


Ruiny pałacu Balthazara von Unruh w Zatoniu.


Ruiny pałacu Balthazara von Unruh w Zatoniu.


Dane wyjazdu:
142.80 km 0.00 km teren
05:28 h 26.12 km/h:
Maks. pr.:43.30 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:749 m
Kalorie: kcal

Lecą liście.

Czwartek, 12 listopada 2015 • dodano: 12.11.2015 | Komentarze 8

Kiedy byłem mały, zawsze chciałem dojść
na koniec świata
kiedy byłem mały...
Pytałem gdzie i czy
w ogóle kończy się ten świat.

Papierowa mapa leży przede mną, w ręce trzymam długopis. Stawiam pierwszą kropkę w miejscu, które chciałbym odwiedzić. Punkcik zaznaczony, i co dalej? Stawiam kolejny, tu mnie jeszcze nie było. I tu, i tu, tutaj też. Kropek przybywa, są coraz dalej od domu. Łącze punkty zgrabnymi zawijasami po lokalnych drogach i trasa nabiera kształtu. Krótki dzień, krótka droga.

Z objęć Morfeusza wyrywam się przed siódmą. Leniwe śniadanie, leniwa kawa, zerkam za okno gdzie wiatr zaczyna czwartkowy koncert i wsłuchuję się w jego melodię. Początkowe takty to zdecydowanie moja melodia więc pełen dobrych myśli ruszam w stronę Głogowa. Jest kwadrans po ósmej.

O sile wiatru przekonuję się stając na głogowskim moście. Zerkam na licznik i nie dowierzam gdy wyświetla się średnia prędkość. Dobrze ponad trzydzieści km/h a jadę delikatnie, w pamięci mając cały czas prawie dwa miesiące bez dłuższej wycieczki. Kilkanaście kilometrów pomiędzy Głogowem a Szlichtyngową pokonuję wkładając już nieco sił w jazdę, chcąc mieć jak najszybciej ten odcinek za sobą. Wąska, niebezpieczna krajówka nie stwarza nawet pozorów bezpiecznej jazdy. Brak alternatywy zmusza mnie do tego wyboru i w towarzystwie niezliczonych ciężarówek toczę nierówną walkę z tą koszmarną drogą.

Skręt w prawo w lokalną drogę zmienia sytuację jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Znika ruch, wiatr natomiast prawie zdmuchuje mnie z roweru. Boczne powiewy zmuszają mnie do akrobacji, mija chwila zanim się do tego przyzwyczajam. Zaczyna się wietrzne tango, lecą liście ja razem z nimi.

Spędzam dłuższą chwilę przy ujściu Baryczy do Odry. Piękne, ciche miejsce. Późnojesienne barwy, a raczej ich szczątki dodają temu uroku. Jestem tu sam, nie licząc łabędzia, który nie robi sobie nic z mojej obecności i zajmuje się swoim upierzeniem. Jest sielsko.

Mijam kolejne wioski. Żabin, Karów, Lipowiec. Smutne tereny. Ponad połowa domów opuszczona, większość chyli się ku upadkowi, ziemia pochłania wszystko wokół. Pisk biedy aż dźwięczy w uszach, rozglądam się niepewnie po mijanych obejściach, czuję się nieswojo. Bez wątpienia gmina Niechlów do rozwijających się nie należy, smutek i nostalgia ogarnia ją całą swoją mocą.

Pierwsza kropka na mapie, pałac w Bełczu Wielkim. Piękna i jeszcze bardziej zaniedbana perełka. Chodzę wokół, podziwiam i niepewnym krokiem zaglądam do środka. Wejścia zabite dechami, płytami z dykty ale wchodzę przez wybite okno i po ciemnych korytarzach dostaję się do głównego hallu. Robię kilka zdjęć i znikam stąd. Lubię opuszczone miejsca ale w tym czuję się dziwnie, niespokojnie. Jestem sam a czuję na sobie spojrzenia innych osób. Czuję, że nie powinienem tu być. Ciekawych jego historii odsyłam tu, http://podroze.onet.pl/ciekawe/belcz-wielki-palac... warto poczytać.

Przed Górą widzę bobra. Takiego na żółtym tle. Krzyczy do mnie z daleka abym zwolnił więc posłusznie się do tego stosuję i uwieczniam te spotkanie w kadrze. W takiej wersji go jeszcze nie widziałem, widocznie dobrze się czuje w wodach Baryczy, gdyż właśnie tuż przy niej go spotykam. Sama Góra ma ciekawy układ miejski. Stare, ponad sześciusetletnie miasto ma zwartą zabudowę, Bramę Głogowską i wielki kościół. Ale nie to robi na mnie wrażenie tylko radziecki cmentarz, który pięknie zadbany leży przy wylocie drogi na Rawicz. Pierwszy raz widzę takie nagrobki, pierwszy raz widzę brak jakichkolwiek wrogich haseł i zniszczeń. Jestem pod wrażeniem.

Droga do Wąsosza zaczyna się dłużyć. Wiatr ciągle mnie oplata i nie zamierza pomagać, bidon zieje pustką a i w żołądku echo. W pierwszej napotkanej cukierni, na ryneczku w stolicy gminy, robię zakupy, które z nieukrywaną ulgą konsumuję gdzieś w lesie za Kowalowem. Zbieram siły na dalszą drogę, już blisko, jeszcze dwie kropki na mapie, ledwie około czterdziestu kilometrów i zalegnę w powrotnym pociągu do domu. Pełen relaks, szykuje się czterdzieści kilometrów spokojnej jazdy. Dużo czasu, krótka droga. Uśmiecham się sam do siebie, pakuje z powrotem na siodełko i zaczynam kręcić w stronę Wińska.

