Info

avatar rmk z miasteczka Poznań. Mam przejechane 37834.21 kilometrów. Jeżdżę, bo lubię :)
Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rmk.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

75-100

Dystans całkowity:2426.12 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:94:39
Średnia prędkość:22.31 km/h
Maksymalna prędkość:75.20 km/h
Suma podjazdów:18369 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:83.66 km i 3h 47m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
93.50 km 0.00 km teren
03:50 h 24.39 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:471 m
Kalorie: kcal

Kompletując Lubuskie.

Czwartek, 26 lutego 2015 • dodano: 26.02.2015 | Komentarze 7

Pierwszego września 1939 roku w kierunku Polski wystartowało 37 niemieckich myśliwców Messerschmitt z lotniska znajdującego się w małej wiosce Wichelsdor, obecnie Wiechlice. W tym momencie zaczęła się II wojna światowa a lotnisko te zyskało bardzo szybko na znaczeniu poprzez wylanie na nim betonowego pasa, który umożliwiał starty nowocześniejszych samolotów. Po przegranej wojnie przez hitlerowskie wojska obiekty przeszły we władanie wojska radzieckiego. Lotnisko zostało znacznie rozbudowane, dobudowano kolejne obiekty i infrastrukturę, a w jego okolicy powstały bunkry m.in. Granit-2, w którym przechowywano broń masowego rażenia. Prawdopodobnie były to głowice nuklearne, chociaż istnieją doniesienia wskazujące na broń biologiczną lub chemiczną – tak czy owak najpewniej była to broń masowego rażenia. Bunkry atomowe (jak je nazwano) pod Szprotawą są niestety w rękach prywatnych ale pomimo tego, naprawdę jest co zwiedzać w tych okolicach, jest sporo miejsc do których można wejść bez żadnego problemu. Problem w tym, że większość z nich jest w opłakanym stanie.

Miałem dzisiaj przejechać się w kierunku Krosna Odrzańskiego i zobaczyć elektrownię wodną w Dychowie ale zrezygnowałem z tych planów i pojechałem się w zupełnie innym kierunku, skracając całodniową wycieczkę do kilku godzin spędzonych na rowerze. Pogoda w dalszym ciągu jest wymarzona do rowerowania więc wykorzystałem wolny czas do maksimum i odwiedziłem dwie nowe gminy, Szprotawę i Małomice a przede wszystkim pokręciłem się trochę po opuszczonym lotnisku w Wiechlicach. 

Do Wiechlic pojechałem przez Nowe Miasteczko i Gościeszowice. Na drogach ruch samochodów był wręcz śladowy, teren przyjemnie pofałdowany więc pierwsze trzydzieści kilka kilometrów, umilanych dodatkowo reegowymi dźwiękami płynącymi ze słuchawek, minęło szybko i sprawnie. Poza lotniskiem w Wiechlicach warto zobaczyć pięknie odnowiony pałac, który obecnie jest wysokiej klasy hotel i ma nawet swoje małe pole golfowe. Trzeba przyznać, że renowacja była tam przeprowadzona z gustem i jest co oglądać. Na teren lotniska dojechałem polną drogą, trochę na szagę ale bez problemu. Pojeździłem sporo po bezdrożach, po lotnisku, po lesie, zrobiłem kilka zdjęć i uświadomiłem sobie, że będę musiał tu wrócić aby zjeździć ten teren bardziej. Można spędzić tu sporo czasu, bawiąc się w eksploratora.

Z Wiechlic pojechałem do Szprotawy, które to miasto zrobiło na mnie ponure wrażenie. Rozkopane, brzydkie i jakieś takie nijakie. Jest tam parę zabytków ale dzisiaj po prostu tam byłem, zajrzałem na chwilę i bez żalu ruszyłem do Małomic. Tam nie było już zupełnie nic co było warte tego abym zatrzymał się na dłużej i obrałem kurs powrotny na Bytom Odrz.

Jadąc przez wioski w kierunku Nowego Miasteczka znalazłem kilka ciekawych zabytków. M.in pałacyk w Chichowie, średniowieczną wieżę rycerską w Witkowie czy też ciekawe ruiny kościoła w Długim. Kilka fotek przy każdym z tych miejsc a po za tym po prostu jazda prosto do domu. Na koniec zafundowałem sobie podjazd z N.Miasteczka do Miłakowa i od Popowa ostatnie cztery kilometry zjechałem prosto z grzbietu Wzgórz Annabrzeskich w dolinę Odry, w której leży Bytom Odrz. Ostatni wyjazd podczas tego urlopu dobiegł końca. Było świetnie :)

Zaliczone gminy: Szprotawa (194), Małomice (195)




Pałac w Wiechlicach.


Pałac w Wiechlicach.


Pałac w Wiechlicach.


Pałac w Wiechlicach, małe pole do golfa.


Gotowy do startu :) Pas startowy na nieczynnym poniemieckim i poradzieckim lotnisku w Wiechlicach.


Hangar lotniczy na nieczynnym poniemieckim i poradzieckim lotnisku w Wiechlicach.


Hangar lotniczy na nieczynnym poniemieckim i poradzieckim lotnisku w Wiechlicach.


Hangary lotnicze na nieczynnym poniemieckim i poradzieckim lotnisku w Wiechlicach.


Nieczynne poniemieckie i poradzieckie lotnisko w Wiechlicach.


Nieczynne poniemieckie i poradzieckie lotnisko w Wiechlicach.


Nieczynne poniemieckie i poradzieckie lotnisko w Wiechlicach.


Nieczynne poniemieckie i poradzieckie lotnisko w Wiechlicach. Ktoś tu się jeszcze bawi w wojnę...


Barokowa fontanna na rynku w Szprotawie.


Pomnik ustawiony na 40-tą rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem. Szprotawa.


Pałac w Janowcu.


Średniowieczna rezydencja rycerska z XVw. Prawdziwy unikat w Witkowie.


Ruiny kościoła św.Jakuba z XIIIw., Długie.


Ruiny kościoła św.Jakuba z XIIIw., Długie.