Kilometr dalej zaczyna się kryzys. Przychodzi niespodziewanie, uderza z pełną mocą. Nogi z betonu, wiatr dmie prosto w twarz a nawierzchnia przeistacza się w koszmarny sen. Dziura na dziurze, łaty pomieszane nie wiadomo z czym, nie wiadomo jak kładzione, trzęsia, stuka, slalom. Wjeżdżam na garb Trzebnickich Wzgórz, to co powinno mnie cieszyć tym razem mnie dobija. Podjazd, górka, pagórek, lekko w dół, zaraz z górę i tak cały czas. Widoki piękne ale po prostu mnie odcina. Czuję, że ostatnia choroba zbiera swoje żniwo i zamiast jechać będę się kulał. Nawierzchnia z koszmarnej staje się jeszcze gorsza, najgorsza po jakiej jeździłem, zaczynam bać się o szprychy, mielę górki jadąc kilka km/h, mam dość. Nigdy więcej Wińska, nie od strony Łączycy, piekło na ziemi.

W Wińsku siadam przed sklepem, odpoczywam. Liczę kilometry do Brzegu i przeliczam to na czas odjazdu pociągu. Chcę zdążyć na piętnastą, aby nie jeździć po ciemku. Zbieram się w sobie, kryzys mija, ukształtowanie terenu też zaczyna pomagać więc jest szansa. Mijam kolejne wioski, mijam Wołów i minutę przed trzecią jestem na dworcu w Brzegu. Dziewięć minut przed odjazdem. Kupuję bilet, jadę zrobić jeszcze pamiątkowe zdjęcie i po chwili potwornie zmęczony zalegam w wagonie dla podróżnych z większym bagażem ręcznym, wygodnie rozsiadając się na podłodze. Czas na relaks.

Dwie godziny i dwadzieścia minut później wysiadam w Bytomiu i kończę swoją wycieczkę. Dawno nie czułem takiego fizycznego zmęczenia, skumulował się we mnie brak jazdy przez długi okres i ostatnia choroba. Ale psychicznie odżyłem, naładowałem się endorfinami i pozytywnym myśleniem. Od tego mam rower :)


Zaliczone gminy: Niechlów (292), Góra (293), Wąsosz (294), Jemielno (295), Wińsko (296), Brzeg Dolny (297)


Barycz u ujścia do Odry.


Pałac w Bełczu Wielkim.


Pałac w Bełczu Wielkim.


Radziecki cmentarz w Górze.


Posłuchałem i zwolniłem :)


Piękna ale z koszmarną nawierzchnią droga pomiędzy Łączycą a Wińskiem.


Samotność.


Miód na me serce :) Wzgórza Trzebnickie widziane z okolic Wińska.


Dane wyjazdu:
188.60 km 0.00 km teren
07:58 h 23.67 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:777 m
Kalorie: kcal

Odwiedzić Babcię :)

Sobota, 12 września 2015 • dodano: 13.09.2015 | Komentarze 11

Moja Kochana Babcia ma już ponad 100 lat, w przeciągu których odwiedziłem ją rowerem tylko jeden raz. Jako, że zaczęła już drugie sto lat życia postanowiłem odwiedzić ją po raz drugi na dwóch kółkach :) Jako, że Jurek nigdy nie był w Drezdenku i jego okolicach zgraliśmy te dwa powody w jedność i pojechaliśmy razem w znane i nieznane. 

Wskazówka godzinowa nie dopadła jeszcze siódemki na blacie gdy wsiadam na rower i udaję się w kierunku Buku. Do Swadzimia jadę DK92, o tej porze pustą i senną. Słońce powoli wychyla się za moimi plecami i wstaje nowy dzień. Zjazd w stronę Zakrzewa, droga techniczna wzdłuż S11 i po chwili jestem na nielubianej przeze mnie DW307, samochody zawsze jeżdżą tu szybko i niebezpiecznie. Nie inaczej jest i dzisiaj, więc do Buku jadę szybko, chcąc mieć ten odcinek już za sobą. U Jurka pod domem jestem o ósmej, krótka gadka szmatka i już we dwójkę wyruszamy w stronę Drezdenka.

Do Pniew jedziemy przed Duszniki, dobrej jakości asflat i w miarę pusta droga pozwala nam jechać obok siebie co wykorzystujemy na rozmowę, jedzie się dobrze również dzięki temu, że wiatr delikatnie ale jednak wieje nam w plecy. Za Pniewami wskakujemy na DK24 i ponad dwadzieścia kilometrów toczymy nierówną walkę z TIR-ami, których jest tutaj na pęczki, w przeciwieństwie do pobocza, które praktycznie nie występuje. Więc tak kręcimy z nogi na nogę, ze wzrokiem utkwionym w prawy koniec asfaltu, oby tylko dotrwać do zjazdu na Międzychód. W międzyczasie robimy przerwę w Kamionnej, pod pięknym gotyckim kościołem, który położony jest na wysokiej skarpie opadającej ku dolinie Kamionki. Piękne miejsce, piękne widoki. 

Z krajówki zjeżdżamy w połowie drogi pomiędzy Kamionną a Gorzyniem i od razu świat nabiera weselszych barw, tzn. znika ruch, znikają ciężarówki. W Międzychodzie zakupy, Jurkowy fajostop i kilka kilometrów dalej zjeżdżamy nad piękne Jezioro Mierzyńskie. Tam cisza, spokój, drugie śniadanie. Woda pierwszej klasy czystości, nawet jakiś nurek szukał w tym jeziorze skarbów, chyba złotego pociągu ;) Posiedzieliśmy tutaj dobre kilkadziesiąt minut, warto było.

Odcinek pomiędzy Międzychodem a Drezdenkiem to piękna, leśna droga ale nudna i prosta. Samemu można się zanudzić, we dwójkę jedzie się raźniej. DWadzieścia kilka kilometrów mija szybko i dojeżdżamy do Drezdenka. Jako, że to moje rodzinne miasto a Jurek tu nigdy nie był, pokazuje mu to i owo, dodatkowo odwiedzam cmentarz, na którym pochowanych jest kilka bliskich mi osób. 