Dane wyjazdu:
92.00 km 0.00 km teren
04:01 h 22.90 km/h:
Maks. pr.:37.90 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:450 m
Kalorie: kcal

EMP Pobiedziska, kiełbasa i pomidorowa z ogniska :)

Niedziela, 7 grudnia 2014 • dodano: 07.12.2014 | Komentarze 10

Gdyby nie Jurek to dzisiejszy dzień przeleżałbym cały w łóżku. Ale danego słowa się nie łamie, więc pomimo tego, że moje ciało mówiło "nie rób tego" to zwlokłem je z wyra, zaparzyłem termos herbaty, ubrałem się zimowo i wsiadłem na mój jeżdżący złom. Celem głównym dzisiejszej wycieczki były III Elitarne Mistrzostwa Pobiedzisk MTB a drugorzędnym grudniowa kiełbaska prosto z ogniska i oba zostały zrealizowane jak należy :) Miała być również kawka z Marzeną na rynku w Pobiedziskach ale niestety nie wyszło :| 
Ustawiłem się z Jurkiem na Bukowskiej, skąd nieśpiesznie udaliśmy się przez park Sołacki, Garbary i Śródkę w kierunku Jankowic. Po drodzę spotkaliśmy Jacka, który też jechał na EMP ale musieliśmy się rodzielić bo my wybraliśmy szosowe ścieżki a Jacek z ekipą śmigali przez gruntowymi drogami. Byłem przekonany, że z Jankowic do Wierzenicy jest asfalt ale był szuter i Jurek na swej szosie musiał się nieco przemęczyć. W Wierzenicy odwiedziłem w końcu kościółek, który już dawno miałem na swej liście ale jakoś było mi do niego nie po drodze :) Dalej kręciliśmy przez Wierzonkę, gród zamieszkały przez króla okolicznych pól i lasów Grigora ;) Przez Karłowice, Kowalskie, Biskupice i Promno szybko minęło i krótko przed dwunastą zajechaliśmy nad jezioro Brzostek.
Na miejscu była już prawie cała pozytywnie zakręcona banda rowerowa, więc przywitaliśmy się z wszystkimi i przytuliliśmy się do ogniska aby nieco się rozgrzać. Jako, że harcerzy brakowało to wzięliśmy z Jurkiem na swoje barki tą, jakże wielką, odpowiedzialność i zaopiekowaliśmy się ogniem tak aby po wyścigu było na czym kiełbę piec i aby zupa nie była za zimna. Nie mogło się nie udać patrząc na Jurka zacięcie z siekierą ;) Spaliliśmy wszystkie drewno z okolicy i przy okazji większość z przygotowanych przez Asię ziemniaków ;)) Wyścig emocjonujący, wygrał Sebastian, a o reszcie pudła decydowała fotokomórka ;) Drugi był Jacek, trzeci ex aequo p.Jurek i Josip. Zupę wszyscy jedli gorącą, ogień do kiełby też był więc my z Jurkiem też spisaliśmy się na medal ;)


Podium III EMP :)

Powrót do Poznania starą 5-tką, dałem mocną zmianę od Biskupic do samego dworca PKP, coś Jurek nie chciał współpracować ;))) Chyba za dużo pomidorowej ;)) Pożegnaliśmy się w poznańskim cudzie architektonicznym, pięknym chlebaku i wzdłuż pestki wróciłem do domu. Wyjazd mega pozytywny, fajna atmosfera na miejscu, jakże inna od odwiedzonych przeze mnie wyścigów, na których byłem z Jurkiem. Było widać i czuć, że tu sami swoi :)

Podziękowania należą się dla AsiMarcina za organizację i chęci. Impreza na poziomie! :)
III EMP Pobiedziska i kiełba z ogniska :)
Pogoda była całkiem przyjemna, nie było wilgoci i nie padało więc jechało się przyjemnie. Wiatr praktycznie nie odczuwalny. Kreski na termometrze skakały sobie od 2,5 do 3,7 stopnia. 
Kategoria 75-100


Dane wyjazdu:
86.30 km 0.00 km teren
03:26 h 25.14 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:450 m
Kalorie: kcal

Złodzieje i barwy jesieni.

Sobota, 18 października 2014 • dodano: 18.10.2014 | Komentarze 7

Gdy wstałem rano i spojrzałem za okno wiedziałem już, że przygotowany wczoraj plan na dziś weźmie w łeb. Mgła, duża wilogotność i lekka mżawka to nie jest wymarzona pogoda na całodniowe jeżdżenie rowerem więc odłożyłem przygotowaną trasę na bliżej nieokreśloną przyszłość i pojeździłem trochę w okolicach domu. W założeniu chciałem pojeździć tylko i wyłącznie po asfaltach ale wyszło jak wyszło i wróciłem do domu brudny jak po wojnie, rower w stanie jeszcze gorszym ale inaczej być nie mogło gdyż droga z Biedruska do Chludowa okazała się po prostu przeprawą kamienisto-piaszczysto-błotną przez poligon. Mój pierwszy i ostatni raz tym odcinkiem. Jeździło mi się dość dobrze, szybko przyzwyczaiłem się do błota w zębach, muzyka powodowała, że minuty i kilometry upływały w szybkim tempie. W Chludowie wstąpiłem do drewnianego kościółka, kolejna odwiedzona przeze mnie perełka architektury sakralnej w Wlkp. Droga Rokietnica, Tarnowo, Lusowo, Strzeszynek bez historii, szybkie pokonywanie kolejnych kilometrów.

Na Strzeszynku spotkała mnie cholernie niemiła przygoda. Zatrzymałem się aby porobić kilka fotek, totalnie na uboczu, postawiłem rower oparty o słup, kask zawiesiłem na kierownicy a okulary położyłem na siodełku. Zająłem się pstrykaniem i odszedłem od roweru na jakieś trzydzieści, może czterdzieści metrów. W tym czasie minęło mnie kilkoro rowerzystów i nikt więcej. Gdy skończyłem ze zdjęciami, zebrałem się do drogi i po jakichś 30m zorientowałem się, że nie mam okularów. Zawracam, patrzę pod nogami czy nie spadły z roweru albo w miejscu, w którym stał ale ich nie znalazłem. Przeszukałem każde źdźbło trawy, w tych miejscach gdzie byłem a nie był to duży teren i okularów nie znalazłem. Szukałem godzinę... Jestem w 100% przekonany, że któryś z rowerzystów przejeżdżających obok mnie wtedy zaje** mi je z siodełka. Nie wiem co mam napisać, szkoda nerwów... Okulary Alipna, czarne z białymi szkłami poszły się... Powinno być tak jak w średniowieczu, za kradzież ucinamy sqrwysynom rękę!!!

To był ciekawy i przyjemny wyjazd do czasu akcji z okularami... Ale co zrobisz? Nic nie zrobisz.

Jesienne barwy.

Było trochę słowa pisanego, więc teraz trochę obrazków.


Pani mgła i pole.


Poligonowa jesień.


Wojskowa jesień.


No i wylądował. Pod pałacem.


Powyższy kukuruźnik pod tym pałacem wylądował.


Świat stanął na głowie. 




Jadę na wojnę. Tylko jak przejechać poligon?

Fotoszok.pl
Drewniany kościół w Chludowie, 1736r.

Fotoszok.pl
Drewniany kościół w Chludowie, 1736r.

Fotoszok.pl
Okolice Zielątkowa.

Fotoszok.pl
Jaki dziś dzień?

Fotoszok.pl
Jezioro Lusowskie.
Fotoszok.pl
Burj Khalifa wersja Poznań miasto hał hał na terenach rekreacyjnych nad Strzeszynkiem.

Fotoszok.pl
Burj Khalifa wersja Poznań miasto hał hał na terenach rekreacyjnych nad Strzeszynkiem.

Fotoszok.pl
Prawdziwek?

Fotoszok.pl
Taki ładny a taki trujący.
Kategoria 75-100


Dane wyjazdu:
79.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1950 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 14.

Sobota, 12 lipca 2014 • dodano: 22.07.2014 | Komentarze 3

W końcu góry!

Kamienie i procenty. Veliki Alan 1414 m n.p.m.

Na ten dzień czekałem od samego początku pobytu w Chorwacji. Góry wyrastające wprost z morza ciągnęły mnie do siebie jak magnes. Jeżdżąc po Krk i po Pagu cały czas miałem obok siebie, jak na wyciągnięcie ręki, pasmo północnego Velebitu. Codziennie zerkając na mapę wpatrywałem się w jeden mały punkt, który znajdował się w Parku Narodowym Północnego Velebitu. Miejsce oznaczone dwoma nawiasami, określone jako Veliki Alan i opisane czterema cyframi, 1414 m n.p.m. Najwyższa chorwacka przełęcz, nie wiedzieć czemu miejsce nie ujęte w spisie Bigów, osiemnastokilometrowy asfaltowy podjazd o średnim nachyleniu 6,7%.

Prognozy pogody na dzisiaj mówiły o całkiem dobrej pogodzie do jazdy do południa i upale w godzinach popołudniowych. Zapakowałem rower na bagażnik i samochodem podjechałem na prom aby przedostać się na stały ląd już tylko na dwóch kółkach. Siódma rano, punktualnie odpływamy a wraz ze mną trójka rowerzystów, jeden szosowiec i dwóch sakwiarzy. Niestety nie jadą w moją stronę, więc będę zdany tylko na swoje towarzystwo. Dla Agi dzisiejsza trasa to jeszcze za wysokie progi ale przyjdzie jeszcze taki czas ;) 
Płyniemy w góry :)
Płyniemy w góry :) © rmk
Widoki prawie jak na Lofotach :)
Widoki prawie jak na Lofotach :) © rmk
Widoki prawie jak na Lofotach :)
Widoki prawie jak na Lofotach :) © rmk

Zjeżdżam z promu, piję bardzo mocne espresso w jedynej czynnej o tej porze kawiarni przy przystani i zaczynam swój trip. Od samego początku droga bez najmniejszej litości wskakuje na kilkunastoprocentowe nachylenie aby po niecałych trzech kilometrach i dwustu trzydziestu metrach w górę połączyć się z Jadranską Magistralą. Jak na rozgrzewkę, odcinek iście zabójczy...
Widok już z Jadranskiej Magistrali
Widok już z Jadranskiej Magistrali © rmk
Drogowskaz do celu
Drogowskaz do celu © rmk

O tej porze ruch w stronę Rijeki jest znikomy więc korzystając z lekkiego wiatru w plecy jedzie mi się całkiem przyjemnie choć przez większość czasu pod górę. Gdybym miał jakąś alternatywę nie jechałbym tą drogą, gdyż wiem co potrafi się tu dziać w sezonie. Ale jako, że nie mam wyjścia kręcę swoje trzymając się jak najbliżej prawej stroni jezdni tak aby nie poczuć na sobie oddechu szalonego kierowcy na sobie, a których tutaj nie brakuje.
Jadranska magistrala
Jadranska magistrala © rmk
Jadranska Magistrala
Jadranska Magistrala © rmk

Podziwiając widoki i trzymając równe tempo po niecałej godzinie od promu dojeżdżam do skrzyżowania na którym zaczyna się właściwy podjazd na przełęcz. W lewo zjazd do Jablanca, na prom na wyspę Rab, w prawo w góry. Zerkam na zegarek, jest 8.30 i zaczynam zabawę. Czeka mnie siedemnaście kilometrów drogi tylko i wyłącznie do góry, pierwszy raz w życiu mam okazję spróbować jak smakuje wjazd na tego typu przełęcz więc czuje lekkie łaskotanie w żołądku. 
Zaczynam zabawę, początek podjazdu na Veliki Alan 1414 m n.p.m
Zaczynam zabawę, początek podjazdu na Veliki Alan 1414 m n.p.m © rmk

Cały podjazd jadę praktycznie na jednym przełożeniu starając się utrzymać równe tempo i zatrzymuje się tylko w miejscach, które są warte uwiecznienia pstryknięciem migawki. Słońce powoli zaczyna pokazywać swoją siłę, ale pocieszam się tym, że im wyżej tym temperatura będzie bardziej przyjazna do jazdy. Na każde sto metrów w górę temperatura spada o około jeden stopień, więc na górę wjeżdżam jak typowy wakacyjny Polak, w sandałach i w skarpetkach ;) Jakoś nie mogłem rozgrzać stóp, więc zdecydowałem się na ten desperacki krok i wjechałem na szczyt w ten sposób :) Im wyżej, tym piękniejsze widoki się odsłaniają więc mam duży problem z tym, aby nie zatrzymywać się zbyt często.
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Pierwszy z punktów widokowych. Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk

Droga czasem mniej, czasem bardziej ale cały czas biegnie do góry, płaskiego się tu nie uraczy a tym bardziej ruchu samochodowego. Na tej trasie leżą tylko dwie malutkie osady więc to, że spotkałem tylko jedno auto nie było czymś dziwnym. Zresztą jazda autem po tej drodze może być ekscytująca gdyż miejsca jest tylko na jeden samochód a mijanek jest jak na lekarstwo. Kręcąc swoim tempem, chłonąc to co wokół i rozkoszując się ciszą wokół zostaje mocno zaskoczony przez szosowca, który pojawia się obok mnie jak duch. W ogóle się tego nie spodziewałem, krótkie "bok" z jego strony i tyle go widziałem. Patrząc z jaką lekkością jedzie pod górę na chwile zwątpiłem w to co robie. Dwa, trzy zakręty i znikł mi z pola widzenia. To był pierwszy i zarazem jedyny rowerzysta jakiego spotkałem na tej przepięknej trasie. Przez pozostały czas miałem drogę tylko i wyłącznie dla siebie.
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Jedyny rowerzysta spotkany po drodze. Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk

Metr za metrem pnę się coraz wyżej a widoki stają się coraz bardziej spektakularne przez co zaczyna boleć mnie szyja od ciągłego rozglądania sie na boki. Krajobraz zawiera w sobie piękno gór i całą masę rozsianych po Adriatyku wysp. Krk, Rab, Pag, Lośinj, Cres, Dugi Otok i wiele, wiele pomniejszych wysepek. Dodatkową atrakcję stanowi majaczący w oddali i wyrastający z chmur wierzchołek Vojaka, najwyższej góry na Istrii, którego wierzchołek jest na wysokości 1404 m n.pm.Jest pięknie.
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m. Widok na Krk, Rab, Cres i Lośinj. W oddali tonący w chmurach Vojak, najwyzsza góra Istrii © rmk
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m. Widok na Krk, Rab i Cres. W oddali tonący w chmurach Vojak, najwyzsza góra Istrii © rmk
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Coraz bliżej celu. Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk

Znaki na tablicach informacyjnych są nieco mylące, gdyż podają odległość do schroniska Veliki Alan, które leży siedemdziesiąt metrów poniżej przełęczy i około dwa kilometry bliżej. Kilometr przed schroniskiej na asfalcie pojawiają się napisy zachęcające do zwiększenia wysiłku, niczym jak na największych przełęczach znanych wszystkim z TdF, Giro czy Vuelcie. Bardzo fajny pomysł i naprawdę działa, choć widoki jakie rozpościerają się przede mną wręcz zatrzymują mnie w miejscu.
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk

Nogi zaczynają kręcić mocniej, łańcuch spada na mniejsze przełożenie i po chwili melduję się przy schronisku. Jednak nie zatrzymuje się tu ani chwili tylko jadę dalej aby osiągnąć przełęcz. Niestety tuż za schroniskiem asfalt sie kończy i dwa ostatnie kilometry pokonuje po szutrach, omijając mniejsze i większe kałuże.
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Podjazd na Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk

Pchany do przodu myślą, że jestem tuż tuż u celu wspinaczki nagle zaliczam konkretną glebę. Tylne koło uciekło mi na kamieniu i po sekundzie poczułem całym sobą twardość chorwackiej ziemii. Niezrażony tym niespodziewanym uślizgiem wstaje, otrzepuje się, na twarz przyklejam uśmiech i jeeest. Staje przy skromnym, drewnianym słupie z nazwą przełęczy i wysokością na jakiej się znajduje. Od początku podjazdu do tego miejsca, łącznie z przerwami na zdjęcia minęło równe dwie godziny. Siadam, smaruje kolano maścią i w końcu dociera do mnie to, że tu wjechałem. Rozglądam się wokół, żywej duszy nie ma w zasięgu wzroku, jestem tu zupełnie sam. Ogarnia mnie radość i długo siedzę na drodze wpatrując się w przepiękne krajobrazy jakie mam tylko dla siebie.
Cel osiągnięty. Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Cel osiągnięty. Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk
Cel osiągnięty. Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Cel osiągnięty. Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk
Cel osiągnięty. Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m
Cel osiągnięty. Veliki Alan, Alan Pass 1414 m n.p.m © rmk

Mógłbym tak siedzieć i siedzieć w tym miejscu i napawać się widokami ale czas wracać z powrotem. Zawracam i udaję się w kierunku domu. Był podjazd więc teraz przede mną siedemnaście kilometrów nieprzerwanego zjazdu. Czegoś takiego jeszcze nie dane było mi poczuć więc zanim do tego dojdzie postanawiam posiedzieć jeszcze trochę w schronisku i pobyć pośród ukochanych przeze mnie górskich krajobrazów. Siadam na ławce przed budynkiem, wyciągam jedzenie a po chwili słyszę "Želite li kavu?". "Naravno" pada z moich ust i po chwili delektuje się pyszną kawą w towarzystwie trzech pracowników Parku Narodowego Północnego Velebitu i mam okazje posłuchać trochę o tych terenach oraz pooglądać zdjęcia z wyprawy dwóch z nich na Mount Everest. Niesamowicie ludzie, niesamowite zdjęcia. Bezinteresowność ludzi gór zawsze mnie wręcz powala na kolana i nie inaczej było tym razem. "W górach są Ci, którzy chcą być ludźmi" powiedział kiedyś jeden ze wspinaczy i całkowicie się z tym zgadzam. 
Planinarska kuća Alan 1340 m n.p.m. Nacionalni park Sjeverni Velebit
Planinarska kuća Alan 1340 m n.p.m. Nacionalni park Sjeverni Velebit © rmk
Planinarska kuća Alan 1340 m n.p.m. Nacionalni park Sjeverni Velebit
Planinarska kuća Alan 1340 m n.p.m. Nacionalni park Sjeverni Velebit © rmk
Prognoza pogody. Ostatni punkt powala ;)
Planinarska kuća Alan 1340 m n.p.m. Nacionalni park Sjeverni Velebi. Prognoza pogody. Ostatni punkt powala ;) © rmk
Planinarska kuća Alan 1340 m n.p.m. Nacionalni park Sjeverni Velebit
Planinarska kuća Alan 1340 m n.p.m. Nacionalni park Sjeverni Velebit © rmk

Wypiłem kawę serdecznie za nią dziękując, zjadłem kanapki więc czas wracać na dół. Termometr w schronisku wskazywał 25 stopni ale mimo to ubrałem na siebie wiatrówkę i długie spodnie. 17km zjazdu może porządnie wychłodzić więc było to jak najbardziej uzasadnione. Jedyne co mnie martwiło to to, że nad morzem będzie pewnie około 35 stopni, więc czeka mnie powrót jak na patelni. Na razie czekała mnie jednak niesamowita frajda zjeżdżania, sprawdziłem hamulce i jeszcze raz dziękując za kawę pomknąłem w dół. Zatrzymałem się tylko raz, na fotkę, a poza tym jechałem, jechałem i jechałem w dół dbając tylko o to aby nie przegapić któregoś z zakrętów i nie wyskoczyć z progu jak Małysz i spółka.
Zjazd z przełęczy
Już podczas zjazdu © rmk

Fenomenalny zjazd musiał się jednak kiedyś skończyć i gdy zatrzymałem się na jego końcu, przy skrzyżowaniu z jadranską magistralą, momentalnie poczułem że zaczynam się gotować. Czym prędzej zrzuciłem kurtkę i spodnie aby pomimo tego czuć się jak jajko sadzone na patelni. Upał sięgał zenitu. Czekało mnie jeszcze 13km jazdy do promu i jeszcze trochę przewyższeń. Wyjeżdżając z domu zaplanowałem sobie, że choćbym nie wiem jakbył zmęczony muszę zajechać do Zavratnicy. Ponoć to jedna z najpiękniejszych zatok w całej Chorwacji i musiałem przekonać się o tym na własnej skórze. Problem polegał na tym, że leży ona 250m poniżej głównej drogi a droga do niej i z powrotem poprowadzona jest po chorwacku czyli prosto i z kilunastoprocentowm nachyleniem. Skoro był plan to trzeba było go wykonać, więc pojechałem w te miejsce ale nieco inną trasą. Zobaczyłem zatokę z góry, z miejsca w które mało kto zagląda. Widok był tak spektakularny, że aż mnie zatkało. Żadne zdjęcie nie odda piękna tego miejsca.
Uvala Zavratnica
Uvala Zavratnica © rmk
Uvala Zavratnica
Uvala Zavratnica © rmk