Na Górzyska gdzie mieszka dużo mojej rodziny jedziemy nieco dookoła, chcę Jurkowi pokazać ładny podjazd od strony Dobiegniewa i wieżę widokową, której już niestety nie ma. Zenek się nią zaopiekował i wywiózł gdzieś indziej, ponoć w lepsze miejsce :) Jedziemy do domu mojej Babci, która jest niezmiernie zadowolona z mojej wizyty i ucieszona, że ma niespodziewanego gościa w osobie Jurka. Wypiliśmy kawę, powspominaliśmy stare czasy, był i wujek Stachu i Bogdan, była ciocia Jola, było wesoło :) Babcia ma już ponad sto lat ale jej pamięć i sprawność potrafi zadziwić do dzisiaj :) Wstępujemy jeszcze na obiad do cioci Hani, spędzamy u niej kilka chwil i ruszamy, niestety, w kierunku Gorzowa Wlkp. Mamy stamtąd pociąg do Poznania, czas nie jest z gumy więc musimy uciekać. Jeszcze tylko trochę jabłek i śliwek z babcinych drzew do plecaka i w drogę.

Decydujemy, że do Gorzowa pojedziemy bocznymi drogami odpuszczając jazdę krajówką ze Strzelec Krajeńskich, gdyż wiem jaki potrafi być tam ruch i jak jest tam niebezpiecznie. Kierujemy się ze Zwierzynia na Santok, trafia się nam po drodze kilkukilometrowy odcinek szutrowej drogi wzdłuż kanału Polki, ogólnie nie najgorszy ale pod koniec mamy go już dość, trochę nami wytrzęsło, Jurka na szosie w szczególności...

W Santoku stajemy chwilę przy ujściu Noteci do Warty, podziwiając przyrodę a następnie piękną, asfaltową drogą wzdłuż Warty dojeżdżamy do Gorzowa. Mamy kilka chwil do odjazdu pociągu więc wstępujemy na kawę w MCD po czym udajemy się na dworzec. Tu okazuje się, że przez Zbąszynek nie pojedziemy z powodów bliżej nieokreślonych (jakaś komunikacja zastępcza czy coś), więc jedziemy do Poznania z przesiadką w Krzyżu, czyli też przez Drezdenko z którego niedawno przyjechaliśmy... Tak to już w pkp bywa, zero informacji na internecie, bądź tu mądry drogi kliencie usług kolejowych.... 

W Krzyżu mamy trochę czasu na przesiadkę, więc przenosząc rowery wysoką kładką na drugą stronę torów wydostajemy się na miasto i próbujemy coś zobaczyć. Okazuje się, że Krzyż ma do zaoferowania jedynie krzyż na drogę i nic więcej, więc wracamy po tej samej kładce na peron i wsiadamy do szynobusa i po godzinie jesteśmy w Poznaniu. Wysiadam na Woli i po kilku minutach jestem w domu, Jurek ma jeszcze przesiadkę i nieco później dojeżdża do Buku. 

Koniec wycieczki :)

Zaliczone gminy: Zwierzyn (289), Santok(290), Gorzów Wielkopolski (291)




Moja Kochana Babcia Hela, ma już ponad 100 lat !!! :)) 


Jurek, krzyż i dolina Kamionki.


Piękny, gotycki kościół w Kamionnej.


Piękne Jezioro Mierzyńskie i zadumany Jurek na pomoście :)


Drezdenko.


Drezdenko.


Jedziemy na Górzyska więc musi być pod górkę :)))


Gdzieś pośrodku niczego, przy kanale Polki, dolina Noteci.


Gdzieś pośrodku niczego, przy kanale Polki, dolina Noteci.


Jurek, 23mm opon i taki szuter ;)))


Ujście Noteci do Warty w Santoku.


Edi, gorzowski bohater :)


Katedra w Gorzowie Wielkopolskim.


W oczekiwaniu na pociąg.


Dane wyjazdu:
102.70 km 0.00 km teren
04:14 h 24.26 km/h:
Maks. pr.:51.80 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1207 m
Kalorie: kcal

Kaszëbë. Dzéń 7.

Środa, 26 sierpnia 2015 • dodano: 01.09.2015 | Komentarze 3

Śniła mi się Kaszebe Runda...

Godzina czwarta trzydzieści, za oknem ciemno, wracam do łóżka. Godzina piąta trzydzieści, za oknem ścieli się poranna mgła nad Ostrzyckim jeziorem, ciemność minęła więc zaparzam obowiązkową kawę, zjadam kilka kanapek z przymrużonymi jeszcze oczami. Oplatam wzrokiem zawartość plecaka, sprawdzam czy bidon nie zionie pustką i resetuję wskazania licznika aby zacząć od zera. Pół godziny, zajęło mi to wszystko pól godziny. Zostało jeszcze sześć do południa. Gdy poznańskie koziołki wyjdą po raz kolejny na niedokończoną wojnę a krakowski hejnalista znów będzie trąbił ile sił ja powinienem być z powrotem w domu. Sześć godzin, sto kilometrów, sporo górek, nawet ze zwiedzaniem i zdjęciami powinienem się wyrobić. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wiatr postanowi się dzisiaj przyłączyć do wycieczki. Kawał dziada, reszta chama, inaczej opisać go nie sposób...

Pierwsze kilkanaście kilometrów to dobrze znana mi trasa, przez Zawory i Chmielno do Łapalic. Pagórki jeden za drugim, ciężko mi się jedzie, jestem ociężały, niedospany, czuję się fatalnie. Staję na chwilę przy Raduni, moczę twarz zimną wodą i trochę się wybudzam z tego letargu. W Kozłowym Stawie przystaję na dłuższą chwilę oglądając stado krów i podziwiając krajobraz. Jem banana, wypijam cały bidon wody z rozpuszczonym magnezem i czuję, że w końcu jestem na właściwych torach i mój organizm zaczyna pracować tak jak powinien.