Szybko jednak wróciłem na ziemię, gdyż do promu miałem niecałe 50min a słońce waliło we mnie tak okrutnie, że miałem go serdecznie dość. Podjazd do głównej drogi okazał się koszmarną walką z ponad 20%-wym nachyleniem, zapachem topionego asfaltu i upływającym czasem. Miałem serdecznie dość. Usiadłem na chwilę w cieniu, przywróciłem oddech do w miare normalnego stanu i zerkając na zegarek podjąłem walkę o to aby zdążyć na najbliższy prom. Skąd wziąłem siły aby ostatnie trzynaście kilometrów przejechać w bardzo mocnym tempie tego nie wiem, ale na prom zdążyłem mając w zapasie jeszcze kilka minut. Oparłem rower o burtę, wyciągnąłem resztki wody i padnięty usiadłem na schodach prowadzących na górny, widokowy pokład. Nie miałem siły wejść na górę więc krótki rejs przesiedziałem właśnie w tym miejscu rozmyślając o kończącej się właśnie wycieczce. Po dotarciu na Pag, zapakowałem rower na bagażnik wiernie czekającego na mnie auta i pojechałem do domu, do Agi która niecierpliwie na mnie czekała aby pogratulować mi trasy i poczęstować pyszną kawą :)

To była, bez wątpienia, najlepsza z przejechanych przeze mnie tras. Było w niej wszystko to co lubię najbardziej. Góry, góry i jeszcze raz góry. Do tego kapitalne widoki, duże zmęczenie, odrobina szaleństwa co przełożyło się na to, że zapamiętam ten dzień na długo. Dla takich chwil warto jeździć rowerem!



Dane wyjazdu:
75.10 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:64.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1088 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 11.

Środa, 9 lipca 2014 • dodano: 21.07.2014 | Komentarze 4

Na każdego przyjdzie czas.

Kamienie i procenty. W końcu ponad 30% na horyzoncie :))

Wczorajsza trasa mocno dała się we znaki mej Lubej, szutrowa nawierchnia, sporo podjazdów i bardzo wysoka temperatura spowodowały, że dzisiaj w grę wchodził tylko plażing a w moim przypadku ewentualna samotna przejażdżka. Wybór był z gatunku retorycznych. Jako, że poznałem już cały profil wyspy na lewo od domu, wyznaczyłem trasę tak aby maksymalnie wykorzystać wszystkie podjazdy po drodze i wycisnąć z tyle frajdy ile tylko się da. Plan zrealizowałem prawie w całości i zebrałem sporo cennego doświadczenia, dostałem trochę po tyłku i na przyszłość powinno to tylko procentować.

Wyruszając z domu szybko zrozumiałem, że to co sobie zaplanowałem jako trasa na zmęczenie zostanie zwielokrotnione przez pogodę. Pomimo stosunkowo wczesnej pory wyjazdu, żar wprost lał sie z nieba a do kompletu kolaga wiatr szybko stał się moim przyjacielem od razu biorąc mnie w swe objęcia i trzymając w nich przez większą część dystansu. A zaznaczyć warto, że gdzie jak gdzie ale na Pagu wiać potrafi konretnie... Pierwsze dwa podjazdy w drodze do Kolan i długa prosta do Novaliji minęły zadziwiająco szybko. Silny dokuczliwy wiatr mocno mnie stopował ale kręciłem w bardzo dobrym tempie, tuż przed miastem skręciłem w stronę promu, po chwili znów w prawo i już z wiatrem w plecy udałem się w kierunku Metajny, najdalej położonej wioski na tym krańcu Pagu. Pomimo mocno pagórkowatej drogi trzymałem bardzo wysokie tempo i w Metajnie zameldowałem się dużo wcześniej niż myślałem.
W drodze do Metajny
W drodze do Metajny © rmk
 
Dwa dni temu byliśmy tu samochodem na plażowaniu i dobrze zapamiętałem jeden z podjazdów prowadzący w stronę plaży po księżycowej stronie wyspy. Wjechałem go wtedy na pierwszym biegu mocno piłując w górę. Wiedząc co mnie czeka zrzuciłem łańcuch na małą tarczę w korbie, na kasecie powędrował na górę i zacząłem wspinaczkę. Radość z przejechania 31%-owego podjazdu była ogromna. Pierwszy z celów wycieczki zaliczony, z bananem na twarzy postanowiłem wspiąć się jeszcze na górujące nad Metajną wzgórze korzystając z szutrowej, ale dość uciążliwej drogi, która prowadziła dookoła niego. Wracając tą samą trasą spotkałem parę Czechów, których mijałem parę kilometrów wcześniej, wprowadzających swe bicykle do góry. Mimowolnie się uśmiechnąłem :)
Pierwszy 30% pozdjazd na trasie, Metajna. Zdjęcie nie oddaje tego co jest w rzeczywistości :|
Pierwszy, ponad 30%-owy pozdjazd na trasie, Metajna. Zdjęcie nie oddaje tego co jest w rzeczywistości :| © rmk
Pierwszy 30% pozdjazd na trasie, Metajna. Widok z góry na miasto. Zdjęcie nie oddaje tego co jest w rzeczywistości :|
Pierwszy, ponad 31%-owy pozdjazd na trasie, Metajna. Widok z góry na miasto. Zdjęcie nie oddaje tego co jest w rzeczywistości :| © rmk
W drodze na księżyc, tuż za Metajną
W drodze na księżyc, tuż za Metajną © rmk
W drodze na księżyc, tuż za Metajną
W drodze na księżyc, tuż za Metajną © rmk
Księżycowy Pag
Księżycowy Pag © rmk

Do Metajny prowadzi tylko jedna droga, więc jadąc z powrotem znów musiałem toczyć nierówną batalię z wiatrem. Podmuchy był czasem tak silne, że czułem się jak chorągiewka na wietrze. Dojechałem do Zubovici gdzie czekały na mnie dwie kolejne atrakcje tego dnia, w tym jedna główna. Pierwszą z nich była przejażdżka fantastyczną ścieżką, która prowadziła z miasteczka na plażę tuż nad klifem opadającym pionowo do morza. Szeroka może na metr, półtorej i bez żadnych barierek. Świetne wrażenia z jazdy, polecam każdemu kto będzie w tych okolicach :) 
Ścieżka tuż nad klifem, Zubovici, Pag
Ścieżka tuż nad klifem, Zubovici, Pag © rmk

Główną atrakcją dzisiejszej trasy był niesmowity podjazd jaki zafundowali wszystkim chcącym dostać się na plażę w Zubovici, chorwaccy inżynierowie. Nie bawiąc się w skomplikowane wyliczenia i inne bzdety poprowadzili drogę prosto w górę i w dół przez górkę przy plaży. Na plaży spotkałem dwójkę Holendrów, z pełnym ekwipunkiem wyprawowym, którzy schodzili prowadząc rowery. Nie chcieli wjechać z rozpędu do wody :) Ich gps wskazał nachylenie rzędu 33% co było dla mnie jakąś abstrakcją ale nie po to tu przyjechałem aby się nad tym rozczulać. Wjechałem, a raczej wczołgałem się na górę i padłem. Słońce plus ta ścianka to mieszanka wybuchowa. Holendrzy z dołu pomachali mi z uznaniem a ja zamiast zabrać dupę w troki i jechać dalej zjechałem z powrotem na plażę. Miny rowerzystów z kraju tulipanów mówiły wszystko. Idiota, wariat, albo to ze zmęczenia. A ja po prostu nie zrobiłem na wjeździe żadnej fotki więc musiałem wrócić i naprawić ten błąd :)) Tym razem wkulałem się na górę z kilkoma przerwami na kilka kadrów, tak dla potomności. Jak widać wariatów nie brakuje i mają się całkiem dobrze ;)
33% :))) Zubovici, Pag
33% :))) Zubovici, Pag © rmk
33% :))) Zubovici, Pag
33% :))) Zubovici, Pag © rmk
33% :))) Zubovici, Pag
33% :))) Zubovici, Pag © rmk

Mając już w nogach solidną dawkę zmęczenia ruszyłem walczyć dalej z wiatrem i górkami. Obrałem kierunek na Żigljen, czyli przystań promową i po pokonaniu 160m w pionie na niecałych dwóch kilometrach ujrzałem dno w obu bidonach. Miałem dwa wyjścia, jechać w dół do promu i liczyć na dobrą wolę kogoś z obsługi i napełnienie bidonów kranówą albo nawrót do Novaliji i uzupełnienie zapasów w sklepie. Resztki rozsądku wygrały i niechętnie ale udałem się w kierunku miasta.
Widok z podjazdu w kierunku Żigljen i Velebitu
Widok z podjazdu w kierunku Żigljen i Velebitu © rmk
Widok z podjazdu w kierunku Żigljen i Velebitu
Widok z podjazdu w kierunku Żigljen i Velebitu © rmk

Słońce powoli ale skutecznie zabierało mi całą energię, wiatr wcale nie chłodził tylko dobijał, więc gdy dotarłem do miasta czułem się jakbym wygrał szóstkę w totka. Wypiłem 1,5l wody w sklepie, przy kasie. Kolejną butlę rozlałem do bidonów i zaległem w zacienionym miejscu przy plaży. Siedziałem tam bez ruchu jakąś godzinę, będąc złym na siebie, że dopuściłem do pierwszych objawów hipotermii. Zbyt mocne tempo, złe gospodarowanie napojami, brak odpowiedniego jedzenia i nade wszystko zlekceważenie pogody doprowadziły do tego, że nie miałem sił na nic. Mogłem tylko siedzieć i patrzeć się w morze. Po godzinie zebrałem się w sobie, dokupiłem kolejną butlę wody i jakoś dokulałem się do domu. 

Trasę zaplanowałem szczegółowo, pogody zaplanować nie mogłem. Zlekceważyłem sporo rzeczy, przeszarżowałem z tempem i swoją ambicją. Dostałem solidną lekcję na przyszłość co może tylko mi pomóc w jeździe. Te wszystkie podjazdy, które dzisiaj wjechałem były ukoronowaniem tego co na wyspie najlepsze. Cieszyłem się jak dziecko, cierpiałem za własną głupotę. Reasumując, bardzo ale to bardzo udana wycieczka :)))

Dane wyjazdu:
78.72 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:65.50 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:863 m
Kalorie: kcal

W krainie kamieni i procentów. Dzień 7.

Sobota, 5 lipca 2014 • dodano: 20.07.2014 | Komentarze 4

Jak najdalej od Mandre.

Kamienie i procenty. Mandre - Lun - Mandre.

Trzeci dzień na Pagu to idealny moment aby wybrać się na jeden z jego końców. Trasa wycieczki była prosta jak drut, gdyż przez wyspę z południa na północ biegnie tylko jedna droga, więc wybór celu dzisiejszej wycieczki ograniczał się tylko do tego czy jedziemy w prawo czy w lewo. Padło na lewo a główną atrakcją dnia miał być Ogród Oliwny w okolicach wsi Lun. Lekkie zachmurzenie, które towarzyszyło nam przez pierwsze kilkanaście kilometrów dawało nadzieję, że wyjazd będzie lekki, łatwy i przyjemny. Jednak, ku uciesze plażowiczów a naszemu zmartwieniu, na pozostałej części dystansu pogoda wróciła do normalnego, chorwackiego stanu. Ponad trzydzieści stopni w cieniu, brak chmur a co za tym idzie temperatura odczuwalna na paskiej patelni pewnie dużo ponad czterdzieści. W tej saunie przyszło nam zmierzyć się również z mocno pofałdowanym profilem wyspy co dla Agi było nie lada wyzwaniem. Ale po raz kolejny bez problemu dała radę, na koniec okraszając wyjazd poetyckimi epitetami dwunastoprocentowej ścianki, która jak wierny przyjaciel czekała na nas już przed samym Mandre ;)

Wyjazd z Mandre i dwa podjazdy na przywitanie się z trasą. Aga uśmiecha się od ucha do ucha, mieląc ze spokojem pod górkę. Pogoda sprzyja więc jedziemy w stronę Novaliji, dzieląc drogę z całą masą samochodów, które na szczęście kończą swą trasę właśnie w niej lub na jednej z pobliskich plaż. Bardzo duży ruch na trasie dojazdowej do tego miasta jest niczym przyjemnym i nawet przepiękne widoki po obu stronach drogi nie jest w stanie zrekompensować nam nerwów, które co chwile szargają nam kierowcy, mijając nas na przysłowiową gazetę. Przed miastem po raz pierwszy trafiamy na tablicę informującą o celu naszej przejażdżki, Ogrodach Oliwnych w Lun.
Ogrody oliwne w Lun, Pag
Ogrody oliwne w Lun, Pag © rmk