Od Mokrych Łąk do Sianowa Leśnego mielę podjazd, który wyrasta nagle i zdecydowanie, po czym szybki zjazd doprowadza mnie pod piękne, szachulcowe mury Sanktuarium w Sianowie. Do Mirachowa jest to z górki to pod górkę, interwałowy charakter Kaszubskiej Szwajcarii zaczynam odczuwać w nogach. Od tego momentu wiatr zaczyna wiać mocno i praktycznie cały czas w twarz bądź z boku co momentami odbiera mi chęci dalszej jazdy. Odzwyczaiłem się od niego...

W Stryszej Budzie jest i park gigantów i park miniatur. A właściwie park kiczu i park tandety. No ale na ulotkach turystycznych występuje więc to chyba jakaś atrakcja jest, prawda? Nie miałem okazji zbadać tematu dogłębnie, byłem przed otwarciem. W Mirachowie odbijam w stronę Miłoszewa, w którym z kolei skręcam w lewo i do samej Głodnicy kręcę mocno pod górkę i niestety pod silny wiatr. W Głodnicy staję przy Izbie Regionalnej i Szkole Języka Kaszubskiego w jednym ale znów jestem za wcześnie i pozostaje mi tylko pocałowanie klamki.

Od Głodnicy, przez Linię i Niepoczołowice do Kamienicy Królewskiej jest najmniej ciekawy odcinek wycieczki. Nudno, płasko, wietrznie. 
Za to od Kamienicy zaczyna się trzynastokilometrowy odcinek jak z bajki. Wąska, asfaltowa droga przebiega samym środkiem Lasów Mirachowskich zapewniając ciszę, spokój i możliwość obcowania tylko z przyrodą. Przez cały jej odcinek nie spotkałem żadnego samochodu, rowerzysty, człowieka, nikogo. Tylko przyroda, las, mój rower i Ja. Ostatni kilometr drogi okazał się szutrowy ale nie zmienia to faktu, że to jedna z najlepszych dróg jakimi miałem okazję przejechać się rowerem. Polecam każdemu kto będzie kręcił po okolicy!

Podjazd do Bącza okazał się dla mnie kryzysem. Choć starałem się bardzo, wjeżdżałem na stojąco, to wiatr nie pozwolił na więcej niż 10km/h a nachylenie też dorzuciło nieco do pieca i kilka niewąskich słów musiałem wykrzyczeć sam do siebie, co ja tu robię i w ogóle. Było ciężko, ach ten Bącz...

W Miechucinie robię przerwę na drugie śniadanie, konsumując zakupioną jagodziankę w towarzystwie roju os. Dzielny byłem, a raczej głodny bardzo, i nie oddałem ani okruszka. Z bananem nie poszło mi już tak dobrze i połową musiałem się podzielić... Pojadłem, popiłem, czas jechać. Kolejne górki, kolejne hopki, wiatr cały czas nie odpuszcza. Za Wygodą Łączyńską odbijam w stronę Łączyna i po dość długim odcinku po płytach docieram do sztucznie usypanego przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami Raduńskimi. Ładne widoki ale wieje tak mocno, że mało kask nie spada mi z głowy. Do Ostrzyc coraz bliżej ale wiem, że jeszcze trochę będzie pod górkę, więc nie zabawiam tu zbyt długo i jadę dalej.

Prawdziwa ściana płaczu wyrasta przede mną pomiędzy Starymi Czaplami a Nowymi. Stromy, sztywny, kamienisty i długi podjazd wjeżdżam z zaciśniętymi zębami, ciągle walczyłem ze sobą aby nie stanąć i poprowadzić. Bolą mnie już uda, bolą łydki, jestem bardzo zmęczony ale nie poddaje się i melduję się na górze z tętnem pewnie w okolicach maksymalnego. Może nie jest to podjazd, który na świeżo zrobiłby na mnie takie wrażenie ale w tych warunkach i tym dniu był dla mnie Everestem...

Jakby było mi mało na koniec wycieczki zaliczam jeszcze dwa podjazdy, na Trzebińską i Jastrzębią Górę. Gdy schodzę z roweru pod domem, nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Jestem potwornie zmęczony ale jeszcze bardziej zadowolony. Wycisnąłem z tej trasy tyle ile mogłem, objechałem prawie całą Szwajcarię Kaszubską, widokowa trasa okazała się piękna. Przewyższenia nazbierało się całkiem sporo ale nawet ono nie oddaje w całości charakteru tej trasy i wycieczki. Mocno interwałowa i poprzez wiatr również siłowa była dobrym sprawdzianem mojej woli, moich chęci i mobilizacji do wysiłku. 

Wyprodukowałem tyle endorfin, że wystarczy mi na pewien czas :))



Zaliczone gminy: Linia (287), Sierakowice (288)


Radunia w Brodnicy Dolnej.


Tuż przed Mokrą Łąką.


Najszczęśliwsze krowy na świecie są nie w Szwajcarii a w Szwajcarii Kaszubskiej :)


Parking leśny w Sianowie Leśnym.
 
Sanktuarium w Sianowie.


Widok na jezioro Sianowskie.


Park gigantów w Stryszej Budzie.


Park miniatur w Stryszej Budzie.


Park miniatur w Stryszej Budzie.


Dworek w Mirachowie.


Głodnica.


Głodnica.


Kolejna odwiedzona gmina.


Bardzo spodobało mi się oznaczenie gminy Sierakowice :)


Okolice Mirachowa.


Jezioro Bąckie. Podjazd już za mną...


Łączyno, betonowe płyty na podjazdach to w tych rejonach normalka :)


Jezioro Raduńskie Górne.


Jezioro Raduńskie Dolne.


Danielowa Dolina w Nowych Czaplach.


Ostatni zachód słońca podczas tego wyjazdu...


Dane wyjazdu:
32.50 km 0.00 km teren
01:19 h 24.68 km/h:
Maks. pr.:53.70 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:300 m
Kalorie: kcal

Kaszëbë. Dzéń 4.

Niedziela, 23 sierpnia 2015 • dodano: 30.08.2015 | Komentarze 2

Dzisiaj było inaczej niż zwykle bo pojeździłem trochę ale późnym wieczorem, w Ostrzycach byłem już po zmroku. Dzień był pełen atrakcji więc czas na rower znalazł się właśnie dopiero tak późną porą. Pierwszy raz w życiu pływałem żaglówką, nie wspominając już o moim trzymiesięcznym synku, który również zaliczył swój dziewiczy rejs. Bardzo mi się to spodobało, miałem okazję nawet sterować,zwijać żagle czy cumować żaglówkę czyli nie byłem zwykłym figurantem ;))

Sama trasa krótka ale ciekawa. Drogą Kaszubską pojechałem do Zaworów, po drodze przejeżdżając przez Złotą Górę i Ręboszewo. Z Zaworów do Chmielna pojechałem szutrową drogą wzdłuż lewego brzegu jeziora Kłodno, następnie wjechałem na czerwony szlak prowadzący do Łapalic. Na samym jego początku wyrósł jak spod ziemi bardzo stromy i równie dziurawy podjazd. Pierwszy raz spotkałem oznaczenie na szlaku rowerowym ostrzegające przed podjazdem i proponujące prowadzenie roweru zamiast jazdy. Wjechałem go w całości na raz ale momentami było bardzo ale to bardzo ciężko, nachylenie pewnie około 20% i kocie łby skutecznie potrafią odebrać chęci do jazdy. Za to satysfakcja na górze jest bezcenna :)

Leśny odcinek do Łapalic okazał się bardzo przyjemnym zjazdem, krętym ale szybkim. W Łapalicach odwiedziłem zamek z odwrotnej strony niż w dniu wczorajszym, z tym że wczoraj byłem tu z rodzinką, autem :) Zrobiłem kilka zdjęć i kręcą po pagórkach dookoła jezior Rekowa i Białego dojechałem do Chmielna a stąd już najkrótszą asfaltową drogą wróciłem do Ostrzyc. Przed samym domem na odcinku dwustu, trzystu metrów musiałem zwolnić do prędkości pieszego gdyż jazda bez okularów była niemożliwa. Spotkałem takie chmary meszek, że po prostu nie dało się jechać...



Zaliczona gmina: Chmielno (286)


Pod żaglami :)


Podjazd tuż za Żukowem w stronę Łapalic.

Podjazd tuż za Żukowem w stronę Łapalic.


Zamek w Łapalicach.


Zamek w Łapalicach.


Siatkarze na jeziorze Kłodno.



Dane wyjazdu:
53.70 km 0.00 km teren
02:29 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:43.10 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:419 m
Kalorie: kcal

Kaszëbë. Dzéń 3.

Sobota, 22 sierpnia 2015 • dodano: 30.08.2015 | Komentarze 8

Pomny wczorajszego, porannego chłodu wyjechałem dzisiaj odziany dodatkowo w wiatrówkę i nogawki do krótkich spodenek. Termometr chwile po szóstej rano wskazywał poniżej dziesięciu stopni więc takie odzienie było jak najbardziej wskazane. Na dzień dzisiejszy za cel wycieczki wybrałem Kościerzynę, miasto o którym się mówi że jest stolicą Kaszub. Podobnie zresztą jak o Kartuzach i Gdańsku (to ci ciekawe...) ;) 

Na dzień dobry mam podjazd do Szymbarku ul.Sportową. W najbardziej stromym odcinku wyłożony jest on betonowymi płytami ale jedzie się po nich całkiem dobrze. Pomimo, że na górę wjeżdżam na mięciutkim przełożeniu czuję się zmęczony jakbym miał już ze dwa kilometry przewyższenia w nogach. Cóż, dopiero co wstałem a tu od razu trzeba się wspinać, organizm dopiero się budzi ;) Z Szymbarku kieruję się w stronę Gołubia, gdzie skręcam w lewo i po niecałych trzech kilometrach jazdy staję przy dworku Wybickich w Sikorzynie. Niestety jestem za wcześnie, otwierają dopiero o dziesiątej a mi nie uśmiecha się czekać prawie trzech godzin więc robię zdjęcie sprzed bramy i jadę dalej. 

Wiedziałem, że od Sikorzyna do samej Kościerzyny prowadzi szutrowa droga wyznaczona na dawnej linii kolejowej i właśnie nią chciałem dotrzeć do tego miasta ale rzeczywistość zweryfikowała nieco mój optymizm co do niej. Miało być przyjemnie i spokojnie a wyszło tylko w miarę spokojnie. Droga okazała się być pokryta niezliczoną ilością drobnych kamyków i najgorszym co może nas spotkać na szutrze czyli trylinką. Wytelepało mną za wszystkie czasy i gdy wjechałem w końcu na asfalt w Kościerzynie nadgarstki bolały mnie tak jakbym cały dzień jeździł po jakiejś czołgowej trasie... Dodatkowo aby nie było zbyt kolorowo zaliczyłem dwustumetrową ucieczkę przed dwoma psami, które postanowiły na śniadanie mieć dzisiaj rowerzystę... Nigdy więcej tej drogi.

Gdy przejeżdżałem, w czwartek, samochodem przez Kościerzynę utknąłem w korku. Dwa rodna, dwa postoje na światłach a zamieszania tyle co w Poznaniu w godzinach szczytu. Nie spodziewałem się tego po tym mieście. Teraz rowerem mogłem jechać bez obaw :) Nie miałem za dużo czasu na zwiedzanie więc odpuściłem muzeum parowozów i posiedziałem chwilę na rynku, wstąpiłem do cukierni gdzie kupiłem rogale na śniadanie dla Żonki, które obiecałem jej przywieźć i nie chcąc popełnić drugi raz błędu z szutrową drogą skierowałem się w stronę Stężycy DW214. Spodziewałem się, że nie będzie tam za dużego ruchu z rana i na szczęście się nie pomyliłem, jechało się przyjemnie i w miarę szybko. 