Po minięciu Novaliji ruch ustaje prawie kompletnie, przez co możemy jechać obok siebie i cieszyć się trasą, widokami i swoim towarzystwem :) Sielankę przerywa dość brutalnie słońce, które wyłania się zza chmur i uderza w nas z całą swoją mocą. Narzekanie zostawiliśmy jednak w Polsce, więc ciesząc się wakacjami, jedziemy dalej. Górka za górką, sunąc na północ, po prawej mamy spektakularny widok na wyrastające wprost z morza góry północnego Velebitu, po lewej na błękit Jadranu i okoliczne wysepki. Cisza i spokój dookoła sprawia, że kilometry ubywają powoli i leniwie.
Przydrożna kapliczka na Pagu
Przydrożna kapliczka na Pagu © rmk

Docierając do Lun zostawiamy na chwilę rowery pod jednym z drzew oliwnych i na pieszo idziemy połazić po ogrodzie oliwnym. Skoro to taka atrakcja, opisywana we wszystkich przewodnikach, to pewnie warto spędzić w niej trochę czasu. Ta myśl i ciekawość nieznanego pchają nas w nieznane. A te okazuje się dzikie i nieokiełznane. Oliwki owszem są, ale pośród wszystkiego innego. Garnków, gruzu, plastików wszelkiego rodzaju, kilku kanap, foteli, paru kołpaków, telewizora i innych śmieci. Do tego misternie tkane, pajęcze sieci, które są wszędzie a najbardziej lubią być na mej twarzy. Coś tu nie gra, prawda?  Ależ skąd, przecież jest ścieżka... Wracamy po swoich śladach, pakujemy się na rower i jedziemy dalej.
Coś tu jest nie tak Kochanie ;)
Coś tu jest nie tak, Kochanie ;) © rmk

Okazuje się, że to nie tutaj, to po drugiej stronie drogi. Czasem warto lepiej przyjrzeć się tablicom informacyjnym ;)) Postanawiamy najpierw zajechać na sam koniec wyspy, odpocząć od słońca, zjeść coś dobrego a następnie przystąpić do eksploracji właściwych ogrodów. Teraz już bez pudła ;)
Ogrody oliwne w Lun
Ogrody oliwne w Lun © rmk

W samym Lun nie ma zbyt wiele ciekawego do zobaczenia, pstrykamy kilka fotek, tak dla zasady i mocno z górki śmigamy prosto nad morze. 
Lun, Pag
Lun, Pag © rmk
Lun, Pag
Lun, Pag © rmk

Końcowym przystankiem na Pagu jest malutka osada Tovarnele. Po dotarciu do niej, jedziemy na małą sesję foto na sam koniec wyspy. Dalej jest już tylko morze. Na wyciągnięcie ręki jest Rab, Losinj, Cres i mniejsze wysepki. Piękny widok sprawia iż spędzamy tu trochę czasu.
Koniec Pagu. Widok na Rab i Velebit
Koniec Pagu. Widok na Rab i Velebit © rmk

Przed powrotem uzupełniamy kalorie przepysznymi palacinkami w miejscowej konobie i pijemy mocną kawkę. Za dużego wyboru lokalowego nie ma ale słońce tak grzeje, że każde miejsce z naleśnikami i cieniem jest na wagę złota. Nie chce nam się stąd ruszać...
Chcesz zjeść? Zwolnij bo przejedziesz kelnera ;)
Chcesz zjeść? Zwolnij bo przejedziesz kelnera ;) © rmk
Paliwo rowerzystów, palacinki :)
Paliwo rowerzystów, palacinki :) © rmk
Tovarnele, Pag
Tovarnele, Pag © rmk

Siedzenie rozleniwia więc gdy ruszając w drogę powrotną wyrasta przed nami, wprost z plaży, dwudziestoprocentowy podjazd mięśnie lekko protestują. Trochę mielenia korbą i na jego szczycie trafiamy na zjazd w kierunku prawdziwych ogrodów oliwnych.
Z plaży w góry ;) Tovarnele, Pag
Z plaży w góry ;) Tovarnele, Pag © rmk

Asfalt się kończy wraz z wjazdem w tę atrakcję, więc mamy przed sobą trochę kręcenia po ostrych jak brzytwa kamieniach i szutrach. Upał staje się nie do zniesienia przez co czujemy lekkie rozczarowanie tym co widzimy. Po części jest to spowodowane pogodą a po części tym, że oliwki owszem są i ładne ale w sumie wszędzie takie same. Po wizycie w ogrodzie czujemy bardziej ulgę, że to już koniec niż zachyt nad co miał do zaoferowania. I tak bywa...
Ogrody oliwne w Lun
Ogrody oliwne w Lun © rmk

Naszym największym problem w drodze powrotnej staje się gospodarowanie wodą do picia. Upał jest potworny, odczuwalna temperatura wychodzi ponad wszelkie normy więc wody ubywa w sprinterskim tempie. Źródeł po drodze brak, sklepów brak więc zaczyna być niewesoło. Z opresji ratuje nas, sprzedający przy drodze różne miejscowe alkohole, Chorwat. Nie, nie dał nam wina, rakiji czy innych napitków a wody z kranu. Nasza prośba właśnie o nią tak go poruszyła, że chciał abyśmy trochę u niego poczekali aż on ją w jakiś sposób schłodzi. Dobry z niego człowiek ale dla nas nawet zwykła kranówka była na wage złota więc po napełnieniu bidonów ruszyliśmy dalej. Jadąc i smażąc się w jednym spotkaliśmy na drodze naprawdę sporego węża. Żywy i bardzo szybki, napędził nam nieco stracha. Jak się później okazało, był to poskok, jadowity dziad który potrafi narobić problemów...
Jeden z paskich kościółków
Jedna z paskich cerkwi, gdzieś przy drodze Lun - Novalija © rmk

Mając już powoli dość temperatury zjechaliśmy z drogi do domu na plażę Ćistę, gdzie prawie wjechaliśmy rowerami do wody taką mieliśmy ochotę na kąpiel. Radość i ulga po wejściu do wody była niesamowita.
Oby do wody :) Plaża Ćista, Pag
Oby do wody :) Plaża Ćista, Pag © rmk
Oby do wody :) Plaża Ćista, Pag
Oby do wody :) Plaża Ćista, Pag © rmk
Plaża Ćista, Pag
Plaża Ćista, Pag © rmk
Plaża Ćista, Pag
Plaża Ćista, Pag © rmk

Po długiej kąpieli przyszedł czas na powrót, więc nieśpiesznie udaliśmy się do Mandre. Ukoronowaniem wycieczki był ostatni, 12%-owy, podjazd zaraz za Kolan, na którym minęliśmy dwóch rodaków na rowerach, którzy powoli przechodzili w stan hibernacji na tej hopce. Po naszemu przekazali nam co myślą o tym, że brak tu płaskiego. Ciężkie wakacje przed nimi ;)
Powrót już przy zachodzącym słońcu
Powrót już przy zachodzącym słońcu © rmk

Wycieczka bardzo udana, moja kochana pogromczyni kilometrów zaliczyła pierwszy wyjazd w takiej temperaturze i z tyloma hopkami po drodze a po przyjeździe nie rzucała we mnie inwektywami a dostałem nawet buziaka i pochwałę za ciekawą trasę. I takie wakacje to ja rozumiem ;)))

Dane wyjazdu:
83.90 km 0.00 km teren
04:50 h 17.36 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:482 m
Kalorie: kcal

Pierwszomajowa piaskownica w Puszczy Zielonka.