Pomiędzy Stężycami a Gołubiem zjechałem do lasu aby zobaczyć ogromne skupisko kurhanów, których ilość szacuje się na trzy tysiące! Warto zajechać i zobaczyć ale mi bardziej spodobało się w Trątkownicy.

Z Gołubia do Krzesznej jechałem wzdłuż torów, droga taka sobie, trochę piachu, trochę szutru, kamieni. Po drodze minąłem wyciągi narciarskie Koszałkowo, miałem chęć nawet podjechać pod trasę narciarską ale odpuściłem i po chwili byłem już w domu, gdzie spełniłem obietnicę i przywiozłem Żonce smakowite rogale na śniadanko :)

Po południu poszliśmy oglądać wspólnie VII Wyścig Kolarski o Puchar Stolema, który rozgrywał się na rundach w Ostrzycach i Goręczewie i z podjazdem na Koszowatkę włącznie. Pierwszy raz miałem okazję oglądać takie zmagania od początku do końca, było warto. W gronie startujących był nawet sam Czesław Lang, który w swojej kategorii zajął dopiero piąte miejsce ;) Zwycięzca kategorii open, na trasie 9 rundach po 8km każda wykręcił średnią 41km/h, przewyższenie łącznie wyszło ok 900m. Tempo jak widać było całkiem całkiem jak na amatorów :) 

Na zakończenie dnia dane nam było oglądać jeszcze tak piękny zachód słońca nad Jeziorem Ostrzyckim, że zaniemówiliśmy. Chyba najładniejszy jaki widziałem w życiu :)


Zaliczone gminy: Kościerzyna - obszar wiejski (284), Kościerzyna - obszar miejski (285)


Wstaje nowy dzień nad Jeziorem Ostrzyckim.


Wstaje nowy dzień nad Jeziorem Ostrzyckim.


Piękno samo w sobie :)


Dwór Wybickich w Sikorzewie.


Dwór Wybickich w Sikorzewie.


Paskudna, szutrowo-trylinkowa droga z Sikorzyna do Kościerzyny.


Obiad idzie :)


Rynek w Kościerzynie.


Pomnik Remusa na rynku w Kościerzynie.


Pomnik Remusa na rynku w Kościerzynie.


Kurhany w Uniradzu.


Kurhany w Uniradzu.



Okolice Krzesznej.


VII Wyścig Kolarski o Puchar Stolema, Ostrzyce.


VII Wyścig Kolarski o Puchar Stolema, Ostrzyce.


VII Wyścig Kolarski o Puchar Stolema, Ostrzyce.


VII Wyścig Kolarski o Puchar Stolema, Ostrzyce. Czesław Lang :)


VII Wyścig Kolarski o Puchar Stolema, Ostrzyce.


VII Wyścig Kolarski o Puchar Stolema, Ostrzyce. Zwycięzca wyścigu :))


Przepiękny zachód słońca nad jeziorem Ostrzyckim.





Dane wyjazdu:
60.40 km 0.00 km teren
02:40 h 22.65 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:651 m
Kalorie: kcal

Kaszëbë. Dzéń 2.

Piątek, 21 sierpnia 2015 • dodano: 30.08.2015 | Komentarze 4

Pobudka o piątej minut trzydzieści, kilka kromek chleba z dżemem malinowym, kubek kawy i rozłożona mapa na stole jako podkładka do śniadania. Tak wyglądał mój dzisiejszy poranek. Wypływająca z jeziora Ostrzyckiego, tuż przed naszym oknem, rzeka Radunia wyglądała na dobrą wskazówkę. Postanowiłem wybrać się na początku mniej więcej wzdłuż jej nurtu, chcąc zobaczyć, opisany jako duża atrakcja, rezerwat Jar Raduni. Spakowałem do plecaka aparat, dwa banany i w drogę.

Po przejechaniu zaledwie kilkudziesięciu metrów dotarło do mnie to, że poranki w drugiej połowie sierpnia potrafią być już chłodne, żeby nie napisać zimne. Pomimo, że jechałem w bluzie przydałaby się jeszcze wiatrówka ale nie miałem chęci wracać do domu. Tak blisko a tak daleko, wracać nie lubię ;) Na termometrze ujrzałem zaledwie dziesięć stopni co w połączeniu z dużą wilgotnością powietrza sprawiło, że musiałem rozgrzać się szybciej niż myślałem. Na szczęście podjazd na Koszowatkę miałem ledwie kilometr od domu, więc na górce zrobiło mi się już trochę cieplej.

Początkowo chciałem jechać wytyczonym czerwonym szlakiem opisanym jako Szlak Rowerowy Kamienne Kręgi ale przy skręcie na Rąty wybrałem wygodniejszą asfaltową drogę do Somonina i podjazd w stronę Egiertowa, aby dopiero tam wjechać na ten oznaczony szlak. To była dobra decyzja, do Somonina zdążyłem się rozgrzać, jadąc szybko ale z wysoką kadencją a wspomniany podjazd w stronę Egiertowa, pomimo iż w całości leśny i zacieniony jechałem już z optymalną temperaturą, chłód przestał mi doskwierać. Na końcu hopki odbiłem w stronę leśniczówki w Nowym Dworze i poczułem co to znaczą kaszubskie piaski. Nie było tego dużo ale jak już trafiał się taki odcinek to jazda była niemożliwa, kończyło się pchaniem roweru :)

Dużą atrakcją dzisiejszej wycieczki okazały się kamienne kręgi i kurhany położone w lesie tuż za Trątkownicą. Wcześniej nie dane było mi spotkać nic podobnego więc spędziłem tu dłuższą chwilę na oglądaniu tego co powstało tu ponad dwa tysiące lat temu. Zrobiło to na mnie spore wrażenie. Jako, że czerwony szlak w tym miejscu zawracał a ja nie lubię jeździć dwa razy tą samą drogą udałem się przed siebie. Trafiłem na leśny zakaz wstępu z uwagi na ścinkę drzew ale po rozmowie z pracującymi tu drwalami dostałem chwilę na przejechanie a właściwie przeniesienie roweru przez usypany zwalonymi drzewami odcinek drogi i wylądowałem w Babim Dole.