Czwartek, 1 maja 2014 • dodano: 02.05.2014 | Komentarze 6

Piwerwszomajowe rowerowanie wespół z Ukochaną :) Miał być cały dzień na rowerach i Biskupin ale wyszło zupełnie inaczej.
Rano pogoda była, delikatnie mówiąc, do bani więc wyjechaliśmy z domu dopiero około południa. Bez żadnego planu, ot tak aby pojeździć i nie stracić całego dnia siedząc w domu. Wpadłem na pomysł aby pojechać na obiad do Zapiecka i na kawkę do kumpeli na działkę w Sławicy więc kierunek obrany i w drogę. Krótki tel. i w Murowanej spotkaliśmy się z Agą, jej córą i Grześkiem, z którym nie widziałem sie od zeszłorocznego rowerowania nad morzem. Pojechaliśmy razem fajną trasą przez Boduszewo i Łopuchówko do Sławicy. Tam godzinka przy grillu i zamiast Zapiecka pojedliśmy na działce :) Do domu powrót przez Pawłowo Skockie, Dąbrówkę Wielkopolską, Zielonkę, Kamińsko, Potasze i Biedrusko. Na poligonie odbiliśmy się od tablicy ostre strzelanie i musieliśmy jechać szosą przez Radojewo :| 
Puszcza Zielonka to jedna wielka piaskownica, tyle razy tam byłem i dalej jeszcze się na to nabieram. Sporo odcinków na których musieliśmy pchać rower, niestety nasze koła się do takiej jazdy nie nadają :|
Żonka pobiła dziś swój rekord - 84km jednego dnia :) Jestem dumny! Rośnie mi partnerka na długie trasy :)))

Pierwszomajowa piaskownica w Puszczy Zielonka.

Jezioro Gackie, Puszcza Zielonka
Jezioro Gackie, Puszcza Zielonka © rmk

Kopalnia Kruszgeo, Niedźwiedziny
Kopalnia Kruszgeo, Niedźwiedziny © rmk

Dawny PGR, Pawłowo Skockie
Dawny PGR, Pawłowo Skockie © rmk

Sanktuarium Matki Bożej Dąbrowieckiej, Dąbrówka Kościelna
Sanktuarium Matki Bożej Dąbrowieckiej, Dąbrówka Kościelna © rmk

Puszcza Zielonka. Duży Pierścień rowerowy
Znikający punkt :) Puszcza Zielonka. Duży Pierścień rowerowy © rmk


Kategoria 75-100


Dane wyjazdu:
79.30 km 0.00 km teren
03:16 h 24.28 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:288 m
Kalorie: kcal

Szosowe tu i tam.

Sobota, 29 marca 2014 • dodano: 29.03.2014 | Komentarze 5

Dom - Biedrusko - Sobota - Kowalewko - Pamiątkowo - Rokietnica - Strzeszynek - Dom

Miałem ambitne plany na weekend ale na planach się skończyło...
Przejechałem dziś niecałe 80km ale w nogach czułem jakbym miał conajmniej jedynkę przed tym dystansem. Dziwnie mi się dziś jeździło, wiosna na całego, kilkanaście stopni i słońce w pełni a mi jakoś zimno, wiatr niby go nie było ale mnie denerwował. Nogi mnie bolały jakbym nie jeździł z miesiąc, cholernie mnie to denerwowało. 
Na drogach pojawiło się w końcu sporo rowerzystów, widać że sezon w końcu ruszył. I taka mała dygresja mnie naszła jak jechałem i pozdrawiałem wszystkich spotkanych na drodze cyklistów - koledzy szosowcy na swoich ładnych i pewnie drogich rowerach, w jeszcze ładniejszych strojach ekip z peletonu, skinięcie głową lub pozdrowienie ręką traktują jak zło konieczne. Albo za szybko jadą i mnie nie widzą albo ja tak mijam niezauważony... No cóż, widocznie mam za mało punktów do lansu na swoim rowerze aby zasługiwać na pozdrowienie od kolegów "wyczynowców". I tak bywa.
Jakoś taka jazda bez ładu i składu, zresztą jak cały dzisiejszy wpis :| 
Ale będzie lepiej, musi być :)


Poligon Biedrusko. Cisza i spokój :)


Poligon Biedrusko. Cisza i spokój :)


Ścinka drzew w Złotkowie. Zapach świeżo ściętego drzewa mnie powalił, taki świeży i wiosenny :) Mogłem tam siedzieć i siedzieć :)


Kategoria 75-100


Dane wyjazdu:
86.70 km 0.00 km teren
04:06 h 21.15 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:553 m
Kalorie: kcal

Wzgórza Dalkowskie.

Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 • dodano: 13.08.2013 | Komentarze 0



Miałem pojeździć po górkach, pojeździłem po asfalcie z mocnym wiatrem w twarz. Żółty szlak z Przemkowa do Gaworzyc jest tylko wirtualny co zaowocowało 10-cio kilometrową rundą pośród Stawów Przemkowskich po totalnym bezdrożu, wśród trzcin, błota i trawy. Istny survival. 10km w 1h... Dalej asflat do Zimnej Brzeźnicy, konkretny podjazd i Kocie Góry. Zaliczyłem jeden downhillowy zjazd i kosmiczny podjazd i było po mnie. Do domu z górki, bez sił.
Silny wiatr w twarz na asfalcie i godzina na stawach mnie wykończyła, podjazd w okolicach Zimnej Brzeźnicy i w lesie mnie dobił. Najcięższa wycieczka jaką dotychczas odbyłem. Ale było warto :) Wzgórza Dalkowskie są kapitalne!

Nowe Miasteczko © rmk


Wzgórza Dalkowskie © rmk


Kościół Św.Mikołaja w Mycielinie © rmk


Stawy Przemkowskie © rmk


Stawy Przemkowskie © rmk


Tak łatwo mnie nie chcieli wypuścić z tej mordęgi... Stawy Przemkowskie © rmk


Wzgórza Dalkowskie, Zimna Brzeźnica. Widok w stronę Polkowic © rmk


Rezerwat Annabrzeskie Wąwozy © rmk