Przy znaku oznajmiającym, że do Jaru Raduni jest nieco ponad kilometr stoi restauracja, szumnie oznajmiająca swoim gościom, że jest po kuchennych rewolucjach. Widziałem kilka odcinków i wiem jak rude panisko, znające się na wszystkim i niczym potrafi denerwować wszystkich w okół. Nie inaczej było chyba i tutaj, skoro pilnujący obejścia pies mało nie zjadł płotu i mnie razem z nim, gdyby tylko udało mu się przez niego prześliznąć. Nieźle musiała go wpienić skoro pianę na psyku ma do dzisiaj...

Jar Raduni jest piękny. Trzeba go zobaczyć na własne oczy, a najlepiej spłynąć tam kajakiem. Dla miłośników przyrody miejsce wyjątkowe. Nie wiedziałem wcześniej o nim nic a teraz wiem, że każdemu te miejsce będę polecał :)

Od Borowa wróciłem na asfaltową drogę, kręcąc kilka kilometrów DW211 do Żukowa. Dobrze, że był to krótki odcinek, ruch na tej drodze i zachowanie kierowców lepiej przemilczeć... W samym Żukowie odwiedziłem miejscowe sanktuarium, zrobiłem zdjęcie i zerkając na mapę wytyczyłem sobie alternatywę dla powyższej drogi w postaci trasy przez Smołdzino i Kobysewo. Pięknie pofałdowana, świetna widokowo i z bardzo dobrej jakości asfaltową nawierzchnią droga zleciała szybko i wylądowałem w Kartuzach.

Same Kartuzy mnie rozczarowały. Czy to rynek, czy to miejscowa kolegiata, czy też nawet kilka jezior nad którymi one leżą nie zrobiły na mnie wrażenia. I tak bywa... Do Ostrzyc wróciłem jadąc kilka kilometrów przez las, dobrej jakości szutrową drogą przeciwpożarową numer 9, która koczy się tuż przed Goręczynem a stąd to już ledwie trzy kilometry asfaltem do domu.



Zaliczone gminy: Żukowo (281), Przodkowo (282), Kartuzy (283)


Radunia pomiędzy Goręczynem a Somoninem.


Goręczyno.


Na trasie Szlaku Rowerowego Kamienne Kręgi, okolice Trątkownic.


Kamienne Kręgi w Trątkownicy.


Kamienne Kręgi "Kamienne Wesele" w Trątkownicy.


Kamienne Kręgi "Kamienne Wesele" w Trątkownicy


Kamienne Kręgi "Kamienne Wesele" w Trątkownicy.


Ładnie musiała ta ruda panna zdenerwować psa pilnującego restauracji skoro chciał mnie zjeść razem z tym płotem...


Jar Raduni.


Jar Raduni.


Sanktuarium w Żukowie.


W Smołdzinie potrafią pięknie przyozdobić nawet zwykły przystanek :)


Rynek w Kartuzach.


Dane wyjazdu:
32.00 km 0.00 km teren
01:29 h 21.57 km/h:
Maks. pr.:52.90 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:472 m
Kalorie: kcal

Kaszëbë. Dzéń 1.

Czwartek, 20 sierpnia 2015 • dodano: 29.08.2015 | Komentarze 6

"Środkowa część Kaszub od półtora wieku nazywana jest przez turystów Szwajcarią Kaszubską. Kaszubi, żyjący tu od ponad tysiąca lat, wierzą, że Bóg szczególnie obdarował tę krainę, obsypując ją ze swojego worka stworzenia całym różnorodnym pięknem, jakie zostało w nim po stworzeniu świata. W tej części Pomorza znajdziemy więc wysokie, ale łagodne wzgórza, tysiące jezior i polodowcowych oczek kryjących się w głebokich obniżeniach, cieniste wąwozy i dzikie lasy dawnej Puszczy Kaszubskiej, a nade wszystko uroczą moziakę samotnych gospodarstw - tzw. pùstków - rozsianych wśród pól, łąk i zagajników. Ta różnorodność ubogacona jest dodatkowo wciąż pulsującą życiem kulturą kaszubską".

Spontanicznie wybrane miejsce na tygodniowy urlop z niemowlakiem, w którym rower miał być tylko malutką jego częścią, okazało się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Na kilka dni zamieniliśmy Poznań na Ostrzyce, malutką, senną wioskę leżącą nad przepięknym jeziorem Ostrzyckim i u stóp najwyższego wzniesienia na Pomorzu czyli Wieżycy. Była to nasza pierwsza wizyta na Kaszubach i już wiemy, że na pewno nie ostatnia. Wróciliśmy do domu zachwyceni, piękna jest nasza Polska, piękne są Kaszuby :)

Po kilku godzinach jazdy, bezproblemowym znalezieniu kwatery na miejscu i spacerze nad brzegiem jeziora, pod wieczór dostałem dwie godziny wolnego i mogłem przejechać się trochę po okolicy, robiąc mały rowerowy rekonesans. Kilometr od domu zaliczam pierwszy podjazd tego wieczoru kierując się na Koszowatkę i udając się na punkt widokowy na Trzebińskiej Górze. Widok na jezioro Ostrzyckie z tego miejsca jest bezcenny. Spędzam tu chwilę na podziwianiu widoków i jadę na Wieżycę. Wybieram czarny szlak pieszy i pomimo kilku lekko piaszczystych fragmentów okazuje się on dobrym wyborem. Prowadzi po stromych zboczach, w czeluściach przepięknych kaszubskich lasów. Pogoda dopisuje, jest przyjemnie ciepło, kręci się bardzo dobrze. Na szczyt wjeżdżam dość szybko i przez chwilę zastanawiam się czy nie zjechać i nie wjechać raz jeszcze, tak mi się spodobało. Wejście na wieżę widokową okupiłem stratą sześciu złotówek ale w zamian kasjer obiecał pilnować roweru jak oka w głowie. Cokolwiek by nie napisać to widok z góry jest niesamowity. Było warto :)

Z pod wieży zjeżdżam czarnym szlakiem w stronę parkingu dla samochodów i dalej udaję się do Szymbarku, następnie pod zamkniętą, jak się okazało, bramę Centrum Edukacji i Promocji Regionu, czyli miejsca gdzie stoi słynny dom do góry nogami. Domku nie zobaczyłem, piwka z miejscowego browaru też nie zakupiłem, więc niepocieszony zawracam i jadę dalej. Z Szymbarku zjeżdżam ulicą Spacerową w kierunku Krzesznej, widoki z gatunku takich, że więcej staję i oglądam niż jadę. Droga miejscami jest mocno kamienista i na krętych zjazdach muszę mocno uważać aby nie zaliczyć wywrotki na moich, słabo przystosowanych do takich terenów, oponach. Zatrzymuję się na chwilę nad jeziorem Potulskim na zdjęcie a następnie piękną, nowo wyasfaltowaną, wąską drogą zaliczam podjazd do Nowych Czapli. Po chwili przekonuję się po raz pierwszy jak mocno interwałowe wycieczki mnie czekają w okolicach, zaliczając stromy zjazd do Czapielskiego Młyna i wspinając się po chwili przez Maks, do Brodnicy Górnej. Tam przystaję na chwile na Złotej Górze, znanym punkcie widokowym, który na mnie nie robi wrażenia. 

Puentą niekończących się górek w tym regionie Kaszub okazuje się droga z Brodnicy Górnej do Brodnicy Dolnej, która prowadzi to w dół to do góry. I tak już będzie przez cały czas. I tak przez cały czas uśmiech nie będzie mi schodził z twarzy. Uwielbiam takie ukształtowanie terenu :)



Zaliczone gminy: Somonino (279), Stężyca (280)


Jezioro Ostrzyckie.


Góra Trzebińska w Ostrzycach. Widok na Jezioro Ostrzyckie.


Widok z Góry Trzebińskiej na Wieżycę, w oddali widać umieszczoną na niej wieżę widokową.


Czarny szlak pieszy posłużył mi jako rowerowy w czasie podjazdu pod Wieżycę ;)


Widok z wieży widokowej na Wieżycy. Szwajcaria Kaszubska.


Widok z wieży widokowej na Wieżycy. Szwajcaria Kaszubska.

Po Kaszubsku to nie po Polsku :)) Tablica przy CEPiR w Szymbarku.


Okolice Szymbarku w blasku zachodu słońca.


Jezioro Potulskie.


Złota Góra w Brodnicy Górnej. Ten punkt widokowy wrażenia na mnie nie zrobił.


Złota Góra w Brodnicy Górnej. Ten punkt widokowy wrażenia na mnie nie zrobił.


Przebieg drogi kaszubskiej :)


Na tydzień tu osiadłem :)


Dane wyjazdu:
114.40 km 0.00 km teren
04:37 h 24.78 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:40.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:466 m
Kalorie: kcal

Chocianów.

Wtorek, 11 sierpnia 2015 • dodano: 11.08.2015 | Komentarze 5

Nie samym rowerem człowiek żyje więc zrobiłem sobie zasłużoną przerwę od jeżdżenia i miałem cztery dni poruszania się tylko pieszo :) Pogoda nie zachęca do całodniowych wycieczek, jeżdżenie po kilkaset kilometrów w takich warunkach jest moim zdaniem nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Rozumiem parcie na rower i wszystko co jest z tym związane ale trzeba znać granice. Takie jest moje zdanie.

Dzisiaj przejechałem się do Chocianowa. Nigdy tam nie byłem więc cel wycieczki był dobry ale sam Chocianów mnie mocno rozczarował. Wiedziałem, że jest tam jakiś pałac ale okazał się ogrodzoną ruiną, na rynku wszystkie ławki wystawione na prażące niemiłosiernie słońce, na deser sporo kostki i dziurawych dziur. Jedząc pysznego loda z miejscowej lodziarni zaległem na trawniku, w cieniu jedynych drzew na rynku, wywołałem chyba sensację. Dlaczego on na trawniku leży, ławek sporo a on tak na ziemi, jak to tak i w ogóle. A od czego ta trawa jest w końcu? Od patrzenia się na nią? :)

Do Chocianowa jechałem to pod wiatr, to z podmuchami z boku. Wracając miałem, a jakże, wiatr w twarz. Gdyby zawierał on chociaż trochę czynnika chłodzącego to nawet bym się o nim nie zająknął a tak, to nie dość że musiałem się przez niego męczyć to jeszcze miałem wrażenie, że potęguje odczucie gorąca...

Przed i po wycieczce pokręciłem się jeszcze trochę po Bytomiu. Na basenie tłumy jakich nie widziałem tu od dwudziestu lat, czyli od czasów gdy sam szalałem po trampolinach ;)



Zaliczona gmina: Chocianów (278)


Co one tu robią????


Kawałek cienia na wagę złota.


Nie sposób się zgubić ;)


Szachulcowy kościół pw. św. Jacka w Pogorzeliskach, 1654r.


Ruina pałacu w Chocianowie, 1728r.


Pomnik ku czci poległych w II Wojnie Światowej, Chocianów.


Rynek w Chocianowie.


Momentami usychałem jak te drzewo...